Z Ruskimi było lepiej. Reportaż z przejścia granicznego pomiędzy Polską a Rosją

Jeszcze nie tak dawno wagony wypełnione po brzegi węglem formowały długie kolejki, czekając na rozładowanie w terminalach przeładunkowych Braniewa. Dziś te złote czasy minęły. Wielu uważa, że bezpowrotnie.

01.08.2022

Czyta się kilka minut

Zamknięte przejście graniczne pomiędzy Polską a Rosją w Gronowie, lipiec 2022 r. / DARIUSZ KAŁAN
Zamknięte przejście graniczne pomiędzy Polską a Rosją w Gronowie, lipiec 2022 r. / DARIUSZ KAŁAN

Za chwilę klienci odbiorą węgiel z ostatniej hałdy. Maszyny, w tym linia do sortowania kupiona w zeszłym roku i jeszcze nieużywana, stoją samotnie na wyludnionym placu albo w hali, w której rzadko było tak cicho jak teraz. Ledwie kilku pracowników ubranych w jasnozieloną odzież roboczą rozładowuje kontenery.

– Można powiedzieć, że to śmieszne... Jakieś przeładunki, kontenery, towary z Ameryki... Byle przetrwać – mówi Dariusz Lewko, dyrektor zarządzający ­Polfrostu, jednego z sześciu terminali przeładunkowych w Braniewie, siedem kilometrów od granicy z obwodem kaliningradzkim. – Były spowolnienia w historii firmy. Tak źle – nigdy.

Terminale zajmowały się transportem i spedycją różnych produktów, ale w większości był to węgiel sprowadzany z Rosji. Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego tamtejszy surowiec w 2020 r. stanowił ok. 72 proc. węgla importowanego przez Polskę, co odpowiadało 15 proc. krajowej konsumpcji. W większości trafiał na opał do gospodarstw domowych.

Kiedy rząd w odpowiedzi na inwazję Rosji na Ukrainę wprowadził sankcje na rosyjskie surowce, Polfrost i inne braniewskie terminale z dnia na dzień znalazły się na lodzie. Zakaz działalności w Polsce objął także największych lokalnych dystrybutorów węgla z rosyjskim kapitałem: KTK Polska i SUEK.

– My jesteśmy polską firmą, lecz od rządu nie dostaliśmy ani informacji o sankcjach, ani pomocy. Pod ustawę pomocową nie podchodzimy, bo obejmuje klientów, a nie firmy logistyczne. Nam wystarczyłoby zwolnienie ze składek ZUS – zapewnia Lewko. W ostatnich latach Polfrost zainwestował blisko 5 mln zł w nowoczesną technologię i opracował pięcioletnią strategię zmniejszania zależności od importu węgla. Teraz stracił trzy kontrakty, które miały pomóc w zmianie portfolio, i został z kredytami za nowe inwestycje.

Terminale zatrudniały łącznie ponad tysiąc mieszkańców Braniewa i okolic, z czego 300-400 już zostało zwolnionych, jak twierdzi Lewko. Polfrost rozstał się z kilkoma z pięćdziesięciu pracowników; obniżył też pensje o 30 proc. i zrezygnował z zewnętrznej ochrony. – Oczywiście, trzeba pomagać Ukrainie... – żali się Lewko. – Ale czemu nie pomyślimy o sobie i ludziach, którzy zostają bez pracy?

Złote czasy Braniewa

Według raportu amerykańskiego think tanku Pew Research, pod koniec czerwca 94 proc. Polaków uważało Rosję za „poważne zagrożenie”. Ale tutaj – na końcu Polski – Rosja przez dekady kojarzyła się z przewidywalnością i zyskiem. Wielu chętnie wspomina złote czasy, kiedy wyskakiwało się do Kaliningradu po tanie paliwo, praca na terminalach oznaczała prestiż i solidne zarobki, a Rosjanie zostawiali gotówkę w dyskontach oraz u lokalnych sprzedawców owoców i warzyw. Niejeden majątek został też zbudowany na przemycie papierosów, wódki i samochodów.

– O, tam stały kolejki na 2-3 kilometry – wspomina Wojciech Pietrzak, 45-letni pracownik obsługi przejścia granicznego, wskazując na pustą drogę przy swoim dwupiętrowym domu w Gronowie. Dalej za domem Pietrzaków jest tylko granica. – Tętniło życie. Dwa kantory były, trzy bary, parking dla Ruskich. Nie było takiej rzeczy jak „rusofobia”.

Pierwszym sygnałem, że złote czasy mijają, było zawieszenie w 2016 r. ­istniejącego od niespełna pięciu lat małego ruchu granicznego. Pretekstem był szczyt NATO w Warszawie i Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Od tamtej pory trzeba było wyrabiać wizy, co i tak wielu mieszkańcom obu stron się opłacało. Rosjanie zniknęli dopiero po wybuchu pandemii, gdy w marcu 2020 r. Polska zamknęła przejścia graniczne z obwodem.

Proszący o anonimowość przedsiębiorca prowadzący różne biznesy w Braniewie oraz kilku jego pracowników, ­często używając ostrego języka, wyrażają frustrację z powodu bezczynności rządu, drastycznego wzrostu kosztów życia, rat kredytów i cen węgla oraz masowych zwolnień z terminali. – Nie stać mnie na opał – skarży się przedsiębiorca, twierdząc, że roczne przychody spadły mu z 20-30 milionów w 2019 r. do kilkuset tysięcy w 2021 r. – Mam piec na olej opałowy, który kosztuje 7,6 zł za litr. Potrzebuję co najmniej 2-3 tys. litrów. A taka emerytka, która musi kupić minimum 3 tony węgla?! Masakra, nie wyobrażam sobie zimy. Kiedy granica była otwarta, wszystko hulało, każdy był zadowolony. Braniewo żyło, ludzie się budowali, miały powstawać nowe sklepy...

– Jak Rosjanie robili zakupy, to wydawali tyle pieniędzy, że się w głowie nie mieści – dodaje jeden z pracowników. – Parówki tonami wynosili, chowali nawet w opony.

Czarny śnieg

W Braniewie, mieście liczącym 17 tys. mieszkańców, nie ma większych atrakcji turystycznych. Prawdopodobnie największym pracodawcą jest jednostka wojskowa; wysoko na liście znajduje się też sieć piekarni, browar, producent mebli Okmed i kilka innych prywatnych firm. No i terminale. Młodzież wyjeżdża do większych miast na studia lub do pracy za lepsze pieniądze. I rzadko wraca.

– Jak świat światem, tam, gdzie była granica, zawsze był handel – mówi mi burmistrz Tomasz Sielicki. – Terminale przyczyniły się do rozwoju miasta, co można było dostrzec w dużym popycie na nowe mieszkania. Pozwoliły też wypłynąć na szersze wody mieszkańcom, którzy prowadzili drobną działalność, jak sprzątanie wagonów, usługi transportowe czy gastronomia. Teraz cały ten łańcuch został zerwany.

Jednak Sielicki dziwi się, kiedy słyszy o zwolnieniach w terminalach. Bo według powiatowego urzędu pracy bezrobocie od 2019 r. stale spada. Na koniec czerwca w rejestrze osób szukających zatrudnienia widniały 23 osoby. Agnieszka Zdanowicz, dyrektorka urzędu, pisze mi w mailu: „Nie wpłynęła do nas informacja o zwolnieniach grupowych z uwagi na wprowadzone sankcje na Rosję”.

W Braniewie nie wszyscy tęsknią za starymi czasami. – Dla mnie to wstyd, gdy się narzeka, że Rosjan tu nie ma, kiedy tak niszczą Ukraińców – mówi mi Dariusz, 55-letni właściciel sklepu wędkarskiego na braniewskim targu. Prosi, by nie podawać jego nazwiska.

Ma osobisty powód, żeby nie użalać się nad losem terminali. Mieszka w sąsiedztwie dwu z nich. – Latem nie można okien otworzyć. Przeciera się ścierką i ścierka zaraz jest czarna. A zimą białego śniegu w Braniewie nie zobaczysz – mówi z goryczą, odnosząc się do pyłu z hałd węgla, który powstaje w czasie przeładunku i obróbki surowca.

Dariusz przekonuje, że granica nie tylko nie powinna zostać otwarta, ale że trzeba ją „pod prąd podłączyć”. – Mówi się, że zostawiali u nas pieniądze, a przecież wszystko trafiało do zagranicznych dyskontów... A terminale? Kiedyś ich nie było i jakoś żyliśmy, nie?

W tych emocjach kryje się zarzut wielu mieszkańców: że zależność od Rosji była zbyt duża, a kilka ostatnich lat zostało pod wieloma względami zmarnowane.

Granica rozleniwia

– Jedna rzecz, że było wystarczająco czasu od zamknięcia małego ruchu, żeby przygotować się do życia bez Rosji – mówi Wojciech Andrearczyk, były dziennikarz i twórca Portalu Braniewo, strony z informacjami o mieście. – A druga, że jest dużym ryzykiem opieranie biznesu na takim kraju jak Rosja.

Andrearczyk należy do niedużej grupy przedsiębiorców urodzonych w Braniewie, którzy po studiach w innych częściach kraju wrócili do rodzinnego miasta. Ale nawet on przyznaje, że nie ma pomysłu, co robić bez granicy. – Mówi się, że brakuje u nas dużego zakładu. Ale nawet jak powstanie, czy znajdą się pracownicy?

Los regionu – tak jak dziesiątków innych oddalonych od dużych miast – został naznaczony przez transformację lat 90. Wiele zakładów pracy powstałych w czasach PRL, jak garbarnia, mleczarnia, stadnina koni i przedsiębiorstwo budowlane, zostało zamkniętych, a ludzie z dnia na dzień znaleźli się na bruku. – To spotkało moich rodziców, którzy całe życie pracowali w garbarni. Region został zapomniany i skazany sam na siebie. Nic dziwnego, że kiedy otworzyła się granica, wielu zobaczyło w tym szansę.

– Tyle że od tego czasu niewiele się zmieniło. Bo nie ma atrakcyjnej alternatywy, bo granica rozleniwiła ludzi – wzdycha Andrearczyk. Dodaje, że jest pogodzony z tym, iż jego piętnastoletni syn Mikołaj wyjedzie z Braniewa i już nie wróci.

Andrzej Demko, 52-letni Ukrainiec urodzony w Braniewie (jego dziadkowie i rodzice zostali przesiedleni tu po akcji „Wisła”), uciął większość kontaktów biznesowych z obwodem kaliningradzkim na początku lat dwutysięcznych. Dla swojej firmy meblarskiej Okmed znalazł nowe kierunki sprzedaży: Bałkany i Europę Zachodnią.

– Inny popyt, inny klient, inna potrzeba rynku, inny poziom bezpieczeństwa – tłumaczy. – W Rosji trzeba było korzystać z pośredników, w pewnym momencie wprowadzili też cło. To zniechęcało. Gdyby mi się układało biznesowo z Rosjanami tak jak terminalom, to pewnie bym inaczej mówił. Ale znałem tamtejszą politykę, więc wiedziałem, że to nieprzewidywalny partner.

Zderzenie ze ścianą

Tak jak w latach 90., w regionie jest dziś silne poczucie lekceważenia ze strony polityków ze stolicy. Właściciele terminali wpadli np. na pomysł, żeby przekształcić Braniewo w „suchy port”: docierający do Trójmiasta węgiel (dostarczany drogą morską z Australii oraz Ameryki Południowej) odbieraliby samochodami i obrabiali na swoim specjalistycznym sprzęcie. A jeśli nie węgiel, to inne produkty; cokolwiek, żeby przetrwać trudny czas.

– Zderzyliśmy się ze ścianą – mówi burmistrz Sielicki, który pojechał do Warszawy, żeby przedstawić projekt na sejmowej komisji energetyki, klimatu i aktywów państwowych. Przewodniczy jej Marek Suski, bliski współpracownik Jarosława Kaczyńskiego. – Na początku powstał konflikt między posłami i musieliśmy patrzeć, jak się kłócą. Kiedy zostaliśmy dopuszczeni do głosu, przewodniczący wchodził i wychodził, pstrykał telefonem, a po trzech wystąpieniach powiedział, że kończy komisję. Wróciliśmy z niczym. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Z Ruskimi było lepiej