Kolczyki z robaków

W idealnie poukładany świat wkrada się element wywrotowy. Kiedy zawiodły autorytety, dzieci zaczynają stwarzać siebie od zera, zawierzając po prostu własnej wrażliwości.

26.11.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Kino Świat
/ Fot. Kino Świat

Krótkie spodenki, które tak chętnie noszą bohaterowie Wesa Andersona, stanowią zwodnicze przebranie: jego finezyjne komedie bynajmniej nie są przeznaczone dla widowni dziecięcej. Nawet animowany „Fantastyczny Pan Lis” był w gruncie rzeczy gorzką bajką dla dorosłych, traktującą o męskich neurozach. Jednak faktem jest, że dorośli bohaterowie „Pociągu do Darjeeling” czy „Genialnego klanu” mają w sobie coś dziecięcego: rozsadzają swoimi ambicjami i szalonymi marzeniami rzeczywistość wokół.

To samo powiedzieć można o amerykańskim reżyserze, który osiągnął mistrzostwo w kreowaniu na ekranie światów niemożliwych, powalających inwencją wyobraźni, urzekających zmysłem szczegółu. Na szczęście dla nas, sam Anderson z krótkich spodenek nie zamierza wyrastać i w „Moonrise Kingdom” serwuje nam kolejny anarchizujący fajerwerk, przypominający, do czego tak naprawdę służy kino, nie uwłaczając przy okazji naszym bardziej wyrafinowanym potrzebom. Nostalgiczna opowieść o tym, jak w 1965 r. zakochana para dwunastolatków z wyspy Penzance w Nowej Anglii uciekła w góry, zostawiając za sobą przytulny dom i obóz skautowski, dostarcza najczystszej filmowej przyjemności: pozwala smakować przedstawiony świat i obierać go z kolejnych warstw.

W „Moonrise Kingdom” Anderson raz jeszcze konstruuje swój świat na kształt bombonierki. Z okienek wyskakują raz po raz kolejne atrakcje: bywają omdlewająco słodkie jak pierwsze pocałunki Suzy i Sama, inne znów skrywają w sobie gorzki migdał, jeszcze inne komicznie eksplodują albo po prostu cieszą oko finezyjną inkrustacją. Tu niemal każde pojedyncze ujęcie przypomina jajko z niespodzianką, zaskakuje architektoniką kadru, dziwacznością nagromadzonych detali, gadżetów, rozmaitych ustrojstw czy wymyślną choreografią postaci. Zdjęcia Roberta D. Yeomana, podrasowane w technicolorze, mają klimat starych filmów, ale też ten rodzaj kolorystycznego nasycenia, jaki właściwy jest naszej pamięci, która lubi pewne szczegóły przejaskrawiać, a inne zatapiać w bardziej stonowanym tle.

Wyspa Penzance z jej kolorowymi domkami, architekturą morską i obozowiskiem skautów ma w sobie coś baśniowego, jakby była konstrukcją stworzoną z klocków lego, zaludnioną przez równie baśniowe postacie. Zagrana przez Tildę Swinton Pomoc Społeczna, która próbuje zamknąć niesfornego chłopca w zakładzie psychiatrycznym, spełnia tu rolę złej wiedźmy, a lokalny meteorolog w czerwonej czapeczce, pełniący rolę narratora, kojarzy się z dobrym skrzatem, czuwającym nad pamięcią o Indianach Chickchaw, rdzennych mieszkańcach wyspy.

W „Moonrise Kingdom” każdy z nas ma szansę obudzić w sobie dorastające dziecko, bo wszystko, co w schyłkowym dzieciństwie najistotniejsze, znajduje w filmie swoją reprezentację: niewinność pierwszego kochania, naiwne marzenia o wolności i przygodzie, tęsknota za naturą, ale też niezgoda na ułomny świat urządzony przez dorosłych. Co istotne, Anderson to imaginarium przywołuje rozmaitymi wyrafinowanymi sztuczkami, bez infantylizowania rzeczywistości na modłę familijnych produkcji hollywoodzkich, bez konieczności upupienia widza pedagogiczną puentą – za to z udziałem obsadowego dream teamu.

Dwie rogate dusze: Sam, ubrany w skautowski mundurek oraz zawadiacką czapkę z szopa, i pastelowa Suzy, niczym wyjęta z domu dla lalek, uosabiają anarchistycznego ducha, który już za chwilę zmieni oblicze Ameryki. Bohaterowie Andersona są protoplastami pokolenia kontestacji: są jak pierwsi easy riderzy, jak młodsi koledzy McMurphy’ego z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, jak młodzi bohaterowie „Absolwenta” Mike’a Nicholsa czy przeniesieni w lata sześćdziesiąte Bonnie i Clyde. Wiemy z historii, że jak każda utopia, i ta również (dzieci, które przejmują władzę i stają się nauczycielami dorosłych) miała dość szybko przemienić się we własną karykaturę, odbijającą się czkawką do dziś.

Anderson pokazuje nam „wiek niewinności” – jak ów ideał wykluwał się dopiero ze skorupy hipokryzji, ze ślepego posłuszeństwa wobec systemu, reprezentowanego przez pokolenie rodziców. Co ciekawe, również zhierarchizowane instytucje, takie jak policja, ruch skautowy, czy bezduszna opieka społeczna w „Moonrise Kingdom” objawiają w końcu swoją ludzką twarz.Przemiana, jaką przechodzą kompani Sama z harcmistrzem Wardem na czele, ma wyraźnie pacyfistyczne przesłanie – wierzymy, że odtąd będą służyć ludziom, a nie władzy.

Anderson wraz ze swoim współscenarzystą Romanem Coppolą (synem Francisa Forda i bratem Sofii) pokazują, jak za sprawą wielkiej ucieczki Sama i Suzy w idealnie poukładany świat wkrada się element wywrotowy. Dorastającej panience znudziło się życie na planecie Wenus, chłopiec postanowił nie wrócić więcej na Marsa. Dziewczynka z dobrego domu założyła więc kolczyki z robaków, zaś skaut z przypiętą do munduru „obciachową” broszką po mamie znalazł upodobanie w dziewczyńskich lekturach. Kiedy zawiodły autorytety, dzieci zaczynają stwarzać siebie od zera, zawierzając po prostu własnej wrażliwości.

A nad wszystkim unosi się duch dekadenckiej Europy: „egzystencjalny” makijaż Suzy, francuskie pocałunki, francuska zmysłowość Françoise Hardy, której płyt mali uciekinierzy słuchają na przenośnym adapterze. Klamrę filmu stanowi scena, w której bohaterka w otoczeniu młodszego rodzeństwa słucha muzycznego przewodnika „Wariacje i fuga na temat Purcella”, skomponowanego dla młodych melomanów przez Benjamina Brittena. Na płycie umieszczony jest komentarz pokazujący, jak działa orkiestra, na przykładzie tego samego motywu przetwarzanego przez różne grupy instrumentów. Rondo z Purcellowskiego „Abdelazara” nadaje też strukturę samemu filmowi, w którym historia niby wraca w finale do swojego początku, ale doskonale wiemy, że nic nie będzie takie samo. W tej samej orkiestrze Suzy i Sam zagrają już zupełnie inaczej. Zwykle w takich przypadkach kino serwuje nam puentę z serii „koniec niewinności”. Anderson woli bajkę jeszcze bardziej przewrotną, w której niewierny rycerz i opryskliwa królewna ustalają w królestwie nowy, lepszy porządek.  


„Kochankowie z księżyca. Moonrise Kingdom” („Moonrise Kingdom”) – reż. Wes Anderson, scen. Wes Anderson, Roman Coppola, zdj. Robert D. Yeoman, muz. Alexandre Desplat, wyst. Jared Gilman, Kara Hayward, Bruce Willis, Bill Murray, Edward Norton, Frances McDormand. Prod. USA 2012. Dystryb. Kino Świat. W kinach od 30 listopada 2012 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2012