Grand Hotel zwany wyobraźnią

Nowy film Wesa Andersona to popis barokowej wyobraźni reżysera. W konstrukcji przypomina to piętrowy tort.

31.03.2014

Czyta się kilka minut

Tilda Swinton i Ralph Fiennes  / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
Tilda Swinton i Ralph Fiennes / Fot. MATERIAŁY PRASOWE

Wes Anderson doskonale wyczuwa nasze tęsknoty za epoką analogową. Jego filmy przeładowane są staroświeckimi gadżetami, w swojej retromanii bywają brawurowo przestylizowane, a w dodatku zrealizowane w taki sposób, jakby komputer z jego możliwościami cyfrowej obróbki obrazu był ciągle pieśnią przyszłości. Świat twórcy „Moonrise Kingdom” przypomina nakręcaną mechaniczną zabawkę, która pędzi do przodu aż do wyczerpania całej swojej fizycznej energii. Wnętrza wyglądają tu niczym domki dla lalek, a cudaczne postacie zdają się wycięte z pożółkłych komiksów.

Takim zmyślnym ustrojstwem jest również „Grand Budapest Hotel”, w którym reżyser fantazjuje na temat przedwojennej Mitteleuropy, nazywanej tu umownie Żubrówką. Tytułowa budowla bijąca w oczy imperialnym splendorem to, rzecz jasna, stworzona w studiu kiczowata makieta, przypominająca wielokondygnacyjny różowy tort. I choć hotelowe wnętrza zostały nakręcone w autentycznym budynku dawnego domu towarowego w przygranicznym Görlitz, to właśnie sztuczność i estetyka nadmiaru określają charakter najnowszego przedsięwzięcia reżysera „Rushmore”. Przypominają, że bardziej niż czas historyczny liczy się u niego klimat epoki, zaś smaczki szkatułkowo zwielokrotnionej narracji ważą więcej niż przeżycia bohaterów – ledwie marionetek w tym szalonym teatrzyku.

Krętymi schodami, raz w górę, raz w dół, wchodzimy w zaklęte rewiry alpejskiego hotelu – w panujące tu hierarchie i wstydliwe tajemnice. Grany przez Ralpha Fiennesa konsjerż Gustav uosabia dekadenckiego ducha tego miejsca, cały jego blask i zepsucie. Historię głównego bohatera poznajemy z relacji sędziwego właściciela hotelu (F. Murray Abraham), który niegdyś był hotelowym boyem i podwładnym Gustava. Opowieść pędzi na złamanie karku, mieszając plany czasowe, zmieniając narratorów i słuchaczy, piętrząc nieprawdopodobne sytuacje. Od zwariowanej komedii obyczajowej o konsjerżu żigolaku, polującym na wiekowe arystokratki, przechodzimy w konwencję filmu o ucieczce z więzienia, to znów w szpiegowski thriller w stylu Hitchcocka. W odzianym w skórzany płaszcz demonicznym Joplingu (Willem Dafoe) rozpoznajemy nazistowskie, choć groteskowe wcielenie Nosferatu. Anderson ani na chwilę nie pozwala odsapnąć.

Mimo wpuszczenia w swojski mikrokosmos nazistowskich widm, fantazja Andersona jest bezpieczna, ledwie zniesmaczona „jatką zwaną cywilizacją”, muśnięta nostalgią za światem, którego już nie ma. Reżyser z ironią i lekkością potraktował środkowoeuropejski sztafaż – przywoływane książki Zweiga, płótna Schielego czy komedie Lubitscha należą dlań do tego samego rezerwuaru kultury, co słynne austro-węgierskie wyroby cukiernicze. Gdyby jego film porównać starym zwyczajem do bombonierki, okazałoby się, że mimo nowego opakowania skład pozostaje ten sam. Z tą różnicą, że we wcześniejszych filmach reżyser lubił włożyć do którejś z pralinek gorzki migdał, ujawniając całkiem poważne obsesje, dywagując na temat dzieciństwa, przekleństw geniuszu czy rodziny jako źródła cierpień.

Tymczasem „Grand Budapest Hotel” nie chce być niczym więcej jak tylko awanturniczą gawędą, samonapędzającą się, bo inspirowaną wcześniejszymi dokonaniami twórcy. Tropienie andersonowskich motywów, rozpoznawanie w najdrobniejszych epizodach ikonicznych dla jego kina twarzy, dostarcza dziecięcej frajdy, a aktorska lista płac układa się w jeszcze atrakcyjniejszy niż zwykle dream team, co dowodzi kultowego statusu reżysera. Po wyjściu z sali kołacze jednak pytanie: czy warto było uruchamiać machinę tak wielką dla stworzenia jeszcze jednej feerii zwariowanych pomysłów? Niech wątpiących uspokoi komentarz jednego z filmowych narratorów, który mówiąc o Gustavie, podsumowuje wysiłki samego Andersona: „Jego świat zniknął, zanim jeszcze on się w nim pojawił, lecz trzeba przyznać, że podtrzymywał tę iluzję z niewypowiedzianym wdziękiem”.


„GRAND BUDAPEST HOTEL”reż. Wes Anderson, wyst. Ralph Fiennes, F. Murray Abraham, Mathieu Amalric, Adrien Brody, Willem Dafoe, Harvey Keitel, Jude Law, Bill Murray, Edward Norton, Tilda Swinton, Owen Wilson i inni. W kinach od 28 marca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2014