Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na jednej z fotografii – wykonanej w 1963 r. w regionie Tafilalt, na przedpolu Sahary – Paul Bowles stoi u szczytu wydmy. Patrzy niemal prosto w słońce (obiektyw uchwycił go w półprofilu), mrużąc oczy, ale nie zasłaniając ich dłonią. Cała jego postać wyraża ten szczególny rodzaj nonszalancji właściwy ludziom doskonale znającym terytorium, po którym wielokrotnie podróżowali. A jednak jest w tej bezceremonialności coś daremnego, mamy bowiem świadomość, że jej przytłaczającą przeciwwagę stanowi bezkres pustyni.
Prawą rękę pisarz trzyma w kieszeni spodni, lewa – wyposażona w niedopałek papierosa – swobodnie opada wzdłuż ciała. Ubrany jest w biały podkoszulek z długim rękawem, kraciastą koszulę i szare spodnie. Fotografia jest czarno-biała, dlatego wszystko – niebo, wydma, spodnie i twarz wędrowca – wydaje się wyblakłe, jakby roztapiało się w doskonale pustym pejzażu. Naszą uwagę przykuwają dwa czarne punkty: rzucona na piasek marynarka oraz cień Bowlesa.
Im dłużej patrzę na to zdjęcie, tym silniejsze jest we mnie przekonanie, że z chwili na chwilę te ciemne plamy maleją, zachłannie pożerane przez piasek.
Doskonałość pustki
W biografii i w dziele Bowlesa pojawia się pewna sprzeczność, niedająca spokoju krytykom. Z jednej strony mamy człowieka, który od 17. roku życia swobodnie przemierza świat, spotykając na swej drodze najwybitniejszych pisarzy, artystów wizualnych i kompozytorów. Jako nastolatek staje się na pewien czas ulubieńcem Gertrude Stein, która zazdrośnie strzeże ich znajomości, choć krytykuje jego pierwsze próby poetyckie i zniechęca go do pisania, co sprawia, że Bowles zaczyna się zajmować muzyką. W Tangerze, w którym spędził kilkadziesiąt lat, gości Williama Burroughsa, Trumana Capote’a, Tennessee Williamsa, Susan Sontag czy Allena Ginsberga.
Z drugiej strony jest w amerykańskim pisarzu wręcz obsesyjna fascynacja pustynią, odizolowanymi miejscami, w których życie podlega prawom nieznanym ludziom Zachodu. W reportażu pt. „Chrzest samotności” Bowles wyjaśnia genezę swojego uzależnienia od wyludnionych terytoriów. Wyprawa na pustynię jest ryzykowna, ponieważ pozostawia w podróżniku niezatarte piętno. Po powrocie do domu nic nie jest już takie, jak wcześniej. Codzienna rzeczywistość wydaje się za ciasna, nazbyt prowizoryczna, jakby składały się na nią same teatralne rekwizyty i muzealne eksponaty. Z czasem – powiada pisarz – narasta w nas potrzeba kolejnego wyjazdu, pustynia wabi nas z wielką siłą. Czego jednak szukają w niej podróżni? Odpowiedź jest zaskakująca: chodzi o doskonałość. Tylko pustka jawi się jako doskonała, pozbawiona ułomności. „Dla człowieka, który raz poddał się czarowi tego rozległego, rozświetlonego, cichego regionu, żadne inne miejsce nie ma w sobie dość mocy, żadne inne otoczenie nie może dać podróżnemu absolutnie satysfakcjonującego poczucia, że przebywa się w miejscu doskonałym”.
Ostatni postój
„Podróże” wypełnione są reportażami z najprzeróżniejszych zakątków świata: od Europy, przez Afrykę (głównie Maroko, ze szczególnym uwzględnieniem Tangeru), aż po Tajlandię. Bowles stosuje prostą metodę: za każdym razem opisuje dokładnie to, co przydarzyło mu się w danym miejscu (był to jego ideał książki podróżniczej), z rzadka uzupełniając opowieść o komentarze antropologiczne czy polityczne. Bardzo dużo wie o odwiedzanych miejscach i zamieszkujących je ludziach, ale z czytelnikiem dzieli się przede wszystkim obserwacjami, zwracając uwagę na detale, które są skrótem całości. Szczegóły stanowią w jego prozie podróżniczej furtkę do wnętrza eksplorowanych światów. Bowles szuka szczelin, przesmyków, pomijanych przez niedoświa- dczonych turystów. Przez nie zagląda do środka afrykańskiej czy cejlońskiej (lub jeszcze innej) przestrzeni.
Najbardziej – jak się rzekło – kocha pustynię. Z czułością odnosi się także do kilku miejsc, w których przyszło mu mieszkać lub (jak w przypadku Tangeru) żyć. Reszta świata – a zwłaszcza Zachód – budzi w nim niechęć, od czasu do czasu przeradzającą się w nienawiść. W jednym z wywiadów Bowles wyznaje, że jego jedynym łącznikiem z Ameryką i Europą była żona, pisarka Jane Auer Bowles, która dużo częściej czuła potrzebę powrotu do zachodniej rzeczywistości. On sam – przynajmniej od pewnego momentu – potrzebował wyłącznie nieskończonego pustkowia, w którym pragnął się bez reszty zatracić. „Zostawiwszy za sobą bramę miasta czy fortu – pisze w przywoływanym już reportażu – mija się leżące na zewnątrz wielbłądy, wspina się na wydmy lub na twardą, kamienistą równinę, by tam się zatrzymać”.
Nie chodzi tu o tymczasowy postój, lecz o absolutne unieruchomienie w obliczu bezkresu.
Paul Bowles „Podróże. Pisma zebrane 1950–1993” wstęp Paul Theroux, przeł. Barbara Sieradz, Krzysztof Cieślik, Świat Książki, Warszawa 2014