Kłopoty wymuszą integrację

Smolar: Nie powinno być tak, że jeden kraj bierze na swoje barki decyzje, które dotyczą całej Wspólnoty.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Uchodźcy z Syrii na dworcu w Monachium, 5 września 2015 r. / Fot. Sean Gallup / GETTY IMAGES
Uchodźcy z Syrii na dworcu w Monachium, 5 września 2015 r. / Fot. Sean Gallup / GETTY IMAGES

MARCIN ŻYŁA: „Mama Europa” – mówi się czasem o kanclerz Angeli Merkel, a w pewnym sensie o całym państwie, którym rządzi od dekady. Czy Europa to dziś Niemcy, a Niemcy – to Europa?

ALEKSANDER SMOLAR: Niemcy mają dziś problem ze swoją pozycją na kontynencie. Jednocześnie pozostają – użyję tu określenia, którym Madeline Albright opisała kiedyś Amerykanów – indispensable nation. Czyli „narodem nieodzownym”, „koniecznym”, którego w Europie nie można ignorować. Jego problem wiąże się z odkrytą nagle pozycją władzy. Dotąd Niemcy unikali manifestowania swojej potęgi. Jednak w 2015 r. co najmniej dwukrotnie zostali zmuszeni do podjęcia decyzji, które, gdyby tylko Unia Europejska funkcjonowała jak należy, powinny zapaść wspólnie.


CZYTAJ TAKŻE:


Pierwsza dotyczyła kryzysu w Grecji. Jako sposób wychodzenia z zapaści Berlin narzucił własny model rozwoju: zaciskanie pasa i dyscyplinę budżetową. To jest dla Niemców nie tylko odpowiedź racjonalna, ale również moralna. Spór wokół Grecji przedstawiano często jako złamanie woli demokratycznej Greków przez Brukselę i Berlin. To zarzut absurdalny. Mieliśmy w istocie do czynienia z konfliktem dwóch legitymacji demokratycznych. Z jednej strony greckiej – to prawda, że silnej, gdyż wyrażonej w referendum [większość głosujących w lipcu opowiedziała się przeciw wynegocjowanemu z Unią porozumieniu finansowemu – red.]. Ale jest problem opinii demokratycznej w innych państwach członkowskich. Ktoś w Niemczech sugerował, aby zadać obywatelom pytanie: czy są gotowi płacić na Greków? Można tylko się domyślić odpowiedzi.

Drugie niemieckie „wyjście przed szereg” dotyczyło problemu uchodźców i migrantów. Niespodziewana, wręcz szokująca decyzja Angeli Merkel o otwarciu przed nimi granic – i to wbrew regulacjom unijnym – wywołała z początku entuzjazm w Niemczech i Unii. Potem narastała krytyka. Wpuszczenie tych ludzi do Niemiec było sposobem ulżenia kryzysowi na Południu, o czym, oskarżając dziś Merkel, zwykle się zapomina.

Wielu uciekinierów niosło ze sobą fotografie Merkel. Był to moment historycznego tryumfu Niemiec?

Pewną rolę odegrała tu oczywiście niemiecka przeszłość – zarówno związane z wojną wyrzuty sumienia, jak i pamięć o milionach niemieckich uchodźców ze Wschodu; a także ta związana ze zjednoczeniem Niemiec. Poczucie konieczności „spłacenia długu”, silna empatia wobec ludzi znajdujących się w tragicznej sytuacji.

Moralna pozycja Niemiec w Europie jeszcze nigdy nie była tak silna. Często się nie dostrzega, iż Merkel walczy tu o przetrwanie zjednoczonej Europy. Nawet niedawna decyzja o udziale w operacjach lotniczych nad Syrię była podyktowana względami, które daleko wykraczają poza wąsko pojęte interesy Niemiec. Chodziło o okazanie solidarności Francji po zamachach w Paryżu, a na dłuższą metę – o ratowanie projektu europejskiego. Opuszczenie w obecnej sytuacji Francji, zwłaszcza przy silnych wpływach skrajnej prawicy, byłoby zaproszeniem do dezintegracji Unii.

Powtórzę jednak: wymuszone przez sytuację działania Niemiec, zajęcie miejsca hegemona, obnażają problem Europy. Nie powinno być tak, że w wyniku braku wspólnej woli politycznej jeden kraj bierze na swoje barki podejmowanie decyzji, które dotyczą całej Wspólnoty.

Czy obawia się Pan o przyszłość zjednoczonej Europy?

Biorąc pod uwagę liczbę kryzysów, ich akumulację i wzajemne powiązanie, trudno o optymizm. Ograniczmy się do roku 2015: zaczął się od zamachu terrorystycznego na redakcję „Charlie Hebdo” i koszerną piekarnię w Paryżu – a więc ataku na wolność słowa i na Żydów – a zakończył krwawym zamachem, w którym w różnych miejscach Paryża zginęło wielu ludzi. O dramacie greckim, który jeszcze się nie zakończył, a także o masowym napływie uchodźców, już wspomniałem. Do tego trzeba jeszcze dodać ciąg dalszy rosyjskiej okupacji Krymu i agresji w południowo-wschodniej Ukrainie; agresji, która stawia pytania o ład i bezpieczeństwo w Europie.

Każdy z tych kryzysów będzie miał swoją kontynuację w 2016 r. Grecja będzie musiała wprowadzać kolejne oszczędności. Władimir Putin może dążyć do łączenia konfliktu na Ukrainie z wojną w Syrii – czy w zamian za rosyjską pomoc na Bliskim Wschodzie Zachód wycofa się z sankcji nałożonych na Kreml? Uchodźcy i migranci nie przestaną do nas przybywać. Jak na tym tle rysuje się przyszłość projektu europejskiego?

Wszystkie te kryzysy mają wspólne podłoże: kłopot z właściwym funkcjonowaniem mechanizmów unijnych. Gdyby Europa miała wspólną politykę zagraniczną i obronną, inaczej wyglądałaby jej polityka w stosunku do Ukrainy – choć, trzeba dodać, jest ona i tak lepsza, niż przewidywali pesymiści. Głębsza integracja Unii, wspólne prawo azylowe oraz wspólna ochrona granic załagodziłyby problem uchodźców. Napisano już tysiące książek i artykułów o tym, jak stworzenie unii monetarnej bez unii fiskalnej oraz pewnych elementów unii politycznej doprowadziło do problemów ostatnich lat.

W Unii ścierają się dziś różne koncepcje rozwoju i integracji. Niemcy trwają przy modelu zaciskania pasa, reform, doprowadzenia do równowagi finansów publicznych. Z drugiej strony jest wiele krajów, np. Francja, które odpowiadają, że samo oszczędzanie nie wystarcza do odbudowy wzrostu, że powoduje też zamieranie aktywności gospodarczej. Berlin podtrzymuje doktrynę antyredystrybucyjną, wypracowaną jeszcze w 1992 r. w Maastricht, która głosi, że kraje Unii nie odpowiadają za długi innych państw członkowskich. Ale inne państwa głoszą doktrynę wspólnych finansów strefy euro – chcą w istocie stworzenia struktury federalnej, ze wspólnym budżetem i unią fiskalną, odpowiedzialnością za sytuację w każdym państwie członkowskim strefy euro.

Europę dzieli też stosunek do Rosji. Polska chciałaby, aby Unia manifestowała solidarność z Ukrainą, wzmocniła sankcje, wywierała stałą presję na Kreml. Ale dla sporej części naszego kontynentu najważniejszym problemem jest teraz Bliski Wschód i stabilizacja gospodarcza Południa; kraje te chętnie korzystałyby z rynku rosyjskiego.

Unia, która miała przezwyciężać historyczne europejskie konflikty, wraz z nastaniem kryzysu gospodarczego sama stała się źródłem głębokich podziałów: Północ kontra Południe, Niemcy kontra pozostałe państwa członkowskie; powrót konfliktu wschodniej i zachodniej części Unii. Niemal zapomniano o obawach związanych z naszą częścią Europy po rozszerzeniu w 2004 r. Niechętny stosunek całego naszego regionu do przyjmowania uchodźców – a w ten sposób okazywania solidarności wobec „starej” Unii, która w dużym stopniu finansuje nasz rozwój – oraz szybkie odchodzenie od zasad demokracji liberalnej w Polsce po ostatnich wyborach już są źródłami nowego, głębokiego podziału.

Populizm już odciska piętno na europejskiej polityce. Czy niektórym państwom kontynentu zagraża powrót tendencji autorytarnych? 

To przedmiot dyskusji co najmniej od zwycięstwa Viktora Orbána na Węgrzech. Miał on większe możliwości radykalnych zmian niż dziś w Polsce PiS – posiadał większość konstytucyjną – jednak on dokonywał ich zgodnie z modyfikowaną przez jego partię konstytucją; nawet jeśli gwałcił przy tym normy liberalnej demokracji. Z niektórych zresztą, pod presją Unii, musiał się potem wycofać. W Polsce, w powszechnej opinii wybitnych konstytucjonalistów, robi się to bezprawnie. To, co czyni się z Trybunałem Konstytucyjnym, zapowiadane przez PiS zmiany w konstytucji, upartyjnienie i deprofesjonalizacja służby cywilnej, „unarodowienie” mediów, widoczna już tendencja do ideologicznego podporządkowania kultury i edukacji – to różne manifestacje tendencji autorytarnych w naszym państwie.

A w Europie Zachodniej?

Demokracje liberalne są tam bardziej zakorzenione, ale np. nie można wykluczyć, że Marine Le Pen zostanie wiosną 2017 r. prezydentem Francji. Na Zachodzie głównym czynnikiem, który sprzyja wzmocnieniu tendencji antydemokratycznych, jest problem imigrantów. To dzięki niemu rosną w siłę partie radykalne, populistyczne i antyeuropejskie.

Jaką rolę w radykalizacji odgrywa w Europie najmłodsze pokolenie wyborców?

Kiedy młodzi nie znajdują odpowiedzi na swoje problemy w partiach głównego nurtu, szukają na obrzeżach. Młodzież jest główną ofiarą kryzysu po roku 2008. Bezrobocie wśród młodych jest przeciętnie dwukrotnie wyższe niż wśród starszych pokoleń. Młodzi na Zachodzie mają świadomość, że nie będą mieli takich szans życiowych ani takiego poziomu życia jak ich rodzice.

Może to być zjawisko przejściowe, związane z kłopotami gospodarczymi. Wielki Kryzys w latach 30. XX w. wywołał bez porównania poważniejsze i bardziej tragiczne zjawiska radykalizacji ideowej i politycznej niż to, co obserwujemy dziś. Natomiast u źródeł jednego i drugiego leży zakwestionowanie pewników: Europa nie jest już dla młodych kontynentem bezpieczeństwa, pokoju i godnych warunków życia. Dochodzą do tego uwarunkowania lokalne. Na przykład wśród Francuzów – wysokie bezrobocie. Jest to społeczeństwo zbudowane wokół państwa z silną władzą centralną jako gwarantem bezpieczeństwa. Sondaże zawsze wskazywały nad Sekwaną na pewną niechęć do rynku, spontaniczności, nieprzewidywalności. Dzisiejsze niespokojne czasy mogą więc, przynajmniej częściowo, tłumaczyć odpływ młodych w stronę populizmu.

Do tego dochodzi jednak spadek zaufania do państwa, biznesu, mediów, a nawet organizacji pozarządowych. Według sondażu opublikowanego w grudniu w tygodniku „Economist” oscyluje ono teraz na poziomie ok. 50 proc. Dlaczego tak jest?

To oczywista konsekwencja kryzysu, poczucia, że nikt nie jest w stanie przedstawić rozwiązania na nakładające się problemy ekonomiczne, społeczne, na utratę wiary w przyszłość. Zarazem poza grecką Syrizą – która w zderzeniu z rzeczywistością rządzenia porzuciła już swój radykalny program – czy hiszpańską Podemos, która zapewne uczyni to wkrótce, kryzys nie przyniósł jak dotąd nowych ruchów ideologicznych i politycznych. Paradoksalnie, mimo kryzysu większość społeczeństw europejskich wybiera partie konserwatywne czy centrowe. Wydawałoby się, że powinno być teraz więcej miejsca dla projektów lewicowych, alternatywnych w stosunku do dominujących od ery Reagana i Thatcher pomysłów na liberalizm w gospodarce i konserwatyzm społeczno-kulturowy. Widzieliśmy w Europie rewoltę młodych po 2010 r. – na wzór hiszpańskich indignados – która się jednak szybko wypaliła. Bunt młodych nie znalazł artykulacji politycznej. Były to ruchy bez programu, bez struktury i bez przywódców. Wpływ ugrupowań skrajnie lewicowych na partie głównego nurtu był ograniczony. Inaczej niż skrajnej prawicy. Nawet w partiach, które do niedawna były otwarte, słyszymy dziś język antyimigrancki, a czasem wprost antyeuropejski. Obecnie strach przed imigrantami jest w Europie silniejszy niż strach przed złą koniunkturą czy destabilizacją na obrzeżach Unii.

Czy powrót prawicy do władzy w Polsce też można tłumaczyć przy pomocy tego mechanizmu? 

U nas sytuacja jest inna. I trzeba by wymienić wiele czynników. Zadziałała naturalna w demokracji zasada wahadła. Polacy chcieli zmiany, nawet jeśli nie byli specjalnie rozczarowani dokonaniami dotychczasowej władzy. W pewnym sensie wynik wyborów był konsekwencją nieporozumienia czy maskowania się PiS-u. Przecież PiS w czasie kampanii był umiarkowany; „schowano” postaci, które wzbudzały w społeczeństwie lęk, na sztandarach umieszczono obietnice różnych koncesji socjalnych; partię tę reprezentowali ludzie umiarkowani i nieznani – obecny prezydent i obecna premier. Ludzie zareagowali więc buntem przeciw straszeniu ich PiS-em przez PO i część prasy. Dziś, po miesiącu rządów tej partii, widać, jak słuszne były ówczesne, przeważnie zbyt późne ostrzeżenia. Trudno dzisiaj o optymizm co do możliwego szybkiego odejścia od narzuconego kierunku zmian. Zresztą nikt nie mówi, gdzie nas PiS, to znaczy Jarosław Kaczyński, prowadzi. Słychać bez przerwy potępienia Trzeciej RP, ale nikt nie mówi, że oto nastała Czwarta. Wstydzą się czy to dowód kompletnej pustki i nihilizmu? Byłem jednak zbudowany, jak szybko zareagowała opinia publiczna. Choćby z sondaży opublikowanych w „Rzeczpospolitej” jeszcze w listopadzie wynikało, że 55 proc. obywateli jest zaniepokojonych o los demokracji. Innymi słowy: działania PiS-u nie odzwierciedlają wzrostu autorytarnych tendencji w polskim społeczeństwie.

Wróćmy do Europy. W najbliższych miesiącach – być może jeszcze w 2016 r. – czeka nas brytyjskie referendum w sprawie członkostwa w Unii. Co nam grozi, jeśli Wielka Brytania opuści Wspólnotę?

Bez Brytyjczyków nie ma szansy na poważną wspólną politykę zagraniczną i obronną. W Europie są tylko dwa państwa, które równocześnie dysponują silną armią, potencjałem ekonomicznym oraz tradycjami zaangażowania w świecie, a więc możliwościami prowadzenia polityki zagranicznej, która wykracza poza Europę. To właśnie Wielka Brytania i Francja. Bez obu tych państw Europie grozi „szwajcaryzacja”, polityka wycofywania się i zamykania we własnych granicach. Londyn jest też istotny dla zachowania równowagi wewnętrznej w Unii. Mamy w niej różne kultury polityczne i ekonomiczne. Są kraje zorientowane na silne społeczeństwo obywatelskie i rynek oraz bardziej zorientowane na silne państwo. Co jednak najgorsze, wyjście Wielkiej Brytanii z Unii mogłoby uruchomić reakcję łańcuchową: spowodowałoby wzmocnienie sił antyeuropejskich w innych państwach. Innymi słowy, mogłoby się przyczynić do rozpadu Europy.

Jak ocenia Pan szanse eurosceptyków nad Tamizą? 

Wzrosły znacznie, jak się zdaje, w związku z narastaniem kryzysu wokół uchodźców i migrantów. Trzeba jednak dodać, że w ostatnim czasie następuje mobilizacja sił proeuropejskich, w tym biznesu. Trudno sobie wyobrazić utrzymanie pozycji City po ewentualnym „Brexit”. Unia byłaby wtedy zainteresowana zbudowaniem ośrodka dominacji finansowej na kontynencie. Brytyjczycy znaleźliby się również w politycznym osamotnieniu. Naiwnością byłoby sądzić, że można w pojedynkę utrzymać uprzywilejowane stosunki ze Stanami Zjednoczonymi – dziś bowiem podstawowe interesy Amerykanów są w Azji i na Bliskim Wschodzie. Rosyjska agresja przeciwko Ukrainie spowodowała tylko ograniczony powrót USA do Europy.

Gdzie zatem szukać nadziei dla Unii Europejskiej?

Dużo mówiłem o kryzysach. Rozkład Bliskiego Wschodu, fala uchodźców i migrantów, powrót Rosji do polityki siły i konfrontacji, kłopoty ekonomiczne i finansowe, wzrost wpływów partii populistycznych i antyeuropejskich – to wszystko jest źródłem uzasadnionego pesymizmu.

Równocześnie jednak widać w Europie próby poszukiwania pragmatycznych odpowiedzi na istniejące problemy, które prowadzą do fragmentarycznej, głębszej integracji, zwłaszcza jeżeli chodzi o strefę euro. Istotną rolę odegrał tu kryzys. Unia bankowa, poszukiwanie elementów unii fiskalnej, wzrost roli kontrolnej Komisji Europejskiej, jeżeli chodzi o finanse publiczne krajów członkowskich – aby nie dopuścić do nadużyć, których dokonała Grecja – to wszystko prowadzi do zacieśniania więzi krajów członkowskich strefy euro. Jest prawdopodobne, iż będą następować dalsze kroki integracyjne. Może to stwarzać problemy dla krajów, które są poza nią, w tym dla Polski. Konfrontacja z Rosją i problemy Ukrainy w coraz większym stopniu będą wymuszać wspólną politykę energetyczną i militarną. Dyskutowany teraz problem wspólnej ochrony granic zewnętrznych, tam gdzie są one zagrożone napływem uchodźców i przenikaniem terrorystów, to inny przykład możliwego postępu integracji w odpowiedzi na konkretne potrzeby.

W ocenie stanu Unii u progu 2016 r. jest więc również miejsce na umiarkowany optymizm. Jej kryzys może prowadzić do przezwyciężenia niektórych blokad, do integracji podyktowanej względami pragmatycznymi, które są zrozumiałe dla społeczeństw Europy. To ważne, gdyż jednym z najpoważniejszych problemów Unii jest głębokie poczucie dystansu, jaki wobec niej odczuwa większość Europejczyków. Co widać choćby po niskim poziomie uczestnictwa w wyborach. Unia zrodziła się jako projekt elit i nie do końca zdołała zakorzenić się w świadomości Europejczyków. Zbyt mało też uczyniono, aby debaty na temat Unii przekraczały granice narodowe. Z drugiej strony konieczne jest silniejsze przeciwdziałanie tendencji, zawsze w Unii widocznej, do przenoszenia decyzji i odpowiedzialności „w górę”, do Brukseli. Zasada pomocniczości, formalnie w Unii obowiązująca, pozostaje ciągle wyzwaniem.

To nieprawda – jak często się mówi – że Unia nie jest demokratyczna. Ma bezpośrednio wybierany parlament, jej władze złożone są z ludzi delegowanych przez demokratycznie wyłonione władze państw członkowskich. Odczuwany deficyt demokratyczny wynika z poczucia odległości, trudności identyfikacji z ową mityczną „Brukselą”. Ale przecież mamy też pogłębiające się niemal wszędzie problemy z identyfikacją obywateli z władzami narodowymi. Zmiana nastrojów zarówno na poziomie narodowym, jak i europejskim może być tylko wynikiem wyraźnej zmiany koniunktury. Europejczycy muszą odzyskać wiarę, że jutro może być lepsze. I że tak narodowa, jak i europejska klasa polityczna jest w stanie odpowiedzieć na społeczne potrzeby. Jeżeli takiej zmiany przez dłuższy czas nie będzie, można oczekiwać dalszego wzrostu sił nacjonalistycznych i populizmu różnych odcieni. ©℗


ALEKSANDER SMOLAR jest prezesem Fundacji im. Stefana Batorego. W czasach PRL był działaczem opozycji, po 1968 r. na emigracji. Po 1989 r. doradzał m.in. premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu. Jest członkiem European Council on Foreign Relations.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016