Dla Tuska nadszedł czas czynów

Aleksander Smolar: Nowy rząd startuje w bardzo trudnych warunkach. Ludzie dali mu władzę, ale w ich życiu nic się nie zmieniło. Powyborczy entuzjazm opadł, a PiS nie powtórzy już błędów z kampanii.

13.12.2023

Czyta się kilka minut

Podpisanie umowy koalicyjnej. Warszawa, 10 listopada 2023 r.
Podpisanie umowy koalicyjnej. Warszawa, 10 listopada 2023 r. / fot. Piotr Molecki / EAST NEWS

Michał Okoński: Mamy nowego premiera i…?

Aleksander Smolar: I wiązane z tym nadzieje na odbudowę demokracji, przywrócenie państwa prawa, powrót do centrum Unii Europejskiej. Ale też sporo niepokoju, dotyczącego zarówno dziedzictwa odchodzącej władzy, jak również reakcji na zmiany dużej części Polski.

Obóz zwycięski, ciesząc się z sukcesu, nie powinien zapominać, jak przed wyborami był on niepewny. Nie wszystkie źródła tej niepewności zniknęły. Chodzi nie tylko o partię, która zdobyła poparcie jednej trzeciej Polaków. Gotowość głosowania na to ugrupowanie, czy ze względów kulturowych (przywiązanie do Kościoła, obawa przed wpływami Zachodu w sferze obyczajowej), czy ze względu na politykę społeczną i gospodarczą, którą PiS prowadził, może być znacznie wyższa niż obecnie. Może objąć zarówno tych, którzy nie poszli do wyborów, jak i część tych, którzy poparli wczorajszą opozycję.

Tusk będzie miał tego świadomość?

Sądzę, że tak. Uważam zresztą, że gdyby nie jego powrót, PiS rządziłby nadal. Polacy nie zdają sobie sprawy, jak trudna musiała być ta decyzja dla niego i dla jego rodziny. W Brukseli cieszył się dużym prestiżem i mógł liczyć na łatwe, przewidywalne życie. W Polsce zaś wystawił się na potężną falę agresji i upokorzeń, nie mówiąc o fizycznym zagrożeniu. Jego siła charakteru, determinacja w walce o głosy podczas licznych podróży po Polsce są godne najwyższego podziwu. Mówię to, bo kiedyś nieźle go znałem i nie zawsze wzbudzał we mnie entuzjazm.

Ja bym powiedział, że sukces opozycja zawdzięcza również temu, że – jak mówił w rozmowie z „TP” Edwin Bendyk – ludzie mogli wreszcie głosować niestrategicznie. Kilka list spowodowało, że więcej osób poszło do urn i wybierało zgodnie z własnymi przekonaniami.

Nie bagatelizowałbym też faktu, że zwycięstwo opozycji zostało osiągnięte dzięki poważnym błędom PiS. I nie liczyłbym, że w przyszłości te błędy się powtórzą.

Jakie to błędy?

W 2015 r. PiS nie wygrał wyborów ze względu na sytuację ekonomiczną – mówił wprawdzie o „Polsce w ruinie”, ale 80 proc. Polaków deklarowało wówczas, że są zadowoleni z efektów transformacji. Podobnie jak wiele innych ruchów populistycznych, wygrał ze względu na kwestie kulturowe, zwłaszcza problem tożsamości i godności. Okres transformacji był czasem ostrych, choć częściowo ukrywanych konfliktów społecznych, żeby nie powiedzieć: klasowych. Nawet jeżeli retrospektywnie większość Polaków jest zadowolona z tamtych zmian, wcześniej musiała ponosić ich koszty. A grupy uprzywilejowane, symbolizujące sukces transformacji, wpisywały się w długą tradycję pogardy elit dla ludu. Nie będę tu wymieniał listy artystów, intelektualistów czy polityków, którzy wygłaszali wówczas zdania niefortunne, ale to przecież na łamach „TP” ks. Józef Tischner użył w Polsce zinowiewowskiego pojęcia homo sovieticus dla opisania postawy ludzi pragnących pracy, bezpieczeństwa i szacunku.

To wszystko powodowało, że PiS ze swoim językiem empatii i identyfikacji z klasą ludową – nawet jeśli korzenie Porozumienia Centrum były inteligenckie – zdobywał punkty.

Zwłaszcza że dołożył jeszcze program 500 plus.

No właśnie: w ślad za tym poszła polityka redystrybucji, przede wszystkim 500 plus, które choć z upływem lat straciło sporo na wartości, było symbolem zwrócenia się ku ludowi. Wspominam o tym, bo to kontekst problemów, z którymi borykać się będzie nowy rząd, włącznie z wchodzącą w jego skład Lewicą. Trzeba pamiętać, że ugrupowanie to w ostatniej chwili usunęło z list kandydata za skandaliczne wypowiedzi nie tylko na temat pedofilii, ale także klasy ludowej. Elitaryzm i pogarda klasowa, jakie prezentował ów kandydat, w polityce zachodniej są już niemal nieobecne, a przynajmniej skrzętnie ukrywane – a na listach lewicy kompletnie niewyobrażalne.

A oprócz redystrybucji ekonomicznej jest jeszcze coś, co najciekawszy intelektualnie polityk początków PiS, Ludwik Dorn, nazywał redystrybucją godności. Wszyscy obywatele Polski powinni mieć prawo czuć się z siebie dumni i mają prawo do szacunku, nie tylko ci, którzy uważają się za elitę.

No dobrze, ale gdzie tu pułapki dla nowej władzy? Donald Tusk ślubował na jednym z marszów zakończenie wojny polsko-polskiej. Mówił o rozliczeniu zła, zadośćuczynieniu krzywdom, ale też o pojednaniu.

Donald Tusk zaczyna rządzić w bardzo trudnych warunkach ze względu na ograniczenia instytucjonalne. Ich przełamanie nie będzie łatwe. Władza sądownicza różnych szczebli to domena najtrudniejsza i zarazem najważniejsza do naprawy. Nierespektowanie zasad państwa prawa przez PiS to również najpoważniejszy punkt konfliktu z UE, a od jego rozwiązania zależy możliwość uruchomienia przyznanych Polsce poważnych środków finansowych. Do tego dochodzą inne wyzwania: uspołecznienie mediów publicznych, uzdrowienie polityki nominacji na odpowiedzialne stanowiska w administracji publicznej oraz w sektorze gospodarczym zależnym od rządu.

Wrócę do tego, o czym już mówiłem: większość, którą uzyskały partie opozycyjne, jest krucha. Trzeba o nią cały czas zabiegać, co oznacza również konieczną ostrożność przy wszystkich poważnych próbach zmian.

Przy wrzutce dotyczącej wiatraków w ustawie o zamrożeniu cen energii trudno mówić o ostrożności.

Media od razu zaczęły podnosić, że nowa władza robi coś, co potępiała u poprzedników. Zapisy o bliskości wiatraków i możliwości wywłaszczeń muszą budzić opór dużej części społeczeństwa, zwłaszcza wiejskiego. Wnioskując z wypowiedzi Tuska i Hołowni, a potem wycofania tych zapisów, widać, że zdano sobie sprawę z niebezpieczeństwa związanego z przejmowaniem PiS-owskich wzorów zachowań.

Kampania wyborcza PiS była wprawdzie fatalna – skupiono się na osobistej walce z Tuskiem, atakowaniu Brukseli i Berlina, straszeniu utratą suwerenności – ale nie można liczyć na powtórkę błędów. Spodziewam się raczej powrotu języka, który dawniej zapewniał partii Kaczyńskiego sukcesy: obietnic masowej redystrybucji finansowej, ale przede wszystkim godności. To mnie zresztą zastanawia: dlaczego PiS porzucił strategię tak skuteczną dla wszystkich ugrupowań populistycznych – odwoływania się do pojęć sprawiedliwości i równości, walki o tradycyjne wartości, o tradycyjne wyznaczniki polskiej tożsamości narodowej, walki z elitami.

Może dlatego, że sami już się stali elitą, zwłaszcza pod względem finansowym.

To z pewnością częściowe wytłumaczenie.

Ale wracam do trudności nowego rządu. Otóż ja się nie zgadzam z komentatorami, którzy wyszydzali to, co robił PiS po wyborach, powołując ten dziwny dwutygodniowy rząd. Zapewne istotną rolę odgrywała tu potrzeba nachapania się jeszcze przez kilka tygodni i dokonania zmian w różnych przepisach, aby ubezwłasnowolnić następców. Świadomie czy nie, wykorzystano jednak ten czasu na podkopanie entuzjazmu, który pojawił się w momencie zwycięstwa, na złamanie dynamiki wypatrywanych zmian. Na dodatek zwycięzcy tu i ówdzie zaczęli odwoływać obietnice składane w czasie kampanii. Ludzie dali opozycji władzę, ale w ich życiu nic się nie zmieniło. Entuzjazm opadł.

Wjechał jednak marszałek Hołownia cały na biało. Ludzie oglądają obrady Sejmu, entuzjazmują się jego ripostami. Dostali igrzyska.

Tak, to z pewnością odświeżające. Te jego zwischenrufy, refleks, a przede wszystkim pogoda, brak agresji. Nawet jeśli wbija Morawieckiemu szpilę, mówiąc, że obaj mają podobną sytuację, bo ich czas na stanowiskach jest ograniczony i znają swoich następców, robi to z rozbrajającym uśmiechem. Ale nawet wspaniały spektakl demokratycznej debaty to nie są decyzje, których ludzie oczekują. W tym sensie uważam zresztą zniknięcie na ten czas Donalda Tuska za świadomą decyzję: to już jest czas czynów, a nie słów.

Wśród tych czynów, których z pewnością oczekuje wielu komentatorów, jest rozliczenie PiS.

Rozliczenie PiS musi być ujęte w ramy prawa. Wiadomo, że winni przestępstw powinni ponieść odpowiedzialność karną, być może uda się postawić przed Trybunałem Stanu Morawieckiego, Glapińskiego, Ziobrę, Sasina… W demokracji najważniejsze rozliczenia dokonują się jednak w debacie publicznej, w przedstawianiu wiarygodnej, wielostronnej oceny poprzednich rządów, w polityce nominacji nowych władz, a wreszcie w wyborach. W ten sposób można odebrać, a przynajmniej osłabić legitymację PiS do sprawowania władzy w oczach społeczeństwa.

Rozliczanie PiS-u jest konieczne, ale trzeba już teraz mówić językiem, który przekona społeczeństwo, że praktyki poprzedników były nie do przyjęcia, bo niszczyły wspólnotę, antagonizowały Polaków między sobą i z europejskimi partnerami, blokowały nie tylko rozwój, ale także kultywowanie najlepszych polskich tradycji. To nie jest tak, że tradycja jest przeszkodą dla modernizacji, a okazywanie innym szacunku jest oznaką słabości. Sprawą podstawową jest znalezienie nowego języka, jakim się mówi do społeczeństwa. Powiedzenie, że nowa władza nie chce pogłębiać konfliktów. Że rozumie, iż spora część Polaków wyznaje inne wartości, jest związana emocjonalnie z Kościołem, obawia się nowinek i zmian. Tym ludziom trzeba powiedzieć, że będzie się ich szanowało. Że będzie się szukało kompromisów, uznając i próbując godzić różne, sprzeczne często wartości, spojrzenia wstecz i w przyszłość, modernizację i tradycję.

Kiedy patrzę na Tuska, np. odmieniającego 11 listopada przez wszystkie przypadki słowo „naród” na tle biało-czerwonej flagi, to myślę, że on to rozumie. Podobnie kiedy mówi o szczelności granicy. Inna sprawa, że kampania PO, polegająca na wzbudzaniu strachu przed migrantami, w zasadzie nie różniła się populizmem od kampanii PiS.

Mnie też ten język szokował. Wolałem już z pewnością świadome zwrócenie się ku symbolom patriotycznym, flagom biało-czerwonym na manifestacjach itp. Tylko że tu się z PiS nie wygra: podróbka nigdy nie będzie tak autentyczna jak oryginał.

Czyli to jednak podróbka?

Posłużyłem się drastyczną formułą. Chodzi mi o to, że patriotyzm tradycyjny, romantyczny, w którym dużą rolę odgrywały klęski i ofiary, jest zarazem patriotyzmem wspólnotowym. Jego wyznawcy mają nie tylko poczucie wspólnoty, ale również równości. Patriotyzm nowoczesny, który dominuje na Zachodzie i w dużej części Polski, tej bardziej nowoczesnej, jest indywidualistyczny, pragmatyczny, kojarzy się nie z ofiarą krwi, lecz z budowaniem nowoczesnych instytucji, demokracji, rozwojem gospodarczym etc. To nie jest typ patriotyzmu, który powoduje bicie serca. 

Podam skrajny przykład. Usłyszałem niedawno pewną publicystkę, niewątpliwie należącą do zwolenników nowej władzy, która apelowała o zastąpienie święta 11 listopada, które dziś jej się kojarzy z bandyterką, racami i podpalaniem Warszawy, radosnym świętem 15 października, które utożsamia z radością na ulicach stolicy i zwycięstwem demokracji. Czy taka koncepcja patriotyzmu może wygrać z formą tradycyjną?

A może jedno ze źródeł sukcesu Tuska polega na tym, że on nie obsługuje baniek, z których wywodzi się ta publicystka? Widać to było choćby w zmianie języka dotyczącego wspólnej listy na finiszu kampanii.

Wcześniej jednak wywierał na te mniejsze partie dużą presję i nie hamował internetowych hunwejbinów, którzy utożsamiali się z jego słowem jak ze Słowem Bożym i niszczyli Hołownię.

Doceniam elastyczność Tuska, ale mam na myśli coś innego. Żeby się zwrócić do tej drugiej strony Polski, uznać jej odrębność kulturową, jej odmienne lęki i nadzieje, nie trzeba straszyć migrantami. Trzeba powiedzieć, że będziemy też dla was, że będziemy szukali porozumienia między Polską wielkomiejską a małomiasteczkową, młodszą i starszą – że obie są równowartościowe. Oczywiście demokracja jest miejscem zderzenia i walki, ale można tę walkę toczyć z szacunkiem. A już na pewno demokracja nie może się obyć bez zaufania do instytucji i do siebie nawzajem.

W trakcie burzy wokół przepisów o wiatrakach Tusk mówił właśnie w tym duchu: „nie bójcie się, jesteśmy tu po to, żeby lęków o niesprawiedliwe działanie władzy już nie było”. Same słowa lęków nie wyeliminują, ale rozdzielając te przepisy na dwie ustawy i zmieniając ich treść, można lęki pomniejszać.

Wielu ustaw nowy rząd i tak nie zdoła przeprowadzić.

Tu dochodzimy do wspomnianego już etapu trudności: PiS wciąż posiada wiele mechanizmów blokujących, poczynając od Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa, Narodowego Banku Polskiego, a na wywodzącym się z tego obozu prezydencie kończąc.

Czy rząd, który deklarował przywrócenie praworządności, może ją przywrócić w sposób praworządny?

To najciekawsza debata związana ze zmianą władzy: czy budując państwo prawa, można iść na skróty? Wybrać rewolucję czy ewolucję? Z jednej strony słyszymy, że trzeba myśleć w kategoriach państwa prawa, z drugiej o państwie prawa jako punkcie dojścia, do którego idąc, trzeba unikać pułapek zastawianych przez panią Przyłębską czy przez prezydenckie weta. Nawet umiarkowany Andrzej Zoll mówi o konieczności dokonania zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa przy pomocy uchwał Sejmu, skoro wcześniej przy pomocy uchwał Sejmu bezprawnie mianowano tam 15 członków. Z drugiej strony Marcin Matczak mówi, że państwa prawa nie można budować przy pomocy łamania prawa. O tym, jaki będzie ostateczny kierunek zmian, nie chcę jednak spekulować, bo nie znam się na tym ani też nie znam stanowiska polityków. Wypowiedzi z czasu kampanii są zwykle ostrzejsze niż późniejsza praktyka.

Adam Bodnar, który obejmuje resort sprawiedliwości, nie należy do jastrzębi.

Tak, jego stanowisko jest subtelne i ciekaw jestem, jaki model kompromisu zaproponuje.

Podobny, choć z pewnością łatwiejszy do rozwikłania problem wiąże się z przywracaniem publicznego charakteru TVP. Upartyjnienie tego medium przekroczyło wszelkie znane w demokratycznych krajach normy.

Wszystko to trzeba będzie robić w ogniu kolejnej kampanii: wybory samorządowe i europejskie odbędą się w przyszłym roku, a w 2025 r. będziemy wybierać prezydenta. Rosnąca popularność Hołowni nie będzie problemem dla spójności koalicji?

To nie jest nieuchronne. Jeśli sondaże będą jednoznaczne, nie wykluczam zresztą, że większość rządowa wyłoni wspólnego kandydata. Natomiast między wyborami europejskimi a prezydenckimi będzie jeszcze sporo czasu. Większym problemem jest najbliższe pół roku. Tu władza – której politycy byli przez lata demonizowani przez propagandę PiS – musi być bardzo ostrożna wobec tych, którzy się jej boją.

Z tego wszystkiego wynika, że zmiany nie mogą być radykalne.

Wiele rzeczy da się przeprowadzić, odwołując się do poczucia sprawiedliwości społeczeństwa. Opinia publiczna przyjmie ze zrozumieniem dymisje ludzi, którzy uwłaszczyli się na spółkach skarbu państwa, albo cofnięcie groteskowych decyzji o przekazywaniu majątku różnym fundacjom przez ministrów Glińskiego i Czarnka. 

Nie ma demokracji bez poczucia sprawiedliwości – co nie znaczy równości. Ludzie mogą uznawać nierówności, nawet ich konieczność związaną z różnicą kompetencji czy kwalifikacji, ale muszą mieć poczucie, że one są sprawiedliwe.

„Szacunek”, „sprawiedliwość” to wszystko są duże słowa.

Nie mamy zaufania do języka, prawda? To nie jest tylko problem polski. Wielość nakładających się kryzysów spowodowała duży wzrost niepewności, a co za tym idzie: ograniczenie naszego zaufania do kręgu najbliższych ludzi. No i do wodzów, których obdarza się kultem. To jedna z cech definiujących populizm. Mamy to z nadmiarem w PiS, ale jest to też obecne w PO.

Zwłaszcza w świecie wzmacniających polaryzację mediów społecznościowych, postpolityki i fake newsów.

Problemy z prawdą wynikają też ze skomplikowania dzisiejszego świata. Podobne przyczyny ma powszechne wotum nieufności w stosunku do elit. Kiedyś można ich było nie lubić, ale miały one pewne obowiązki w stosunku do społeczeństwa. Rozwiązywały podstawowe problemy. Zapewniały pokój społeczny, pokój na granicach i poczucie sprawiedliwości. W ostatnich latach widzieliśmy nieraz, że elity są równie bezradne, jak zwykli obywatele.

Czy potrzeba szacunku dla tamtej strony oznacza rezygnację ze światopoglądowej części programu? Wśród stu konkretów na sto dni nowego rządu PO umieszczała m.in. liberalizację ustawy aborcyjnej. Zwłaszcza dla młodego elektoratu kobiecego to punkt kluczowy.

Propozycja Trzeciej Drogi, by tę kwestię rozstrzygnąć w referendum, wydaje mi się rozsądna. Sondaże wskazują zresztą, że ponad 70 proc. Polaków jest za liberalizacją prawa aborcyjnego.

Wspierająca dotąd Tuska, wzmożona światopoglądowo grupa komentatorów będzie mu zarzucać, że nie dotrzymuje słowa.

Myślę, że lata obecności w polityce zmieniły Donalda Tuska. Epizod brukselski sprzyjał kulturze kompromisu. Wcześniej we własnej partii eliminował często ludzi zdolnych jako nadmiernie mu zagrażających. Myślę, że to przeszłość i że wie, iż musi się liczyć z koalicjantami. Będzie człowiekiem unikania skrajności.

W kwestiach światopoglądowych są rzeczy niemożliwe i możliwe do załatwienia. Na usunięcie religii ze szkół nie ma co liczyć, ale to, że jej lekcje muszą się odbywać na pierwszej lub ostatniej godzinie, wydaje się oczywiste. Koalicjanci nie będą tego blokować. Hołownia jako człowiek wierzący nie ma żadnych kompleksów i często wypowiada się w sposób bardziej antyklerykalny niż PO. Muszą też być załatwione problemy finansów Kościoła. Państwo nie może być tym obciążone.

Gdy patrzę na niektórych ministrów, to takie słowa jak kompromis czy szacunek słabo mi się z nimi kojarzą. Radosław Sikorski ma opinię aroganta nie tylko w Polsce, a jego różne wypowiedzi na Twitterze trudno nazwać dyplomatycznymi.

Ja go pamiętam jednak z dwóch znakomitych inicjatyw – wspólnej wyprawy do Kijowa z szefami dyplomacji Niemiec i Francji, która przyczyniła się do pokojowego rozwiązania kryzysu na Majdanie, oraz wprowadzanego z Carlem Bildtem Partnerstwa Wschodniego, stwarzającego krajom postsowieckim perspektywę europejską. Pamiętam też, że z rządu PiS został wyrzucony przez Kaczyńskich, bo chciał bardziej twardo negocjować z USA. Generalnie bronię nominacji ludzi ze starej ekipy Tuska – i Sikorski, i oddelegowany do zrobienia porządków w mediach publicznych Bartłomiej Sienkiewicz mają wady, ale posiadają też siłę przebicia, która w pierwszym okresie będzie bardzo potrzebna.

Jakie stanowisko nowe władze mają zająć w kwestii przyszłości UE?

Tusk wie, że do ewentualnych zmian traktatów regulujących funkcjonowanie Unii droga jest bardzo daleka, a uchwała Parlamentu Europejskiego nie jest na niej aktem najważniejszym. Wie też, że na uzyskanie jednomyślności w tej sprawie nie ma obecnie szans, więc nie musi tracić na nią energii. To, że mówi o niej językiem zbliżonym do PiS, może być kwestią taktyki, choć nie wykluczam, że rzeczywiście tak myśli.

O samym usprawnieniu procedur decyzyjnych w UE, zwłaszcza po kolejnym rozszerzeniu, warto jednak rozmawiać. Unia od dawna nie jest, jak powiedział kiedyś de Gaulle, sojuszem państw narodowych, i nawet w ostatnich latach – mimo kryzysu finansowego i pandemii – integracja została zacieśniona. Federacja europejska szybko nie powstanie, ale współpraca między poszczególnymi krajami, choćby tymi należącymi do strefy euro, będzie postępować. Różne kraje będą też pogłębiać współpracę obronną, zresztą również z pozostającą poza UE Wielką Brytanią.

Rozumiem, że z racji na swoje brukselskie doświadczenia Tusk nie będzie patrzył na UE tylko jak na bankomat i uczyni Polskę podmiotem gry w łonie wspólnoty.

Oczywiście, nawet jeśli takie głosy jak osławiony artykuł w „Politico”, który przedstawił go jako najpotężniejszego człowieka Europy, są przesadzone. Bruksela i inne stolice niepokoją się wynikami wyborów w Holandii czy na Słowacji, obawiają się powrotu Trumpa w USA, więc zwycięstwo opozycji w Polsce przyjęły entuzjastycznie, jako dowód, że sukcesy populistów są odwracalne. Pytanie tylko – wrócę do głównego wątku tej rozmowy – na jak długo?

Ja się zastanawiam, czy człowiek, którego przez tyle lat media publiczne przedstawiały jako czyste zło, może pojednać Polskę.

To oczywiście pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć, bo zdecydują o tym nie najpiękniejsze nawet słowa, a pokazywanie w praktyce, co to znaczy demokratyzm i odbudowywanie zaufania.

Natomiast jeżeli chodzi o tę czarną propagandę, to ona jest w dużym stopniu do odkręcenia: kiedy w mediach, które znów staną się publicznymi, zobaczymy normalnego człowieka, który potrafi dobrze się komunikować. Odbudowanie zaufania do Tuska jako do człowieka może być łatwiejsze niż odbudowanie zaufania do Tuska jako polityka i do elit, które reprezentuje.

W tych elitach znów będą się pojawiać ludzie pazerni i chciwi.

Zło jest nieodłączną częścią naszej rzeczywistości, rzecz tylko w tym, by mu się przeciwstawić. Tusk w swoim otoczeniu korupcji nigdy nie tolerował.

A czy Tusk jest jeszcze liberałem? Z partii idących po władzę to raczej Trzecia Droga mówiła o ograniczaniu rozdawnictwa, on zaś zapewniał, że większość programów socjalnych PiS będzie utrzymana.

Po pierwsze, język zawierający takie pojęcia jak „rozdawnictwo” został skompromitowany. PiS wprowadzał swoje programy socjalne nie jako „rozdawnictwo”, tylko realizację praw obywatelskich, które dotyczą wszystkich. Nie jest to więc jałmużna dla ubogich. O takich rzeczach trzeba mówić językiem społecznej sprawiedliwości, nie przywilejów. Nie chodzi o ubolewanie nad wydatkami, na które budżetu nie stać, albo o koncesje dla różnych grup nacisku, tylko o sprawiedliwość. Język, którym się mówi do społeczeństwa, jest ważny, i Tusk dobrze to rozumie. W jednym z dawniejszych wywiadów stwierdził nawet, że się przesunął na pozycje socjaldemokratyczne.

Mnie się wydaje, że on jest po pierwsze pragmatykiem politycznym. Wyczuwa, jakie zmiany są konieczne, żeby nie stracić kontaktu z elektoratem. Oczywiście niedobrze, jeżeli się człowiek kieruje wyłącznie względami taktycznymi, ale taktyka jest częścią arsenału polityka. Akurat tu elastyczność Tuska może odgrywać rolę pozytywną – inaczej niż wtedy, kiedy mówił o imigrantach, pogłębiając społeczne lęki, zamiast przyznać, że Polska potrzebuje pracowników z zagranicy i to dlatego PiS sprowadzał ich w ukryciu przed opinią publiczną…

A propos słów, którymi politycy organizują wyobraźnię wyborców: przed laty mówił o ciepłej wodzie w kranie, ale dziś – po pandemii, w cieniu wojny – musi chyba znaleźć inną opowieść.

Kluczowe wydaje mi się mówienie o marszu do przodu, ale takim, który nikogo nie zostawi z tyłu. Język, który trafi do serc tych, którzy się boją.

Taka wolność, równość, braterstwo i siostrzeństwo, tylko w polskim wydaniu?

W polskim wydaniu mamy słowo „solidarność”. Wybitny teoretyk demokracji Robert Dahl mówił, że demokracja opiera się w mniejszym stopniu na konstytucji i prawie, a w większym na poczuciu wzajemnego bezpieczeństwa. Walka polityczna musi być ograniczona przez wzajemny szacunek i wzajemne zaufanie. Słowa „szacunek”, „zaufanie”, „samoograniczenie” nie mają oczywiście siły tej francuskiej triady, ale zwłaszcza w Polsce, gdzie przywiązanie do prawa i do konstytucji jest umiarkowane, warto je przywoływać.

Przed laty opublikował Pan na łamach „Tygodnika” głośny tekst „Melduję się z życzeniami, Panie Prezydencie”, na inaugurację prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Donaldowi Tuskowi życzyłby Pan więc na starcie więcej szacunku?

Więcej szacunku nie tylko panie premierze, ale także panie redaktorze, panie ministrze, pani ministro, pani posłanko i panie pośle. Okazujmy sobie więcej szacunku, bo okazywany przez nas szacunek to również źródło szacunku innych do nas. Tak się buduje wzajemne zaufanie i eliminuje strach.

„Nie można sobie wyobrazić cywilizacji miłości, natomiast można sobie wyobrazić cywilizację szacunku” – mówił kiedyś w „Tygodniku” prof. Jerzy Jedlicki.

Niech to będą nasze wspólne życzenia.

Rozmawiał Michał Okoński

Aleksander Smolar fot. Grażyna Makara

Aleksander Smolar jest politologiem i socjologiem. W czasach PRL działacz opozycji demokratycznej, po Marcu ’68 więziony, a następnie zmuszony do emigracji, gdzie wydawał kwartalnik „Aneks”. Po 1989 r. doradca premierów Mazowieckiego i Suchockiej, w latach 1991-2020 prezes Fundacji Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Szanujmy się