Karuzela

Istnieje taki wiersz, nazywa się “Campo di Fiori" i opowiada o niedzieli wielkanocnej 1943 roku w Warszawie. Tłum warszawski bawił się wtedy w wesołym miasteczku przy placu Krasińskich, podczas kiedy tuż obok za murem toczyła się walka powstańcza w getcie.

05.10.2003

Czyta się kilka minut

Wiersz ten ja napisałem i wiele razy byłem atakowany jako twórca fikcji szkodliwej dla dobrego imienia warszawiaków. Utarło się zdanie, że poemat jest metaforą wyrażającą protest wobec obojętności mieszkańców miasta na tragedię getta. Nawet niedawno ukazał się w “Rzeczpospolitej" (z 10-11 maja br.) artykuł Ryszarda Matuszewskiego, zresztą mnie przychylny, w którym autor opowiada, że codziennie jeździł z Żoliborza do Śródmieścia przez plac Krasińskich i karuzela była nieruchoma albo jeździły nią jakieś dzieciaki. Matuszewski wraca więc do interpretacji tego wiersza jako metafory.

Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Nigdy w dni codzienne nie jeździłem na Żoliborz i nie wiem, jak wtedy było, ale jechaliśmy z Janką w niedzielę wielkanocną na Bielany z wizytą do Jerzego Andrzejewskiego. Tramwaj na dość długo zatrzymał się przy placu Krasińskich i widziałem kręcącą się karuzelę łańcuchową i wzlatujące na niej pary. Słyszałem też komentarze do tego, co działo się za murem getta, w rodzaju: “O, spadł". Nie wymyśliłem więc tej sceny. Po przyjeździe do Andrzejewskiego opowiedziałem mu o tym, co widziałem i ślad tego być może zachował się w opowiadaniu Andrzejewskiego “Wielki Tydzień".

Nie byłem jedynym świadkiem, byli inni, dotychczas żyjący. Jeden z nich, Natan Gross, zareagował na artykuł Matuszewskiego ogłaszając w periodyku polskim w Izraelu, “Nowiny-Kurier", w numerze z 15 sierpnia br. artykuł pt. “Jak to było z tą karuzelą...". Gross mówi, że warszawiacy “już od dwóch tygodni przygotowywali się z dziećmi na zabawę w wesołym miasteczku, nic nie wiedząc o tym, co się stanie, o powstaniu w getcie - które niespodziewanie stało się dodatkową atrakcją dla fruwających na huśtawkach".

A sam Gross tam był i nic prostszego, jak znów zacytować to, co pisze w swoim artykule:

“Ukrywałem się wtedy z bratem w lumpenproletariackiej uliczce bez wyjścia - wyjście na Nowiniarską zablokowane było zburzoną kamienicą". Gross przytacza też fragment swoich wspomnień “Kim pan jest, panie Grymek?", opublikowanych w 1991 roku przez Wydawnictwo Literackie:

“W pierwszy dzień świąt zaprosili nas na uroczysty obiad sąsiedzi, którzy postawili stół wielkanocny dla całego podwórza. Głównym daniem były końskie kotlety w gęstym brązowym sosie. Wtedy to po raz pierwszy w życiu jedliśmy końskie mięso - i okazało się, że można jeść...

Po obiedzie wszyscy wyszli na plac Krasińskich, gdzie odbywała się świąteczna zabawa. Na środku placu ustawiono karuzele i huśtawki. Kolorowy tłum przyszedł się bawić, jak co roku od wiek wieków. Wesoły nam dzień nastał, więc przy skocznej muzyce dorośli i dzieci płyną w górę i w dół na karuzeli, na tle płonącego getta, młode pary wzlatują w niebo na rozpędzonych huśtawkach".

Kontrast pomiędzy zabawą z tej strony muru i pożarami z tamtej był dostatecznie wstrząsający, żeby podyktować mój wiersz. Zyskał on ogromny rozgłos poczynając od podziemnej antologii “Z otchłani" w 1944 roku, a kończąc na licznych przekładach i przedrukach po wojnie. Jest przykładem, jak niebezpieczna jest wierność wobec faktów, bo sam fakt niekiedy wygląda jak wynalazek wyobraźni i zyskuje dzięki temu ogromną nośność. Nie miałem przecież żadnej intencji wymierzonej przeciwko bawiącemu się tłumowi. Zestawiłem tę scenę ze wspomnieniem z Rzymu, gdzie zwiedzałem plac Campo di Fiori, na którym spalono w 1600 roku heretyka Giordana Bruna. Chodziło mi o nieuniknione zderzenie zbiorowości z indywidualną tragedią, czyli o samotność ginących:

Że lud warszawski czy rzymski

Handluje, bawi się, kocha

Mijając męczeńskie stosy.

Nie dziwię się tym czytelnikom wiersza, którzy sądzą, że wszystko to Miłosz zmyślił, bo cała sytuacja wygląda nieprawdopodobnie. Wiarygodna wydaje się wersja Matuszewskiego dotycząca dni codziennych, na pewno widział on karuzelę nieruchomą albo jakieś dzieciaki jeżdżące na niej, a tu raptem skrzyżowanie mojego losu obserwatora jadącego w wielkanocną niedzielę i zdarzenia, które utrwalił. Gdyby ująć to statystycznie, wszyscy, którzy bywali na placu Krasińskich w dni powszednie, opowiedzieliby się tak jak Matuszewski, który napisał swój artykuł w imię prawdy. I czyż nie jest to zdarzenie ważne dla prawników, którzy nie raz zmagają się z rozróżnieniem na prawdopodobieństwo i wypadek poszczególny, i czyż nie jest to materiał do refleksji historycznej o wypadku poszczególnym i jego skomplikowanych relacjach z tym, co typowe?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2003