Uwielbiam Pana!

Przedstawiamy niezwykłe listy Czesława Miłosza i Jarosława Iwaszkiewicza

11.10.2011

Czyta się kilka minut

Czesław Miłosz, ok. 1929 r. / fot. Zakład Rękopisów Biblioteki Narodowej | Jarosław Iwaszkiewicz, 1932 r. / fot. Archiwum Muzeum w Stawisku / Fotonova /
Czesław Miłosz, ok. 1929 r. / fot. Zakład Rękopisów Biblioteki Narodowej | Jarosław Iwaszkiewicz, 1932 r. / fot. Archiwum Muzeum w Stawisku / Fotonova /

"List był tak ciekawy, intensywny i inteligentny, że mu odpowiedziałem. A w parę tygodni później młody człowiek siedział już przy jadalnym stole w Stawisku. Tak się zaczęła przyjaźń, ta korespondencja i to obopólne rozczarowanie, tak się zaczął ten bolesny stosunek, który do dziś dnia cierniem tkwi jeżeli nie w sercu moim, to w dłoni" - wspominał Jarosław Iwaszkiewicz przyjaźń łączącą go z Czesławem Miłoszem, emocjonalny węzeł to zbliżający się do granicy homoseksualnej fascynacji, to zapadający w cień niezrozumienia, zawodu, bólu.

Niezwykła korespondencja, listy wysyłane przez młodziutkiego Miłosza do autora "Dionizji", przez lata była swego rodzaju legendą, dostępną wtajemniczonym. Dziś - wzbogacona o listy obu pisarzy z lat 1945-51, znane już z tomu "Zaraz po wojnie", oraz o listy późniejsze, wydobyte z archiwów - trafia do naszych rąk. Tom "Jarosław Iwaszkiewicz, Czesław Miłosz. Portret podwójny", ułożony przez Barbarę Toruńczyk i opublikowany nakładem "Zeszytów Literackich", omawiamy obok w rubryce "Wśród książek". Obejmuje dokładnie pół wieku: od pierwszego listu Miłosza wysłanego w roku 1930, po telegraf z życzeniami urodzinowymi, który Jarosław Iwaszkiewicz otrzymał od swego przyjaciela na dwa tygodnie przed śmiercią, z początkiem roku 1980. Kilka lat wcześniej, we wspaniałym wierszu "Stary poeta" myślał o "Czesławie [...] młodziutkim jak wtedy / kiedy przyjechał z Wilna"...

Andrzej Franaszek

1. Miłosz:"Piszę na zimno"

30 XI 1930 r., Wilno

Szanowny Panie!

Uwielbiam Pana. Każdy wiersz Pana jest dla mnie objawieniem. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o ocenę moich utworów. Nic nie wiem. Czy są to rzeczy dobre, czy tylko dowodzą pewnej kultury literackiej - nie wiem.

Przyjaciele moi mówią, że to dobre wiersze. Ale skąd mogę wiedzieć, czy nie kierują się tylko względami grzeczności.

Niech Pan powie, Pan jest dla mnie najdroższym przyjacielem i mistrzem. Zdanie Pana będę uważał za rozstrzygające o tym, czy mam nadal traktować poważnie swoją pracę literacką. Jestem studentem wydziału prawa (na II roku), mam lat 19, pochodzę z Litwy - tyle informacyj o sobie.

Oskar Miłosz, którego misterium "Miguel Ma?ara" jest w przekładzie Br. Ostrowskiej, jest moim krewnym. Pan rozumie, że to podsyca hilaryczne marzenia we mnie.

Rzadko przychodzi stan ekstatyczny. Przeważnie piszę na zimno i to mnie bardzo męczy. Nie mam oddechu i pozostaje mi tylko korzyć się przed napięciem "Dionizyj". (...)

Z szacunkiem

Zawsze Pana kochający

Czesław Miłosz

2. Miłosz:"Most zawieszony w próżni"

Wilno, 11 XII 1930 r.

Jestem Panu tak niezmiernie wdzięczny, że mi Pan odpisał! Kwestia "pisania" jest dla mnie bardzo ważna. Chwytam się tego jedynego sensu, jak tonący brzytwy. Poza tym nie mogę ułapić rzeczywistości; świat po prostu przecieka mi przez palce. Nic nie mogę m i e ć - nawet żadnego rzeczywistego uczucia. To jest wstrętne, tym bardziej że jakieś niedojrzałe. Oschłość, nienasycenie - ale nie Witkacowskie - bo brak intensywności w przeżywaniu. Stosunek do przeżyć jako do materiału wizyj estetycznych i zarazem tęsknota do kultu życia samego w sobie, do zwyczajnych odczuwań. Chciałbym napisać dużo o sobie, ale nie potrafię. Mam tzw. w dogmatyce "sumienie skrupulatne" i ciągle wyrzucam sobie, że kłamię - właśnie jeżeli piszę do kogoś "naprawdę", a nie wznoszę ładnie brzmiącej konstrukcji w liście. Chciałbym wtedy zastrzec, że należy mój list traktować jako spowiedź grafologiczną i raczej szukać, co chciałem zełgać, niż co powiedzieć. (...)

Piszę mało: ciągle czekam na jakąś "ekstazę" i obawiam się pisać bez niej; a zarazem przekonuję się, że ona zawodzi: przeceniamy wiersze tak stworzone, a może nie doceniamy rzemieślniczo zrobionych. Ale ostatecznie chodzi o tę rozkosz stanu "natchnienia", a nie tylko o skutki.

Ciekawe, że sen sprawia mi też silne zadowolenie - a szczególniej taki, którego nie można rozplątać, choćby się ugrzęzło w psychoanalizie.

Jestem jednak typowym pragmatystą: prawda jako pewna biologiczna pożyteczność (Simmel), alkohol, narkotyki, mistyczne stany, miłość - jako potrzeby organizmu osiągnięcia intensywności, r z e c z y w i s t o ś c i - wyzwolenie od snu. Najwyżej chyba w tej gradacji "metafizyczne poczucie dziwności istnienia".

Posyłam Panu parę wierszy, ale wiem, że są bardzo słabe, bo banalne. Więcej nie mam - chyba jakieś kawałeczki, urywki. Nie wiem naprawdę, jak Panu powiedzieć o swojej wdzięczności i miłości dla Pana. Zdaje się, że na razie w Warszawie nie będę mógł być, bo z kapitałami kuso. Chciałbym wybebeszyć się "całkowicie" - ale tymczasem to mi się nie udało, jeżeli Pan pozwoli, to napiszę jeszcze do Pana.

Gdybym mógł, to napisałbym o Panu książkę i zatytułowałbym ją "J’adore".

Czesław Miłosz

Chciałbym być prawowiernym katolikiem. Tak mnie imponuje ten most zawieszony w próżni. Konstrukcja w sobie zamknięta, samowystarczalna, niekusząca się o uchwycenie prawdy świata zewnętrznego - jakby gotyk. Móc stworzyć choć jeden wiersz tak zamknięty i obiektywny!!!

3. Miłosz: "Wietrzę wszędzie maski"

3 II 1931 r., Wilno

Jarosławie Kochany!

(...) Wiesz - moja podejrzliwość, moja nieufność do ludzi jest straszna. To przekonanie, że nikt mnie nie może lubić ani cenić - Twój list - nie mogę wprost uwierzyć, że naprawdę Ty mnie lubisz. Pobyt w Warszawie zostawił mi właściwie upokorzenia - cały czas starałem się zwalczyć przekonanie, że Ty zajmujesz się mną po prostu z litości czy coś w tym rodzaju.

Nie wiesz, jakie to ciężkie wietrzyć wszędzie maski, nawet u tych ludzi, którzy odnoszą się do nas z miłością. Nigdy chyba nie będę mógł naprawdę kochać - bo będę wolał zdławić w sobie sentymenty niż czuć, że miłość czyjaś do mnie jest oparta na tkliwości w stosunku do biednych i słabych istot. Czuję, że jestem właściwie zupełnie wykolejony - zgubiłem rzeczywistość - obracam się w sferze urojeń. Powinni by mnie właściwie zamknąć do Tworek - jest we mnie jedna z form manii prześladowczej.

Szalony wstręt do wszystkiego, co przemyślałem, do wierszy, które napisałem, do mojej powierzchowności - wszystko tak pełne pozy, frazeologii, frazeologii, frazeologii - wyschnięcie wszystkich źródeł liryzmu. O Boże, to ciężkie - chciałoby się po prostu leżeć na zimnych płytach krzyżem - a tymczasem nic - posucha. Jedyne, co mogłoby mnie uratować, to pisanie. (...)

4. Miłosz: "Muszę stać się wielkim"

9 kwiecień 1931 r., Wilno

Jarosławie! Możliwe, że uważasz mnie za kretyna, z którym nie warto się zadawać. Jeżeli tak, no to dobrze. Wolałbym jednak, żeby tak nie było. Mam chwile, w których odnoszę się do Ciebie wrogo i w których zestawiam Ciebie z chamskimi, ale za to kipiącymi furią życia i nienawiścią typami. Jesteś jednak burżuazyjny, jak wszyscy ludzie, którzy przekroczyli trzydziestkę, a nie stali się prorokami. Ale wiesz przecie, że uważam Ciebie za najlepszego w Polsce poetę i najkulturalniejszego człowieka, pomijając już uczuciowy stosunek do Jarosława Iwaszkiewicza.

Jesteś mi potrzebny. W wielu rzeczach możesz mi pomóc. Twój sąd o wierszach jest dla mnie zawsze miarodajny. Zaciągnąłem dług wdzięczności i nie tylko wdzięczności, z którego mam nadzieję kiedyś się wypłacić. I z tego także powodu chciałbym, aby nadal była między nami, jeżeli nie przyjaźń, to przynajmniej stosunek jak między mistrzem i uczniem, albo jak między mecenasem i młodym rokującym nadzieje. Bo mimo wszystko wierzę w siebie i, psiakrew, będę ostatnim jełopem, jeżeli zmarnuję te możliwości, które mam.

Muszę stać się wielkim, psiakrew, nie sławnym jak jaki Tuwimek, ale wielkim. Już mam poczucie hierarchii wartości i pluję po tysiąckroć na wszystkie erotyczne omdlewania, to niegodne człowieka. Jest religia i jest poezja, reszta k’czortu. Jeszcze niejedno i niejednych podepczę obcasem po mordzie - jest we mnie troszeczkę siły. Mężczyźni w listach do mężczyzn powinni pisać tylko o sobie właściwie. Bo inaczej to już jest pederastia. (...)

5. Miłosz:"Wierzę w Diabła"

Piątek [IV] 31 r., Suwałki

Kochany Jarosławie!

Twoje listy, które dzisiaj przyszły, poruszyły mnie bardzo - a równocześnie w Twoich szarpaniach się znajduję uspokojenie dla siebie. Jestem szczęśliwy, że przeżywałem chwile, które pozwalają mi zrozumieć Twoje perypetie. Taka chwila: gdy patrzy się na tych, których się kocha, i nic nie można oprócz przygryzania ust - a odczuwa się przypływ szału, naprawdę szału, chciałoby się lecieć gdzieś z nożem

[w] zębach, rozedrzeć na strzępy przedmiot miłości albo zamknąć w wieży i torturować głodem - a można tylko przygryzać usta i być słodkim do obrzydzenia.

Zdaje mi się, że dzięki posiadaniu takich brzydko-dionizyjskich popędów mogę choć trochę przybliżyć się do Ciebie. Twoje listy zrzuciły ze mnie trochę pychy, pychy cierpienia, pychy posiadania cierpienia na własność. Bo męczyłem się dziko, no i jeszcze teraz. To jest najzwyklejsze w świecie kuszenie, Jarosławie, wierzę w Diabła, naprawdę wierzę - on jest ciągle przy mnie - od dzieciństwa kusi - rozumiem księdza Donissan Bernanosa. Ta przeklęta pycha i ambicja ukazuje jak Chrystusowi na górze wszystkie skarby świata, najpiękniejsze rytmy wiersza, najpiękniejsze obrazy prozy, a potem mówi, że nic z tego nie jest mi dostępne, i kiedy gryzę sobie palce, powtarza, że jestem biednym, opętanym grafomanem, albo otwiera przyszłość i pokazuje mnie jako bourgeois, który nie umie o niczym myśleć prócz weksli. Jątrzy i napełnia pychą cierpienia, a potem unicestwia tę ostatnią, podłą masochistyczną radość, szepcąc, że wszystko się wyrówna, uspokoi, że moje cierpienia są dziecinne i śmieszne. Nie umiem się modlić, bo przecież świętym nie jestem. Nie mam żadnej broni.

(...)

Wiesz, Jarosław, z tego muszę wybrnąć. Ciągle to samo. Zdaje się, że we wszystkich listach, które Ci pisałem, obracam się w jednej i tej samej dziedzinie. Może uda mi się pójść do spowiedzi. Jeżeli kiedyś napiszę coś dobrego, to wydam tom wierszy pod tytułem "Wiersze dla opętanych". Naprawdę to może dobrze, że ze sobą się nie widujemy. To dobrze. (...)

6. Miłosz: "Opada ze mnie ślepota"

Paris, 19 XII 34

Drogi Jarosławie!

Nie mogę Ci nawet powiedzieć, ile rzeczy mi się odkrywa, jak opada ślepota, o której zresztą poprzednio wiedziałem. Zrozum: przecie z krwi jestem barbarzyńcą i przez kilka lat byłem w przyjaźni z jeszcze większym barbarzyńcą, chłopem litewskim, do którego mnie przyciągnęło pokrewieństwo natur i szalona siła, wielkość woli tego człowieka. I marksizm, i ten szacunek dla wszystkiego, co da się wymierzyć zewnętrznie, i obcowanie z ludźmi inteligentnymi inteligencją speców moskiewskich z dodatkiem litewskiej gruntowności i sowieckoje ugołownoje prawo - jak to wszystko dobroczynnie opada na dno - wielkość życia jest niezmierzona, trzeba dziękować ręce, która nas prowadzi. Bywa mi źle, okresy ciemności, ale sens tego istnieje, sens prawdziwy.

Nie nabieram sympatii dla Francuzów ani podziwu - ale to, co im jest dane, o czym nie myślą, dla mnie staje się siłą, wiarą, czym chcesz. Nie przypuszczasz chyba, że marnuję czas tutaj - poza wykładami, muzeami i książkami jest jeszcze jakaś praca wewnętrzna, której, jak zawsze, nie zawdzięczamy sobie, jest nam dana. (...)

Dom na Lamandé - no, Polaczki są zawsze Polaczkami, myślę, że co do tego nie zmienię poglądu. Zdaje się, że biorą mi za złe, że nie chodzę z nimi na kurwy. Maciejewski dość sympatyczny, chodzimy razem na koncerty, najczęściej do Châtelet

(4 piętro, 3 franki, scena jak dno studni i łysiny orkiestry). Niedawno zdarzyło się być na Backhausie, fajny beethovenista, no i grają do znudzenia każdej soboty Ravela "Don Quichotte ?

Dulcinée", kabotyński śpiewak i sala ryczy z entuzjazmu. Mimo woli napisałem dość dużą rzecz, ale nie chcę drukować w "Pionie", może będę od razu po francusku w "Cahiers du Sud" albo w innym piśmie, bo wstydzę się Polaków i siebie - dotychczas nie zdarzało mi się pisać czegoś pomiędzy Kasprowiczem i Whitmanem. (...)

7. Miłosz: "Kijów: owadzie piekło"

28 V 40 [Wilno]

Kochany Jarosławie,

Wiesz, że w ogóle nie przypuszczałem, że wszystkie sprawy tego świata tak mnie rozwalą. Pewno Jurek opowiadał Ci o moich zewnętrznych perypetiach. Znalazłem się na Podolu, potwornie moralnie oszukany, ze straszną zgagą i rozpaczą, że niepotrzebnie opuściłem Wwę. Spotkałem tam Jasia Tarn.[owskiego] i wspólnie uradziliśmy, żeby niezależnie od okoliczności powracać, ruszyliśmy na Polesie małym fiatem, ale nie ujechaliśmy daleko... Tak trafiłem do Buk[aresztu]. Proponowano mi tam wyjazd i dalszą pracę tego samego rodzaju i w tej samej firmie. Ale czułem bezgraniczny wstręt do tych ludzi i do całego mechanizmu załgania. Miałem wielką ochotę jechać, ale w innym charakterze. No i nie pojechałem - dużo by o tym mówić, ale niewątpliwie nie z troski o swoją skórę.

Dzięki systemowi nieprawdopodobnych łgarstw udało mi się zrealizować zupełnie fantastyczny i wariacki plan jazdy do Litwy. Tak ominął mnie błyszczący udział w epopei - a mam pociąg do błyszczenia i niełatwo mi wyrzec się tego przyszło. W tym wszystkim jest jakiś conradowski węzeł, ze wszystkimi akcesoriami. Wykazałem ogromną sumę indywidualistycznego uporu i przekory wobec zbiorowych prądów, co być może w tych czasach jest wielkim błędem. Z chwilą, kiedy byłem w Buk[areszcie], dalszy ciąg był łatwy, fala niosła. Natomiast dostanie się do Litwy przez Kijów nie było łatwe. Płakałem krwawymi łzami. Miałem nadzieję dostać się do Wwy, ale kiedy tu się znalazłem, było za późno. Nie umiem nic wytłumaczyć, jestem szklany i wystygły.

Mój drogi, ten Kijów to był ostatni krąg dantejski. Tego trzeba się dotknąć, aby zrozumieć ten wstręt bez granic, ten smutek zimnego, owadziego piekła, smutek ludzkiego odstępstwa. Tylko Zdziechowski i paru katolickich poczciwych pisarzy zrozumiało istotę tych zjawisk. I może Céline. Dlatego też nie mogę wykrzesać litości dla naszych domowych wielbicieli. I dalszy ciąg europejskiej tragedii będzie straszliwy. (...)

8. Miłosz: "Będziemy spożywani"

25 stycznia 1965 [Glenbrook, Nevada]

Kochany Jarosławie,

Parę dni temu, spojrzawszy na leżący między papierami Twój list, przeżyłem coś dziwnego: ten charakter pisma raptem przywrócił mnie temu wszystkiemu, czym kiedyś byłeś dla mnie jako autor "Dionizji" i "Kasyd". Tak się zdarza - nie sam może list w chwili jego otrzymania, ale charakter pisma na kopercie między wieloma kopertami. Poczułem więc, że muszę do Ciebie napisać. Tym bardziej że szczypię się ciągle, żeby przekonać się, czy ten czas, co upłynął, naprawdę był. Jakiś abyssus dekad. Zdumiony ciągle jestem światem i jego nowymi kształtami, bardziej aprobując niż zżymając się, i pomimo znanej Ci niechęci mego pokolenia do kultu "życia", które samo ma wszystko rozwiązać, do tego "witalizmu", który dzielisz z Paustowskim i autorem "Wtorogo rożdienija", nie mogę nie pochwalać u Ciebie tej dionizyjskiej ufności. (...)

Mamy tu nad oceanem często feerię chmur i świateł, olbrzymie ławice mgieł nad zatoką jak z miedzi czy cyny (to mój widok z okna), turnerowskie czy holenderskie. Nie wiem, po co to piszę, bo mógłbym o czym innym, chyba po to, żeby Ci przekazać uczucie, jakie mam tu często - monstrualnej, wrogiej natury, w której ludzkie neonowe plastry, bardzo nietrwałe, są jak kolonie pasożytów w fałdach skóry słonia. Przyzwyczajamy się, ale jednak kiedy parę miesięcy temu byłem w Dolinie Śmierci, na pustyni słusznie tak nazwanej, włosy mi się jeżyły i chwytałem się jakiegoś humanistycznego ukształtowania, nagle, nie wiadomo dlaczego, widząc bal studencki i zaułki koło uniwersytetu i siebie czytającego "Godzinę myśli" - tak że ta Dolina Śmierci była jakby obcowaniem z Marylą, Feli i Ludką Śniadecką.

Tak dużo chciałbym Ci powiedzieć, ale to tak jak z moimi wierszami, które z powodu niedowładu chęci robią się coraz krótsze. (...). Choć z drugiej strony pasjonują mnie różne "problemy" znajdujące wyraz w poezji kilku krajów w ciągu ostatnich lat stu. A prawdę powiedziawszy, to moje zdumienie i podziw na tym może polegają, że co dla dwudziestolatka było najściślej prywatne, zastrzeżone, wąskie, sekretne, nie-do-zakomunikowania i nawet wobec samego siebie nienazwane, ukazywało się stopniowo jako jakaś zobiektywizowana prawidłowość i że rzeczy jak najmniej "poważne" - jak poezja - zmieniły się w najbardziej poważne. No i nie tylko w obrębie jednego życia. Nawet nie odgadujemy, jak bardzo będziemy spożywani, na tej zasadzie, że ludzkość będzie coraz bardziej spożywać siebie, odgrzebując z pietyzmem całą swoją przeszłość, a zwłaszcza kiedy maszyny, pozbawiając ją pracy, zostawią tę tylko możliwość albo łowienie ryb. (...)

9. Iwaszkiewicz: "Kult śmierci"

[1965, Stawisko]

Drogi Czesiu,

List Twój był dla mnie prawdziwą niespodzianką, a jego treść wielką przyjemnością. Bardzo sobie cenię to, że nad wszelkie pęknięcia i przepaście można przeciągnąć wątłą pajęczynkę ludzkiego rozumienia i porozumienia. Nie spodziewam się zresztą, abyśmy przy spotkaniu się mogli się łatwo porozumieć. Ale w takim liście jak Twój jest jakaś chęć porozumienia, chociażby pod pretekstem przypomnienia dawnych lat, kiedy tyle nas wiązało. Porozumieć by się nam było trudno, dlatego że tkwimy w tak rozmaitych światach.

Piszesz o swoich uczniach, o ich "filozoficzności" - a przecież to jest tak inne od tego, co mnie otacza. I jeżeli mówisz, żeś Ty urodził się i wychował w XVII wieku, to ja do dziś dnia żyję w XVII wieku. Bo cóż innego jest, jak nie zastarzała szlachetczyzna ten dwór w Stawisku, dwie staruszki, z którymi obcuję na co dzień (Hania ciągle w locie), moja teściowa, 88 lat, i siostra 79 lat, które mają światopogląd jeżeli nie pałacowy, to w każdym razie dworkowy. Hania pogrążona w bigoterii - powiedzmy w mistycyzmie - też z tamtej epoki, i ja coraz starszy i bezsilniejszy, bez uczniów, bez kontaktów z młodymi, nic już zapewne nierozumiejący, jestem w świecie Orzeszkowej czy Prusa, o ile nie Pana Paska. Tak że nowe kształty świata, które Ty masz na co dzień, dla mnie są światem obcym, i jeżeli gdzie uciekam, to zawsze do przeszłości, do "estetycznej" Italii, gdzie bywam 2-3 razy do roku. (...)

Więc smutno mi jest, że świat współczesny jest mi jak gdyby niedostępny i już niezrozumiały. A skądże tu do witalizmu? Czy naprawdę uważasz, że ja mam jakiś "kult życia"? Czy nie raczej kult śmierci, a raczej kult przemijania, przepływania, przechodzenia chwil, z których żadnej nie chcę powiedzieć "Verweile doch, du bist so schön!". (...)

Ściskam Cię, kochany

Jarosław

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2011