Kardynał spod Lidzbarka

Zmarł kard. Georg Sterzinsky, emerytowany arcybiskup Berlina. Przez ponad 20 lat kierował najtrudniejszą diecezją w Niemczech.

04.07.2011

Czyta się kilka minut

Miał kilka lat, gdy zawalił mu się świat. Najpierw umarła matka, a potem przyszli Rosjanie i nowe władze: polskie. Nie uchroniło ich, że byli katolikami, skoro (mimo polsko brzmiącego nazwiska) byli też Niemcami: w 1946 r. 10-letni Georg z ojcem i licznym rodzeństwem zostali wygnani z rodzinnej wsi Warlack (Worławki) w powiecie Heilsberg (Lidzbark Warmiński). Nowego domu musieli szukać w Turyngii, w sowieckiej strefie okupacyjnej, która wkrótce stała się komunistyczną NRD.

Gdy przeprowadzałem z nim wywiad dla "TP" - w sierpniu 1990 r. w Berlinie, tuż przed zjednoczeniem Niemiec (był to chyba pierwszy jego wywiad dla polskiej prasy) - nie zadałem mu tego pytania. Bo trochę nie wypadało pytać biskupa, czy zostałby w ogóle duchownym, gdyby nie tamte wydarzenia sprzed ponad 40 lat.

Ale taka hipoteza - że to również trauma wojny i wygnania skłoniły Georga Sterzinsky’ego do wstąpienia do seminarium duchownego - jest uprawniona. W ciągu minionych ponad 20 lat spotkałem wielu duchownych katolickich i ewangelickich, którzy wojny doświadczyli jako nastolatki lub dzieci na tyle duże, by przeżywać ją świadomie, i którzy podpisaliby się pod tym, co powiedział pewien pastor (rocznik 1930; przeżył nalot na Drezno): że po maturze pomyślał, iż chce "służyć takiemu Panu, który jest stały, niezależny od zmieniających się porządków ziemskich". "Deus semper maior", "Bóg zawsze większy": taką zaś dewizę wybrał Sterzinsky, gdy zostawał biskupem Berlina - w 1989 r., tuż przed "Jesienią Ludów" w NRD.

Wtedy, w 1990 r., zapytałem go, jak pamięta moment wysiedlenia. "Nie są to dobre wspomnienia - odparł. - W 1945 r. przeżyłem wejście Armii Czerwonej. Bardzo żywo pamiętam ten rok. Także to, jak przyszli Polacy i zostaliśmy przemocą wypędzeni, właściwie przegnani pałkami. Przez prawie 20 lat odczuwałem pewien lęk przed Polakami. Gdy w połowie lat 60. miałem możliwość pojechać do Polski, nie odważyłem się...". Po raz pierwszy pojechał za Odrę dopiero w 1968 r. i, jak wspominał, był zaskoczony, z jaką przyjaźnią go przyjęto.

Sterzinsky mówił też wtedy: "Dla kwestii, kto ma prawo np. do Śląska, nie może być miarą historia, bo długo można się spierać, który okres historyczny powinien być tu rozstrzygający. Decydujące jest, kto może powiedzieć: »tam się urodziłem, to jest moja ziemia ojczysta, mam do niej prawo«. Niemców, którzy stamtąd pochodzą, jest już coraz mniej, żyją w nowych warunkach i nie mają ochoty wracać. Ich dzieci urodzone w Niemczech nie mają prawa mówić: »Śląsk to moja Heimat«. Ale mogą to uczynić Polacy, którzy tam żyją, i z których większość tam się urodziła". Były to ważne słowa, gdy w Polsce, RFN i (jeszcze) NRD trwała dyskusja nad sposobem potwierdzenia granicy na Odrze.

Rzecz znamienna: Sterzinsky, który długo nosił w sobie dystans do Polaków, po 1990 r. stał się jedną z głównych postaci w niemieckim Kościele odpowiedzialnych za kontakty z Polską. Gdy organizowane przez Erikę Steinbach Centrum Przeciw Wypędzeniom zwróciło się do niego, by udostępnił jeden z berlińskich kościołów na wystawę - odmówił, argumentując, iż najpierw musi zostać uzgodniony konsens wokół tego projektu.

Ponad 20 lat kierował diecezją w Niemczech najtrudniejszą. Nie tylko dlatego, że to jeden z najbardziej zlaicyzowanych regionów. Musiał borykać się też z dziurami w budżecie: w 2003 r. niezamożnej diecezji groziła niewypłacalność i kardynał musiał drastycznie ciąć wydatki. Gdy w 2010 r. w kościelnej szkole w Berlinie wybuchł skandal pedofilski, mocno wsparł nowe szkolne władze, które postanowiły wyjaśnić sprawę do końca.

Nie był typem księdza-intelektualisty, unikał świata polityki. Preferował styl solidnego duszpasterza, jaki wyniósł z Turyngii, gdzie przepracował 29 lat w katolickiej diasporze w NRD. Jako biskup, a potem arcybiskup i kardynał bardzo angażował się na rzecz uchodźców (może dlatego, że doświadczył podobnego losu). A także na rzecz rodziny jako fundamentu społeczeństwa, przez co zyskał w części mediów opinię biskupa-konserwatysty. Z drugiej zaś strony był atakowany przez kościelnych tradycjonalistów z Bractwa św. Piusa.

Tych ponad 20 lat było dla niego nie tylko wyzwaniem, także brzemieniem. W lutym skończył 75 lat i ustąpił z urzędu. Zmarł 30 czerwca.

Był jedną z ostatnich aktywnych publicznie postaci wywodzących się z niegdyś wielomilionowej w Niemczech grupy społecznej: powojennych wygnańców zza Odry.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011