Nowy punkt na mapie Berlina

Powstające w bólach od lat Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie w końcu zostanie otwarte. To polsko-niemiecki sukces, który pokazuje, że dialog popłaca.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

„Historii wysiedlenia Niemców nie można opowiedzieć bez szerszego kontekstu” – mówi Stephan Lehnstaedt, historyk i członek rady naukowej, która opiniowała koncepcję berlińskiej wystawy. Na zdjęciu jej fragment. / ŁUKASZ GRAJEWSKI
„Historii wysiedlenia Niemców nie można opowiedzieć bez szerszego kontekstu” – mówi Stephan Lehnstaedt, historyk i członek rady naukowej, która opiniowała koncepcję berlińskiej wystawy. Na zdjęciu jej fragment. / ŁUKASZ GRAJEWSKI

Był taki czas, gdy uważano ją za najbardziej rozpoznawalną w Polsce Niemkę, zaraz po kanclerz Angeli Merkel. Regularnie rozpalała polsko-niemieckie dyskusje. W 2003 r. jeden z polskich tygodników sportretował ją na okładce, jak w mundurze SS ujeżdża ówczesnego kanclerza Gerharda Schrödera. Długo była symbolem i sumą polskich obaw przed tymi Niemcami, którzy chcą relatywizować historię i przedstawiać siebie nie tylko w roli sprawców, lecz także ofiar II wojny światowej.

Mowa o Erice Steinbach, w latach 1998––2014 przewodniczącej Związku Wypędzonych (organizacji skupiającej Niemców, którzy po 1945 r. musieli opuścić rodzinne domy, zwłaszcza za Odrą i w Czechach), a także wieloletniej posłance chadecji do Bundestagu. W Polsce zaistniała po raz pierwszy, gdy po objęciu funkcji przewodniczącej Związku zgłosiła pomysł, aby w Berlinie zbudować Centrum przeciw Wypędzeniom – ośrodek muzealno-edukacyjny, który miał nie tylko opowiadać historię kilkunastu milionów niemieckich wygnańców i składać hołd ich cierpieniom, lecz także tworzyć zręby nowej niemieckiej martyrologii.

Po kilkunastu latach sporów, w środę 23 czerwca w Berlinie zostanie otwarte Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie – bo tak ostatecznie nazywa się instytucja, której pierwowzór zaproponowała Steinbach. Korespondent „Tygodnika” mógł zobaczyć wystawę główną jeszcze przed jej otwarciem.

Jedyne zaskoczenie, które temu towarzyszyło, to konstatacja, jak bardzo niekontrowersyjna jest to ekspozycja. Trudno sobie wyobrazić, że ze strony polskiej popłyną głosy krytyki. Przyznają to w rozmowie z „Tygodnikiem” także polscy i niemieccy historycy, a ich opinię potwierdza ambasador Polski w Berlinie. Krytyczne słowa mogą natomiast paść, być może, ze strony Eriki Steinbach, która już wiele lat temu została odsunięta od prac przy powstawaniu Centrum. Przede wszystkim na własne życzenie.

Budynek przy Anhalter Platz

To, co finalnie oferuje wystawa główna Centrum Dokumentacji (tak je nazywajmy w skrócie), jest zaskakująco powściągliwe, wręcz skromne.

Na jego działalność oddano modernistyczny budynek przy Anhalter Platz. To ważny punkt na mapie Berlina. Zainteresowani historią przyjeżdżają w tę okolicę, by zwiedzić Topografię Terroru – muzeum poświęcone zbrodniczemu reżimowi III Rzeszy. Na placu, przy ruinach dworca kolejowego Anhalter Bahnhof, za parę lat ma powstać Muzeum Emigracji. Tu również umiejscawiano pierwotnie pomnik polskich ofiar II wojny światowej, o którego powstaniu Bundestag zadecydował w 2020 r. Ta lokalizacja ostatecznie upadła; także sąsiedztwo Centrum Dokumentacji wzbudzało kontrowersje wśród osób zajmujących się relacjami polsko-niemieckimi.

Cóż więc takiego dziś zaskakuje? Wystawa w Centrum Dokumentacji co i rusz opowiada nie tylko historię wysiedleń Niemców, ale też Polaków wygnanych z ziem wschodnich II Rzeczypospolitej. – Zależało nam, aby pokazać, że II wojna światowa doprowadziła do przesiedlenia Polaków ze wschodu i pozbawiła ich małych ojczyzn – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” prof. Piotr Madajczyk, historyk z Zakładu Studiów nad Niemcami PAN. – Sądzę, że historia przesiedleń jest pokazana w taki sposób, iż zwiedzający Polacy nie będą w żaden sposób czuli się urażeni i nie będą mieć wrażenia, że są poddawani manipulacji.

Prof. Madajczyk należy do rady naukowej Fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie, która jest formalnoprawnym fundamentem Centrum Dokumentacji o tej samej nazwie.

Szerszy kontekst

Zanim dojdziemy do serca wystawy, trafiamy na pierwsze piętro, gdzie jej twórcy postanowili pokazać, że przesiedlenia to stały element światowej historii wieku XX. W tej części mowa jest o Ormianach, o mieszkańcach kolonialnych Indii, Palestyńczykach czy uchodźcach z krajów byłej Jugosławii. Ekspozycja wskazuje na rasizm i nacjonalizm, które wzniecały konflikty, w wyniku których ludzie musieli porzucać rodzinne strony.

Również na drugim piętrze kuratorzy postarali się o chronologię, która ma ułatwić zapoznanie się z historycznymi faktami. Zanim dojdziemy do części opowiadającej o losach niemieckich wygnańców, musimy przejść przez kwadratowe pomieszczenie, w którym przypominana jest istota narodowosocjalistycznej dyktatury. Stąd przechodzimy do sali, w której czytamy m.in. o ataku na Polskę i okupacji. Przywoływane są zbrodnie popełniane przez Niemców, w tym i fakt, że częścią ich polityki okupacyjnej były wysiedlenia.

– Było to dla mnie szczególnie ważne, żeby zachować taką chronologię. Choć też nie musiałem o to w żaden sposób walczyć, bo w gremiach fundacji panował co do tego zdecydowany konsens – mówi „Tygodnikowi” prof. Stephan Lehnstaedt z Touro College w Berlinie, historyk i tak jak prof. Madajczyk członek rady naukowej, która opiniowała koncepcję wystawy. – Opowieści o wysiedleniu Niemców nie można opowiedzieć bez szerszego kontekstu, że Niemcy w tamtym okresie były dyktaturą, która w czasie wojny sama dopuszczała się przesiedleń.

– To było dla nas bardzo ważne, aby pokazać, że Niemcy najpierw sami wypędzali, a dopiero później stali się ofiarami – w podobnym tonie mówi dyrektorka Centrum dr Gundula Bavendamm. Podczas oprowadzania dziennikarzy, w którym uczestniczył korespondent „Tygodnika”, Bavendamm wielokrotnie powtarzała, że jej rolą było także uspokojenie nastrojów. Faktycznie: od kiedy ponad pięć lat temu ta historyczka (rocznik 1965) z wieloletnim doświadczeniem w zarządzaniu instytucjami muzealnymi przejęła stery, napięcie wokół Centrum zaczęło opadać. Choć wcześniej to nie tylko Erika Steinbach wzbudzała kolejne kontrowersje wokół projektu.

Trudne narodziny

W 2008 r. ówczesny rząd Niemiec – tworzony, tak jak obecnie, przez chadeków i socjaldemokratów, z kanclerz Angelą Merkel – faktycznie odebrał Erice Steinbach kluczową rolę w tworzeniu Centrum i powołał wspomnianą już fundację. Steinbach starała się jeszcze dostać do rady nowej instytucji, ale jej kandydatura została odrzucona.

Jednak również w tej nowej strukturze dochodziło do sporów, głównie na linii polsko-niemieckiej. W 2010 r. do rady naukowej fundacji został zaproszony prof. Tomasz Szarota, ceniony historyk specjalizujący się w stosunkach polsko-niemieckich. Po pierwszym spotkaniu rady prof. Szarota zrezygnował. W wypowiedziach dla niemieckich mediów argumentował, że nowa instytucja jest klonem Centrum przeciw Wypędzeniom, i że Niemcom nie chodzi o pojednanie z innymi narodami, lecz o pojednanie z samymi sobą. „W tym temacie jako Polak nie mogę pomóc. To muszą sobie wyjaśnić sami Niemcy” – mówił.

Potem zmieniały się składy rady fundacji i rady naukowej. Przez pewien czas w pracach brali udział prof. Madajczyk i prof. Krzysztof Ruchniewicz z Uniwersytetu Wrocławskiego. Ta dwójka wraz z grupą zagranicznych historyków zrezygnowała w 2015 r., argumentując, że ówczesny dyrektor Winfrid Halder próbuje kierować pracami fundacji bez konsultacji z radą naukową.

Każda taka zmiana, każde odejście prowadziło do ponownych pytań: o zasadność powstania Centrum oraz o to, w jaki sposób będzie można obronić próbę przedstawienia losu niemieckich wysiedleńców przed zarzutem relatywizowania niemieckich win.

To udało się dopiero obecnej dyrektorce. Jak słyszymy, Gundula Bavendamm, która dyrektorką została w lutym 2016 r., zadbała nie tylko o bliską i przejrzystą współpracę z radą naukową, do której wrócił prof. Madajczyk, ale też z przedstawicielami państw, w których kontrowersje wokół Centrum były największe.

I tak, już w 2017 r. wstępny plan wystawy trafił na stół polskiego ambasadora Andrzeja Przyłębskiego. – Uwag zgłaszaliśmy bardzo dużo, wynikały one przede wszystkim z ocen polskich historyków, prof. Roberta Traby i prof. Piotra Madajczyka – mówi „Tygodnikowi” ambasador Przyłębski. Jako przykład podaje dodanie do planowanej wystawy opisu Warszawy po powstaniu z 1944 r. – Takiego losu nie doświadczyła żadna z okupowanych przez III Rzeszę europejskich stolic i niezrozumiałe byłoby naszym zdaniem, gdyby tego wątku nie było na wystawie – tłumaczy ambasador. – Cieszę się, że większość takich braków udało nam się ostatecznie usunąć.

Zmarginalizowana pomysłodawczyni

W dokończeniu projektu w dobrej atmosferze pomógł, jak się zdaje, fakt, iż w międzyczasie jego pomysłodawczyni bardzo się zradykalizowała.

Gdy Erika Steinbach postulowała stworzenie Centrum przeciw Wypędzeniom, była ważną postacią w CDU. Fakt, że stała na czele Związku Wypędzonych, dodawał jej politycznej wagi. Rodziny kilkunastu milionów wysiedleńców i ich potomkowie były w powojennej historii Niemiec ważną grupą wyborców, o którą zabiegały główne partie. Jednak kanclerz Merkel zdecydowała się odsunąć Steinbach od jej „dziecka”, aby w ten sposób szukać pola kompromisu z Polską i Czechami.

Na ostateczny rozwód z chadecją Steinbach zdecydowała się w 2017 r. Już wcześniej dała się poznać jako zdeklarowany krytyk polityki migracyjnej Merkel, a przed wyborami do Bundestagu w 2017 r. poparła populistyczną Alternatywę dla Niemiec (AfD). Nie wstąpiła do AfD, ale została przewodniczącą Desiderius-Erasmus-Stiftung, fundacji związanej z AfD.

To pomogło nowej dyrekcji Centrum jeszcze bardziej odciąć się od Steinbach, która – choć deklarowała, że chce oddać hołd niemieckim uchodźcom – równocześnie sprzeciwiała się przyjmowaniu uchodźców z Syrii, którzy uciekali do Europy przed wojną.

– Niewątpliwie to ona rzuciła ten pomysł, który później nabrał jednak własnej odrębnej dynamiki – tak o Erice Stein- bach mówi prof. Madajczyk. – Pewnie pojawi się w jej kręgach myślenie, że to był „nasz pomysł”, który Merkel „nam zabrała”.

Historyk ma nadzieję, że mimo sporu wokół osoby pomysłodawczyni wystawa spotka się z akceptacją środowisk niemieckich wysiedleńców. Wskazuje, że ich przedstawiciele zasiadają w radzie fundacji.

– Podejrzewam, że Erika Steinbach oczekiwała czegoś innego, czegoś znacznie bardziej koncentrującego się na niemieckiej stracie i podkreślającego niemiecką rolę ofiary – zastanawia się prof. Stephan Lehnstaedt. – To jest oczywiście zawarte w tej wystawie, ale kontekst jest jednoznaczny: że ucieczka i wypędzenie były w wieku XX czymś niestety stale obecnym w różnych zakątkach ziemi.

Zrozumieć stratę

Pytana o Erikę Steinbach, dyrektorka Bavendamm najczęściej robi wymowną minę i zaznacza, że nie ma z nią kontaktów. Steinbach nie została zaproszona na uroczystość otwarcia, którą zaplanowano na poniedziałek 21 czerwca, już po zamknięciu tego numeru „Tygodnika”. – Następnego dnia po Światowym Dniu Uchodźcy – dodaje Bavendamm, która na każdym kroku tłumaczy, że wygnanie Niemców wpisuje się w szerszy kontekst.

Bavendamm uważa, że dwa słowa, którymi najlepiej można opisać funkcję Centrum, to: zrozumieć stratę.

– Nie tylko stratę materialną, ale i utratę statusu społecznego, poczucia bezpieczeństwa i przynależności – dopowiada.

Uniwersalność tych doświadczeń przypominana jest również w tej części wystawy, która traktuje o wysiedleniu Niemców. Jednym z eksponatów jest tu klucz do mieszkania Paula i Margarete Rohrmoser z Królewca (dziś Kaliningrad). Rodzice z dwójką dzieci musieli opuścić swój dom w styczniu 1945 r. Paul i Margarete zachowali swój klucz i powiesili go w nowym miejscu zamieszkania w Getyndze; wisiał tam aż do ich śmierci.

Tuż obok mamy możliwość odsłuchania relacji Mirav Najah Sido, kurdyjskiej nauczycielki, która w 2015 r. musiała uciekać z Syrii i trafiła do Niemiec. Również ona zabrała klucz do domu. „Byłam pewna, że będziemy mogli wrócić” – wspomina w relacji.

– Na początku kryzysu migracyjnego w 2015 r. niektórym konserwatywnym politykom CDU sprawiało wielki problem, aby nazwać Syryjczyków słowem „wypędzeni”, którym określa się Niemców [niem. Vertriebene – red.]. W niektórych kręgach wypędzonymi mogli być nazywani tylko Niemcy wysiedleni z Czech, Polski czy Rumunii. Cała reszta to już „tylko” uchodźcy – mówi „Tygodnikowi” prof. Lehnstaedt. – Mam nadzieję, że to muzeum zaspokoi polityczne oczekiwania środowisk niemieckich wypędzonych, pokazując jednocześnie szerszy kontekst.

Kwestia odpowiedzialności

Można postawić tezę, że także dzięki temu uniwersalnemu kontekstowi twórcom Centrum udało się opowiedzieć o cierpieniu, które dotknęło Niemców, równocześnie szanując inne perspektywy historyczne.

– Moim zdaniem nie może być tutaj mowy o relatywizowaniu oceny roli Niemiec w okresie II wojny światowej. Nad wystawą pracowali wybitni i niezależni historycy, którzy nie pozwoliliby sobie na uprawianie tego typu polityki historycznej, a czasy Eriki Steinbach, która chciała ten temat wykorzystać politycznie, mamy już na szczęście za sobą – uważa ambasador Przyłębski.

Polsko-niemiecki sukces, jakim jest kształt Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie – pokazujący też, że dyskusja i dialog popłacają – wydaje się dziś tym ważniejszy, gdy spojrzymy na przemianę, jaka dokonuje się w społeczeństwie Niemiec. Coraz bardziej widoczne jest tu pragnienie, aby we własnej historii dostrzegać także jaśniejsze barwy, aby mniej akcentować winy przodków.

– Wiek XXI to czas, gdy ponownie odżywają odwołania do tradycji narodowej i historii. Emocje narodowe są silniejsze niż wcześniej, także w Niemczech. Niemcy nie są tu wyjątkiem – ocenia prof. Madajczyk.

– Czasy rzeczywiście się zmieniają – mówi ambasador Przyłębski. – Wciąż pojawiają się nowe tematy, które absorbują niemieckich historyków i społeczeństwo. I niestety muszę zgodzić się ze stwierdzeniem, że w dużej części tego społeczeństwa poczucie odpowiedzialności za zbrodnie przodków z okresu II wojny światowej jest dramatycznie niepopularne. Z drugiej jednak strony widzimy szereg inicjatyw, projektów i instytucji, które nie uciekają od tematów dotyczących niemieckiej przeszłości i zbrodni w okupowanej Polsce. Doceniamy to.

Piotr Madajczyk i Stephan Lehnstaedt są zgodni, że zmiany zachodzą, przede wszystkim za sprawą upływającego czasu i odchodzenia ostatnich świadków. Ale prof. Lehnstaedt uważa, że zmiana akcentów w niemieckim podejściu nie oznacza relatywizacji. – Będzie coraz mniej zaangażowania na poziomie osobistym, ale społeczna odpowiedzialność pozostanie – przekonuje.

Centrum Dokumentacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie dołącza do instytucji, które będą tę odpowiedzialność niemieckiego społeczeństwa kształtować. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021