Jak wygląda codzienność uchodźców ukraińskich w Polsce

Praca poniżej kwalifikacji, codzienność pełna nudy, rosnąca frustracja. Tysiące ukraińskich uchodźców popada w marazm, czasem w cwaniactwo.

12.09.2022

Czyta się kilka minut

Łańcuch solidarności w Dniu Niepodległości Ukrainy. Plac Litewski, Lublin, 24 sierpnia 2022 r. / WOJTEK JARGIŁO / PAP
Łańcuch solidarności w Dniu Niepodległości Ukrainy. Plac Litewski, Lublin, 24 sierpnia 2022 r. / WOJTEK JARGIŁO / PAP

Olga Naboka ma 35 lat i mieszka w kontenerze w Białobrzegach na Lubelszczyźnie. Na 35 metrach kwadratowych mieści się łazienka, łóżko piętrowe dla dzieci oraz wersalka, na której śpi z mężem; z boku stoją pudła na ubrania. Rozmawiamy na zewnątrz, bo słońce nagrzewa blachę i trudno wytrzymać w baraku. Olga przyjechała z obwodu charkowskiego, pokazuje w telefonie zdjęcia i filmy. Na jednym z nich cała rodzina siedzi w piwnicy. Ubrani w kurtki, czapki, okryci kocami, wsłuchują się w hałas samolotów lecących na Charków. Na drewnianych półkach drżą słoje z papryką, ogórkami i kompoty z moreli. Kiedy pewnego dnia bomby spadają na pobliską szkołę, a pod gruzami klubu muzycznego, gdzie urządzono polową kuchnię, giną znajomi Olgi, postanawiają uciekać.

– Cieszę się, że wyjechałam z całą rodziną, wiele kobiet przyjechało tylko z dziećmi i nie dały tu rady, musiały wrócić. Mamy szczęście, mąż dostał pracę jako kierowca, tylko mieszkanie trudno wynająć – żali się Olga.

W Ukrainie Olga nie pracowała; mąż prowadził firmę samochodową. Po ataku Rosji powinien pójść do wojska, ale przepuszczono go przez granicę, bo pięcioletni Daniła, ich młodszy syn, urodził się z porażeniem mózgowym. Nie mówi, trzeba go karmić. Może się sam poruszać, ale chodzi na palcach. Żeby mógł równo stawiać stopy, potrzebuje ortezy. W Polsce trafił do ośrodka dla dzieci niepełnosprawnych, który założyła w Zamościu lekarka Maria Król.

– W pierwszych tygodniach wojny prawie nie spałam – wspomina Król. – Nikogo nie chciałam zostawić bez pomocy. Wiem, czym jest niepełnosprawność i jakich trudów wymaga podróż. Przez nasz ośrodek przewinęło się kilkaset osób, a na stałe zostało dziesięć rodzin.

Chwile rozczarowania

W połowie marca lekarka wpadła na pomysł stworzenia kampusu dla rodzin z dziećmi niepełnosprawnymi. Ludzie młodzi i zdrowi po przekroczeniu granicy nie mieli problemu ze znalezieniem pracy i mieszkania, ale chorych i starszych nie przyjmowano już tak chętnie. Polacy obawiali się wynajmować im mieszkania, gdyż bali się, że nie będą płacić. Tymczasem wprowadzone podczas pandemii przepisy bardzo utrudniają eksmisje zalegających z czynszem lokatorów.


SŁUCHAJ PODKASTU POWSZECHNEGO:

Marek Rabij, reporter TP: Na granicy widziałem pożegnania, z których każde może być ostatnie. Mężczyzna wyjmuje bagaże, ściska żonę, dzieci wieszają mu się na szyi. Zapewnia, że wszystko będzie dobrze, choć jego twarz mówi zupełnie co innego. Wsiada w samochód i odjeżdża, kobiety i dzieci idą w stronę Polski >>>>


Maria Król zwróciła się o pomoc do rządu Tajwanu, z którym współpracowała przy innych projektach. Przyznano jej 600 tys. złotych i tak powstało dziesięć kontenerów w dwóch letnich ośrodkach na Roztoczu, prowadzonych przez Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym „Krok za krokiem”. Dla wielu rodzin kontenery stały się szansą na przetrwanie letnich miesięcy, bo choć z zewnątrz przypominają baraki budowlane, to uchodźcy nie płacą za prąd i wodę, korzystają z pomocy humanitarnej, dostają darmowe pudełka z jedzeniem i środki czystości. Mimo że darów jest mniej, Maria Król skutecznie wspiera rodziny, które trafiły pod jej opiekę, ale i ona przeżyła chwile rozczarowania.

– Osoba niepełnosprawna stała się w Ukrainie przepustką za granicę. Kiedy więc zabroniono wyjeżdżać mężczyznom, wielu postanowiło przedostać się do Polski w charakterze opiekuna. Nie chcieli jednak zajmować się chorymi, podrzucali nam niepełnosprawnych do ośrodka lub zostawiali ich na granicy – przyznaje lekarka. – Jedna z matek, wykorzystując syna na wózku, przeprowadziła przez kordon trzech mężczyzn, targała dziecko w tę i z powrotem.

Tego rodzaju informacje pogarszają stosunek Polaków do Ukraińców. I to radykalnie, jak wynika z badań pracowni IBRiS. Jej prezes, Marcin Duma, mówił pod koniec lipca „Tygodnikowi”: „To nie znaczy, że Ukraińcy mają wyjechać z Polski, ale uważamy, że dość już wypłat z programu 500 plus, mają zabrać się do roboty i usamodzielnić. (…) Wielu z nas zaczęło uważać, że uchodźcy nas doją, sami nic z siebie nie dając, i ograniczają nam pole rozwoju. Powtarzającym się motywem jest zauważenie, jak dobrymi autami jeździ część z nich. To bardzo ludzi kłuje. Miały być same stare łady i fordy, a tu widać nawet mercedesy i lexusy. Uważamy, że Ukraińcy powinni być dużo biedniejsi od nas, w końcu wielu z nich przyjeżdżało wcześniej do Polski się dorobić i brali prace, których my nie chcieliśmy. Zrodziła się w nas zawiść i zazdrość”.

Ale Maria Król się nie zniechęciła. Jeśli kogoś nie mogła przyjąć, szukała miejsc w DPS-ach i innych ośrodkach na terenie kraju. W kampusie, który stworzyła, uchodźcy mogą jednak zostać tylko do jesieni. Nie ma pieniędzy, by ogrzewać kontenery, trzeba więc pilnie poszukać mieszkań dla ukraińskich rodzin, najlepiej w okolicach Zamościa, bo ośrodek Stowarzyszenia „Krok za krokiem” zapewnia niepełnosprawnym dzieciom naukę i terapię.

Poniżej kwalifikacji

W Krasnobrodzie, miejscowości letniskowej na Roztoczu, w domkach i pensjonatach zatrzymało się wielu uchodźców z Ukrainy. Choć początkowo właściciele deklarowali, że gotowi są gościć wschodnich sąsiadów do końca czerwca, bo później zaczyna się sezon turystyczny, wiele matek z dziećmi pozostało tu na okres wakacji. Kobiety pracują ­dorywczo przy sprzątaniu pokoi, lepieniu pierogów, w barach, ale nie dla wszystkich starczyło zajęcia. Zresztą turystów jest mniej, takie głosy słychać i w sklepach, i przy kramach z pamiątkami. Winą za brak koniunktury niektórzy obarczają uchodźców. – Rozsiedli się na pokojach i wypłoszyli kuracjuszy – dowiaduję się przy budce z lodami nad zalewem.

Anna ma 40 lat, mieszka w Krasnobrodzie z trójką dzieci, z wykształcenia jest psychologiem. Wojna zmieniła w jej życiu wszystko. Straciła w Ukrainie dom, pracę, którą lubiła, a trzy tygodnie temu przyszła wiadomość o śmierci męża. Kiedy powiedziała o tym dzieciom, rozległ się płacz i krzyk na całą ulicę. Najmłodszy syn wciąż pyta: dlaczego śmierć nie przychodzi po ludzi po kolei? I jak to jest, że jego 90-letni dziadek cieszy się dobrym zdrowiem, a tata nie żyje...

Anna chciałaby wrócić i pomodlić się przy jego grobie, ale dzieci nie mają paszportów. Boi się, że jak wyjadą, to już nie będą mogli wrócić do Polski. Anna jest więc na rozdrożu. 500 plus i pieniądze zarobione przy sprzątaniu wystarczają na życie w domku letniskowym, ale co będzie zimą? Chciała przeprowadzić się do Warszawy, umówiła się nawet wstępnie na wynajęcie mieszkania. Miało być trzy tysiące plus opłaty, ale po kilku dniach właściciel zmienił zdanie i podniósł cenę do czterech tysięcy.

– W podobnej sytuacji jest wiele kobiet – uważa Anna Maciukiewicz, wolontariuszka z Krasnobrodu. – Pracują poniżej swoich kwalifikacji, chciałyby zapewnić dzieciom lepszą przyszłość, ale trudno im funkcjonować w obcym kraju. Dużo kobiet wróciło do Ukrainy, nie mogły odnaleźć się w polskiej rzeczywistości. Piszą do mnie mieszkanki Buczy i Borodzianki, że przyzwyczaiły się do wojny. Że lepszy własny dom niż życie na obczyźnie.

Utknąć w bezradności

Anna Maciukiewicz pomaga od początku wojny. W pierwszych tygodniach jeździła na granicę, zbierała dary, potem skupiła się na dostarczaniu jedzenia potrzebującym. Współpracuje z Katolickim Stowarzyszeniem Młodzieży, Fundacją dla Kultury i World Central Kitchen. Dzięki temu pomoc dla uchodźców trafia do 29 punktów w regionie. Pudełka ze śniadaniem, obiadem oraz suchy prowiant wolontariusze zawożą do ośrodków i domów prywatnych m.in. w Krasnobrodzie, Józefowie, Zwierzyńcu, Szczebrzeszynie, Zamościu.

– Za paliwo płacimy sami, więc łączne koszty transportu dochodzą do ośmiu tysięcy złotych miesięcznie, ale nie to jest najbardziej obciążające – podkreśla Anna Maciukiewicz. – Trudniejsze jest to, że muszę być codziennie na posterunku i jeśli chcę na parę dni wyjechać, szukam zastępstwa. Muszę być też gotowa do przyjęcia cudzego bólu i cierpienia, bo wiem, że uchodźcy nie mają komu opowiedzieć swoich historii. Nieraz już zostałam oszukana i wykorzystana, ale takie doświadczenie jest wpisane w pomaganie. Jeśli decydujesz się otworzyć na drugiego człowieka, musisz liczyć się z tym, że ludzie są różni, a zło jest elementem świata.

Halina jest właścicielką pensjonatu w Krasnobrodzie. Ma duży dom pod lasem, a z letników żyli już jej rodzice. Ona sama od dziecka pomagała mamie w kuchni i sprzątała pokoje, a brat pracował z ojcem przy remontach. Kiedy Halina przejęła rodzinny interes, zrobiła plac zabaw, altankę z miejscem na ognisko, urządziła w pokojach łazienki. Ale gdy wybuchła wojna, postanowiła zacząć przyjmować uchodźców. Przez jej dom przewinęło się do dziś ponad 40 osób. Halina podkreśla, że na początku pomagała zapominając o własnych potrzebach, potem nauczyła się stawiać granice i wymagać.


ZOBACZ TAKŻE:

NA POMOC UKRAINIE WYDALIŚMY 10 MILIARDÓW. Nawet wśród najsłabiej zarabiających Polaków w pomoc uchodźcom zaangażowało się 74 proc. osób >>>>


– Kobiety z Ukrainy zajęły pokoje gościnne i utknęły w bezradności. Uważały, że to ja powinnam zaopiekować się nimi i ich dziećmi. Nie sprzątały, nie gotowały. Postanowiłam im jasno powiedzieć, że muszą się wziąć w garść, że mam też swoje życie. Mogę im pomagać, ale nie chcę ich już wyręczać – mówi.

Halina zaprzyjaźniła się z dwiema Ukrainkami, które postanowiły zawalczyć o siebie. Pomogła im wynająć mieszkanie i znaleźć pracę w Biłgoraju. Jednak duża część kobiet, które gościła, wróciła do kraju. Nie znały języka, nie miały jak dojechać do pracy w większym mieście, nie miały z kim zostawić dzieci. Z dnia na dzień gasły, bo kończyły im się pieniądze, a to, co przysyłali im mężowie, nie starczało na codzienne potrzeby.

– Raz poczułam się wykorzystana i to było przykre doświadczenie – podkreśla Halina. – Mieszkały u mnie dwie panie z dziećmi. Na początku w ramach tzw. 40 plus, a potem za darmo. Korzystały z pomocy humanitarnej, dostawały świadczenia, a we Lwowie wynajmowały za pieniądze swoje mieszkania wewnętrznym uchodźcom z Donbasu. Kiedy się o tym dowiedziałam, kazałam im się wyprowadzić.

Polakom puszczają nerwy

Awantura wybuchła na placu zabaw w Lublinie, a chodziło o to, kto ma pierwszeństwo na ślizgawce – czy Alosza, który stał pierwszy, czy polski chłopiec czekający za nim. Swietłana usłyszała, że Ukraińców wszędzie pełno, że to przez nich drożyzna w sklepach, że powinni zająć się pracą, zamiast przesiadywać w parkach i galeriach handlowych. Swietłana chciała powiedzieć, że przecież ona pracuje legalnie, zarabia najniższą krajową i płaci podatki, ale zabrakło jej słów. Alosza zjechał jako drugi. Był ciepły dzień lipca, 135. dzień wojny – Swietłana pomyślała, że Polakom zaczynają puszczać nerwy.

– Z wykształcenia jestem biologiem, pracowałam w Sumach [jedno z pierwszych miast szturmowanych przez Rosjan – red.] jako laborantka. W Polsce zaczęłam od obierania warzyw w restauracji. To była praca na czarno, obiecali 15 złotych za godzinę, ale pod koniec tygodnia wypłacili 12 za godzinę. Właścicielka powiedziała, że za wolno obieram cebulę.

Dzięki internetowemu formularzowi przygotowanemu dla Ukraińców przez Urząd Miasta w Lublinie Swietłana trafiła do fabryki cukierków. Wraz z dwiema innymi koleżankami z Ukrainy wynajęły trzypokojowe mieszkanie – czynsz i rachunki dzielą między siebie. Wszystkie pracują na zmiany, grafik układają tak, by zawsze jedna z nich była w domu i mogła zajmować się pięciorgiem dzieci. Dają radę.

– Dzieci są wspólne – śmieje się Swieta. – Czują się po dwóch miesiącach takiego życia jak rodzeństwo. Ma to oczywiście wady, bo między sobą mówią po ukraińsku i słabiej uczą się polskiego. Jest jeszcze jeden problem. Starsze dzieci potrafią się sobą zająć, ale co zrobić podczas wakacji z czterolatkiem i dwójką pięciolatków?

Według lipcowego raportu Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich najwięcej uchodźców z Ukrainy przebywało w Polsce w kwietniu – 3,85 mln, w maju ich liczba spadła do 3,37 mln i stanowili wtedy 8 proc. ludności naszego państwa (dziś jest ich jeszcze mniej). Uciekinierzy zza wschodniej granicy najchętniej wybierali większe ośrodki, gdyż tam łatwiej o pracę – według danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej (oficjalnie) podjęło ją 420 tys. uchodźców.

W efekcie w maju 37 proc. mieszkańców Rzeszowa stanowili Ukraińcy, dużą popularnością cieszył się też Wrocław – 28 proc. i Gdańsk – 24 proc. W Lublinie, gdzie Ukraińcy stanowią 13 proc. mieszkańców (to ok. 66 tys.), od początku wojny działa Społeczny Komitet Pomocy Ukrainie, który współpracuje z władzami i wspiera uchodźców w poszukiwaniu pracy. Oferuje im też porady psychologa i logopedy w rodzimym języku.

– Ofert pracy jest sporo, ale ogromna większość dla mężczyzn – podkreśla Wiktoria Herun z Wydziału Strategii i Przedsiębiorczości Urzędu Miasta w Lublinie. – Tymczasem u nas są prawie same kobiety. Kiedy więc pojawia się jakaś propozycja w branży kosmetycznej czy usługowej, szybko znika. Dbamy o to, żeby uchodźcy byli zatrudnieni legalnie, ale trudno nam pomagać w znalezieniu przedszkola dla dzieci czy w wynajęciu mieszkania. A ceny najmu w Lublinie poszybowały, bo to miasto studentów.

Z jedną torbą

Gdy wybuchła wojna, Rafał Mazurek, właściciel warsztatu samochodowego w Zamościu, odłożył na bok wszystkie zainteresowania i jeździł na granicę po uchodźców. Na początku nie myślał, że otworzy przed nimi drzwi domu, który zostawili mu rodzice. Kiedyś prowadzili w nim hotel robotniczy, ale budynek stał wiele lat nieużywany i wymagał remontu.


CZYTAJ TAKŻE:

SERWIS SPECJALNY „ATAK NA UKRAINĘ” >>>>


– To był impuls, zobaczyłem dzieci zasikane, głodne, z gorączką, kobiety z tobołkami. Nie mogłem ich tak zostawić. Dwadzieścia cztery polskie dziewczyny, moje znajome, nauczycielki, przedszkolanki i dyrektorki, poświęciły całą niedzielę, żeby dom wysprzątać – wspomina.

Pod koniec lutego w 11 pokojach znalazły schronienie 44 osoby. Dzięki pomocy humanitarnej dom wyposażono w pościel, lodówki, środki chemiczne i żywność. Na piętrze jest wspólna kuchnia i łazienka, kobiety sprzątają te pomieszczenia według rozpiski, każda gotuje dla siebie i własnych dzieci.

– Nie ma tu luksusów, ale pomyślałem, że u mnie będzie im przynajmniej ciepło i nie będą musiały tułać się po świecie. Początek był trudny, przywiozłem dzieci z covidem, gorączka dochodziła im do 40 stopni, karetka kursowała non stop, aż trzeba było zrobić w budynku izolatkę. Potem, jak się wszystko uspokoiło, zrobiłem dzieciom plac zabaw i teraz wolny czas spędzają na podwórku – podkreśla Mazurek.

Mężczyzna zadeklarował, że uchodźczynie mogą u niego zostać do końca września. Potem nie będzie w stanie ogrzać budynku, bo już teraz rachunki za prąd i wodę (5600 zł i 3000 zł) są dla niego poważnym wyzwaniem. Ukrainki wertują więc ogłoszenia w sieci i szukają mieszkań przez znajomych, ale nie jest łatwo – brakuje ofert w rozsądnych cenach.

Anastazja Bożko liczy na to, że jesienią będzie łatwiej coś wynająć, bo jej rodacy z zachodniej Ukrainy wracają powoli do domów, na które nie spadają bomby. Ona sama nie ma do czego wracać. Ma 27 lat, przyjechała z trzyletnią Ewą. W Charkowie zostawiła męża, który przed wojną prowadził sklep sportowy. Mieszkali w bloku na Sałtiwce, w północnej części miasta. Bomby spadły tam już pierwszego dnia inwazji. Anastazja trafiła do Rafała Mazurka 9 marca, dzięki niemu znalazła pracę w hotelu i jako pomoc kuchenna zarabia 13 złotych na godzinę. W Ukrainie była co prawda kierowniczką sklepu w galerii handlowej, ale w Polsce ambicje odłożyła na bok, cieszy się z tego, co ma. Rozmawiamy na placu zabaw przed domem, dzieci jeżdżą na hulajnogach, które dostały z darów, grają w piłkę.

Anastazja może pracować, bo przyjechała do Polski z teściową, która zajmuje się Ewą. Ale Daria Izmajlowa nie ma już takich możliwości, jest w Polsce tylko z synem Jehorem. W Ukrainie skończyła farmację i zajmowała się kosmetologią.

– Przyjechałam z jedną torbą, wszystko dostaliśmy od Polaków, niczego nam nie brakuje – zaznacza. – Może tylko psychologa. Jehor po wyjeździe z domu zaczął się jąkać – martwi się Daria. – Codziennie wspomina ojca i sam sobie próbuje tłumaczyć, że do domu wracać jeszcze nie można.

Psycholog przydałby się też Annie z Charkowa. Trafiła do domu Rafała w marcu, przywiózł ją z granicy z czwórką dzieci, miała przy sobie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wcześniej brat prosił ją, by wzięła z sobą jego syna, bo w Polsce będzie bezpieczny. Wahała się, ale ostatecznie odmówiła. Bała się, że własnych dzieci nie wykarmi na obcej ziemi. Kilka tygodni później przyszła wiadomość, że synek brata zginął trafiony odłamkiem. Anna zamknęła się w sobie, nie może spać, wzywa chłopca po nocach.

Zabawa w granicę

– Gdybym mogła cofnąć czas, większą uwagę zwracałabym na ludzi – opowiada Daria, koleżanka Anny. – To, że możesz z nimi zamienić kilka słów, przytulić, pogadać na ulicy, wydaje mi się teraz bezcenne. Dom, samochód, telewizor… Dzisiaj są, jutro śladu po nich nie ma.

Siedzimy na ławce, w cieniu sosen. Dzieci bawią się pod drzewami w granicę. „Do Polaków” przepuszczone są tylko dziewczynki. Chłopcy zostają za kolorowym sznurkiem. Proszę Daszę i Anastazję, by „przeniosły się” na chwilę do Charkowa i w wyobraźni zrobiły to, co zawsze lubiły robić w swoim mieście. Śmieją się z mojego pomysłu, ale godzą się po chwili.

– Jest lato, spokojny poranek, idziemy do parku Gorkiego pobawić się z dziećmi – Anastazja wzrusza się na samą myśl. – A potem na kawę do Kuliniczki. Jaką tam można było wypić kawę, nie ma pani pojęcia! Kawa w Polsce? W Polsce jeszcze kawy w kawiarni nie piłam, za drogo dla mnie.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i polonistka. Absolwentka teatrologii UJ i podyplomowych studiów humanistycznych PAN. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 2013 roku, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej, historycznej i kulturalnej. Laureatka m.in. I nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Kto pierwszy na ślizgawce