Jak dobrze byłoby nie być

Epidemia nie tylko stworzyła nową grupę chorych na depresję, ale też nasiliła objawy wcześniej cierpiących. I przytkała systemowe drogi ratunku.

06.12.2021

Czyta się kilka minut

 / KASIA KOZAKIEWICZ
/ KASIA KOZAKIEWICZ

Proszę, by opisały, jak to właściwie jest. Ale nie tak, jak to robią medyczne portale (piszą o obniżonym nastroju przez co najmniej dwa tygodnie; o płaczu; o bezsenności bądź nadmiernej senności; o anhedonii, czyli nieodczuwaniu przyjemności). Tak, by zdrowy człowiek coś poczuł.

Anna mówi, że to jak jazda z zepsutymi wycieraczkami w ciężką ulewę.

Milena wspomina. Np. jak leży, chce jej się płakać, krzyczeć, ale nawet na to nie ma siły. Albo jak wbija sobie paznokcie w ramiona lub uda, żeby fizycznym bólem przykryć ten psychiczny. – Zabić się nie próbowałam. Bałam się, że mnie odratują i będę na przykład sparaliżowana – dopowiada. – No i dlatego, że samobójstwo nie idzie w parze z wiarą w Boga. Bo już o śmierć zdarzało mi się modlić. Miałam też myśli: wziąć opakowanie tabletek, przedawkować narkotyki. Aha, był jeszcze pociąg. Tylko to kłopot, na przykład opóźnienie taboru.

Mają mniej więcej tyle samo lat (tuż po trzydziestce). Mieszkają w dużych miastach (Trójmiasto i Warszawa). Są po studiach. Dużo się śmieją i uśmiechają. Może dlatego nikt im nigdy specjalnie nie dowierzał.

Pierwszy raz

Milena: – Pochodzę z małej miejscowości, gdzie na komunikat „depresja” reaguje się zdaniami: „Nie masz tak źle”, „weź się w garść”. Z domu pamiętam chłód. A byłam dzieckiem, które dużo i intensywnie przeżywa. Pamiętam też nieustanne porównywanie: „Zobacz, jak Agnieszka prowadzi zeszyt”. I brak wiary mamy we mnie. W gimnazjum polubiłam biologię i chemię. Chciałam iść na ­biol-chem do liceum. Mama powtarzała: „nie uda się”. Udało się. Potem słyszałam: „Nie zdasz matury”. Zdałam. Później musiałam udowodnić, że dostanę się na studia. Może dlatego kilka lat później, gdy nie chciało mi się żyć, nie poszłam z tym do mamy. To by było jak przyznanie: nie radzę sobie.

Anna: – Byłam chorowitym dzieckiem. Moje schorzenie przekładało się na zachowanie – nadpobudliwe, jak przy ADHD. Dla innych dzieci byłam dziwna: z jednej strony nadaktywna, z drugiej piekielnie inteligentna. Od szkoły podstawowej aż po gimnazjum, czyli przez dziewięć lat z przerwami, znęcano się nade mną. Niby rodzice interweniowali, niby mama chodziła do szkoły, ale potem mi to wypominała. A w szkole wszystko się powtarzało: popychanie, wyzwiska, niszczenie rzeczy, tornistra, wyrzucanie go za okno, a później też napastowanie seksualne, na przykład łapanie za piersi. Ulgą od szkoły był szpital, w którym często leżałam. I pobyty w bibliotece, gdzie chowałam się na każdej długiej przerwie. Nie dom. Istnieli psychologowie dziecięcy, ale rodzice z tego nie skorzystali, „bo przecież nie jestem wariatką”.


ZATROSZCZ SIĘ O SIEBIE

MARTYNA SZEWCZYK-JANICKA, psycholożka i psychoterapeutka: Z szukaniem pomocy nie warto zwlekać. W czasie, gdy u człowieka rozwija się epizod depresyjny, życie przynosi kolejne wyzwania i trudności.


Milena ma ponad 20 lat, gdy po raz pierwszy słyszy od mamy: „A ty dlaczego jesteś taka smutna?”. Wakacje 2013 r. Wraca z pracy i orientuje się, że któryś raz z rzędu nachodzi ją myśl: jak dobrze byłoby nie być. Dużo pije. Pewnego razu, latem, budzi się pod gołym niebem. Podrapana, z pogubionymi rzeczami. – Przestraszyłam się i zaczęłam wycofywać z kontaktów towarzyskich – opowiada. – Powodów mojego stanu szukałam w alkoholizmie. Ale brat, który znał się na psychologii, powiedział, że problem jest głębiej.

Liceum, pierwszy punkt zwrotny Anny. Tu nikt jej nie popycha, nie wyzywa, nie wyrzuca plecaka. – Dostałam pierwszego ataku paniki – opowiada. – Może dlatego, że nie wiedziałam, jak się zachować, gdy wszystko jest dobrze? Atak paniki to takie coś, co przydarza się nagle. Przyspiesza puls, zaciska krtań, jesteś pewien, że zaraz umrzesz. To wtedy zaczęła się też depresja. I autoagresja. Uderzałam się w coś twardego, łokciem albo kolanem. Chciałam umrzeć, ale nie chciałam się zabijać.

Ma 17 lat, więc nie może sama zwrócić się o pomoc. Dostaje ją nielegalnie: dzięki koleżance, która ma mamę psychiatrę, otrzymuje próbki leków – poza obiegiem aptecznym. To fluoksetyna, odpowiednik prozaku, o którym mówi się: „pigułka szczęścia”.

Na jakiś czas pomaga.

Epidemia depresji

Zaburzenia nastroju miało w ciągu swojego życia prawie półtora miliona dorosłych Polaków. Przynajmniej jeden epizod depresji ujawnia nieco ponad 1,2 mln. Ale gdy tę grupę rozszerzyć o wszystkich, którzy przeżyli jakiekolwiek zaburzenie psychiczne (np. związane z piciem alkoholu, lękami napadowymi czy fobiami) – wyjdzie ponad 8 milionów. I to bez dzieci i młodzieży – sumę kryzysów w tej grupie szacuje się według innej metodologii, tzn. nie z perspektywy całego życia, ale doświadczeń z ostatniego roku. Tak liczona skala problemów przekłada się na ponad pół miliona cierpiących. Przy czym jest w tej grupie aż 9 tys. nastolatków z dużym ryzykiem samobójstwa.

Tak prezentują się wyniki projektu EZOP II – drugiej już edycji przeprowadzanego przez warszawski Instytut Psychiatrii i Neurologii, jedynego tak przekrojowego badania stanu psychicznego Polaków, z którego pełen raport zostanie dopiero opublikowany (wybrane wyniki przekazali „Tygodnikowi” psychiatra prof. Jacek Wciórka i dr hab. Krzysztof Ostaszewski). Pomiary do EZOP II wykonano w 2019 r., a więc tuż przed epidemią. A ta mogła tylko pogorszyć sytuację – choć trudno precyzyjnie określić, jak bardzo.

Tu przytaczać można tylko dane szczątkowe. Np. sondaże, które pokazywały na różnych etapach epidemii obniżenie nastroju Polaków. Albo wskaźnik najpoważniejszych problemów – liczbę prób samobójczych. W pierwszym półroczu 2021 r. było ich o kilkanaście procent więcej niż w analogicznych okresach dwóch poprzednich lat (choć śmierci samobójczych nie odnotowano więcej). To samo porównanie w grupie nieletnich wygląda dramatycznie: od stycznia do września zabić próbowało się więcej nastolatków niż przez całe 12 miesięcy roku 2020 i trzech poprzednich.

Jeszcze inny problem to zaostrzenie kryzysów u tych, którzy cierpieli wcześniej. Ponad połowa osób, u których przed marcem 2020 r. zdiagnozowano zaburzenia depresyjne, lękowe lub objawy stresu pourazowego, odczuła pogorszenie na skutek pandemii – poinformował Instytut Nenckiego PAN, przytaczając wyniki międzynarodowych badań obejmujących także Polskę.

Ta wesoła Milenka

Scena z życia Mileny: wraca z pracy, wpada do pokoju. Nie ma nawet siły dojść do łóżka, więc kładzie się na stercie porozrzucanych ubrań. Rano znowu praca.

– Co w takim stanie pcha do wstania mimo wszystko?

– Mnie tylko jedno: udawanie. Że jestem „tą wesołą Milenką”, do której wszystkich przyzwyczaiłam. Aż pewnego razu obudził mnie mój własny szloch. Przyszła myśl, że jeśli zaraz nie pójdę do lekarza po leki, to coś sobie zrobię.

Rok 2017, diagnoza: głęboka depresja. – Przepisane leki nie od razu zaczęły działać, ale gdy już zaczęły, zmiana była zauważalna – opowiada Milena. – Zapisałam się na psychoterapię. To wszystko razem było jak tlen dla osoby, która się dusi. Na terapii dowiedziałam się, że jest coś takiego jak „przywiązanie unikające”. Jak w dzieciństwie krzyczałam, to mama mnie zostawiała, „żebym się wypłakała”. Wtedy dziecko już na początku uczy się, że okazywanie uczuć nie ma sensu.

Zwrot kolejny: odstawienie leków; częsta reakcja pacjentów na poprawę. Milena: – Minął tydzień, drugi, trzeci – nic. „Ale super, nie potrzebuję już leków”, pomyślałam. Ścięło mnie po dwóch miesiącach. Cofnęłam się do tej sterty ubrań na podłodze. Tylko że tym razem nie miałam już nawet sił, by iść do pracy. Zasypiałam, budziłam się, płakałam, leżałam, znowu zasypiałam... Wynajmowaliśmy mieszkanie w sześć osób. Współlokatorzy wiedzieli, że mam zjazd. Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam przy łóżku talerzyk z marchewkami – to było jedyne, co w najgorszych czasach mogłam przełknąć. To było pokazanie ich obecności, troski. No i kolejny zwrot: znowu psychiatra, znowu leki, znowu poprawa.

Anna: – W 23. roku życia się rozpadłam. Zaczęłam wszystko odwoływać, a że wcześniej wiele rzeczy robiłam, to też wiele trzeba było przekładać. Dwa kierunki studiów, dwie organizacje studenckie, wyjazdy, aktywizm, manify... Bywało, że leżałam, długo się nie ruszając. Przetrwałam wtedy takie stany, że teraz, jak słyszę podobne historie, chwytam się za głowę. A przetrwałam, bo wreszcie poszłam na psychoterapię. Raz spóźniłam się na kolokwium, usiadłam pod kolumną na korytarzu. Zaczęłam ryczeć, spazmatycznie. Podeszła koleżanka, dała namiary. Potem kilka razy się upewniła, że już trafiłam na terapię.

Anna wraca do porównania, które zaczerpnęła od koleżanki: depresja jest jak jazda bez wycieraczek w czasie ulewy, a pomoc – jak ich naprawa. – Dzięki terapii zobaczyłam, co mi tak naprawdę jest. Zdiagnozowano u mnie rys na granicy osobowości borderline. To wynik, jak się dowiedziałam, zaprzeczania uczuciom w dzieciństwie. Plus moja nieodłączna para: depresja i zaburzenia lękowe.

Kolejny punkt zwrotny: rok 2019. Kończy pisać doktorat, wracają ataki paniki. Znowu leki, znowu pomoc. I poprawa.

Aż do wybuchu epidemii.

W łóżku z klawiaturą

O ocenę, co covid zrobił z psychiką Polaków, poprosiłem psychiatrów i psychologów. Związanych z Collegium Medicum UJ prof. Dominikę Dudek oraz dr. hab. Macieja Pileckiego, a także Annę Morawską-Borowiec, prezeskę Fundacji „Twarze depresji” i inicjatorkę kampanii pod tym samym hasłem. Z ich opowieści wyłania się obraz kilku grup, które mogły ucierpieć najbardziej.

Pierwsza: osamotnieni. – Diagnozowałam wiele osób starszych, głównie z objawami depresyjno-lękowymi – opowiada Dominika Dudek. – Od jednej z nich usłyszałam: „Umrę w samotności i nawet nie będzie miał mnie kto potrzymać za rękę”. Wiele z tych osób było aktywnych przed pandemią. A potem zaczęli się bać wychodzić z domu. Jak pewna starsza osoba, która opowiadała mi, że z lęku spłukuje wodę w toalecie łokciem, mimo że nikt jej nie odwiedza... Te osoby pozostały w „przetrwalnikowej” fazie pomimo zakończenia restrykcji. Nabrały przekonania, że życie się dla nich skończyło. Niektórzy gwałtownie się zestarzeli i zniedołężnieli. Mimo iż w sensie zdrowia fizycznego nic się z nimi specjalnego nie stało.

Dominika Dudek opowiada też o innej grupie – pracujących. Do marca 2020 r. się nie leczyli, wielu odnosiło sukcesy. – I nagle za sprawą jednego wirusa zobaczyli, że nie są omnipotentni, że coś tak małego może im wywrócić życie – opowiada lekarka.

Maciej Pilecki zapamiętał pacjenta w wielotygodniowym ciągu alkoholowym. – Pił, zasypiał, budził się, pracował, miał przemieszany dzień z nocą, tym bardziej że faktycznie pracował w różnych strefach czasowych, mając kontakty na różnych kontynentach – opowiada psychiatra.

Podobny przypadek pamięta Anna Morawska-Borowiec: – To był człowiek, któremu kontakt z naszą fundacją mógł nawet uratować życie. Przez kilka tygodni leżał z komputerem w łóżku, z trudem już odpisywał na maile służbowe. Miał zamiary samobójcze. Podczas zdalnej konsultacji udało mi się go przekonać, by w mojej obecności zadzwonił do psychiatry, z którym zerwał kontakt jakiś czas temu. Tylko jak dużo jest ludzi, którzy z nikim się nie skontaktowali? – pyta szefowa Fundacji „Twarze depresji”, dodając, że wyśrubowane wymagania firm pomimo epidemii to jedna z dominujących przyczyn kryzysów, z jakimi się zetknęła.

Anna Morawska-Borowiec wyodrębnia też inną grupę: zmagających się z lękiem przed pandemią i chorobą: – Człowiek, który zawsze trochę się bał o swoje zdrowie, teraz mierzyć się może z ciężkim zaburzeniem depresyjno-lękowym. Znam ludzi, którzy przez to nie wychodzili z domu. I innych, którzy szli do pracy, ale np. wymykali się ze spotkań, by w toalecie mierzyć sobie pulsoksymetrem poziom saturacji.

Wreszcie grupa ostatnia: ofiary mniejszej dostępności do pomocy psychiatryczno-terapeutycznej. – Niestety jest u nas trochę tak jak w onkologii: mierzymy się z falą konsekwencji zwlekania pacjentów z podjęciem bądź wznowieniem leczenia. Zgłaszają się do nas osoby w bardzo ostrych kryzysach – relacjonuje Maciej Pilecki.

– Na początku zdawało się, że to wszystko jakby przechodzi obok nich – mówi o grupie już wcześniej leczących się pacjentów Dominika Dudek. – A potem stało się jasne, że części z nich zaszkodziła mniejsza dostępność do pomocy twarzą w twarz. Teleporady są super, jeśli pacjent jest stabilny, a konsultacja sprowadza się do weryfikacji, że wszystko jest nadal dobrze i do przedłużenia recept. Jeśli jednak ta osoba jest akurat w ciężkim kryzysie, to wówczas porada online zaczyna być problematyczna. Był i jest jeszcze jeden problem: w leczeniu podkreślamy wagę czynnika środowiskowego, tzn. szybszego wychodzenia z kryzysu dzięki aktywności i przebywaniu wśród ludzi. Pandemia zaburzyła tę sferę rehabilitacji.

Jak huśta covid

Scena z pandemicznego życia Anny: siedzi ze słuchawkami przed komputerem, prowadzi zdalne zajęcia. W ciągu kilku sekund dostaje ataku paniki – niemal do utraty oddechu. Żeby ukryć swój stan, włącza studentom filmik z YouTube’a.

– To się znowu zaczęło, gdy przeszliśmy z mężem covida, którego teraz mamy rocznicę – opowiada Anna, gdy łączymy się na Skypie pod koniec listopada. – Przebieg mieliśmy dość łagodny, ale koronawirus totalnie rozhuśtał mi psychikę. Zaczęłam mieć też problemy ­kognitywne, które opisuje się często w pocovidowych badaniach [np. donoszono, że co trzeci ozdrowieniec wykazywał objawy neurologiczne lub psychiatryczne – red.]. Jestem humanistką, dużo czytam. A tu nagle zauważam, że mam problem z przebrnięciem przez akapit tekstu! Na portalach są przeliczniki, ile średnio czyta się dany artykuł. Np. przejście przez taki, który był przewidziany na 5 minut, zajmowało mi 20.

Sam covid i jego konsekwencje to tylko jedno z jej złych wspomnień. Anna: – Kolejnym było odkrycie dotyczące rodziców. Siostra robiła im zakupy, bo nie wychodzili w pewnym okresie z domu. Dowiedziałyśmy się, jak dużo piją. Dotarło do mnie, że nie tylko ojciec jest tzw. wysoko funkcjonującym alkoholikiem, który nie zaśnie bez dwóch piw. Mama również. To mi wyjaśniło wiele jej zachowań z dzieciństwa, np. „nieobecność” wieczorami. Mojego samopoczucia nie poprawiło też nauczanie online, mimo że jestem technologicznie biegła, i zdalny kontakt generalnie mi pomagał. Ale jako prowadząca zajęcia na uczelni musiałam przemawiać do „bandy ikonek” zamiast do ludzi, i była w tym jakaś rozpacz. Widziałam zagubionych i apatycznych młodych ludzi. Pytałam np. o tekst, który mieli przeczytać, a odpowiadała mi cisza. Przerywana pod koniec: do widzenia, do widzenia, do widzenia... Mój pocovidowy kryzys trwał około pół roku.

W życiu Mileny pandemia początkowo niczego nie zmieniła. – Normalnie chodziłam do pracy, normalnie się leczyłam – opowiada. – A później zaczęły się lęki. Że zostanę bez pracy. Że będę bez środków do życia. Że coś złego stanie się z rodzicami. Po pół roku pandemii poprosiłam o dodatkowe leki przeciwlękowe.

Psychiatra za trzysta dni

30 listopada, wtorek. Obdzwaniam poradnie zdrowia psychicznego w różnych miastach. Terminy do psychiatrów na NFZ: od kilku do kilkuset dni. O ile jednak są miejscowości, w których da się znaleźć przynajmniej jedno miejsce z nieodległym terminem, bywają takie, w których bezpłatnej pomocy po prostu nie ma.

– Chciałbym umówić się do psychiatry – mówię pani rejestratorce Wojewódzkiego Zespołu Lecznictwa Psychiatrycznego w Olsztynie.

– W tym momencie zapisujemy na 21 czerwca.

– Czerwca?

– Wiem, to brzmi strasznie, ale tak jest niestety...

– A co, jeśli ktoś jest w złym stanie?

– A co się dzieje?

– Myśli samobójcze.

– Mogę panu podać telefony do innych poradni z Funduszu.

Sprawdzam. Poradnia pierwsza: 117 dni. Poradnia druga: 348 dni. Trzecia: 112 dni. Innych już w Olsztynie nie ma.

Ostatni ratunek: tutejszy szpital psychiatryczny. Dzwonię, rejestratorka łączy z lekarzem. Przyjmą, jeśli stan jest ciężki. Potrzebne jest skierowanie, np. od lekarza rodzinnego. No i zgoda na leczenie ze strony pacjenta. Tyle że dla wielu chorych sama myśl o szpitalu to próg nie do przejścia.

Zostaje sektor prywatny – dla wybranych. Ale i on w niektórych miastach nie nadąża za popytem. – Z psychiatrami w Krakowie nie jest może tak źle, ale ludzie, zwłaszcza ci z zaburzeniami depresyjno-lękowymi, bardzo potrzebują psychoterapii – słyszę od prof. Dudek. – A dobrzy terapeuci, nawet ci przyjmujący prywatnie, zwykle nie mają już miejsc.

– Wydolność systemu dla dzieci i młodzieży już dawno doszła do granic – dodaje Maciej Pilecki. – Mowa zarówno o gabinetach psychiatrycznych, jak i psychoterapeutycznych. Problem jest też z oddziałami szpitalnymi, których mamy w Małopolsce dwa. W jednym mieliśmy ognisko koronawirusa, przez tydzień nie przyjmowaliśmy pacjentów, a przez cztery dni ich nie konsultowaliśmy.

– Gdzie byli potrzebujący pomocy, np. ci z zamiarami samobójczymi?

– W domach. Na oddziałach pediatrycznych. Na SOR-ach. Na oddziałach dla dorosłych. To pierwsza odsłona tego kryzysu. A druga: zwykle w psychiatrii dziecięcej widać sezonowość. Np. latem jest mniejsze obłożenie. A w tym roku ta zasada nie działała. Nie pamiętam takiej sytuacji, by na oddziale z 32 łóżkami było 37 pacjentów. Z codziennymi telefonami rodziców, lekarzy. Z prośbami o natychmiastowe przyjęcie.

Anna Morawska-Borowiec opowiada o pierwszym programie bezpłatnej, zdalnej pomocy psychologicznej dla dorosłych. Ruszył 1 października dzięki Fundacji „Twarze depresji”, wspartej przez Fundację Enea. Liczba konsultacji online do końca listopada to 250. – Czasami to były spotkania ratujące życie – opowiada. – Jak w przypadku pewnej osoby, którą nasza psycholog po długich rozmowach nakłoniła do wizyty u psychiatry. Miała myśli i zamiary samobójcze, a nie chciała iść do szpitala. Równocześnie okazało się, że najbliższy wolny termin w tym 200-tysięcznym mieście to około miesiąca. Mamy już ten termin zaklepany, ale musimy do niego doczekać... Temu służą regularne konsultacje z naszą panią psycholog. Jest już blisko, ale to chodzenie po krawędzi.


HIERARCHIE CIERPIENIA

MARIA LIBURA, ekspertka do spraw systemów zdrowotnych: Psychiatria nie budzi sympatii społecznej, dlatego przegrywa w rywalizacji o krótką kołdrę budżetową.


Jednym z kryteriów otrzymania pomocy w programie jest próg majątkowy (nie jest on jednak bezwarunkowy, innym jest np. niedostępność pomocy w danym miejscu): poniżej 1500 zł na osobę w rodzinie. Nieprzypadkowo: usługi psychiatryczne i psychoterapeutyczne tak się sprywatyzowały, że podział na uprzywilejowanych i tych bez wsparcia jest bardzo silny.

Jest też i inny podział na dwie Polski – terytorialny. Tam, gdzie działają powołane wraz z reformą psychiatrii pilotażowe Centra Zdrowia Psychicznego (jest ich 41, obejmują kilkadziesiąt powiatów i miast), wsparcie dostaje się od ręki. Można iść do centrum bez skierowania, przejść wstępną konsultację z psychologiem, który – w razie potrzeby – w ciągu 48 godzin wyśle do psychiatry albo terapeuty.

Tyle że Polska z pomocą od ręki jest znacznie mniejsza od tej drugiej.

Festiwal pięciu smaków

Milena i Anna korzystały głównie z systemu prywatnego.

Milenie pomagało też pisanie. Cztery lata temu założyła bloga i profil na Facebooku: Pokolenie Depresja. Najpierw nie miała ani płci, ani imienia, ani nazwiska. Wpisami nie dzieliła się nawet ze znajomymi. Później ujawniła, że jest kobietą. Potem podała imię. Na koniec nazwisko i miejsce pracy. – Jestem Milena Barysz, mieszkam w Warszawie, pomagam bezdomnym pracując dla Fundacji Kapucyńskiej. Od jakiegoś czasu nie mam problemu z otwartym mówieniem o swojej chorobie – deklaruje.

Anna też o niej otwarcie opowiada. Swojego prawdziwego imienia nie poda tylko z jednego powodu – nie chce publicznie mówić o problemach rodziców.

Pytam o zdrowienie. O powrót do przyjemności życia.

Milena: – Biorę leki. W październiku 2020 roku postanowiłam wrócić na terapię. Jest jesień, znoszę ją ciężko. Znów mam myśli: nie poradzę sobie, jestem beznadziejna. Ale dzięki terapii i leczeniu szybciej te nastroje przepędzam. I oddzielam fakty od myśli, jakie podsuwa głowa. Wtedy są częste momenty, kiedy myślę: życie jest fajne.

Anna: – Dzięki teleporadzie wróciłam do leków. Pomagała też obecność męża, dotyk. Mamy kanapę, gdzie się mieści jedna osoba. Ale my na niej siadaliśmy oboje. Był moment, że w pandemii nie mogliśmy już nic oglądać, bo ileż można. Tylko siedzieliśmy. Po pół roku kryzysu niektóre rzeczy znowu mnie zaczęły cieszyć. Np. festiwal Pięć Smaków, który można śledzić online. Oglądamy filmy z koleżankami, potem rozmawiamy na specjalnie stworzonej grupie. Ale to, że nie jest już najgorzej, nie znaczy, że jest idealnie. Jestem nadal zmęczona, nadal w wielu rzeczach zablokowana. Bywam śpiąca. Jest OK – dobrze to może będzie za rok. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2021