Dlaczego w Polsce tak trudno wyjść z depresji?

Leczenie zaburzeń psychicznych staje się w Polsce usługą dla ludzi majętnych. Terminy wizyt w publicznych placówkach są bardzo odległe, a ceny prywatnych przekraczają nawet 300 zł.

16.02.2024

Czyta się kilka minut

Łóżkowy happening Kuby Tarasewicza w sprawie problemów z dostępnością do opieki psychologicznej i psychiatrycznej. Warszawa, 15 stycznia 2024 r.  / fot. Pawel Wodzyński / EAST NEWS
Łóżkowy happening Kuby Tarasewicza w sprawie problemów z dostępnością do opieki psychologicznej i psychiatrycznej. Warszawa, 15 stycznia 2024 r. / Fot. Paweł Wodzyński / East News

Jedna czwarta dorosłych Polaków cierpi z powodu zaburzeń psychicznych. To ponad 8 mln osób, z czego zaledwie 1,6 mln korzysta z leczenia. Co z resztą? Nie mają szans na dostęp do specjalistów w ramach NFZ lub nie wiedzą, gdzie szukać wsparcia. Potwierdza to badanie EZOP II (kompleksowa analiza stanu zdrowia psychicznego społeczeństwa), przeprowadzone w 2021 r. przez Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, w którym słaby dostęp do psychiatrów i psychoterapeutów uznany został za jedną z najważniejszych barier w podjęciu leczenia. Problem pogłębia fakt, że chorych nie stać też na wizyty prywatne. Stały się one w Polsce ekskluzywną, komercyjną usługą – za popytem nie nadąża podaż, więc ceny stale rosną. Wielu chorych w tej sytuacji znajduje „lekarza” w social mediach, gdzie króluje amatorska psychoterapia, a leki psychotropowe bywają traktowane jak panaceum na wszelkie bolączki.

Widać to również w statystykach. Największy odsetek ludzi podejmujących terapię jest w miastach o populacji 50-200 tys. mieszkańców i przekracza 20 proc. Na wsi to jednak o połowę mniej, bo tylko 11,1 proc. W pierwszej kolejności w przypadku trudności psychicznych wciąż wybieramy konsultacje u lekarza POZ (33,1 proc.), a dopiero później u psychiatry (32,7 proc).

Współczynnik samobójstw na 100 tys. mieszkańców jest w Polsce niemal ośmiokrotnie wyższy w przypadku mężczyzn niż kobiet (21,4 proc. wobec 2,9 proc. w badaniu EZOP II) i aż o 60 proc. wyższy na wsi. Tymczasem w naszym kraju na 100 tys. pacjentów przypada zaledwie 9 psychiatrów, rezydujących głównie w dużych miastach. W sąsiedniej Litwie to 25 lekarzy specjalistów, a w Niemczech 24.

Brygida, lat 56, zaburzenia lękowe

Mieszkam na wsi, w gminie jest 6 tys. osób. Do lekarza rodzinnego zgłosiłam się z problemami ze snem i lękiem przed wychodzeniem z domu. Zasugerował konsultację specjalistyczną, ale psychiatra pojawia się u nas raz na dwa tygodnie i przez cztery godziny przyjmuje w miejskiej poradni. Na umówienie wizyty czekałam więc pięć miesięcy. W tym czasie trafiłam na miesięczne L4, bo nie byłam w stanie pracować.

Pierwsza wizyta trwała może 10 minut, bo lekarz się spóźnił. Czekaliśmy na korytarzu w kilka osób, na szczęście nie było nikogo znajomego. Sami młodzi i ja stara. Nie przypominam sobie, żeby psychiatra przepisał mi jakieś badania dodatkowe. Zapytał tylko, czego od niego potrzebuję. Myślałam, że to on mi powie, co mam robić. Potem powiedział, że mam depresję. Przepisał leki i kazał brać je regularnie. Na realizację recepty czekałam kolejny tydzień, bo nasza apteka na co dzień nie ma takich tabletek. Bardzo źle je znosiłam, ale nie mogłam się dodzwonić do lekarza, więc zostawiłam wiadomość na recepcji. Odpowiedź dostałam od rejestratorki po trzech tygodniach: „Brać i nie przejmować się”.

Kolejną wizytę udało mi się umówić po dwóch miesiącach. Psychiatra nawet mnie nie rozpoznał i nie pamiętał, co mi przepisał, ale wciąż kazał brać leki. W końcu je odstawiłam, sama. Najpierw była ulga, a później jeszcze gorzej się czułam. W końcu postanowiłam odwiedzić go prywatnie w Poznaniu. 60 zł na bilet w dwie strony, bo to 90 km, 260 zł za wizytę. Zapamiętałam przytulną poczekalnię z miękkimi siedzeniami. Wpuścił mnie punktualnie, był bardzo miły, pytał, zwracał uwagę na to, co mówię. Wizyta trwała 45 minut. Gdy zakładałam kurtkę w poczekalni, kolejnego pacjenta powitał w progu po imieniu. Jeździłam co dwa miesiące przez rok, ale te 320 zł to dla mnie za dużo. Leki też były pełnopłatne, a to kolejne sto złotych za każdym razem. Lekarka rodzinna zaproponowała specjalistę w powiecie obok; na NFZ i sporo bliżej. Tam pierwszy raz usłyszałam, że mam nerwicę z lękami, a nie depresję. Dostałam coś lżejszego i czekam na rozpoczęcie terapii. To już cztery miesiące, ale jestem teraz pierwsza na liście.

Miasto na kozetce, wieś na lekach

Najczęstsze dolegliwości, z jakimi zgłaszają się pacjenci, to stany lękowe, fobie, zaburzenia depresyjne oraz obniżenie nastroju i aktywności. Według badania EZOP II ich specjalistyczne leczenie ocenia pozytywnie niemal 85 proc. badanych.

Lekarze najczęściej przepisują środki nasenne i uspokajające, ale powinno się je brać krótko, gdyż mogą uzależniać. Z kolei wśród leków przeciwdepresyjnych królują fluoksetyna i trazodon, których selektywne działanie również nastawione jest na łagodzenie lęków i problemów ze snem. Co ciekawe, przyjmowanie leków psychotropowych częściej deklarują osoby z niższym poziomem edukacji. Badani z wyższym wykształceniem chętniej niż z farmakoterapii korzystają z psychoterapii, która bywa droższa przez długotrwałość leczenia, ale pozwala głębiej sięgnąć do przyczyn problemów. W ciągu dekady od ostatniego badania EZOP I z 2011 r. powszechność stosowania leków wzrosła niemal dwukrotnie wśród osób między 18. a 39. rokiem życia. Najwięcej jednak przepisuje się ich seniorom powyżej 65. roku życia.

Krzysztof, 30 lat, zaburzenia afektywne dwubiegunowe

Cierpię od kilku lat, ale dopiero od roku się leczę. Pierwsza wizyta była prywatna. Nie czekałem długo, jakieś dwa tygodnie. Konsultacja trwała 20-30 minut. Lekarz zadawał mi różne pytania: czy mam myśli samobójcze, wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, czy odczuwam konieczność ciągłego liczenia albo powtarzania innych czynności. Moje odpowiedzi zapisywał w komputerze. Wstępną diagnozą była depresja. Dostałem leki i miałem się zgłosić za miesiąc. Nie pomogło. Próbowałem popełnić samobójstwo, przez co wylądowałem na cztery tygodnie na oddziale zamkniętym. Tam zmieniono mi leki i postawiono kolejną diagnozę: zaburzenia psychotyczne bez objawów schizofrenii.

W szpitalu lekarze średnio się nami interesowali, a wszystko sprowadzało się do porannej wizyty i zadawania książkowych pytań. Po wyjściu udałem się na trzymiesięczną terapię dzienną. Spotkałem się z dużym zrozumieniem, zajęcia były ciekawe i czułem, że lekarze nie tylko chcą mi pomóc, ale naprawdę mnie rozumieją. Po tym jak przyznałem się, że musiałem odstawić leki na kilka dni z powodu braku pieniędzy, lekarz prowadzący zaproponował, że mi je wykupi. To był właśnie lekarz z terapii dziennej. Odmówiłem, wstyd było mi od obcego człowieka brać pieniądze.

Po wyjściu ze szpitala chodziłem do psychiatry prywatnie, jednak obecnie uczęszczam na terapię w ramach NFZ i to ją lepiej oceniam. Usłyszałem też ostateczną diagnozę: choroba afektywna dwubiegunowa. Zasada jest taka, że uczestnicząc w tej terapii, nie mogę chodzić do innego specjalisty. Mam zapewnioną pomoc psychiatry, psychoterapeuty oraz psychologa. Wcześniej brakowało mi podobnego zaangażowania.

Kluczowa reforma

W 2018 r. Ministerstwo Zdrowia uruchomiło Narodowy Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego. W jego ramach zaczęły powstawać Centra Zdrowia Psychicznego. Aktualnie NFZ zakontraktowało 97 takich placówek, docelowo ma ich być 129 – na projekt przeznaczono już 2,4 mld zł.

Dr Anna Depukat, kierująca tym pilotażowym projektem, w wypowiedzi dla portalu OKO.press podkreśliła, że zdaniem ekspertów taki model organizacji wsparcia dla osób cierpiących jest najbardziej efektywny w kwestii poprawy jakości pomocy i dostępności do świadczeń w czasach wzrastających potrzeb.

Oprócz NFZ, także ZUS corocznie przeznacza pieniądze na pacjentów z zaburzeniami psychicznymi – ostatnio to prawie 8 mld zł rocznie. Ważne jest, by te pieniądze były dobrze wydatkowane, jednak przez lata nikt nie miał pomysłu na skuteczne działania w ramach opieki psychiatrycznej. Dr Depukat uważa, że pilotażowy program udowadnia, że może być inaczej. „Koordynowanie, konsylia, jeżdżenie do domu, zmienianie jakości wizyt, monitorowanie telefoniczne (bo nasi pacjenci bardzo często chcą skorzystać choćby z krótkiej porady, ponieważ trzeba zmienić lek albo jego dawkowanie), to wszystko jest znacznie łatwiejsze, gdy mamy budżet na populację. Trzeba np. pojechać do domu chorego, bo jego stan się nagle pogorszył (...) W interesie pacjenta jest umiejscowienie większości świadczeń w formie poza stacjonarnej, czyli w trybie środowiskowym, ambulatoryjnym. (...) Pacjenci lepiej funkcjonują, wracają do pełnienia ról społecznych, do edukacji, do pracy zawodowej” – wskazuje w rozmowie z OKO.press.

Ilona, lat 37, PTSD i zaburzenia depresyjno-lękowe

Mam dwoje niepełnosprawnych dzieci. Byłyby zdrowe, gdyby nie urodziły się jako wcześniaki z niedotlenieniem. Mąż był alkoholikiem. Pięć lat temu udałam się do psychologa w Centrum Wspierania Rodziny, ale trafiłam na osobę, przez którą czułam się cały czas oceniana. Usłyszałam od niej, że w zasadzie sama jestem winna tej sytuacji, i to przelało czarę goryczy, zrezygnowałam.

Przez jakiś czas radziłam sobie sama. Jechałam na autopilocie, ale jesienią 2021 r. zgłosiłam się do lekarza POZ. Podszedł do mnie z wyczuciem i stwierdził stany depresyjne. Dostałam leki i skierowanie na psychoterapię. W poradni okazało się, że potrzebna jest jeszcze konsultacja psychiatryczna u nich. Na wizytę czekałam dwa miesiące, a samo spotkanie trwało 10 minut. Pani doktor stwierdziła, że doświadczam traumy związanej z chorobami dzieci, mam syndrom stresu pourazowego. Jej zdaniem leczenie farmakologiczne nie było mi potrzebne i od razu skierowała mnie na terapię.

Na jakąkolwiek propozycję terminu ze strony poradni czekałam rok. W końcu zaproponowano mi godziny popołudniowe, choć zaznaczyłam wcześniej, żeby to były poranki, gdy dzieci są w szkołach. Inaczej nie pogodzę terapii z opieką nad nimi. I tak znowu trafiłam do kolejki oczekujących i znowu minął rok. Czułam, że się pogrążam; wielokrotnie dzwoniłam do poradni i coraz natrętniej prosiłam o ustalenie terminu. Nie mogłam pozwolić sobie na wizyty prywatne, bo mnie nie stać: dzieci muszą mieć rehabilitację w prywatnych placówkach. To one są priorytetem.

W październiku 2023 r. doczekałam się w końcu psychoterapii w ramach NFZ. Ale było już na tyle poważnie, że pierwsze sesje i rozgrzebanie moich problemów jeszcze bardziej nasiliły zły stan. Kolejny raz umówiłam się na wizytę do psychiatry na NFZ i po 10 minutach dostałam znowu leki, inne niż poprzednio. Dwa dni później coś we mnie pękło i umówiłam się na wizytę do lekarza POZ, do którego mam zaufanie. Powiedziałam, że chcę się zabić. Ta wizyta trwała prawie godzinę, po czym wprost z gabinetu lekarza odwieziono mnie na izbę przyjęć szpitala, bo nie byłam w stanie sama prowadzić. Tak trafiłam na oddział.

Szczęście, że mam jakąś tam wiedzę. Gdy zaczęła zapalać się czerwona lampka, zaalarmowałam wszystkie przyjaciółki. Mówiłam otwarcie, że potrzebuję pomocy. Na kilka dni przed przyjęciem do szpitala było na tyle źle, że bliscy ludzie cały czas mnie wspierali i pilnowali.

Ze szpitala wyszłam kilka tygodni temu i poszłam do poradni. Niestety, znowu trafiłam na tę samą specjalistkę, co za pierwszym razem. Dziwiła się przepisanym mi lekom, powiedziała, że ich nie zna i że leczy innymi, które „ona lubi”, więc najlepiej jakbym zrezygnowała z tych szpitalnych.

Kolejną wizytę mam ustaloną za kilka tygodni, ale zdecyduję się jednak na prywatne leczenie u psychiatry, który prowadził mnie w szpitalu. Rozmowy z nim zawsze przebiegały w swobodnej atmosferze, bez pośpiechu, cierpliwie, z empatią. I trwały zawsze około godziny. Przy zmianach leków dostawałam wyczerpujące informacje. Zwyczajnie za każdym razem pytał, jak się czuję. Czułam, że nie jestem kolejnym numerkiem do odhaczenia na liście. Mogłam mu zaufać.

Dobro luksusowe

– Dyskutowałabym z coraz częstszymi opiniami, że panuje moda na psychoterapię. Bliższa jest mi myśl, że zdrowie psychiczne przestaje być tematem tabu. Zbyt długo nim było. Powszechnieje wiedza na temat zaburzeń psychicznych i form ich leczenia. Wiele osób zgłasza się po pomoc właśnie dlatego, że po raz pierwszy usłyszeli, iż to, co odczuwają, da się nazwać i można pracować nad tym – wyjaśnia Katarzyna Smaruń, psycholożka i psychoterapeutka. Ekspertka podkreśla, że znaczna większość psychoterapeutów decyduje się na pracę w sektorze prywatnym ze względu na wyższe wynagrodzenia oraz to, że NFZ nie oferuje im żadnego wsparcia, nie refunduje terapeutom nawet superwizora. Tymczasem zawód ten wymaga ciągłej superwizji (czyli stałych konsultacji z bardziej doświadczonym specjalistą), która jest gwarantem bezpieczeństwa pacjenta.

– To też poniekąd odpowiedź na pytanie, dlaczego prywatne wizyty tyle kosztują. Ja, rozpoczynając drogę zawodową, pracowałam w czterech placówkach publicznych. Aby się rozwijać, wybrałam jednak prywatny gabinet. Zobaczyłam, że mogę mniej pracować i poświęcać czas również na rozwój i superwizję. W naszym zawodzie praca po kilkanaście godzin dziennie nie współgra z etyką – opowiada psycholożka.

Co się dzieje z pacjentami, którzy potrzebują pomocy, a nie stać ich na nią? Wielu po prostu rezygnuje z leczenia, radząc sobie na własną rękę, choćby poradami z internetu. – Niestety, psychoterapia jest dobrem luksusowym w Polsce. Pieniądze stały się barierą – przyznaje Katarzyna Smaruń. Zarazem podkreśla, że niejeden specjalista potrafi być elastyczny w zetknięciu z uboższym pacjentem. – Działamy wtedy dwutorowo. Możemy obniżyć stawkę i zaproponować taką, która gwarantuje regularny udział pacjenta w sesjach, albo zmniejszyć częstotliwość wizyt. Jeśli jednak widzimy człowieka w dużej potrzebie, to się angażujemy. Rozpytujemy wśród znajomych psychologów i psychiatrów, w których poradniach są mniejsze kolejki. Pomagamy się umówić do innej placówki. Jest też opcja terapii niskopłatnej, którą prowadzą młodzi psychoterapeuci w trakcie kursu. Zdobycie doświadczenia rekompensuje im niższe stawki przyjęć, ale nie każdego pacjenta można do nich skierować – opisuje terapeutka.

Według Polskiej Rady Psychoterapii w naszym kraju jest 15 tys. psychoterapeutów, lecz niecałe 20 proc. posiada certyfikat Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, gwarantujący jakość wykształcenia i kompetencje. Od ponad dwóch lat trwają konsultacje środowiskowe dotyczące regulacji zawodu psychoterapeuty. Prace idą w stronę ujednolicenia kształcenia, zawężenia dostępu do zawodu oraz ograniczenia nurtów psychoterapii. Działają jednak w Polsce cenieni psychoterapeuci, którzy nie posiadają akademickiego wykształcenia kierunkowego, ale ukończyli w pełni kurs i zyskali uprawnienia. Nie podeszli natomiast do egzaminu certyfikującego z uwagi na ogrom nauki i czasu, jaki trzeba na nią poświęcić, jednocześnie praktykując zawód. Jeśli wypadną z zawodu, dostępność psychoterapii jeszcze się w Polsce zmniejszy. Ważne jest więc stworzenie takich regulacji prawnych, by efekty przyniosły ulgę tysiącom pacjentów pozbawionych dziś opieki. A jednocześnie zapobiegły historiom takim, jak ta z Wrocławia, gdzie gabinet psychoterapii otworzył kowal i dzięki dobrej strategii marketingowej miał sporą liczbę odbiorców swoich usług.

Jak zadbać o siebie w czasach kryzysów psychicznych? Gdzie szukać pomocy? W jaki sposób rozmawiać z bliskimi? Co najnowsza nauka mówi o depresji i antydepresantach?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Autor książki „Męska depresja. Jak rozbić pancerz”. Nominowany w 2020 r. do nagrody dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Pisze również dla „Miesięcznika ZNAK”… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Gdy terapia jest luksusem