Polska na psychotropach

Uporczywa myśl jest jak ból zęba. Pojawia się rano, powoli nasila i dręczy, aż w końcu chodzisz po ścianach. Tylko że ból zęba każdy zrozumie. Inaczej jest z cierpieniem psychicznym.

28.02.2022

Czyta się kilka minut

fot. Grażyna Makara /
fot. Grażyna Makara /

Na potrzeby tego artykułu przeprowadziłam prywatną ankietę: rozmawiałam z przyjaciółmi, znajomymi, współpracownikami i osobami, z którymi kontakt umożliwili mi lekarze psychiatrzy. Przekonałam się, że przyjmowanie leków psychotropowych jest w moim środowisku powszechne.

Większość z nas była zmuszona choć raz w życiu skorzystać z farmakoterapii. Niektórzy (z krótkimi przerwami) zażywają leki stale. W dwudziestoosobowej grupie studentów, z którą długo rozmawiałam, tylko cztery osoby nigdy nie poprosiły o wypisanie recepty psychiatrycznej. Wygląda na to, że w polskim społeczeństwie (a może poprawniej, w jego części – wykształconej i żyjącej w dużych miastach) upada powoli tabu dotyczące zaburzeń psychicznych. Inna sprawa, czy rzeczywiście wiemy, jak sobie z nimi skutecznie radzić.

– Byłem w dołku – relacjonuje student. – Zapytałem internistkę, czy mógłbym dostać „coś na rozweselenie”. Przepisała antydepresant: sertralinę. Podkreśliła jednak, że czyni to w drodze wyjątku. Po kolejne opakowanie mam zgłosić się do psychiatry. Przyjmuję ćwierć tabletki, najmniejszą dawkę.

Kolejna osoba: – Miewam ostre jazdy. Cierpię na bezsenność. Zawsze mam w torebce xanax. Biorę i się wyciszam.

Prof. Dominika Dudek, kierująca Katedrą Psychiatrii i Kliniką Psychiatrii Dorosłych Collegium Medicum UJ mówi wprost: – Mamy do czynienia z plagą. Statystyki pokazują bowiem wyraźnie, że zwiększa się liczba zaburzeń depresyjnych i nerwicowych. Nie wzrasta z kolei liczba psychoz takich jak choroba afektywna dwubiegunowa czy schizofrenia, na którą cierpi ok. 1 proc. populacji.

ANNA. „Nie mam żadnej depresji”

W Polsce depresję rozpoznaje się ostatnio u ponad miliona osób rocznie. To jednak bardzo zaniżone statystyki, gdyż wielu pacjentów próbuje radzić sobie samemu. Ostatni raport NFZ pochodzi sprzed pandemii i wynika z niego, że w 2019 r. zrealizowano aż 3,8 mln recept na leki przeciwdepresyjne i przeciwlękowe. Z kolei liczba pacjentów wykupujących takie medykamenty wzrosła w stosunku do roku 2013 aż o 35 proc. Jeszcze bardziej zatrważające dane podaje Instytut Biologii Doświadczalnej PAN im. M. Nenckiego. Z jego badań wynika, że na zaburzenia zdrowia psychicznego cierpieć może nawet 8 mln Polaków. Rośnie także liczba hospitalizacji.

Anna: – Zaczęło się od częstych przeziębień. Po kilkunastu tygodniach pociągania nosem, niemijającego bólu gardła, byłam wyczerpana. Starałam się dociec przyczyn mojej kruchej odporności. Zrobiłam mnóstwo badań, w tym testy immunologiczne. Niczego nie wykazały. Tąpnięcie nastąpiło cztery lata temu, po wypadku samochodowym. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem „niezniszczalna”, „że coś złego może wszędzie się na mnie czaić”. Pojawiły się lęki, a potem problemy z koncentracją uwagi, pamięcią. W nocy przewracałam się z boku na bok, zasypiałam nad ranem i nie byłam w stanie się wybudzić. Nic mnie nie cieszyło. Tylko siedziałabym w domu i oglądała seriale. I nawet gdy wyruszyłam w wymarzoną podróż, to zadawałam sobie pytanie: „Co ty tu robisz? Przecież to nie ma sensu”.

W końcu trafiła do młodej internistki. Lekarka poprosiła, by wypełniła test diagnostyczny w kierunku depresji. Anna była zszokowana. „Depresja? Nie mam żadnej depresji!”. Test udowodnił, że się myliła. Lekarka wytłumaczyła jej, że zaburzenia depresyjne i adaptacyjne często ukrywają się pod postacią somatyczną. Tak jakby mózg chciał przenieść ból psychiczny na jakiś organ fizyczny, licząc, że da sobie w ten sposób radę z chorobą. Nic dziwnego, że ustalenie medycznej przyczyny kolejnych chorób Anny było niemożliwe. Otrzymała skierowanie na konsultację psychiatryczną.

– Na korytarzu szpitalnego ambulatorium zobaczyłam głęboko cierpiących ludzi – wspomina. – Pomyślałam, że mój przypadek musi być lżejszy. Psychiatra rozmawiał ze mną o współczesnym świecie i o tym, że ludzie przestali radzić sobie z nadmiarem bodźców i stresem. „Leki psychiatryczne stanowią ochronę dla mózgu”, powiedział i przepisał lek ­antydepresyjny. Ciężko było mi pogodzić się z faktem, że mam brać „leki na głowę”. Po pewnym czasie zniknęły jednak problemy ze snem. Wyciszyłam się. Nie­ stresowałam się rzeczami, na które nie mam wpływu. Przestałam chorować. Zdarzały się tylko lekkie przeziębienia, ale trwały dzień, dwa, nie ciągnęły się tygodniami.

Anna żałuje, że decyzję o leczeniu podjęła tak późno. Uświadomiła sobie bowiem, że problemów psychicznych doświadczyła dużo wcześniej. Ponad dziesięć lat temu mama – zaniepokojona jej stanem emocjonalnym – namówiła ją na wizytę u psychiatry. Bardzo źle zapamiętała rozmowę z lekarką, bo ta podnosiła na nią głos. Przepisała też leki, ale wtenczas leczenie psychiatryczne spotykało się jeszcze ze stygmatyzacją. Poczuła się „nienormalna”. Dopiero gdy wyrzuciła receptę do kosza, przyszła ulga.

– A jak rozwiązałaś problem „nadmiaru bodźców”?

– Zaczęłam świadomie korzystać z mediów społecznościowych. Nauczyłam się być offline. Wyłączać smartfona. Nie było łatwo.

HANSEN. Wyloguj swój mózg

Anna, w odpowiedzi na prośbę o autoryzację opowiedzianej mi historii leczenia, wysłała maila: „Dziękuję, że przypomniałaś mi, jak ważna jest redukcja bodźców. Odcięcie się od świata cyfrowego. Ostatnio chyba znów trochę o tym zapominam”.

Życie wielu z nas toczy się w mediach społecznościowych. To w nim ze sobą dyskutujemy, dzielimy się intymnymi przeżyciami, wyrażamy dobre i złe emocje. Uzależniamy się od „lajków” i komentarzy. Nieustannie sięgamy po telefon, by sprawdzić, „kto i co napisał w odpowiedzi na nasz post”. Nierzadko tracimy też umiejętność rozmowy w realu, boimy się konfrontacji z drugim człowiekiem, wolimy pisać – tak jest bezpieczniej. W efekcie, mimo utrzymywania ciągłego kontaktu, stajemy się coraz bardziej samotni, coraz trudniej nam też wchodzić w związki, a potem je utrzymać. Widok ludzi wspólnie siedzących przy kawiarnianym stoliku, ale oddzielonych, bo wpatrzonych w smartfony – stał się kulturową normą.

Ludzki mózg nigdy w historii nie odbierał tak dużej liczby bodźców. Przeciętny użytkownik internetu zaczyna czytać tekst, przerzuca się na kolejny i znów na kolejny. Skroluje ekran nawet kilka godzin dziennie, niby „śledzi doniesienia z kraju i świata”, ale ­wieczorem nie potrafi wymienić ­większości ­informacji, które „przeczytał”. Co nie zmienia faktu, że większość z tych zazwyczaj ­negatywnych wiadomości pozostawia w nas niepokój i lęk. Naraża też na ogromną ilość emitowanego przez ekran niebieskiego światła, a jego nadmiar ­powoduje m.in. rozdrażnienie i bezsenność.

Problem nadmiaru bodźców podejmuje szwedzki psychiatra Anders Hansen w wydanej nakładem Znaku książce „Wyloguj swój mózg”. Hansen stawia tezę, że „przyszło nam żyć w świecie, który nas nie ukształtował”. „W maju 2018 roku wziąłem udział w konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego w Nowym Jorku. (...) Wszyscy zgodnie twierdzili, że zmiana ludzkiego zachowania, jaką zaobserwowaliśmy w ciągu ostatniej dekady – chodzi tu o sposób komunikowania się i porównywania z innymi – jest nadzwyczaj rozległa i może mieć na nas głębszy wpływ, niż nam się wydaje. Wielu uważało, że ogromny wzrost liczby młodych ludzi szukających pomocy psychiatrycznej w ostatnim dziesięcioleciu może przynajmniej częściowo być konsekwencją zbyt szybkiego przejścia na cyfrowy styl życia. (...) Po kongresie uzmysłowiłem sobie, że historycznie rzecz biorąc, ludzkość jeszcze nigdy nie zmieniła zachowania tak szybko jak w ostatnich dekadach. I nie chodzi tu tylko o nasze cyfrowe nawyki. Przeżywamy również inny rodzaj stresu niż dawniej – krócej śpimy i mniej się ruszamy. Oznacza to, że mózg znajduje się w świecie dla siebie nieznanym” – pisze Hansen.

ADAM. „Zrobiłem coś złego”

Uczucie strachu zna każdy. To naturalna reakcja organizmu. Strach chroni nas przed niebezpieczeństwem. Na przykład kiedy widzimy pędzące w naszą stronę auto, odruchowo się cofamy. Strach jest więc reakcją na konkretne zagrożenie. Lęk to inny stan – uciążliwy i przewlekły. I choć może przerodzić się wręcz w panikę, ciężko określić jego przyczynę. Albo powód złego samopoczucia okazuje się zupełnie niewspółmierny do naszej reakcji.

Adam: – Osoba, która nigdy nie doświadczyła lęku, nie zrozumie, o czym mówię. Kilka razy próbowałem opowiedzieć najbliższym o moich stanach. Już tego nie robię. Kiedy zwierzam się z najintymniejszych uczuć, bywa, że ktoś zapyta: „No coś ty? Czymś takim się przejmujesz? Naprawdę? Daj spokój”.

– Co cię trapi?

– Myśli. Najczęściej czuję, że zrobiłem coś złego i ktoś będzie przeze mnie cierpieć. Albo że coś zaniedbałem w pracy. Myśl pojawia się znienacka, na początku wydaje się błaha. Ale jest jak kamyczek w bucie. Maleńki, a przeszkadza w chodzeniu. Z czasem jednak robi w stopie ranę... Niekiedy udaje mi się tę natrętną myśl odgonić, ale wiem, że ona wróci. I to z wielką siłą. Ruminacja: tak w ­psychologii nazywa się ten proces. To ­poddawanie się uporczywym myślom. Ruminację porównałbym do bólu zęba. Budzisz się rano, ­uświadamiasz ­sobie, że „czujesz swój ząb”. Ból się wzmaga i po pewnym czasie chodzisz po ścianach. Rozsadza ci głowę. Chcesz już tylko jednego: ­uwolnić się od cierpienia. I tak samo jest, kiedy choruje dusza. Pojawiają się najcięższe myśli. Tylko że ból zęba każdy zrozumie. Inaczej jest z cierpieniem psychicznym.

Adam nie bierze stale leków, ale za radą psychiatry ma je zawsze w domowej apteczce. W chwili kryzysu sięga po nie i od razu umawia się na wizytę, podczas której lekarz ustala dawki. Proces „wchodzenia” w leczenie jest trudny. Adam śpi całymi dniami i przestaje odczuwać emocje – zarówno złe, jak i dobre. Po kilku tygodniach przychodzi ulga.

Adam, jak każdy z bohaterów tego tekstu, oprócz pomocy farmakologicznej został przez lekarza zachęcony do podjęcia psychoterapii. Musi jednak w pierwszej kolejności „wyciszyć się” przy pomocy leków. Dopiero potem możliwa jest terapia i dojście do głębokich przyczyn stanu emocjonalnego, a także pełne otwarcie na pomoc.

Nie zawsze jest to łatwe. Ludziom cierpiącym na zaburzenia kompulsywne wydaje się, że nikt poza nimi nie rozumie, jakim cierpieniem mogą być powracające uporczywie myśli.

KRZYSZTOF. „Z trudem wstawałem z łóżka”

Na prośbę o podzielenie się historią swojej choroby odpowiedziało mi wiele ­kobiet. Mężczyźni nie byli zbyt chętni. Krzysztof – bohater tego tekstu, ­podobnie jak prof. Dudek, upatruje tu kulturowego podłoża. Chłopiec wychowywany jest na twardziela, ma być „męski”, „nie może się mazać” i „być jak baba”.

Krzysztof: – Stałem na przystanku autobusowym z przyjaciółką. „A ty? Co ­planujesz?”, zagadała. Kończyliśmy właśnie studia. To pytanie wywołało u mnie lęk i niepewność, co bardzo mnie ­zdziwiło. Przecież kilka lat temu, podejmując naukę na filologii angielskiej, doskonale wiedziałem, co chcę robić w ­przyszłości. Byłem pewny, że zostanę tłumaczem. Lęk, który poczułem, miał ze mną ­pozostać na długo. I przybierać na sile.

Przestał cieszyć się z ulubionych zajęć. Lektura zadawanych przez prowadzącą tekstów nie była już intelektualną przygodą. Podobnie było z pisaniem esejów. Nie robił tego z odpowiednią starannością, pisał w tramwaju, za pięć ­dwunasta. Z trudem, ale udało mu się obronić ­dyplom. Znalazł pierwszą, atrakcyjną pracę. Komuś mogłoby się wydawać, że jest człowiekiem sukcesu, a on z ­trudem wstawał z łóżka. Budził go ból brzucha i ucisk w klatce piersiowej. Serce ­waliło. Wyjście z sypialni było dla niego jak zdobycie ośmiotysięcznika. Na myśl o śniadaniu i ubraniu się, a zwłaszcza o wyjściu z domu – czuł fizyczny ból. ­Niemyte od kilku dni włosy ciasno ­związywał gumką. Kawa, papieros. Torturą było światło dzienne – wywoływało ból oczu, głowy. Nawet w pochmurne dni nosił okulary przeciwsłoneczne. Czuł, że każda osoba na ulicy go ocenia. W końcu pojawiły się problemy ze snem, spadek ­libido. Dni zaczęły się ze sobą zlewać.

– Najprostsze czynności stanowiły dla mnie ogromne wyzwanie – przyznaje Krzysztof. – Skończyła się kawa, muszę iść do sklepu. Ale nie chce mi się, nie mam siły. Z drugiej strony kawa jest mi niezbędna. To pójdę. Ale to przeklęte światło, kolejka. I ci ludzie, którzy stoją przede mną. Oni na pewno mają ­spokojne, dobre życie. Nie boją się, robią plany. Dlaczego nie jestem taki jak oni? A może trzeba było inaczej ułożyć sobie życie? Skończyć inne studia?

Rodzice, przyjaciółka (ta, która na przystanku zapytała o plany na przyszłość) zauważyli, że dzieje się z Krzysztofem coś złego. Powiedzieli, żeby skorzystał z pomocy. Diagnoza lekarki: depresja o umiarkowanym nasileniu. Przepisała lek – na początek najmniejsza dawka, potem coraz większe. Krzysztof zauważył, że jego myśli są bardziej spójne. Zaczął odczuwać radość z drobnych rzeczy: dziś jest ładne niebo, piję dobrą kawę. Zniknął ucisk w klatce piersiowej, kołatanie serca. Światło dzienne przestało powodować ból.

PROF. DUDEK. „Depresja to nie smutek”

Prof. Dudek na początku rozmowy zaznacza, że chce poruszyć dwa problemy. Pierwszy: depresja jest ciężką chorobą. Przynosi ogromne cierpienie. Jeśli pacjent nie korzysta z pomocy lekarza, jest ono tym dotkliwsze. Depresja może stać się nawet przyczyną śmierci. Polskie Towarzystwo Psychiatryczne zachęca więc Polaków do podjęcia leczenia.

Problem drugi: depresji nie należy mylić ze smutkiem. W języku potocznym zwykliśmy nazywać „depresją” zwykłą chandrę. Prof. Dudek: – ­Nasze złe samopoczucie zbyt często określamy mianem choroby. W taki sposób ­dokonuje się „psychiatryzacja” ­negatywnych emocji. Ktoś, kto dawniej był nieśmiały, dziś „cierpi na fobię społeczną”. Kiedyś dziecko było łobuzem, dziś „ma ADHD”. Nie przeczę: istnieje fobia ­społeczna i ADHD, jednak w wielu wypadkach ­zachowania i uczucia będące pewnym wariantem normy ­definiujemy jako chorobę. A to ma poważne skutki. Zwykły smutek nazywamy depresją, a ­rzeczywiste zaburzenia depresyjne ­bywają ­bagatelizowane, kwitowane stwierdzeniem: „Weź się w garść, w dzisiejszych czasach wszyscy miewamy depresję”. Z drugiej strony przeżywając ­życiowe frustracje szukamy rozwiązania w postaci „tabletki szczęścia”. A ­przecież nie można żyć i nie doświadczać ­strachu czy smutku. Nie można być tylko ­szczęśliwym. Na palecie ludzkich uczuć ­muszą istnieć różne stany emocjonalne.

Dr Rafał Jaeschke, asystent w Zakładzie Zaburzeń Afektywnych Katedry Psychiatrii CM UJ, zapewnia: – Sednem psychiatrii jest niesienie ulgi osobom cierpiącym. Właściwie dobrane leczenie farmakologiczne pozwala złagodzić dolegliwości, a zarazem wiąże się z niewielkim ­ryzykiem działań niepożądanych.

Dr Jaeschke potrafi przytaczać w nieskończoność historie pacjentów, którym takie środki pomogły. Zdarza się jednak i tak, że ludzie myślą, iż sama farmakologia rozwiąże wszystkie ich problemy życiowe i zniszczy źródła stresu. To niemożliwe. Są też i tacy (zwłaszcza młodzi), którym psychotropy służą do zabawy i eksperymentów. Dotarłam do człowieka, który „załatwia” na nie recepty. Po zapłaceniu 65 zł otrzymuje się od niego kod recepty, a w systemie rejestrowana jest tele­porada. Coraz więcej osób korzysta z takich „usług” bez świadomości skutków ubocznych.

Młoda kobieta stwierdza: „Dziwię się, że psychotropów nie sprzedają w kiosku ruchu, jak paracetamolu”. Uważa, że to „rozweselacze”. I nie powinny być aż tak „reglamentowane”.

Dr Rafał Jaeschke ma inne zdanie: – Leki psychotropowe nie są używkami. W leczeniu psychiatrycznym nie chodzi o zakładanie pacjentowi „różowych okularów”. Zresztą taki cel i tak byłby nie­realistyczny.

MARIA. „Dlaczego masz się tak męczyć?”

Rok 2021. Kolejna fala pandemii. W mediach społecznościowych pojawiają się prośby o pomoc w zdobyciu leków ­psychotropowych. „Od kilku nocy nie śpię. Czy ktoś może odstąpić mi ­hydroksyzynę? Biorę ją od lat. Teraz nie mam siły umówić się z lekarzem”. „Mam ataki ­paniki. Wczoraj pojawiły się duszności. Jak szybko zdobyć receptę na ­xanax?”

Prof. Dudek: – Pandemia przyczyniła się do kilkukrotnego wzrostu zaburzeń depresyjnych i lękowych. Odnotowujemy więcej przypadków zespołu stresu pourazowego i problemów z bezsennością. Izolacja społeczna stanowiła bolesne doświadczenie zwłaszcza dla dzieci i ­młodzieży. Z kolei wielu dorosłych boryka się z problemami ekonomicznymi. Badania dowodzą, że również zjawisko „długiego ogona covidowego” może prowadzić do zaburzeń depresyjnych i lękowych.

Dane Instytutu Biologii Doświadczalnej PAN mówią, że prawie 54 proc. ­Polaków z zaburzeniami psychicznymi ­zdiagnozowanymi jeszcze przed pandemią odczuwa pogorszenie stanu ­zdrowia.

Maria: – Lato 2020 roku. Siedzimy zamknięci w domu: ja, mąż, dzieci. Próbujemy pracować. Frustrację potęguje fakt, że w moim otoczeniu praktycznie nikt nie przestrzega obostrzeń covidowych. Pojawia się lęk o zdrowie i życie moich bliskich. Co prawda wykonuję swoje obowiązki, ale staję się drażliwa. Łatwo wpadam w płacz. „Dlaczego masz się tak męczyć? Skonsultuj się z psychiatrą” – radzi przyjaciółka.

Maria umawia się na teleporadę. Rozmowa trwa godzinę. Lekarka jest cierpliwa i empatyczna, Maria zaczyna płakać. „Dużo pani w życiu przeszła. Lek na pewno nie zaszkodzi”. Zapisała dwa opakowania. Zaleciła przyjmowane najpierw 25 mg dziennie, później 50 mg. – Dużo potem spałam, ale czułam, że sen pomaga mi się zregenerować – mówi Maria. – Z czasem minęła drażliwość, przestałam brać wszystko do siebie, miałam lepszy nastrój.

Po roku, kierując się zaleceniami producenta, odstawiła leki. Ale po dwóch miesiącach jej stan bardzo się pogorszył. Znów poprosiła o wypisanie recepty. Dziś jej umysł drążą kolejne myśli. Jak długo to jeszcze potrwa? Ile lat będę na lekach? Całe życie? ©

Imiona bohaterów i bohaterek tekstu zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2022