Harmonia świata

To była moja namiastka cukierni, od kiedy lepsza połowa za każdą słodką kalorię zaczęła karać mnie uśmiechem kwaśnym jak ocet siedmiu złodziei.

05.09.2017

Czyta się kilka minut

 / AFP / EAST NEWS
/ AFP / EAST NEWS

Raz do roku stawałem przed tą szybą ze smutkiem łasucha, który wie, że pomięte papierki o niskim nominale i garść śliskich monet w spoconej dłoni starczą na ułamek tego, co by się chciało wynieść. No cóż, mam o jeden dylemat mniej, bo sklep firmowy wytwórni Harmonia Mundi w Arles przerobiono na wine bar dla amerykańskich turystów odwiedzających położony naprzeciwko były szpital, uwieczniony na obrazach van Gogha, gdzie urządzono centrum pamięci i supermarket z pamiątkami na cześć malarza. W karcie oprócz paru drogich win typowy dla tego rodzaju przybytków wybór wędlin i serów wyrwanych z kontekstu – niech mi ktoś wyjaśni, jak się ma prosciutto San Daniele do prowansalskich smaków. Jeśli van Gogh cokolwiek pijał przy swoim budżecie, to był to pinard, kwaśny sikacz z beczki, którego dziś nie wziąłby do ust nawet największy hipsterski poszukiwacz autentyzmu. O to, czy podają tam również absynt, bardziej stosowny dla picia za zdrowie malarza, nie pytałem.

Mniejsza zresztą o to: nie będę negował procesów rynkowych, sprzedaż płyt leci na łeb na szyję od dekady i nie ominęło to przecież wytwórni z Arles, tym bardziej zdefaworyzowanej, że zachowywała niezależność, będąc zwariowanym tworem jednego człowieka. Bernard Coutaz nie został zakonnikiem (legenda głosi, że salezjanie wyrzucili go za organizowanie kółka lektury marksistowskiej, co we francuskim Kościele lat 40. nie było aż takim ewenementem), ale pozostał wydawcą w horyzoncie muzyki jako ćwiczenia duchowego. Nawet ta „harmonia świata” wzięła się z nazwy serii, jaką wymyślił za młodu w ramach wysyłkowego „Klubu płyty chrześcijańskiej”, który zorganizował dla wytwórni Erato, wydając nagrania muzyki kościelnej. Kiedy wyszedł spod skrzydeł koncernu, żeby pchnąć swoją Harmonię na samodzielną drogę, były to boczne drogi, które przemierzał swoim citroënem 2CV, wypakowanym sprzętem nagraniowym, w poszukiwaniu najstarszych kościelnych organów ocalałych we Francji, Włoszech i Hiszpanii. Wśród pierwszych bestsellerów były też śpiewy cerkiewne, trudno byłoby zliczyć dorobek wytwórni w dziedzinie chorału gregoriańskiego. Ale też w utworach o genezie świeckiej, dworskiej, Coutaz miał dobrą rękę do muzyki, która jako ostra dyscyplina formy wybija nas z bezładnego potoku spraw i stawia prościutkie, niezmiennie aktualne komentarze do doczesnego bezładu.

Muzyka jest wieczna, losy utworów zapomnianych i przywracanych do życia przez artystów ze stajni w Arles najlepiej o tym świadczą. Jednak jeszcze widoczny napis „Harmonia Mundi”, wyłażący z niedbale zamalowanej listwy nad witryną, mówił mi raczej o zaniku rytmu pewnej oswojonej codzienności. Stanąłem na noc w niegdyś cygańskiej dzielnicy Roquette, położonej centralnie, lecz na tyle ciasnej i niewygodnej, że omija ją folklor turystyczny, gdzie wciąż przeważają miejscowi normalni, raczej biedni ludzie, w tym zwani przez naszych telewizyjnych rasistów „oliwkowymi”. Rano, ufny w swą znajomość tutejszych zaułków, poszedłem w ciemno po bagietkę tylko po to, żeby stwierdzić, że z trzech zapamiętanych piekarni dwie są zamknięte na głucho, jedna zaś działa trzy dni w tygodniu. Widząc jednak ludzi zdążających do domów z tyczkami bułek pod pachą, przyczaiłem się, żeby wyśledzić, skąd idą. Ślady wiodły do małego Carrefoura na skraju dzielnicy.

Czego tu żałować? Bagietki z sieciówki długie, a jakże, na metr dwadzieścia, złociste jak należy, ale mają tę wygodną dla turysty, lecz bolesną dla nostalgika właściwość, że są puszyste nawet po dobie. Co począć z wyuczoną na pierwszych lekcjach francuskiego zasadą, iż prawdziwa bagietka kupiona na śniadanie w porze obiadu jest sucha jak drewno i należy pójść po następną? Absurdalne marnotrawstwo, pyszne jak ogrody Wersalu. A jednak powód dla podziwu, który łagodzi przykre zderzenia z pogardliwą wyniosłością tego narodu.

Każdy z wiernych słuchaczy HM miał swój moment objawienia, gdy muzyka tzw. dawna, zagrana „po dawnemu” na zrekonstruowanych instrumentach, okazywała się współcześniejsza od niejednego laureata Warszawskiej Jesieni. Dla mnie był to świecki motet Monteverdiego o daremnym zakochaniu. „Mamże związać się złotym warkoczem, a co będzie, kiedy złoto wkrótce pokryje się szronem?” – pyta chór pod dyrekcją Williama Christiego, ale każda kolejna zwrotka opiewa upór, z jakim chce się żyć i świecić, choć jutro będziemy tylko cieniem. ©℗

Przemijanie lata to dobry moment, żeby oddać honor ginącemu gatunkowi: mirabelkom. Kto nie ma przysłowiowego ogródka po babci, jeszcze może pozbierać tu i ówdzie na obrzeżach miast czy między blokami. Ich naturalną kwaśność, która była powodem wyjścia z łask świata oszalałego na punkcie łatwej słodyczy, wykorzystajmy jak Gruzini – nie do deseru, lecz na sos do mięsa tkemali. Zbieramy porządną michę mirabelek, myjemy, wrzucamy do gara z odrobiną wody, dodajemy parę gałązek kopru i garść liści mięty, zagotowujemy pod przykryciem, odkrywamy i gotujemy parę minut, aż zaczną się lekko rozpadać. Po wystudzeniu odlewamy sok, odkładamy na bok, przekładamy porcjami śliwki na metalowy cedzak albo sito i przecieramy ręcznie do garnka. Do tak uzyskanej pulpy wciskamy czosnek (co najmniej 2 ząbki na 1 kg owoców), mielone nasiona kolendry (łyżeczka na 1 kg), sporo ostrej papryczki. Dajemy sól, podgrzewamy parę minut na wolnym ogniu, a jeśli uznamy, że sos za gęsty, rozrzedzamy sokiem – powinien wyjść nieco rzadszy od naszej typowej żurawiny (reszta soku przyda się jako ciekawy składnik do zakwaszania potraw albo do picia z wodą). Kwaśność można zrównoważyć niewielką ilością miodu. Na koniec jeszcze można doprawić siekaną kolendrą i miętą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2017