Pod niebem gwiaździstym

Nawet do spadających gwiazd trzeba się ustawić w kolejce, pomyślałem na widok ludzi wyległych na dziedziniec w środku nocy.

15.08.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Wojciech Szatan
/ Fot. Wojciech Szatan

Jak co roku w połowie sierpnia wyszedłem powierzyć Perseidom garść nieśmiałych życzeń zdrowia, szczęścia, pomyślności (albo chociaż mniejszego debetu). I już miałem się cofnąć, bo to jednak wstyd oddawać się zabobonom wobec licznych świadków; w ostatniej chwili, widząc ich lunatyczny wzrok wbity w ekraniki, zorientowałem się, że nikt nie liczy gwiazd, tylko kreski zasięgu.

Przebywanie wśród kamiennych ścian starego zamku wbitego w sam środek bezludzia dostarcza mnóstwa emocji w trakcie prób internetowego kontaktu z tzw. rzeczywistością. Nie trzeba wcale jechać, tak jak ja, aż na słone bagna u ujścia Rodanu, gdzie z trzcin wystają czaple przycupnięte na grzbietach dzikich białych koni, a karłowate, wyrwane mokradłom winnice dają wino Grenache, delikatne tylko do chwili, gdy wstajemy od stołu z poplątanym językiem i nogami. Podobny wstrząs egzystencjalny można sobie zapewnić, jadąc w niektóre zakątki Mazur. Sieć bezprzewodowa nade mną – prawo, no właśnie: jakie prawo we mnie? Godny naszych czasów następca Kanta może się już urodził, ale pewnie dopiero wypełnia tabelki w unijnym podaniu o grant badawczy „Prolegomena 2.0”; tymczasem więc pozostaje tylko rozum krytyczny i władza sądzenia starego stylu, by rozeznać się wśród strzępów wiadomości, które dochodzą, gdy internet akurat zawieje w stronę mojego okna.

Moskiewski wysłannik „Guardiana”, niepomny, że ludzkiemu poznaniu nie jest nigdy dostępna rzecz sama w sobie, porównał z oryginałem namiastki serów, którymi rosyjski przemysł zapełnia lukę na rynku spowodowaną przez zakaz importu produktów spożywczych z Europy. Oprócz łże-parmezanu, smakującego tak, jakby ktoś „upakował w seropodobną masę opary wypełniające męską przebieralnię”, znalazła się jednak przyzwoita w smaku i konsystencji burrata produkowana w Tule, mieście znanym dotąd głównie z samowarów. Oraz broni, bo jak dobrze wiemy, w tej części świata każda fabryka ma swoje oblicze na czas pokoju i na wypadek wojny, rzecz jasna w obronie pokoju.
Burrata to apulijska krewniaczka mozzarelli, jeszcze bardziej hedonistyczna, o włóknistym miąższu nasączonym śmietanką. Nie znam ceny sera z Tuły, ale jeśli rzeczywiście przypomina pierwowzór, to musi być drogi, niedostępny dla przeciętnego Rosjanina. Niedawna likwidacja przy pomocy buldożera sprowadzonych nielegalnie z Europy serów (rzekomo zagrażały zdrowiu) wywołała tak silny odruch protestu, że Putin poczuł się zmuszony wycofać z pokazówki, bo zamiast umacniać jedność wobec obcych, groziła buntem pustych żołądków. Na marginesie tej gorszącej historii zapamiętajmy, ku przestrodze, do czego mogą zostać użyci inspektorzy sanitarni i żywnościowi. Dobrze wierzyć w praworządność własnego państwa, ale rozsądnie zachować zdrową dawkę nieufności w to, czy zawsze jego instytucje wiedzą lepiej, co nam zaszkodzi.

Z ułomków wiadomości krajowych doszło do mnie, że zjednoczona lewica walczy, kto zdoła prędzej zarejestrować w sądzie nazwę. W polskiej polityce im bardziej coś jest zjednoczone, tym szybciej się dzieli – to jest sąd analityczny a priori, czyli jego prawdziwość wynika ze znaczenia słów „zjednoczenie” i „podział”. Profesor Hartman zapragnął bodajże zostać chodzącym kantowskim dowodem na istnienie Boga, bo przecież ślepy przypadek nie mógłby pokierować żelaznym ciągiem politycznych kroków, delikatnie mówiąc, niemądrych i przeciwskutecznych.
Podobnie przewidywalne, choć pozornie będące syntetycznym opisem faktów, są wieści o nowym prezydencie. Na bałwochwalców szkoda czasu, krytyków jednak trzeba zawrócić ze złej drogi: kilka dni temu kpili, że głowa państwa nawiedziła festyn ku czci kaszy gryczanej. Nieroztropnie sądzą, że gryka, podobnie jak np. cebula, to wstydliwy atrybut wsiowej Polski. Nic bardziej mylnego: kaszi (czyli sushi z kaszy) oraz kaszotto to jest to, co dziś lubią hipsterzy. Gryka to wielki przyjaciel bezglutenowej braci, a któż dzisiaj ma odwagę przyznać się, że toleruje gluten? Jeszcze do tego zamieńmy przaśnego naleśnika z mąki gryczanej na elegancką galette oraz dodajmy, że we Francji grykę zwą „zbożem saraceńskim”, i już jesteśmy po jasnej, postępowej, inkluzywnej stronie jadłospisu. Zwykle w swoim środowisku pełnię rolę dyżurnego pisowca tylko z przekory, ale jeszcze parę takich gestów wobec cudów polskiej ziemi (Dzień buraka? Narodowy tydzień kiszenia?) i zacznę się przekonywać.

Mleko od szczęśliwych krów, jajka od szczęśliwych kur – to są już utarte klisze, wabiki reklamowe. Ale czy ktoś kiedyś słyszał o jedzeniu od szczęśliwego kucharza? Dlaczego imperatyw, by człowiek był zawsze celem, a nie środkiem, miałby nie obowiązywać w kuchni? Arles to nie tylko van Gogh, obecny tu raczej jako gadżet niż ślad człowieka. To przede wszystkim stolica fotografii (co roku przez lato odbywa się tu kilkadziesiąt wystaw) i muzyki dawnej, z racji siedziby wytwórni Harmonia Mundi i jej księgarni firmowej. A holenderskich akcentów szukajmy przy rue Fanton: tam szczęśliwa rodaczka van Gogha sprzedaje sorbety i lody. Trzeba jednak uważać, bo przybytek o nazwie Soleileis jest czynny tylko od drugiej do szóstej po południu, w czasie wakacji także dwie godziny wieczorem. Od listopada do marca kłódka na drzwiach. Praca, nie wyzysk. Dobre składniki, dobre pomysły (np. smak fadoli – nugat, miód, oliwa), dobre miejsce, gdzie doświadczenie zmysłowe owocuje uczuciem egzystencjalnej pełni.

Nieufnie sprawdziłem w lokalnym rejestrze spółek – firma zatrudnia dwie osoby (rzeczoną Holenderkę i jej męża Prowansalczyka), rok temu miała 8 tys. euro zysku. To chyba niewiele, ale raz do roku przecież spadają gwiazdy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2015