Hanna do bicia

Platforma broni Hanny Gronkiewicz-Waltz. PiS się cieszy, bo liczy, że afera reprywatyzacyjna utopi nie tylko panią prezydent, ale całą konkurencyjną partię.

04.09.2016

Czyta się kilka minut

Hanna Gronkiewicz-Waltz, grudzień 2014 r. / Fot. MichaŁ Dyjuk / REPORTER
Hanna Gronkiewicz-Waltz, grudzień 2014 r. / Fot. MichaŁ Dyjuk / REPORTER

Politycy PO na pytanie: „Jak jest?” spuszczają nosy na kwintę: – Rządzimy i są afery. Jesteśmy w opozycji, też są afery.

Ale jak na skalę afery ostatniej, nastroje w PO nie są takie złe. – Raczej nikt nie wątpi w osobistą uczciwość pani prezydent. Całą sprawę uważamy za przemyślany, przygotowany atak PiS – mówi polityk PO.

– Czyli nie ma afery reprywatyzacyjnej?

– Bez przesady. Jest jak diabli!

Drapieżnik przed kamerą

W stwierdzeniu o „przemyślanym, przygotowanym” ataku PiS jest sporo racji. To, że korupcyjny odór unosi się nad reprywatyzacją, było wiadomo od lat.

Protestowały stowarzyszenia miejskie, eksmitowani lokatorzy i organizacje stające w ich obronie, dziennikarze robili materiały o bogatych mecenasach, którzy wynajmują bandziorów do zastraszania, zamurowywania i zalewania fekaliami mieszkańców „odzyskanych” kamienic. W tle był handel roszczeniami spadkobierców nieruchomości, ustanawianie się kuratorami majątku zaginionych właścicieli, dziwne związki urzędników z prawnikami zabiegającymi o reprywatyzację.

Afera leżała więc na ulicy. Należało znaleźć dobry pretekst i puścić machinę w ruch. Jeśli coś zaskoczyło, to tylko bierność Ratusza i bezradność głównej oskarżonej, czyli Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Trudno było liczyć, że opisana przez „Gazetę Wyborczą” reprywatyzacja działki w centrum Warszawy rozejdzie się po kościach. Grunt wart jest dziś ok. 160 mln zł. A duński właściciel został dawno spłacony w ramach umów odszkodowawczych między państwami – tak więc nikomu nic się nie należało.

Prawnicy potrafili jednak przepchnąć prawo do roszczeń i zamienić je na najdroższą w Polsce ziemię. Z czasem wyszło, że żona jednego z beneficjentów transakcji pracowała w miejskim Biurze Gospodarki Nieruchomościami, które zajmuje się zwrotami mienia. Natomiast prawnik reprezentujący właścicieli roszczeń miał interesy z wiceszefem Biura.

Starczy na aferę? Starczy na dziesięć afer, a to dopiero początek.

Tymczasem Hanna Gronkiewicz-Waltz zniknęła. W Warszawie wrzało, a ona była na urlopie. Tak jakby straciła cały polityczny instynkt, który nabywała przez lata działalności publicznej.

– Ma go – zapewnia jeden z jej współpracowników. – Widzisz babcię, która skarży się, że zapomniała okularów. Po chwili ona wchodzi przed kamerę i zmienia się w drapieżnika. Może roznieść konkurenta w pył. Wychodzi i znów jest babcią, która zapomniała okularów.

Wielu polityków poczuło jej zdolność do filipik na swojej skórze. W programie Tomasza Lisa „Co z tą Polską?” w 2007 r. zniszczyła posła Joachima Brudzińskiego, który powiedział do niej, że jest „kobietą i damą”: – Pan jest podłym seksistą, który nienawidzi kobiet. Pan naruszył polską konstytucję. W normalnym kraju dawno by pan wyleciał z tego programu.

Patriotka NBP

HGW ma bardzo dobry życiorys – nie tylko jak na prezydenta Warszawy, ale jak na znacznie wyższe funkcje. Ojciec prawnik, powstaniec warszawski, obrońca w procesach politycznych. Ona prawniczka, zakładała Solidarność na Wydziale Prawa UW. Pracowała naukowo – specjalizacja prawo gospodarcze i bankowe. Realizowała się w religijnym Ruchu Odnowy w Duchu Świętym.

Początek kariery politycznej to start w wyborach w 1991 r. z kanapowej Partii Victoria. Założycielami było otoczenie Lecha Wałęsy, a celem ugrupowania – popieranie ówczesnego prezydenta. Pomysł okazał się klapą, ale HGW została dostrzeżona. Nieznana, lojalna, orientująca się w prawie bankowym – była idealnym kandydatem prezydenta na szefa NBP. Ludzie Wałęsy chcieli kogoś, kto nie będzie w stanie wybić się na niezależność i pomoże realizować ich gospodarcze pomysły.

Sejm odrzucił kandydaturę Gronkiewicz-Waltz, zarzucono jej kompletny brak doświadczenia w bankowości. Faktycznie była teoretykiem – na prawie się znała, ale praktyki nie miała żadnej. Wałęsa jednak zaciął się i znów zgłosił Gronkiewicz – okazało się, że z sukcesem.

Wbrew oczekiwaniom Belwederu nowa prezes szybko zerwała się ze smyczy. Otoczona dobrymi fachowcami, stała się „patriotką” NBP. Uczyła się szybko, przeprowadziła bank centralny przez denominację, złoty stał się w pełni wymienialny, a sektor finansowy zyskał stabilność.

HGW nie miała ochoty spłacać politycznych długów wobec Wałęsy, tym bardziej że zgłaszał co najmniej ryzykowne pomysły gospodarcze, jak program „300 milionów dla każdego”. Lojalność wypowiedziała w 1995 r., kiedy zdecydowała się wystartować w wyborach prezydenckich.

Namówili ją działacze ZChN (Michał Kamiński został na czas kampanii jej rzecznikiem), a popierała cała plejada partii i organizacji prawicowych: Stronnictwo Ludowo-Chrześcijańskie, Zjednoczenie Polskie, Partia Konserwatywna, Stowarzyszenie Rodzin Katolickich. Nie mieli z tym większego problemu. Prezes NBP publicznie – co wówczas było rzadkie – przyznawała się do religijności, mówiła o czytaniu psalmów, regularnych spowiedziach. Słynne stały się słowa, że przyjęcie posady w NBP doradził jej Duch Święty.

Wałęsa zareagował gniewnym lekceważeniem. Niby w tych wyborach skazywany był na pożarcie, ale jednak to on przeszedł do drugiej tury i zmierzył się z młodym, energicznym Aleksandrem Kwaśniewskim. HGW osiągnęła niecałe 3 procent.

Wróciła do NBP i radziła sobie znów dobrze. Na tyle, że na kolejną kadencję w 1998 r. zgłosił ją prezydent Kwaśniewski. Nie dotrwała do jej końca. W 2000 r. dostała pracę wiceprezesa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie. Śmiano się, że jako pracownik ds. administracyjnych i kadrowych, ale był to na pewno awans.

Poglądy i technokracja

Po powrocie do Polski wstąpiła do PO. Namawiał ją Jan Rokita, który wzmacniał konserwatywne skrzydło partii. W 2005 r. zdobyła miejsce w Sejmie z warszawskiej listy. Ale dla PO był to trudny rok. Gronkiewicz-Waltz patrzyła, jak jej partia ponosi podwójną porażkę – PiS wygrywa wybory parlamentarne, a Lech Kaczyński bije Donalda Tuska w prezydenckich.

PO nie miała wcale różowego życia w stolicy. Lech Kaczyński zostawił po swojej stołecznej prezydenturze dobre wrażenie, a PO kojarzyła się tu raczej z „układem warszawskim”, piskorczykami i miejskimi aferami. HGW wraz z Zytą Gilowską dostały zadanie odbudowy struktur.

W końcu dała się namówić do startu w wyborach na fotel prezydenta stolicy. Była to pierwsza szansa, by utrzeć nosa zwycięskiemu PiS-owi, ale też misja niemal niewykonalna, bo Jarosław Kaczyński wystawił przeciw niej Kazimierza Marcinkiewicza. Były premier był niezwykle popularnym politykiem. Mimo to HGW wywalczyła drugie miejsce i drugą turę.

Widać było gigantyczną pracę, jaką wykonała. W starciach z Marcinkiewiczem potrafiła być agresywna i konkretna. Spełniała wszystkie zadania postawione jej przez sztab – pokazywała się jako świetny zarządca (NBP) i urzędnik klasy światowej (EBOiR), potrafiący dogadywać się ze wszystkimi. Było to kluczowe, bo zabiegała o poparcie lewicowego elektoratu w drugiej turze.

– Nie mam żadnych szefów, potrafię dogadać się z każdym, współpracowałam z pięcioma ministrami finansów i sześcioma premierami – mówiła z zacięciem i dopięła swego. W 2006 r. została prezydentem Warszawy, a do tego wiceprezesem partii.
W PO była zawsze lojalna wobec Donalda Tuska. Polityk Platformy: – Trudno jej będzie mówić, że za nic nie odpowiadała. Nie grała pierwszych skrzypiec, ale przecież była wiceprzewodniczącą. Donald Tusk ją cenił, był z nią na krótkim łączu. Na pewno nie jest zdecydowana. Nie jest przywódcą, który mówi: „Ja mam rację, mnie słuchajcie”. Może ustąpić, przyjąć poglądy rozmówcy. Czasem stwarza wrażenie wycofanej starszej pani. Zmienia ją kamera, na korzyść.

Polityka wymagała od niej wielu poświęceń. Zwłaszcza gdy na tapetę wchodziły tematy dotykające jej sumienia: in vitro lub sprawa prof. Bogdana Chazana. Profesor był dyrektorem miejskiego szpitala. Hanna Gronkiewicz-Waltz zwolniła go z pracy, gdy odmówił wykonania aborcji.

Znajomy Gronkiewicz-Waltz: – Problem w tym, że ona myśli tak jak profesor. Potrafiła to jednak przełknąć. Gdy było trzeba, wyciszała się, wycofywała do Warszawy. Technokratycznie zarządzała miastem, a poglądy zachowywała dla siebie. Ale wiem, że ciężko to przeżywała.

Pierwsze czarne chmury

Drugą kadencję w stolicy, w 2010 r., wygrała już w pierwszej turze – blisko 54 proc. głosów. Miała się czym chwalić – odnowiony transport miejski, druga linia metra w budowie, odrestaurowane ulice w centrum, ścieżki rowerowe i rowery miejskie dla każdego, obwodnica, most na północy stolicy, Centrum Nauki Kopernik. Stolica zmieniała się w nowoczesne miasto.

Czarne chmury zebrały się nad panią prezydent dopiero w 2013 r. Samorządowcy, przy cichym, a potem otwartym poparciu polityków PiS, zebrali podpisy pod referendum. Udało się zebrać szybko i dużo, zaś sondaże wskazywały, że HGW może zostać odwołana. PO ciągle dominowała w polityce, ale już było widać kryzys i zmęczenie władzą. Porażka Gronkiewicz-Waltz dałaby PiS-owi potężny podmuch wiatru w żagle. Zdjęłaby odium formacji, która tylko przegrywa.

Panią prezydent oskarżano o arogancję, ślimaczące się inwestycje, źle przygotowaną ustawę o śmieciach. A ona? Popełniała błąd za błędem, zupełnie jak teraz, na chwilę straciła instynkt polityka. Gdy nie udało się w terminie otworzyć tunelu przy Wiśle, mówiła, że za to kierowcy „mają piękne widoki”; gdy woda zalała budowaną stację metra, dowodziła, że takie rzeczy zdarzają się wszędzie. W końcu naraziła się na śmieszność, gdy pokłóciła się z bileterem w Wilanowie o bilet, który kosztował pięć złotych.

Partia podesłała jej PR-owców i wezwała warszawiaków do bojkotu referendum, przekonywała także do energicznej kampanii i zwolnień w Ratuszu. Udało się: referendum z powodu niskiej frekwencji było nieważne i PiS musiało się obejść smakiem.
W 2014 r. wygrała pewnie trzecią kadencję, pokonując nominata PiS Jacka Sasina, a PO minimalnie zwyciężyło w wyborach samorządowych – był to, jak dotąd, ostatni sukces jej partii.

Teraz musi mierzyć się z najpotężniejszą aferą. Jak to robi? Dość karkołomnie. Zasłania się niewiedzą, zwala winę na swoich urzędników, których zatrudnił poprzednik, czyli Lech Kaczyński. Winne też jest państwo, które nie uchwaliło ustawy reprywatyzacyjnej – czyli każdy, tylko nie ona.

By naprawić szkody, chce powołania komisji, która wyjaśni wszystko. Ale jej pomysły na sesji Rady Miejskiej podsumował tłum przeciwników, skandując: „Za późno”.

Działka przy Chmielnej ruszyła lawinę. Teraz wraca wszystko: sprawa brutalnego zamordowania Jolanty Brzeskiej, działaczki społecznej broniącej praw eksmitowanych (Zbigniew Ziobro zarządził wznowienie śledztwa), reprywatyzacja kamienicy przy Noakowskiego, której beneficjentem był mąż Hanny Gronkiewicz-Waltz, oraz tysiące innych decyzji o zwrocie mienia, powiązania urzędników z biznesmenami, wątpliwe decyzje i fałszywe dokumentów.
To może być tasiemiec afer.

Niech się smaży

Dla PiS takie rozwiązanie byłoby idealne. – Niech trwa ta sprawa! Nawet pół roku. Co dwa tygodnie nowy strzał. Kolejna oszukańcza reprywatyzacja. Kolejny dokument, zeznanie, kolejny świadek – rozmarza się poseł PiS. – Bo w sumie o czym my tu na razie mówimy? Ile było tych afer? Jedna, dwie, trzy? Nie o to chodzi! Skoro to układ, skoro to mafia, to ją pokażmy. Niech przykładów będzie więcej, niech dowody będą oczywiste, niech prokuratura stawia zarzuty.

Widać, że scenariusz jest już realizowany. Sprawy reprywatyzacji badają CBA oraz specjalna grupa prokuratorów powołana przez Zbigniewa Ziobrę.

Są jeszcze inne powody, które skłaniają PiS do powolnego rozgrywania kart. Po pierwsze, afera rozkręciła się podczas wakacji. Czyli ludzie coś słyszeli, o jakiejś działce, o tym, że ktoś chciał ukraść – ale nie do końca kojarzą jeszcze, co ukraść i komu. Najpierw więc skandal z HGW musi solidnie wybrzmieć. – Niech ludzie wrócą, kupią wyprawkę dzieciom, siądą przy kolacji i dopiero usłyszą w „Wiadomościach”, co i jak. Wtedy uwierzą i zapamiętają. Jestem pewny, że prezes będzie naciskał na takie rozwiązanie – twierdzi nasz rozmówca z PiS.

Po drugie, sprawa PO. Platforma musi bronić Hanny Gronkiewicz-Waltz tak długo, jak się da. – Strategię mają oczywistą: rozmywanie, odpychanie od siebie odpowiedzialności. Pani prezydent zwołuje jakąś komisję, zwalnia dyscyplinarnie urzędników, mówi, że nic nie wiedziała. Rozumiem, że z CBA i prokuratury będzie coś wyciekało. Zwolnieni urzędnicy też puszczą parę.

Zobaczymy, czy pani prezydent dopełniła wszystkich obowiązków. Może nie dopełniła? A to już podejrzenie popełnienia przestępstwa. Wtedy okaże się, że nasi konkurenci bronią osoby oskarżonej, całego przestępczego układu. I dobrze, niech się z tego wytłumaczą przed wyborcami – mówi polityk PiS.

PiS ma jednak spory problem kadrowy. – Bo jeśli chcesz odwoływać prezydenta, to musisz mieć kandydata. A my go chyba nie mamy – zauważa polityk partii Kaczyńskiego. – Gdyby wybory odbywały się dziś, to w szranki stanąłby Jacek Sasin, ale on ma dwie wady. Po pierwsze, już raz sromotnie przegrał. Po drugie, nie dogaduje się mazowieckim baronem PiS Mariuszem Kamińskim.

Kamiński miałby swojego kandydata, młodego posła Jarosława Krajewskiego. Ale ten musi mieć czas. Inteligencka Warszawa nie zaakceptuje chłopaka, który całe krótkie życie zawodowe spędził pracując dla partii.

Chyba że Krajewski zdąży się wylansować. – A ma szansę, bo jest w komisji ds. Amber Gold – słyszę w PiS. – I z tego powodu, że nie mamy jeszcze dobrego kandydata na prezydenta, powinniśmy czekać i patrzeć, jak HGW się smaży. Gorzej, gdy jakieś ruchy spoza PiS, np. stowarzyszenia miejskie oraz samorządowcy, zaczną zbierać podpisy przeciwko pani prezydent. Wówczas będziemy w kłopocie i być może przyjdzie nam przyśpieszać.

Pytam więc ruchy miejskie o inicjatywę referendum odwoławczego. – Na razie nie myślimy o zbieraniu podpisów. Po pierwsze referendum to duży koszt, długa kampania, a do końca kadencji zostały dwa lata. Z naszego punktu widzenia najlepiej by było, gdyby pani prezydent sama podała się do dymisji – mówi Karol Perkowski, rzecznik stow arzyszenia Miasto Jest Nasze.

Gra na przeczekanie

Co na to PO? Dla nich afera reprywatyzacyjna to potężny cios. Tym bardziej że Hanna Gronkiewicz-Waltz była do tej pory symbolem sukcesu, ważnym w złych dla partii czasach. – PiS sięgnął cynicznie po reprywatyzację, czyli sprawę ciągnącą się latami i od lat śmierdzącą szambem. Strzał w dziesiątkę. Co oczywiście nie zdejmuje politycznej odpowiedzialności z pani prezydent – słyszę w partii.

Jakiej odpowiedzialności? Działacze PO w Sejmie są pewni uczciwości HGW, ale za jej otoczenie z Ratusza już nie ręczą. Na razie jednak PO udziela prezydent poparcia. – Nie będzie łatwo. PiS ma organy ścigania, media są nam nieprzychylne.

Nowoczesna wietrzy szansę. Zostaliśmy sami. Afera będzie sączyła się miesiącami, chyba że coś odwróci uwagę opinii publicznej – mówi polityk PO. Tymczasem w kuluarach pojawiają się nazwiska jej ewentualnych następców – gdyby partia musiała jednak poświęcić panią prezydent.

A sama HGW? Wbrew wszystkiemu gra na przeczekanie. Jak mówi Kazimierz Marcinkiewicz dla portalu WP: „Jeśli poda się do dymisji, już się nie podniesie i zostanie zadeptana”.

Można przeczekać? Są dowody, że tak: Krzysztof Kwiatkowski ciągle jest szefem NIK. Mimo że skompromitowany, to jednak przeżył. Odejdzie po zakończeniu kadencji, w zupełnie innych okolicznościach, niżby odchodził w cieniu afery. I na to może grać Hanna Gronkiewicz-Waltz – wszak czasu zostało niewiele, bo kadencja upływa w 2018 r.

Jakie jest inne wyjście? Po wybuchu afery hazardowej HGW przemawiała na radzie krajowej swojej partii. Mówiła, jak sobie poradzić ze skandalem, i przestrzegała przed jego bagatelizowaniem: „Najważniejsze, by mieć świadomość grozy sytuacji, dramatu. Mieć świadomość zła. Nie tłumaczyć tego: »wszystkie partie tak funkcjonują, każdej coś podobnego się przytrafiło«. (…) Każdy musi się zastanowić, co zrobić, by ci, co nam zaufali, zechcieli jeszcze raz oddać na nas swój głos”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016