Trędowata

Los Hanny Gronkiewicz-Waltz to symbol sytuacji, w jakiej znalazła się cała Platforma Obywatelska. Niegdyś niepokonana, dziś tonie pod ciężarem własnych błędów, pychy i niefrasobliwości.

22.01.2018

Czyta się kilka minut

Hanna Gronkiewicz-Waltz, Muzeum Warszawy, październik 2017 r. / DAWID ŻUCHOWICZ / AGENCJA GAZETA
Hanna Gronkiewicz-Waltz, Muzeum Warszawy, październik 2017 r. / DAWID ŻUCHOWICZ / AGENCJA GAZETA

To koniec jednej z najważniejszych politycznych karier ostatniego ćwierćwiecza. Gdy rok temu Hanna Gronkiewicz-Waltz zdała sobie sprawę, że rozwijająca się w stołecznym Ratuszu przez trzy kadencje jej rządów afera reprywatyzacyjna to nie przelewki, na gwałt zaczęła szukać ratowników, którzy wyciągną ją z kłopotów. Było już jednak za późno – najlepsi czarodzieje politycznego marketingu odmówili, uznając, że sprawa jest beznadziejna i nie chcą się stać twarzami porażki. W tym samym czasie od pani prezydent zaczęła się odsuwać jej własna partia, której była przez lata wiceszefową. Dziś Gronkiewicz-Waltz jest zupełnie sama. Tak odchodzą politycy upadli.

Sojusz z liberałami

Nie była związana ze środowiskiem gdańskich liberałów, w którym zrodziła się Platforma. Ale – paradoksalnie – dzięki temu jej życiorys idealnie ilustruje budowanie potęgi i upadek PO. Trafiła do niej bowiem w kluczowym dla partii momencie – tuż przed podwójnymi wyborami w 2005 r., sensacyjnie przegranymi z PiS.

Wróciła akurat z zagranicy – od 2001 r. pracowała w londyńskiej centrali Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, gdzie spotykała m.in. byłego premiera i lidera liberałów gdańskich Jana Krzysztofa Bieleckiego. Po powrocie do Polski szukała dla siebie miejsca w polityce w nowo tworzonych prawicowych partiach, które miały ambicje przejąć władzę po upadającym SLD Leszka Millera. Odpadał PiS, bo od lat 90. miała z braćmi Kaczyńskimi nie najlepsze relacje.

Platforma była więc pragmatycznym wyborem. Relatywnie młoda, licząca niespełna pięć lat partia, zaczęła w tamtym czasie rozszerzać swe wpływy poza dawne środowisko gdańskich liberałów i przyciągała takich jak ona polityków centroprawicy, bezprizornych i antykaczyńskich. To był początek zjawiska, która wkrótce wyniosło PO do władzy i pozwoliło ją utrzymać przez dwie kadencje.

Twarz wojny z PiS

Gdy po wyborczym zwycięstwie PiS utworzyło kontrowersyjną koalicję z Samoobroną oraz Ligą Polskich Rodzin, Platforma obrała wyraźny kurs na zwarcie z Kaczyńskimi. To wyniosło Gronkiewicz-Waltz jeszcze wyżej. Stała się twarzą pierwszej jawnie wrogiej kampanii wyborczej obu ugrupowań – w wyborach samorządowych w 2006 r. zdobyła fotel prezydenta Warszawy, pokonując nieznacznie byłego premiera z PiS Kazimierza Marcinkiewicza.

Antypisowska metropolia kupiła ją w obawie przed rządami PiS w stołecznym Ratuszu. Od tej pory podobnie będzie we wszystkich kolejnych wyborach – to także zjawisko zbieżne z linią całej Platformy, która przez lata budowała swą pozycję na straszeniu Jarosławem Kaczyńskim.

To z jej Warszawy Platforma poprowadziła polityczny atak strachem, który skończył się odebraniem PiS władzy jesienią 2007. Lider PO Donald Tusk przeniósł się z Gdańska na stołeczną listę PO, żeby zderzyć się wprost z Jarosławem Kaczyńskim – po zwycięstwie Gronkiewicz wiedział, że ten pojedynek wygra w cuglach. Dostał ponad pół miliona głosów, podczas gdy Kaczyński niespełna 274 tys. W stolicy PO zyskała 54 proc. poparcia, PiS dwukrotnie mniej. W ten sposób Tusk został premierem, a Gronkiewicz umocniła się na stanowisku wiceszefowej Platformy.

Jej wszyscy patroni

Choć nigdy nie należała do ścisłego dworu Tuska, bez wątpienia to on był jej patronem, bez niego byłaby w partii ciałem obcym. Zresztą zawsze w polityce miała takich patronów. Pierwszym był Lech Wałęsa, drugim próbował być – nieudolnie – Ryszard Czarnecki, trzecim – nieco przez przypadek – stał się Aleksander Kwaśniewski.

Do polityki trafiła na początku lat 90. dzięki Wałęsie. Ówczesny prezydent wskazał ją na prezesa Narodowego Banku Polskiego – była specjalistką od prawa bankowego. Rekomendował ją Wałęsie jego kontrowersyjny prawnik prof. Lech Falandysz, ekspert od naginania konstytucji. Znali się z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.

Już wcześniej Gronkiewicz-Waltz sympatyzowała z Wałęsą – kandydowała do parlamentu z list prowałęsowskiej, marginalnej partyjki Victoria. W wyborach 1991 r. partia zyskała żenujące poparcie, kilka tysięcy głosów, głównie w Warszawie.

Niechętny Wałęsie Sejm początkowo jej nie wybrał i – objęła stanowisko dopiero za drugim podejściem, wiosną 1992 r., gdy posłowie ugięli się pod groźbami Wałęsy, że ich rozgoni.

Falandysz specyficznie reklamował ją podczas sejmowej prezentacji:

„Nie powinniśmy przeceniać znaczenia praktyki kandydata w dotychczasowym systemie bankowym. Podobnie mało przydatny byłby dzisiaj fachowiec z Zachodu. Zachodnie standardy i przyzwyczajenia jeszcze do nas nie pasują. Nieporozumieniem jest także pogląd, że szefem banku centralnego powinna być znana osobistość polityczna. Wielkie osobistości nie lubią ani zamiatać, ani uprzątać gruzu. Potrzebny jest człowiek, który nie będzie traktował swojej pracy jako kolejnego szczebla w wielkiej karierze. Czy muszę więc Sejmowi przypominać stare polskie porzekadło o tym, kogo trzeba posłać tam, gdzie nawet sam diabeł nie może?”. Ten sztampowy bon mot wywołał oklaski i wesołość na sali. A historia odda sprawiedliwość tej decyzji.

Z ust papieża

Zdradziła Wałęsę w najtrudniejszym dla niego momencie. W wyborach prezydenckich 1995 r. wyzwanie rzucił mu popularny lider SLD Aleksander Kwaśniewski. Nie stanęła po stronie swego patrona, przeciwnie – wbiła mu nóż w plecy, ogłaszając swój start i próbując odebrać mu elektorat.

To wówczas po raz pierwszy publicznie zaczęła się prezentować jako polityk ultrakonserwatywny, bliski Kościołowi. Popierały ją same partie i organizacje prawicowe.

Jarosław Kaczyński tak to wspominał w książce „Polska naszych marzeń”: „Od 1994 roku pracowałem nad wspólnym kandydatem szerszego obozu prawicowego. Nie byliśmy w stanie znaleźć kandydata. Później już Wałęsa, jego zaplecze i służby zaczęli prawicę rozgrywać. Wykorzystano Hannę Gronkiewicz-Waltz, aby jej kandydatura usunęła strach prawicy przed Wałęsą. Powstał pomysł, że niby Wałęsa akceptuje Gronkiewicz-Waltz i ona zostanie prezydentem, a po jej kadencji znowu wystartuje Wałęsa. To było zręczne, bo duża część prawicy poparła Gronkiewicz-Waltz, sądząc, że nie wchodzi ona w konflikt z Wałęsą. Jej kandydatura zamknęła możliwości znalezienia jakiegoś innego wspólnego kandydata, co i tak pewnie byłoby bardzo trudne. Później ją »załatwiono«, mówiąc, że miała jakieś fatalne incydenty w życiu”.

W kampanii jej głównym patronem pragnął zostać ówczesny lider ZChN Ryszard Czarnecki, dzisiejszy europoseł PiS. Tak po latach wspominał: – Nasza kandydatka nikogo nie słuchała, popełniała kardynalne błędy w kampanii i na dodatek skłóciła się z Radiem Maryja. Prosiłem, by wycofała się z wyborów, bo rozdrabnia głosy obozu solidarnościowego, a ona zaczęła mi tłumaczyć, że sondaże są nieistotne, że ona wygra, ponieważ tak chce Pan Bóg. Dodała też, że z ruchu warg papieża Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki do Skoczowa odczytała: „Hanno, będziesz prezydentem”.

Hanna Gronkiewicz-Waltz jako kandydatka na urząd Prezydenta RP wraz z Ryszardem Czarneckim podczas kampanii wyborczej na bazarze w Lublinie, październik 1995 r. / FOT. WOJCIECH DRUSZCZ / AGENCJA GAZETA

Okazało się ponad wszelką wątpliwość, że Gronkiewicz-Waltz źle odczytuje znaki niebios. Dostała kompromitujące 3 proc. poparcia. A Wałęsa ostatecznie przegrał z Kwaśniewskim w drugiej turze.

Jak gdyby nigdy nic wróciła do swych obowiązków w NBP. I szybko znalazła wspólny język z nowym, postkomunistycznym prezydentem – doszło nawet do tego, że na początku 1998 r. na wniosek Kwaśniewskiego została wybrana przez Sejm na drugą kadencję w NBP. Potem był Londyn, Platforma i Warszawa.

Teflonowa dama

Za swych rządów w stolicy Gronkiewicz-Waltz zachowywała się tak, jakby władza była jej dana raz na zawsze.

Rzeczywiście, mimo wpadek, przez lata nic się do niej nie przyklejało. Opóźnienie budowy drugiej linii metra, zalanie ważnego tunelu komunikacyjnego, fatalnie odśnieżane miasto podczas rekordowo obfitej zimy, zadyma z policją podczas eksmisji hali kupieckiej w centrum – przez długi czas wszystko spływało po niej jak po kaczce.

Znów: podobnie było na poziomie ogólnopolskim – za rządów Tuska program rządu zastąpiła pycha, jako że sam lider oznajmił wszem i wobec, że „nie ma z kim przegrać”. Wierzył, że teflon nigdy się z Platformy nie zetrze.

I tak jak Tusk w skali kraju, tak Gronkiewicz w stolicy zlekceważyła to, że czuć było coraz większe znużenie PO. Referendum w sprawie jej odwołania w 2013 r. było pierwszym sygnałem ostrzegawczym. Ocaliła ją tylko niska frekwencja, przez co wynik nie był wiążący. Nawet kolejna wygrana kadencja w 2014 r. była pyrrusowym zwycięstwem – kandydat nielubianego w stolicy PiS Jacek Sasin deptał jej po piętach, wywalczył niemal 42 proc. Jakaż to była zmiana w porównaniu z 2010 r., gdy Gronkiewicz-Waltz wygrała w pierwszej turze.

Dwa ciosy i nokaut

I gdy pani prezydent pełna samozadowolenia snuła dalsze polityczne plany – prezydentura Polski w 2020 r., premierostwo, może chociaż ważne ministerstwo? – dostała pierwszy cios. W wyborach parlamentarnych w 2015 r. w Warszawie sensacyjnie zwyciężyło PiS, a PO straciła władzę w kraju. A potem przyszedł nokaut – w 2016 r. wybuchła afera reprywatyzacyjna.

Choć w stolicy od lat działy się dziwne rzeczy z nieruchomościami, to punktem zwrotnym było podejrzane przejęcie przez grupę prawników i biznesmenów najdroższej działki w mieście pod przedwojennym adresem Chmielna 70, tuż przy Pałacu Kultury i Nauki. To, lekko licząc, grunty warte 150 mln zł. Po tym skandalu zaczęły na jaw wychodzić kolejne, kompromitując rządy Gronkiewicz w stołecznym Ratuszu.

Byli tacy, którzy czuli pismo nosem wiele lat wcześniej. Już od 2008 r. stołeczni posłowie PO – w tym szef mazowieckich struktur Andrzej Halicki – pukali do gabinetu pani prezydent z projektem cywilizującym reprywatyzację w stolicy. Spadkobiercy dawnych właścicieli mieli dostać zwrot części wartości nieruchomości, a płatności miały być rozłożone na lata, wzorem przepisów dotyczących tzw. mienia zabużańskiego, czyli majątków znacjonalizowanych w latach 1939-40 przez ZSRR.

Gronkiewicz przeganiała ich na cztery wiatry, podejrzewając o próby załatwienia jakichś własnych interesów. Czerwona lampka nie zapaliła się jej nawet, gdy reprywatyzacyjne rekiny zaczęły przejmować nieruchomości, w których znajdowały się instytucje publiczne, w tym szkoły. Bezwiednie, automatycznie eksmitowała placówki, przenosząc je w inne miejsca. Nie rozumiała potencjału rodzącego się społecznego buntu albo go bagatelizowała.

Gdy na trop afery wpadły gazety, było już za późno. Lawina ruszyła i trudno ją było zatrzymać. Z dnia na dzień los się odwrócił – cokolwiek pani prezydent by zrobiła, były z tego wyłącznie kłopoty.

Symboliczny przekręt Platformy Obywatelskiej

PiS, które po wyborach w 2015 r. zarzucało Platformie złodziejstwo i rozrzutność na masową skalę, potrzebowało takiej afery jak kania dżdżu. Pozostałe kandydatki na symboliczny przekręt epoki Tuska były dęte, mało efektowne lub wcale nie stanowiły afer. A tu było wszystko, czego potrzeba: milionerzy przejmujący grunty na podstawie lewych dokumentów, biedni eksmitowani ludzie, upadli adwokaci i kontrowersyjne wyroki sądów, czyściciele kamienic i podejrzane śmierci lokatorów.

Wszystkie wcześniejsze próby osłabienia Gronkiewicz-Waltz spaliły na pane- wce, choć PiS sięgnął wobec niej po całą paletę swych możliwości. CBA prześwietlało oświadczenia majątkowe urzędników, Inspekcja Transportu Drogowego wykluczała z ruchu stołeczne autobusy, badano nawet system gospodarowania odpadami.

Gronkiewicz-Waltz z ochotą weszła w zwarcie, licząc, że pomoże to zmobilizować elektorat antyrządowy. Po swojemu liczyła demonstracje KOD, stosując metody drastycznie zwiększające ich liczebność. Gdy PiS walczyło z Brukselą w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, ona zapraszała do Warszawy wiceszefa Komisji Europejskiej, którego zaprosić nie chciał rząd. Gdy CBA weszło do ratusza, kpiła: – Widzę w tym rączkę Mariusza Kamińskiego.

Zwierzyna łowna

Jednak gdy PiS powołało speckomisję reprywatyzacyjną kierowaną przez Patryka Jakiego, pani prezydent stała się zwierzyną łowną. Jaki chciał ją wzywać niemal do każdego adresu, który badała komisja. Ignorowała (i wciąż ignoruje) komisję, zarzucając jej działanie niezgodne z prawem.

Dla PiS zaletą afery reprywatyzacyjnej było to, że Gronkiewicz sama tkwiła w niej po uszy – rodzina jej męża sama odzyskała udziały w kamienicy, kupionej po wojnie od szmalcownika, który przejął ją na podstawie sfałszowanych dokumentów. Kamienica Waltzów to był gwóźdź do trumny, bo wykaraskać się z tej historii nie była już w stanie.

Zaczęła tonąć. Reprywatyzacyjna ośmiornica okazała się dla niej tym, czym dla rządów Platformy była afera taśmowa – szybkim i efektownym upadkiem, którego kontrolować już nie sposób. Aktem rozpaczy było to, że w październiku wyszła na konferencję prasową i oznajmiła, że w Ratuszu działała zorganizowana grupa przestępcza zagarniająca nieruchomości. Tyle że to było dziesięć miesięcy po pierwszych zatrzymaniach. I co najmniej o parę lat za późno.

Od emigracji Tuska i marginalizacji Ewy Kopacz w Platformie jest już praktycznie poza partią. Gdy koledzy naciskali, by dla dobra partii ukorzyła się i stanęła przed komisją Jakiego, zignorowała ich – co samo w sobie pokazuje kondycję partii, w której grupa działaczy nie uznaje przywództwa Grzegorza Schetyny i ma w nosie jego dobre rady. Dobro Platformy nie jest już zresztą jej dobrem: w grudniu oddała bez walki fotel wiceprzewodniczącej partii.

Ostatnie dni pokazały jednak, że zgody w sprawie komisji nie ma nawet w rodzinie Waltzów. Mąż pani prezydent stawił się na przesłuchanie, a potem – zgodnie z decyzją komisji – zapłacił ponad milion złotych za nieprawidłowości przy reprywatyzacji rodzinnej kamienicy. Tyle samo zwróciła też córka pani prezydent. Choć się odwołują od decyzji komisji, ich przelewy dowodzą, że uznają jej legalność.

Hanna Gronkiewicz-Waltz jako prezes NBP prezentuje nowe banknoty, które zaczną obowiązywać po denominacji złotego w styczniu 1995 r. / FOT. PIOTR MAŁECKI / FORUM

Czekając na zarzuty

Jesienią 2016 r, tuż po wybuchu afery, rozmawiałem z mecenasem Robertem N., jednym z jej bohaterów – to on dopinał „reprywatyzację” Chmielnej.

Zapytałem: – Czy kiedyś miał pan sugestię wręczenia łapówki, by dać coś urzędnikowi czy sędziemu?

– Nigdy nie miałem. Proszę też zrozumieć, że jeżeli mam sprawdzone dokumenty, to znajomość z urzędnikiem lub sugestie dawania łapówki są absolutnie irracjonalne. Bo urząd musi wydać decyzję. Inaczej będę skarżył do sądu za bezczynność i sąd zmusi urząd do wydania decyzji.

– Nie pytam, jakie są procedury, tylko czy ktoś sugerował panu wręczenie łapówki?

– Nigdy.

Mecenas stracił nazwisko na rzecz inicjału rok temu, gdy został zatrzymany i aresztowany. Według jednej z wersji w rozmowie z prokuratorami był bardziej szczery, bo liczy na łagodniejszy wyrok. Może próbować ubrudzić także panią prezydent?

W Platformie panuje przekonanie, że Gronkiewicz-Waltz usłyszy zarzuty w sprawie afery reprywatyzacyjnej i będzie to co najmniej niedopełnienie obowiązków. Może przed wyborami samorządowymi? Jakiekolwiek zarzuty bardzo pomogą w kampanii PiS, być może kandydata Jakiego.

Gronkiewicz rządziła Warszawą 12 lat, najdłużej ze wszystkich prezydentów. Po tych właśnie wyborach, jesienią 2018 r., na dobre zniknie ze sceny politycznej. Kandydat PO na prezydenta Warszawy Rafał Trzaskowski był kiedyś jej bliskim współpracownikiem. Dziś swą kampanię na prezydenta stolicy prowadzi w wyraźnej kontrze do rządów Gronkiewicz.

Trudno o mocniejszy dowód na to, że to marny koniec. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stałe współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2018