Kaczyński, Duda, Trzaskowski: czy wybory samorządowe pomagają w karierze politycznej?

Z Jackiem Majchrowskim przegrywały w Krakowie największe tuzy krajowej polityki. Nic dziwnego. Wybory samorządowe w Polsce rządzą się zupełnie innymi prawami niż te ogólnopolskie. Bywają trampoliną, ale i kołem młyńskim u szyi.

02.04.2024

Czyta się kilka minut

Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski i prezydent Andrzej Duda podczas odtwarcia Muzeum i Centrum Ruchu Harcerskiego. Kraków, 29 września 2023 r. // Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl
Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski, prezydent Andrzej Duda i dyrektor Muzeum Krakowa Michał Niezabitowski podczas otwarcia Muzeum i Centrum Ruchu Harcerskiego. Kraków, 29 września 2023 r. // Fot. Jakub Włodek / Agencja Wyborcza.pl

Gdyby na początku 2000 r. ktoś powiedział, że Lech Kaczyński za 5 lat zostanie głową państwa, zostałby potraktowany z politowaniem. Późniejszy prezydent uczył wtedy studentów prawa pracy na Uniwersytecie Gdańskim i wydawało się, że polityczną aktywność ma dawno za sobą. Jej ostatnim aktem były wybory prezydenckie w 1995 r., z których musiał się wycofać z powodu zbyt niskiego poparcia. Jego brat bliźniak był wówczas pozbawionym wpływów członkiem kilkuosobowego koła parlamentarnego Ruchu Odbudowy Polski.

Szeryfowie

Wszystko zmieniło się w czerwcu, gdy po rozpadzie koalicji AWS-UW Jerzy Buzek postanowił w mniejszościowym rządzie powierzyć funkcję ministra sprawiedliwości właśnie Lechowi Kaczyńskiemu. To zdarzenie stało się aktem założycielskim nowej partii – Prawa i Sprawiedliwości, która już w 2001 r. zdobyła przyczółek w parlamencie. Jednak prezydentury Lecha, który w 2005 r. pokonał lidera PO Donalda Tuska, w ogóle by nie było, gdyby nie jego rządy w  Warszawie.

Lech Kaczyński ubiegał się o urząd prezydenta stolicy w pierwszych bezpośrednich wyborach w 2002 r. – i wygrał. Dziś zwycięstwo kandydata PiS w Warszawie wydaje się niemożliwe, wtedy jednak wszystko wyglądało inaczej. W kraju rządził postkomunistyczny Sojusz Lewicy Demokratycznej, z którego wywodził się ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. PiS zaś był postrzegany jako ugrupowanie o dużo szerszym niż dziś spektrum ideowym, mające na sztandarach walkę z wszechobecną korupcją, o której poziomie w stołecznym samorządzie krążyły legendy. Podczas rocznego pobytu w resorcie sprawiedliwości Lech Kaczyński dorobił się wizerunku „szeryfa”.

Gdy cztery lata później stanowiska prezydenta i premiera sprawowali już bracia Kaczyńscy, bardzo popularnemu byłemu szefowi rządu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi nie udało się zostać prezydentem Warszawy, choć ubiegał się o ten fotel nie tylko jako kandydat PiS, ale także jako komisaryczny zarządca miasta. Od tego czasu stolica jest dla PiS twierdzą nie do zdobycia, czego najmocniej doświadczył Patryk Jaki: mimo profesjonalnej kampanii i doświadczenia szefa komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji, w starciu z Rafałem Trzaskowskim w 2018 r. nie wszedł nawet do drugiej tury.

Jeszcze inny był przypadek Andrzeja Olechowskiego. To polityk, który w wyborach prezydenckich w 2000 r. osiągnął drugi wynik, a na bazie jego popularności w 2001 r. powstała PO. Jego start w wyborach na prezydenta Warszawy w 2002 r., właśnie przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu, zakończył się jednak kompletną klęską: nie wszedł nawet do drugiej tury.

Straceńcy

Wszystko to są przypadki, w których wynik w wyborach samorządowych wpłynął znacząco na karierę ogólnopolską. Olechowski i Marcinkiewicz po epizodach z kandydowaniem na prezydenta stolicy trwale opuścili krajową politykę, choć w obu przypadkach decydowały też inne czynniki, nie tylko samorządowa porażka. Bo też trudno tu o jakąś sztywną regułę. Tak naprawdę słaby wynik tego czy innego działacza w wyborach samorządowych miewa zazwyczaj niewielki wpływ na jego ogólnokrajową karierę.

Mało kto pamięta, że w tych samych wyborach w 2002 r. z ówczesnym kandydatem na prezydenta Krakowa Jackiem Majchrowskim (wspieranym przez SLD) przegrali zarówno kandydat PO Jan Rokita, jak i kandydat PiS Zbigniew Ziobro. Obydwu szybko udało się odbudować pozycję dzięki temu, że trafili do komisji śledczej ds. afery Rywina.

Innymi wyborczymi „ofiarami” Majchrowskiego byli Ryszard Terlecki, który przegrał z nim w 2006 r., i Małgorzata Wassermann, która poległa w 2018 r. Obojgu porażka nie zaszkodziła, a kariera tej drugiej wyhamowała niejako na własną prośbę, dopiero po tym, jak w 2019 r. nie chciała objąć stanowiska marszałka Sejmu po Marku Kuchcińskim.

W 2010 r. porażkę z tym samym Majchrowskim zaliczył w krakowskich wyborach sam Andrzej Duda, wtedy opromieniony sławą urzędnika kancelarii Lecha Kaczyńskiego, który sprzeciwił się zbyt szybkiemu objęciu urzędu głowy państwa przez marszałka Bronisława Komorowskiego w dniu katastrofy smoleńskiej. W przeciwieństwie do Terleckiego czy Wassermann, przyszła głowa państwa nie weszła nawet do drugiej tury krakowskiej elekcji.

Polityk PO Sławomir Nitras w wyborach na prezydenta Szczecina w 2018 r. też nie wszedł do drugiej tury, przegrywając nie tylko z urzędującym (od 2006 r.) prezydentem Piotrem Krzystkiem, ale i z kandydatem PiS Bartłomiejem Sochańskim. Dziś Nitras jest ministrem sportu w rządzie Tuska, a w poprzedniej kadencji był wpływowym politykiem PO, bliskim współpracownikiem Rafała Trzaskowskiego i organizatorem Campusów Polska Przyszłości.

Nieco inny jest przypadek Jacka Sasina. Jego straceńczy start w wyborach na prezydenta Warszawy w 2014 r. zakończył się (jak na Warszawę) relatywnie dobrze – przegrał z Hanną Gronkiewicz-Waltz dopiero w drugiej turze, a wybory umocniły jego pozycję w macierzystym ugrupowaniu, co zdyskontował zwłaszcza po zwycięstwie parlamentarnym PiS w 2015 r.

Wypaleni

Paradoksalnie również sposób sprawowania urzędu w samorządzie nie miał wpływu na dalsze losy polityków. Lech Kaczyński okazał się raczej słabym prezydentem Warszawy. Jego jedynym osiągnięciem było zbudowanie Muzeum Powstania Warszawskiego, poza tym inwestycje w stolicy przyhamowały, prezydent zaś słynął z mało transparentnego sposobu podejmowania decyzji, także tych wiążących się z wydatkami.

Bardzo słabo jako prezydent Słupska (w latach 2014-18) oceniany był też jeden z obecnych współprzewodniczących Nowej Lewicy Robert Biedroń, który głównie zajmował się ogólnopolską polityką, nie realizując zapowiadanych inwestycji w mieście. Nie zaszkodziło mu to szczególnie, a w 2019 r. bez problemu zdobył mandat w wyborach do Parlamentu Europejskiego jako lider nowego ruchu politycznego Wiosna.

Podobnie jest dziś z Rafałem Trzaskowskim. Trudności komunikacyjne w wiecznie rozkopanej stolicy wydają się nie wpływać na jego notowania i w najbliższych wyborach znów ma szansę wygrać już w pierwszej turze. Specyfika Warszawy polega na tym, że jej prezydent oceniany jest bardziej przez pryzmat polityki ogólnopolskiej niż lokalnej.

Z drugiej strony, w historii stolicy jest jednak przypadek, kiedy kłopoty włodarza miasta przełożyły się na jego losy w krajowej polityce. Tak było z Pawłem Piskorskim, prezydentem Warszawy w latach 1999-2002 (wybranym jeszcze przez radę miasta), a wcześniej bardzo sprawnym i utalentowanym politykiem, realnym współtwórcą Platformy Obywatelskiej. W stolicy ta jego sprawność stała się praprzyczyną klęski. Spadło na niego odium „capo di tutti capi” skorumpowanego układu władzy w mieście, co utwierdzały wątpliwości wokół udokumentowania majątku (pochodzącego wszak z okresu przed prezydenturą) oraz tzw. afera mostowa. Piskorski zarazem zbyt wystawał ponad przeciętność, również w przełamywaniu urzędniczych imposybilizmów i budowaniu własnego zaplecza. Jego wizerunek z czasem okazał się obciążający dla PO, a Piskorski dodatkowo zagrażał aspiracjom przywódczym Donalda Tuska, został więc usunięty z partii i zmarginalizowany.

Jak przyznaje dawny prominentny działacz warszawskiego samorządu, ta praca wypala. Styk różnych interesów polityczno-finansowych jest tu bowiem tak duży, że łatwo wpaść w polityczną pułapkę. Doświadczył tego nie tylko Piskorski, ale i Hanna Gronkiewicz-Waltz, sprawująca urząd prezydenta stolicy w latach 2006-18. W pewnym momencie odium patologicznej reprywatyzacji tutejszych kamienic obciążyło ją tak bardzo, że zdecydowała się nie kandydować po raz kolejny.

Mediatorzy

Dr Hanna Materska-Sosnowska z Uniwersytetu Warszawskiego potwierdza, że choć polityka samorządowa i centralna są od siebie w jakiś sposób oddzielone, a powodzenie lub jego brak w jednej nie musi mieć wpływu na drugą, to jednak powiązania obu światów istnieją. Przede wszystkim polityka rządu wobec samorządów, zwłaszcza znaczących, siłą rzeczy wywołuje ich reakcje i czyni niektórych działaczy lokalnych widocznymi w skali kraju.

To zwłaszcza przypadek minionych ośmiu lat, podczas których wielu samorządowców narzekało na centralistyczną, dyskryminującą finansowo politykę rządu. Co m.in. wypromowało ruch „Tak! Dla Polski” i stało się dźwignią parlamentarnych karier kilku jego przedstawicieli, m.in. lidera ruchu, prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, od 2023 r. posła KO.

Poza tym, jak przyznaje Materska-Sosnowska, o ile politycy szczebla centralnego rzeczywiście nie muszą ponosić kosztów porażek w samorządach, o tyle właśnie działaczom lokalnym, popularnym w ich społecznościach, łatwiej czasem zdobyć mandat poselski. Inna sprawa, czy w centralnej polityce się odnajdują – ławy parlamentarne, zwłaszcza największych klubów, zasila wielu doświadczonych samorządowców, którzy jednak pozostają kompletnie nieznani, nie potrafią się bowiem przebić do głównego nurtu wydarzeń czy mainstreamowych mediów. Wielu po jakimś czasie wraca do samorządu, bo tam czuje się po prostu lepiej.

To choćby przypadek Mirosława Sekuły, wieloletniego posła AWS i PO (w międzyczasie zaś prezesa NIK), który po latach aktywności w centralnej polityce bez powodzenia kandydował w 2010 r. na prezydenta Zabrza. Sukces w podobnym przypadku odniósł natomiast były poseł SLD Krzysztof Matyjaszczyk, który wygrał w 2010 r. wybory na prezydenta Częstochowy i jest nim do dziś.

Poseł PiS, były wiceszef MSWiA i pełnomocnik rządu ds. kontaktów z samorządami Paweł Szefernaker oczywiście nie zgadza się z tezą, że poprzedni rząd był antysamorządowy. Po prostu – przekonuje – zgodnie z polityką wyrównywania szans większe pieniądze trafiały wówczas do mniejszych samorządów. A że prezydenci największych miast mieli przebicie medialne, więc ich stanowisko odbierano jako opinię wszystkich samorządów, których w Polsce jest ponad 2 tysiące.

Szefernaker zwraca zarazem uwagę, że to właśnie w czasach rządów PiS wprowadzono przepisy, które ograniczyły samorządową patologię. Chodzi o zmniejszenie do dwóch liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów.

Rekordziści

Przez ponad 30 lat istnienia samorządu w niektórych ośrodkach wytworzyły się spetryfikowane układy władzy. Rekordziści wśród wójtów zaczynali karierę jeszcze w PRL, kiedy to sprawowali urząd naczelnika gminy.

Także w dużych miastach można zaobserwować podobne zjawisko. Kończący kadencję Jacek Majchrowski rządzi Krakowem od 2002 r., co jest rekordem w całej historii miasta. W latach 2002-18 prezydentem Wrocławia był Rafał Dutkiewicz, a wspomniany Jacek Karnowski rządził Sopotem ćwierć wieku – wybrany został jeszcze przez radę w 1998 r.

Jednak limitowanie liczby kadencji ma swoje wady, na które zwraca uwagę poseł KO Mariusz Witczak. – Czasem w jakiejś gminie jest bardzo dobry wójt czy burmistrz, ale musi po dwóch kadencjach odejść, co następuje ze szkodą dla tego miejsca – ocenia. Zastrzega, że widzi też zagrożenia związane z petryfikacją władzy. Narażone są zwłaszcza małe gminy, gdzie stosunkowo łatwo zapewnić sobie poparcie w sposób nietransparentny, wykorzystując np. uzależnione od gminnych ogłoszeń małe media.

Na to samo zwraca uwagę Szefernaker, przekonując, iż zna miejsca, w których od dawna nie ma więcej niż jednego kandydata na wójta lub burmistrza, a urząd sprawuje od lat ten sam człowiek. I owszem, miał on kiedyś kontrkandydata, ale ten w kolejnych wyborach już nie wystartował, bo w międzyczasie otrzymał intratną propozycję zatrudnienia w samorządowej instytucji albo zniszczono mu reputację.

Zjawisko petryfikacji samorządowych układów władzy można zaobserwować nie tylko tam, gdzie są bezpośrednie wybory – dotyczy ono również niektórych powiatów i samorządów wojewódzkich. Na 25 lat istnienia samorządowego województwa mazowieckiego przez 23 lata jego marszałkiem jest Adam Struzik z PSL. Marszałkiem województwa wielkopolskiego zaś od 2005 r. pozostaje Marek Woźniak z PO.

Stąd niektórzy politycy rządowej większości uważają – zwolennikiem takiego pomysłu jest np. Mariusz Witczak – że po najbliższych wyborach powinno się tak zmienić ustawy samorządowe, żeby wprowadzić bezpośrednie wybory także starostów i marszałków województw, jednocześnie wprowadzając limit kadencji. Czy czeka nas zatem kolejna samorządowa rewolucja?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Z wykształcenia biolog, ale od blisko 30 lat dziennikarz polityczny. Zaczynał pracę zawodową w Biurze Prasowym Rządu URM w czasach rządu Hanny Suchockiej, potem był dziennikarzem politycznym „Życia Warszawy”, pracował w dokumentującym historię najnowszą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Paradoksy samorządu