Haiku z duchami

Powraca "Kwaidan" - klasyk kina grozy, uznawany za esencję japońskiej kultury, jeden z najbardziej malarskich filmów, jakie kiedykolwiek powstały.

15.12.2009

Czyta się kilka minut

Ogolona głowa młodego buddyjskiego mnicha pokryta gęsto hieroglifami ze świętych tekstów - jeden z najsłynniejszych kadrów w historii kina pochodzi z filmu "Kwaidan" Masaki Kobayashiego. W grudniu ta japońska perełka z 1964 r. ukazała się u nas na DVD w nieokrojonej, trzygodzinnej wersji.

Wspomniany mnich to Hoichi bez Uszu, któremu klasztorni bracia wykaligrafowali na całym ciele fragmenty buddyjskiej sutry, aby uchronić go przed duchami, z którymi nieopatrznie zaprzyjaźnił się niewidomy chłopak. Duchy nawiedzają wszystkich bohaterów "Kwaidanu - opowieści niesamowitych", w których wspólna egzystencja żywych i umarłych składa się na baśniowy obraz średniowiecznej Japonii. Nie zazna spokoju niewierny mąż samuraj, który po śmierci swego pana porzuca małżonkę, by wżenić się we wpływową rodzinę. Dręczyć go będzie jeden z najstraszliwszych obrazów kobiecej zemsty - żywy pukiel kruczoczarnych włosów należący do upiora zmarłej żony. Co ciekawe, sroga japońska zima również przybiera w "Kwaidanie" postać kobiety, która swoim lodowatym oddechem zabija starego drwala. Potem Pani Śniegu nawiedzi świadka tego zdarzenia wcielona w piękną nieznajomą, która po latach, już jako żona bohatera, ukarze go surowo za złamanie obietnicy milczenia danej niegdyś lodowej królowej. W ostatniej z opowieści pewien możny pan spostrzega w czarce herbaty twarz młodzieńca, która będzie go prześladować (jako wyrzut sumienia?) aż do momentu, kiedy bohater w akcie desperacji wypije rzeczoną herbatę, połykając tym samym czyjąś duszę. W tym momencie rozpoczyna się zapewne najciekawsza część historii, ale jej zakończenia nigdy nie poznamy - sami musimy je sobie dopisać, stając się tym samym wspólnikami tajemniczego tekstu.

Kobayashi nasyca pradawne historie poetyką, która dziś trąci rasowym surrealizmem. W pierwszej nowelce domowa idylla skruszonego samuraja zamienia się w koszmar wypełniony obrazami rozkładu i klekotaniem kości. W kolejnej, przygodom drwali towarzyszy surrealistyczne, namalowane w studiu niebo, którego chmury układają się w kształt ludzkich oczu. Zanim Hoichi bez Uszu wyśpiewa duchom bohaterskiego klanu ich tragiczną historię, zobaczymy dumnych samobójców pod postacią krabów o ludzkich twarzach... Wchodzimy w kolejne opowieści z mieszaniną fascynacji i trwogi, zapraszani przez rozwierające się samoistnie bramy, za którymi czai się, jak mniemamy, niewiadome i obce.

A jednak dziś, po 45 latach, niezwykły film Kobayashiego nie przemawia do nas językiem horroru, jaki znamy z ekranów. Wytrawni wielbiciele kina grozy docenią w nim przede wszystkim umiejętność budowania nastroju prostymi, wręcz minimalistycznymi środkami. "Kwaidan" to swoisty thriller-haiku. Jego suspens tworzy nie tylko sunąca wolno kamera muskająca przedmioty niczym jedwabny wachlarz, nie tylko montaż oparty na zwodniczo łagodnych przenikaniach, ale przede wszystkim tajemnica czająca się gdzieś poza kadrem i ewokowana pojedynczymi odgłosami: świstem wiatru, dochodzącym z oddali głuchym dudnieniem, dźwiękami buddyjskiej biwy.

Jest też "Kwaidan" cudowną filmową podróżą do świata obcej nam kultury. Naszym przewodnikiem jest tu nie tylko Koba­yashi, ale i ktoś z "naszych": XIX-wieczny dziennikarz i podróżnik Lafcadio Hearn. Ten przybysz z Zachodu, który osiadł na stałe w Japonii, przybierając nazwisko Yakumo Koizumi, w swojej fascynacji Krajem Kwitnącej Wiśni stał się bardziej japoński od niejednego z japońskich pisarzy. W "Kwaidanie - opowieściach niesamowitych" zebrał i spisał tamtejsze ludowe podania o duchach, które Kobayashi przeniósł potem na ekran i przybliżył je tym samym zachodniemu widzowi. Za sprawą Wielkiej Nagrody Jury w Cannes "Kwaidan" został wchłonięty przez zachodnich odbiorców jako esencja japońskości. Historia kultury zatoczyła w ten sposób osobliwe, krzywe koło. Ale nawet ci, którzy wystylizowanej japońskiej demonologii zarzucą orientalistyczne skrzywienie, nie przejdą obojętnie obok baśniowego czaru i plastycznej urody tego filmu. Kadry "Kwaidanu" przywodzą na myśl tamtejsze malowidła i drzeworyty: są uporządkowane, tchnące orientalną elegancją, to znów ekspresyjne, krzyczące kolorem niczym obrazy wyjęte ze snów.

Oglądając film Kobayashiego uzmysławiamy sobie, jak wiele czystego piękna twórcy Dalekiego Wschodu wnieśli do historii kina. Również dzisiaj to oni właśnie, by wymienić tych najbardziej znanych: Kim Ki-duka z Korei czy Japończyka Takeshiego Kitano, zachwycają wizualną nadwrażliwością, kontemplacyjnym rozrzedzeniem czasu, ujęciami, z których niemal każde bywa małym olśnieniem. Klasyczny "Kwaidan" przynosi wiele takich olśnień.

"KWAIDAN - OPOWIEŚCI NIESAMOWITE" - reż. Masaki Kobayashi. Wyd. DVD Azjamania, Blink

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2009