Familijne kino zen

Prościutkie opowieści o rodzicach i dzieciach, o starych jak świat międzypokoleniowych konfliktach, o zderzeniu nowoczesności z tradycją, o całej tej toczącej się od początku świata "wojnie domowej" japoński reżyser w cudowny sposób przemienia w opowieści o paradoksach czasu.

20.12.2010

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu "Tokijska opowieść" / materiały dystrybutora /
Kadr z filmu "Tokijska opowieść" / materiały dystrybutora /

Na jego grobie w buddyjskiej świątyni Engaku-ji nie figuruje żadne nazwisko, a jedynie znak mu oznaczający nicość. Na płycie nagrobnej stoją butelki sake, bo zmarły lubił ponoć zaglądać do czarki. Urodził się i zmarł 12 grudnia, przeżywszy równe 60 lat (1903-1963). Życie spędził samotnie, bez żony i dzieci, choć to właśnie w jego filmach znaleźć można małą antropologię dnia codziennego japońskiej rodziny. I choć jego kino sytuuje się gdzieś na antypodach japońskiej klasyki, pełnej gwałtowności, krwi, samurajskich mitów i ornamentów czy zakorzenionych w tamtejszej kulturze opowieści niesamowitych, to właśnie jego filmy uważa się esencję japońskości. Tę najczystszą, przefiltrowaną przez styl niezwykle powściągliwy, nieomal przezroczysty, a jednak będący zaprzeczeniem tego, co oferuje banalne kino obyczajowe czy telewizyjne seriale.

Paul Schrader, reżyser, scenarzysta filmów Martina Scorsesego i oryginalny badacz kina, określił styl japońskiego twórcy mianem transcendentnego, który sprawia, że film przemawia do widza niczym bizantyjska ikona. Za sprawą wydanego właśnie u nas boksu DVD, dostajemy reprezentatywną próbkę najlepszej, powojennej twórczości Yasujirô Ozu. Aż chciałoby się zawołać - nareszcie!

Historie rodzinne

"Familijne kino zen" - dla filmów Ozu należałoby stworzyć osobną półkę w wypożyczalniach i sklepach. Prościutkie, dziś zapewne lekko trącące myszką opowieści o rodzicach i dzieciach, o starych jak świat międzypokoleniowych konfliktach, o zderzeniu nowoczesności z tradycją, o całej tej toczącej się od początku świata "wojnie domowej" japoński reżyser w cudowny sposób przemienia w opowieści o paradoksach czasu. Jego przemijalność i trwanie bynajmniej nie zaprzeczają sobie nawzajem.

Ozu udaje się pokazać na ekranie upływ czasu, a jednocześnie zatrzymać go w kadrze, na wzór poezji haiku. Odchodzenie i przychodzenie kolejnych generacji, ich wzajemne rozmijanie się i spotykanie zaklina czas w kole nieustannych powtórzeń. Jego kino próbuje zatrzymać to rozpędzone koło w kadrze. A przecież począwszy od czarno-białego arcydzieła "Tokijska opowieść" (1953) aż po ostatni film reżysera "Jesienne popołudnie" (1962), oglądamy na ekranie najbardziej typowe i filmowo ograne sytuacje z prozy życia wzięte: starzy rodzice odwiedzają w stolicy swoje dzieci, które nie mają czasu by ich ugościć; ojciec projektując szczęście swojej córki próbuje bardzo nieudolnie ją wyswatać; koledzy spotykają się po latach na zjeździe klasowym, dokonując rozrachunku ze swoim życiem; podupadły mistrz objazdowego teatru pragnie wreszcie poznać swego syna; dzieci męczą rodziców, żeby kupili telewizor... Przed nami historie rodzinne toczące się w pierwszych dwóch dekadach po kapitulacji Japonii, które na pierwszy rzut oka są po prostu katalogiem mód i obyczajów czy zapisem przemian, którym ulegał westernizujący się kraj. Gdzież tu więc miejsce na transcendencję? - zapyta ktoś, patrząc na te obrazki z życia. Niepostrzeżenie coś się jednak w filmie rozsuwa, niczym tradycyjne japońskie drzwi: spod powierzchni zwykłych zdarzeń i rzeczy, spod powtarzalnych do znudzenia kurtuazyjnych gestów, zza gęstej kotary słów (a przyznać trzeba, że filmy Ozu bywają rozgadane niczym audycje radiowe), dociera do nas inny wymiar tej całej krzątaniny-paplaniny. Zależnie od światopoglądu i wrażliwości, możemy nazywać to różnie: prawdą, transcendencją, szczeliną istnienia. Możemy też obejść się bez słów i najzwyczajniej poczuć dreszcz obcowania z czymś, co nas dotyka, choć nie powinno, bo przecież tak anachroniczne i do bólu zwyczajne.

Drobne gesty

Twórca "Dryfujących trzcin" proponuje w swoich filmach spojrzenie buddyjskie. Posadowił swojego widza na tatami - słomianej macie, na której w jego filmach ustawiona bywa kamera, najczęściej nieruchoma i niezwykle uwrażliwiona na szczegół. Z tego dystansu przyglądamy się małym rodzinnym dramatom, ale w kadr nieustannie wpraszają się przedmioty dnia codziennego: jakieś herbaciane czajniczki, butelki, pozostawione na progu pantofle czy kopcące spiralne kadzidełka. Jesteśmy zmuszeni do bezinteresownej kontemplacji przedmiotów, oczyszczonych z symbolicznych znaczeń, będących po prostu tym, czym są, istniejących dokładnie tu i teraz. Bywa też, że kamera odrywa się od ziemi, by kontemplować suszące się na wietrze pranie (wzruszający obraz, który powraca u Ozu jak refren), dymiące kominy, nieruchome miejskie pejzaże przecinane raz po raz przez pędzący pociąg czy choćby rower. Ruch i bezruch, chwila i trwanie, życie i śmierć stają się na moment jednością.

Bodaj najpiękniejsze ujęcia z filmów Ozu przedstawiają miejsca oczyszczone z ludzkiej obecności - korytarze, pokoje, ulice, które przed chwilą opuścili bohaterowie. Przycupnięta na macie bądź kołująca w górze kamera filmuje tę nieobecność, jak gdyby chciała utrwalić jeszcze ciepły ślad. Ów buddyjski zwrot ku pustce przejawia się również w języku, który najbardziej wymowny wydaje się w chwilach milczenia albo równie znaczących niedopowiedzeń. Dziś już nie ma wątpliwości: całe pokolenia filmowych minimalistów, z Wendersem i Jarmuschem na czele, czerpią pełnymi garściami z tego, co Ozu wprowadził do filmowego słownika i doprowadził do mistrzostwa ponad pół wieku temu.

Wątłą akcję i szczątkową psychologię postaci Ozu wypełnił pogodną filozofią, która o przemijaniu, starzeniu się i śmierci mówi z łagodną goryczą, ale bez wielkich pretensji. Życie się toczy - tę oczywistą prawdę udało mu się wypowiedzieć poprzez ciąg powtarzalnych drobnych czynności i towarzyskich kontredansów: ukłonów, uśmiechów, prezentów, ogólników na temat pogody. "Ale czy są to jedynie puste formułki?" - zastanawiają się retorycznie bohaterowie "Dzień dobry" (1959), pozornie najbłahszego spośród tytułów prezentowanych w zestawie - "Czyż to, co zbędne, nie uprzyjemnia nam życia...?". Z drugiej strony wdzierająca się zewsząd nowoczesność zmusza do przewartościowania dawnych kodeksów, coraz bardziej uświadamia, że mówimy niezrozumiałym językiem, że zajmujemy miejsce przeznaczone już komuś innemu.

Schyłek autorytetów

Opisując powojenną Japonię, reżyser "Późnej jesieni" trafnie diagnozuje kierunek zmian współczesnego świata, w którym rosną techniczne możliwości komunikacyjne i tym samym kurczą się odległości przestrzenne, podczas gdy naturalne więzi międzyludzkie stają się coraz bardziej kłopotliwe i niezręczne, a więzy rodzinne najzwyczajniej krępują. Patrzymy, jak Japończycy z niskiej zabudowy, którą widać jeszcze w "Tokijskiej opowieści", przenoszą się do betonowych bloków, jak zapamiętale uczą się angielskiego, jak obrastają w nowoczesny sprzęt AGD. Nawet prowincjusze z "Dryfujących trzcin" woleliby obejrzeć striptiz niż ukochany niegdyś spektakl kabuki. Towarzyszy temu wszystkiemu schyłek dawnych autorytetów - patriarchat powoli odchodzi do lamusa, dawni samuraje muszą złożyć swoje miecze. Opowiada o tym przejmująca scena w filmie "Kwiat równonocy" (1958), gdzie podczas męskiego zjazdu absolwentów starsi panowie w pasiastych kimonach intonują dawną pieśń bohaterską - świadomi, że dawne nie powróci, bo młodsze pokolenie znalazło już własne recepty na szczęście. Kobiety, które dotychczas spełniały funkcje służebne lub ozdobne, zaczną mówić własnym głosem. Dzieci zbuntują się przeciwko dorosłym. Nic już nie będzie takie, jak wczoraj, dla jednych "niestety", dla innych - "na szczęście". I Ozu, choć przynależy do świata, który przemija, doskonale rozumie tę ambiwalencję. Bo jego filmy wcale nie próbowały, jak mu czasem zarzucano, konserwować starego porządku. Uczyły i ciągle uczą, jak mierzyć się z czasem - jedynym, jaki został nam dany.

YASUJIRÔ OZU - BOKS DVD: "Tokijska opowieść", "Kwiat równonocy", "Dzień dobry", "Dryfujące trzciny", "Późna jesień", "Jesienne popołudnie". Dystryb. Gutek Film.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2010