Gmina kusicielka

W Brukseli powiadają: "Jak chcesz coś skomplikować, poradź się Polaków". Największy wróg każdej gminy w pędzie do Europy to biurokracja - uważają samorządowcy z Jaktorowa.

07.04.2009

Czyta się kilka minut

Ten dzień zaczął się jak zwykle. Wójt Maciej Śliwerski dotarł do urzędu zbudowanego z szarych pustaków przed ósmą. Pod drzwiami gabineciku (na oddzielny pokój przyjęć nie ma miejsca) już kłębili się interesanci. Pan Podtruty, co mu sąsiad znów wpuścił do studni szambo. Miejscowy Kargul, co się z Pawlakiem pobił na sztachety o miedzę. Pan Warszawski, co kupił tu działkę i żąda, by mu gmina zafundowała asfaltowy dojazd. Nie wspominając o pani Pokrzywdzonej, co ją po pijanemu pobił mąż ("Wójt powie policji, żeby go aresztowali"), i panu Pieniaczu, co przychodzin pokrzyczeć. Taka gmina.

Na wysokości

Gdzieś przy Kargulu zagląda sekretarka: - Panie wójcie, z Lublina się dobijają.

A Śliwerski: - Wielkie rzeczy.

Bo jaki wielkomiejski Lublin może mieć interes do wiejskiego Jaktorowa. Niech odbierze zastępca.

Zbigniew Guzewski, wicewójt: - Chcieli, żebyśmy przyjechali na galę wręczenia nagród samorządom, które najlepiej wykorzystują unijne fundusze. Ale myśmy do żadnych rankingów się nie zgłaszali, nigdy nie startowaliśmy w konkursach. Kto by miał do tego głowę, jak roboty po pas. Więc panią, co telefonowała, zbyłem: "Innym razem, jak będziemy wysoko". A ona, w desperacji: "Kiedy wyżej już być nie można!".

Jest marzec 2008 r. W Lublinie pompa: przemawiają przedstawiciele "Gazety Prawnej", organizującej ranking "Europejska Gmina - Europejskie Miasto", i jej partnerów: Banku Gospodarstwa Krajowego i firmy Ernst & Young. Odczytują wyniki sporządzone na podstawie danych Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. Naraz konferansjer zawiesza głos: "Pierwsze miejsce wśród gmin wiejskich i miejskich na Mazowszu - Jaktorów!".

Wójt: - Uszczypnąłem się, czy nie śnię. Szok.

To przecież taka zwykła gmina.

Na co dzień

Wciśnięta między Grodzisk Mazowiecki a Żyrardów, długo, jak tu powiadają, "na banicji", czyli przypisana województwu skierniewickiemu, dziś na obrzeżach Mazowsza; z nieco ponad 10 tysiącami mieszkańców i średnim dochodem na głowę bliskim 2 tys. zł - do bogatych nie należy. Pewnie dlatego przemiany łatwiej rzucają się w oczy.

Niezmienna w Jaktorowie jest tylko ziemia - nieżywicielka, z glebami piątej i szóstej klasy, piaszczysta, z piętrowymi wydmami, w które wczepiają się korzenie sosen. Może dla tych wydm w pobliskiej Kuklówce osiedlił się Józef Chełmoński? Gdyby malować historię tej okolicy, pierwszy obraz przedstawiałby Puszczę Jaktorowską. Wieść niesie, że idący pod Grunwald Jagiełło zatrzymał się tu na łowy, by upolowanymi, zasolonymi w beczkach turami karmić wojsko.

- Był las - wzdycha wicewójt; dziś zajmuje ledwie 8 proc. gminy, a zamiast turów wśród drzew przemkną czasem sarny.

Gdyby malarzowi Chełmońskiemu, realiście, dane było doczekać Polski ludowej, zapewne sportretowałby skupiska domostw uwieszonych na linii torów kolejowych, którymi zatłoczone pociągi dowoziły tutejszych do podwarszawskiej fabryki traktorów "Ursus", jak też do zakładów Żyrardowa, Pruszkowa, Grodziska, a nawet Łodzi. Niechybnie pojawiłby się na tym płótnie kontrastujący z ówczesną szarzyzną zielony drewniany budynek stacyjny - pozostałość z czasów budowy kolei wiedeńskiej, cudem niezburzony.

Po PRL została tu masa bezrobotnych (zbankrutował "Ursus", po nim inne fabryki), a także cywilizacyjna zapaść: brak telefonów, gazu, wodociągów i kanalizacji. Gdy spadł deszcz i podmywał szamba, w powietrzu unosił się fetor; pod szkołę co dwa dni szambiarka zajeżdżała, a i tak doły się zatykały. No i jeszcze jedna znacząca pozostałość: społeczne animozje wynikłe z nierównego traktowania leżących na terenie gminy wsi.

- Obowiązywał schemat - tłumaczy wójt Śliwerski - że dba się o tę, która jest siedzibą naczelnika. Tu był nią zawsze Jaktorów. Sąsiedni Międzyborów dostawał po nosie.

Na ryzyko

Obecni wójtowie są mieszkańcami niedoinwestowanego Międzyborowa. I gdyby nie ten przypadek, Europa mogłaby tu jeszcze długo nie zagościć. Bo o szefowaniu gminie ani im się śniło. Śliwerski, po SGGW, prowadził gospodarstwo ogrodnicze. Guzewski - własną firmę. Byli radnymi. Podkreślają: bezradnymi. Miało się różne pomysły, tylko przebić się z nimi nie było jak.

W 2002 r., po ogłoszeniu pierwszych bezpośrednich wyborów, Guzewski namawia Śliwerskiego: "Startuj".

Wygrał. Przyznaje: - Przeraziłem się jak diabli. Obmyślałem honorowy powrót do ogrodu: po dwóch miesiącach zawał albo coś w tym stylu, odmeldowanie z przyczyn zdrowotnych.

Ale przez tych kilka miesięcy dzień po dniu wciąga go bezmiar wyzwań, frapuje skala potrzeb - najważniejsze z nich (po powstaniu samorządów udało się większość gminy zwodociągować i stelefonizować) to kanalizacja i drogi. Z naprawą dróg ruszyć się nie da, bo przy kładzeniu rur odprowadzających ścieki trzeba będzie je rozpruć - oto dylemat Śliwerskiego. Zawał przesuwa się w czasie.

A tu niepostrzeżenie Europa zagląda do kilku gospodarstw w gminie: unijne dopłaty trafiają do rolników prowadzących hodowle. Jednak większość pozbywa się części gruntów, sprzedając parcele bogacącym się mieszczuchom. Gmina wiejska przekształca się w rezydencyjną. Paradoksalnie, dopiero teraz ziemia-nieżywicielka zaczyna żywić.

Tymczasem Śliwerski z Guzewskim obmyślają, jak zaradzić brakowi kanalizacji. Razem z przyłączami trzeba położyć 180 kilometrów rur - gigantyczne pieniądze! Jedyna szansa to Unia.

Najpierw rusza akcja informacyjna. "Kto chętny do podłączenia, niech się wpisuje na listę" - ogłaszają księża z dwóch tutejszych parafii. W lokalnej prasie, na parkanach zatrzęsienie afiszy. Później wyjdzie na jaw, że i tak jedna czwarta mieszkańców na liście się nie znajdzie - weźmie górę odziedziczona po PRL nieufność do władzy. Przełamanie jej okaże się nie mniej trudne niż wabienie do małego Jaktorowa wielkiej Europy. Tylko jak ją skusić? Wiadomo: w Brukseli odkręcają kurek z kasą tylko w przypadku najbardziej profesjonalnych projektów. Skąd taki wytrzasnąć? Wójtowie mówią, że to pytanie często paraliżuje samorządowców. Bo rodzi kolejne: a co, jeśli ich odprawią z kwitkiem? A co, jak po porażce mieszkańcy ich wykpią, do gardła rzuci się opozycja?

W Jaktorowie jednak postanawiają: wóz albo przewóz. I mają farta.

Najpierw trafiają na wyspecjalizowaną w pisaniu takich projektów firmę. Rezultat zdumiewa: gmina Jaktorów dostaje prawie 80-procentowe dofinansowanie inwestycji, 11 mln euro! Taką hojność okazują w Brukseli rzadko.

Ale to zaledwie połowa drogi; trzeba jeszcze ogłosić przetarg na wykonawcę. Niby żadna sztuka, lecz wyjadacze samorządowego chleba wiedzą: na przetargu można rozłożyć się jak Zabłocki na mydle. Wszystko przez niby rozsądne przepisy nakazujące, by zwycięzcą zostawał najtańszy oferent.

- Nikogo nie interesuje, że przy okazji głąb - irytuje się wójt Śliwerski. - I bywa, że szewc wygrywa u krawca.

U nich wygrał i tani, i fachowy. Czy to nie szczęście?

Jedziemy do Międzyborowa oglądać skutki. Tu już by sobie pejzażysta przywykły do sielskich tonacji nie poradził. To sceneria niemal marsjańska: bez kaloszy utopisz się w błocie; plątanina kolorowych kabli wystających z dołów jak kratery, pośrodku jezdni przylegającej do jednorodzinnych domów w otulinie śpiących jeszcze drzew. To już finisz: do końca roku zostaną podłączone ostatnie siedliska. Można powiedzieć, że Europa przebija się do Jaktorowa w okopach.

- O, nie tylko - zapewnia wójt. Parę kilometrów stąd, w Budach Michałowskich, wyskakuje spod kół równiutka jak stół trzykilometrowa szosa wiodąca do trasy katowickiej. Po obu stronach las (Chełmoński by się ożywił), ustępujący raptem ogrodzonej łące z brykającymi źrebakami - najwyraźniej ktoś zafundował sobie stadninę. - Tu już nie ma ani jednej wolnej parceli - mówi Zbigniew Guzewski. - Wszystko wykupiła Marszałkowska (tak określa się nowych właścicieli z majętnej Warszawy).

Jeszcze chwila, a ujęty bajkową scenerią wędrowiec natknie się na ogromną tablicę informującą, że drogę wybudowano ze środków ZPORR-u, i już staje się jasne: Europa zarezerwowała sobie w Jaktorowie wjazd z klasą.

Na przyszłość

W trzy miesiące po lubelskiej fecie gmina kusicielka odnosi kolejny sukces: pod względem wykorzystania unijnych funduszy zajmuje trzecie miejsce w Polsce. W urzędzie z szarych pustaków przygotowują nowe projekty, w tym kilka drogowych ("Jak już będzie kanalizacja, ludzie nam dziur nie darują") i oświatowe, m.in. o dofinansowanie budowy boiska i hali sportowej z przedszkolem przy starej, pieczołowicie odnowionej szkole w Międzyborowie, bo Jaktorów - odwieczny pupilek gminnych władców - już dawno to wszystko ma.

Odliczanie tygodni, miesięcy, lat w oczekiwaniu na odgórne decyzje wyznacza rytm przemian. Często całkowicie wstrzymuje go biurokracja, ten - w Jaktorowie nie mają wątpliwości - największy wróg oddolnego pędu do europejskich standardów. - My tu siwiejemy kombinując, jak ominąć głupie przepisy - przekonuje Maciej Śliwerski i na dowód pokazuje szpakowatą głowę. - Z roku na rok ich więcej. Nawet w zbiurokratyzowanej Brukseli kursuje powiedzenie: "Jak chcesz coś skomplikować, poradź się Polaków". Przykład? Śliczną szosę do trasy katowickiej wykonawca wybudował w 10 tygodni. Urzędnicze korowody z jej rozliczaniem trwały niemal rok.

Właśnie podczas takich czołowych zderzeń z papierową machiną wójt Śliwerski tęskni do ogrodu. Na razie tęsknotę osładza mu opinia mieszkańców, jak ta 82-letniego Ignacego Wiśniewskiego: - Oj, zmienia się naokoło, zmienia. Ale Unia Unią, a od gospodarza dużo zależy. Jak się dba, to się ma.

W sąsiadującym z urzędem sklepie młody człowiek zapytany, czy czuje się w Europie, wzrusza ramionami: "Jak wszędzie". To znak nowej epoki. Młodzi kiedyś tylko patrzyli, jak stąd czmychnąć w świat. Światem była już odległa o niecałe 50 km Warszawa. Teraz jeżdżą tam na studia, do pracy - i z rozmysłem wracają. Powielają pomysł klasy średniej na Zachodzie: zarabiać pieniądze w aglomeracji, żyć na wsi; tam wieszać w biurach reprodukcje Picassa, tu Chełmońskiego. Jeśli Unia wspomoże, przez Jaktorów pomknie kiedyś szybka kolej (zielony stacyjny budynek otrząśnie się ze snu) - całkiem ten model przybliżając. A z listy interesantów pod gabinecikiem wójta zniknie pan Podtruty, bo przecież nie będzie już szamb.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Polska w Unii (15/2009)