Rzeczpospolita Babska

W przylegającej do "gierkówki" gminie Żabia Wola, 35 km na południowy zachód od Warszawy, po mężczyznach zostały nazwy: wójt, sekretarz, skarbnik. Rządzą kobiety.

23.09.2008

Czyta się kilka minut

/fot. KNA-Bild /
/fot. KNA-Bild /

Same kobiety, poza radcą prawnym, pracują też w gminnym ratuszu. - To przypadek - wyjaśnia wójt Halina Wawruch. - Taka gmina.

Emeryt i żaby

Do rządzących kobiet w Żabiej Woli nie wszyscy przywykli. Zaraz po tym, jak została wójtem, Wawruchowa zadzwoniła do pewnego inżyniera z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych, która budowała nad szosą wiadukt i zamknęła wygodny wjazd do wsi. - Zmieńcie - poprosiła - organizację ruchu.

A ten inżynier jak nie fuknie: - Nie będzie mi tu każdy pies ogonem merdał.

Gdyby do pana inżyniera telefonowała urzędniczka z Łodzi, a przynajmniej z Grodziska, może by taki nie był. A kto słyszał o Żabiej Woli? Za komuny peryferyjna gmina biednego województwa skierniewickiego. Nie miała wodociągów. Na 41 wsi tylko kilka telefonów. W dodatku ziemia tu marna, piątej i szóstej klasy. Bida z nędzą. Nic dziwnego, że z Wesołej Woli zmienili jej nazwę na Żabią. Bo żab tu dostatek. Kumkanie niesie się znad podmokłych łąk.

Przez te żaby pani wójt miała ambaras. Kiedyś puka do niej pewien zażywny emeryt patriota. - Zróbmy coś takiego - powiada - żeby Żabia Wola była rozpoznawalna. Stwórzmy w Domu Kultury Muzeum Żaby.

Najpierw wójt pokręciła głową; nie ma porządnych dróg, a władza wyskoczy z żabią izbą pamięci. Ale w końcu uległa. Było uroczyste otwarcie. Żaby porcelanowe, plastikowe, metalowe - w gablotach, na fotografiach. Można się np. dowiedzieć, że żabie płetwy posłużyły za wzór opon Michelin. Eksponatów przybywa, nawet z zagranicy. Przyjeżdżają wycieczki. A emeryt został kustoszem.

Ale to nie dla żab dzwonią tu dziś dziennikarze.

Przekładanie teorii

Rok 1985. Halina, córka żabiowolskich rolników, kończy studia ogrodnicze na SGGW, ma rozpocząć pracę w terenie i wyjść za mąż. Czasy ciężkie, o mieszkanie trudno, więc puka do gabinetu naczelnika gminy (w którym teraz urzęduje). Prosi o pozwolenie na budowę domu przy gospodarstwie rodziców. A naczelnik, jak się okaże, ostatni facet na tym stanowisku, od razu pyta: - Co ty, dziewczyno, zwojujesz w tym terenie? Chłopa orania będziesz uczyć? Lepiej przyjdź do pracy tu, w urzędzie.

Tak Halina została sekretarką. Pod drzwiami szefa cały urząd widać jak na dłoni. To tu przewijają się setki interesantów, a każdy ze swoją niedolą. I myśli Halina: Żeby im kiedyś ulżyło.

Nie wiadomo, jak długo by to trwało, gdyby los nie zaczął sprowadzać na gminne urzędniczki stanu błogosławionego - widomego znaku mężczyzn w tle. Najpierw na macierzyński poszła kierowniczka referatu organizacyjnego.

Naczelnik: - Halinka, ty ją zastąpisz.

Halina, przerażona: - Ale ja się na tym nie znam.

- To się poznasz.

Tak nauczyła się organizować pracę. Potem w ciążę zaszła Anielka z działu emerytur i rent, bardzo ważnego, od przejmowania gospodarstw na skarb państwa w zamian za dożywotnią rentę.

Naczelnik: - Halinka, od jutra tam pójdziesz. Trzeba się śpieszyć, oni szybko umierają.

W nocy wkuwała przepisy, rano siadła za biurkiem. Tak nauczyła się śpieszyć z umierającymi.

Później w ciążę zaszła sama. A tu zwalnia się stanowisko kierownika referatu rolnictwa. Naczelnik: - Halinka, ty po ogrodnictwie się do tego nadajesz.

- Ale ja niedługo rodzę.

- To szybko porządki tam rób.

- To strasznie wciągało - wspomina Halina Wawruch. - Przekładanie teorii na konkretne ludzkie życie. Tym bardziej że bieda była wyzwaniem.

Naczelnik to docenia i wkrótce proponuje funkcję sekretarza i swego zastępcy. Ale w tamtych czasach to stanowisko polityczne, a Halina do partii zapisać się nie chce. Sekretarzem zostanie po zmianie ustroju i będzie nim przez 11 lat. Tymczasem urodzi jeszcze dwoje dzieci.

Gdy w 2002 r. decyduje się kandydować w pierwszych bezpośrednich wyborach na wójta, cała jej kampania to jeden plakat. Żadnych spotkań, bo ludzie ich nie lubią. Żadnych ulotek. - Stąd jestem, wszyscy mnie znają - rozumuje. - Albo się przez te lata sprawdziłam, albo nie.

I kontrkandydata, który chodził od domu do domu, bije na łeb.

Dopiero teraz objeżdża sołectwa, przedstawia swój program, spisuje zapotrzebowania.

Gdy cztery lata później kandyduje ponownie, ma już dwóch rywali. Nie prowadzi kampanii negatywnej. Żadnych chwytów poniżej pasa. - Chodzimy do tego samego kościoła, nasze dzieci do tych samych szkół - rozumuje. - Kampania minie, a my tu zostaniemy.

I wygrywa w pierwszej turze. Na sekretarza dobiera sobie Zofię Owczarek, geodetkę, w urzędzie równie długo. Na skarbnika młodą Marlenę Górniewską, która mówi, że kocha liczby, bo nigdy nie kłamią.

W tle mężczyźni pokpiwają przy piwie: - Do czego to doszło, żeby rządy w gminie objęły damskie hormony!

- W takiej pracy hormony się dyscyplinują - odpiera spokojnie wójt Wawruch. - A nawet jak sobie poharcują, to kobieta kobietę zrozumie - dodaje Górniewska.

Właśnie ta trójka osiągnie sukces, którego niejeden pozazdrości.

Żaby w sieci

Od początku wolnej Polski samorząd postawił tu na edukację. Szkołę od państwa przejęli z dziurami w dachach. Ale powołali wzorcowe gimnazjum, z dwoma językami, żeby dzieci z gorszych wiejskich podstawówek mogły nadrobić braki. I raz, na wywiadówce (pani wójt zawsze chodzi na szkolne zebrania, choćby się waliło i paliło) usłyszała o tutejszej dziewczynie, która uczy się w liceum w Warszawie. Nauczyciel zadał pracę internetową.

Ona wstaje: - Nie mam internetu.

Cała klasa się odwraca: - A gdzie ty mieszkasz?

- W Żabiej Woli. - A dzieci w śmiech.

Halina Wawruch zaczęła wtedy udeptywać ścieżkę do różnych operatorów w Warszawie, prosząc, żeby zinformatyzowali wieś od zera. Ale twierdzili, że to zbyt kosztowne. W końcu w urzędzie marszałkowskim zapowiedzieli, że jeśli Żabia Wola w pół roku przedstawi projekt, jest pewna szansa na dofinansowanie. Chodziło o program pilotażowy finansowany przez samorząd województwa. Nawet tam nie wiedzieli, czy się uda.

Zofia Owczarek: - Mało kto wierzył, że damy radę ze skompletowaniem pozwoleń, wiadomo, jak to w Polsce jest. Zdążyłyśmy naprawdę w ostatniej chwili.

W dodatku projekt przechodzi gładko przez unijne sito. Część pieniędzy przekazuje Bruksela.

Po trzech latach do Żabiej Woli wtargnął wielki świat. Właśnie do internetu podłączane są ostatnie domy. W gminnym ratuszu działa wewnętrzny system obiegu dokumentów, urzędniczki nie snują się z papierami po piętrach. Nie słychać przybijania pieczątek. Panuje skoncentrowana, elektroniczna cisza.

Upalny dzień tego lata. Zofia Owczarek odbiera telefon. To dziennikarka "Rzeczpospolitej" zaprasza do Warszawy na galę rozdania nagród dla samorządów, które zostały laureatami w ich prestiżowym rankingu.

Owczarek jest przekonana, że to pomyłka: - Halina była na urlopie, miałam urwanie głowy, wykręcałam się, jak mogłam. Ale dziennikarka nalegała. Choć nie zdradziła, które miejsce zajęliśmy.

Halina Wawruch: - Wspinałam się właśnie na szczyt górski, kiedy zadzwoniła Zosia.

Pojechały obie, ratusza pilnowała Marlena. Jury ogłasza werdykt: Żabia Wola zdobywa pierwsze miejsce jako najbardziej innowacyjny samorząd w Polsce, w kategorii "gminy wiejskie". Flesze, gratulacje, oklaski. Zawrót głowy.

***

Na co dzień, gdy Halina wraca po pracy do domu, zarządza pół godziny ciszy. Dopiero potem pyta, co u dzieci i męża. Gdy urzędnicze użeranie jej dopiecze, służbową pandą (o lepszym aucie nie ma mowy) objeżdża gminę. Tu remontowana droga, tam mostek, nowy dom. Budują się tu warszawiacy. Ci od razu chcą dróg dojazdowych, kanalizacji, a tylko na nią potrzeba minimum 30 milionów. Projekt już przygotowały, znów czeka na akceptację Unii. Czekanie to okropny stres. - Ale my się nawet w stresie nie kłócimy - zapewnia Marlena. - Bo wtedy najlepiej wygadać się przed kimś, kto umie słuchać. A kto lepiej to potrafi od kobiety?

Ale czy to znaczy, że w tej rzeczypospolitej babskiej mężczyźni służą tylko do podnoszenia wskaźnika urodzeń? - O nie - twierdzą zgodnie wszystkie trzy. W radzie gminy większość mają oni, a to rada zatwierdza wszystkie ważniejsze decyzje.

Pani wójt uśmiecha się zagadkowo: - Oni rządzą, my pracujemy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2008