Głupi kontra gówniarze

Dlaczego młodzi nie słuchają polskich elit? Bo elity abdykowały: zamiast myślenia, wybrały chodzenie do Wojewódzkiego.

02.08.2015

Czyta się kilka minut

Kuba Wojewódzki gości w swoim programie Bronisława Komorowskiego, 15 maja 2015 r. / Fot. Grzegorz Press / TVN / X-NEWS
Kuba Wojewódzki gości w swoim programie Bronisława Komorowskiego, 15 maja 2015 r. / Fot. Grzegorz Press / TVN / X-NEWS

Bunt młodych nie jest wynikiem ani przemian politycznych, ani ekonomicznych.
Młodzi nie stali się z dnia na dzień prawicowi.

Choć ich status ekonomiczny jest coraz gorszy, oni cały czas uważają, że sytuacja nie jest taka zła, a poza tym zawsze mogą wyemigrować na jakąś inną zieloną wyspę. Po prawdzie ich bunt nie jest jeszcze buntem. Bunt być może nadejdzie, na razie niezadowolenie społeczne skutecznie kanalizują partie (PiS, Nowa Prawica) i ruchy społeczne (JOW-y, narodowcy).

Jeśli zatem nie polityka i nie ekonomia, to co? Mam odpowiedzieć jednym słowem? Kultura. A dwoma? Kontrkultura.


Elity w dołku

Kryzysowi polskich elit, także w kontekście buntu młodych, poświęciliśmy „Temat Tygodnika” w poprzednim numerze.

Tekst Magdaleny Nowickiej i wywiad z Agatą Bielik-Robson są na stronie tygodnikpowszechny.pl/elity-w-dolku.

Wkrótce kolejne głosy.



 

Lewiatan w Filharmonii
Żeby zrozumieć kulturę, przeciwko której buntują się młodzi, należy przyjrzeć się jej symbolom dominującym. Carl Schmitt, opisując rzeczywistość społeczną Europy w ostatnich stuleciach, zwrócił uwagę na zmieniające się znaczenia jednego kluczowego symbolu: Lewiatana. Choć niektórym wydaje się, że symbole zostały zneutralizowane, że wręcz żyjemy w kulturze bez symboli, to przecież one nadal żyją, tyle że przepoczwarzają się, transformują, przybierają nowe formy.

Gdzie dziś szukać Lewiatana? Hobbes przedstawił go jako ucieleśnienie nowoczesnego państwa. Lewiatan był dla niego symbolem suwerennej władzy, która zapewnia bezpieczeństwo poddanym, jest gwarantem ich racjonalności, a jednocześnie nabiera charakteru sakralnego. Choć Lewiatan jest śmiertelny, dla Hobbesa pozostawał bogiem.
Po kilkuset latach w Warszawie nie musimy już sobie Lewiatana wyobrażać. Nie musimy już go szukać, zszedł na ziemię. Możemy pójść nawet na jego galę. Ostatnia odbyła się 11 maja w Filharmonii Narodowej. Jak na tę uroczystość zareagowałby Carl Schmitt? Na pewno dostrzegłby, że nastąpiło uekonomicznienie symbolu (w przeszłości Lewiatan był suwerenem politycznym, dziś jako patrona wzięła go sobie Polska Konfederacja Pracodawców). Dostrzegłby także postępującą karnawalizację kultury (dotąd Lewiatan wprowadzał stan wyjątkowy i raczej nie organizował środowiskowych eventów).

W tym roku Polska Konfederacja Pracodawców przyznała nagrody m.in. Bronisławowi Komorowskiemu i Lenie Kolarskiej-Bobińskiej. Już sam fakt, że suweren polityczny jest nagradzany przez gospodarczego Lewiatana, pokazuje, jak punkt ciężkości nowoczesnego świata przesuwa się, zgodnie z diagnozą Schmitta, z polityki do ekonomii.

Co ciekawe, wyczuł to prezydent, który, odbierając wyróżnienie, zapewnił zgromadzonych: „jako laureat (...) się rewanżuję ustawą o innowacyjności”. Z kolei Lena Kolarska-Bobińska zaczęła prosić Lewiatana o „zrozumienie, że naukowcy często myślą inaczej (...), ale że bez nich gospodarka nie wejdzie na nowe tory”. I podobnie jak Bronisław Komorowski postanowiła się „zrewanżować” ustawą: „pracujemy nad zmianami prawa, nad przystosowaniem uczelni do współpracy z przedsiębiorcami, biznesem”. Oto miara przemian naszej kultury: najważniejsze osoby w państwie w podzięce za nagrody (mówią, że) piszą dla Lewiatana nowe prawo.
 

Nie być w myśleniu posłusznym
Ale poza tym nastąpiła jeszcze jedna ważna zmiana: Lewiatan zamiast wprowadzać strach, sam zaczął się bać. Dał temu wyraz Adam Michnik, który podczas uroczystej gali otrzymał nagrodę za „Odważne Myślenie”. Czy myśliciel, który otrzymuje nagrodę od Lewiatana za myślenie, i to do tego odważne, nie powinien mieć się na baczności? Czy nie powinien wspomnieć losu Sokratesa, który żadnej nagrody od ateńskiego zrzeszenia pracodawców nie otrzymał? Czy nie zdradza przykazania Ossowskiego: „Nie być w myśleniu posłusznym”?
Przed myśleniem na usługach suwerena ostrzegał przed laty Pierre Bourdieu, dowodząc, że każda władza – zwłaszcza władza państwowa – wytwarza swój własny rozum (raison d’etat), a ci, którzy mu ulegają, zamiast wyjaśniać i opisywać władzę, zaczynają ją legitymizować i nadawać jej rację bytu (raison d’etat). Jeśli więc Lewiatan daje myślicielowi odznaczenie, może to być odznaczenie nie tyle za odwagę, ile za posłuszeństwo.

Wydaje się, że interpretacja Bourdieu pozwala zrozumieć istotę wystąpień najważniejszych przedstawicieli polskiego życia publicznego. Tak jak Bronisław Komorowski i Lena Kolarska-Bobińska zacierali granicę między polityką a ekonomią, podkreślając służebność („rewanżowanie się”) pierwszej wobec drugiej, tak Adam Michnik zatarł granicę między niepokornym myśleniem a myśleniem legitymizującym system. O sobie i swoich słuchaczach mówił „my”, którym – jak u Schmitta – przeciwstawiał „onych”. Jego najważniejsza myśl, którą wtedy wypowiedział, była w sumie prosta: „Nie oddajmy Polski gówniarzom”. Poczuł jednak, że musi ją rozwinąć w wywiadzie dla swojej gazety: „W 1968 r. mieliśmy na Zachodzie bunt młodych, choć ich hasła – odwoływali się do Lenina, Mao czy Castro – były gówniarskie. Dzisiaj też głosowanie na Kukiza oznacza rozwód ze zdrowym rozsądkiem, czyli gówniarstwo”. Według redaktora lewica, która nie zagłosowała za Komorowskim, jest jeszcze bardziej niebezpieczna: „Znam te kalkulacje. W 1932 r. komuniści mówili, że najgorszym ich wrogiem jest socjaldemokracja, i jak wygra Hitler, to po kilku tygodniach on się przewróci, a my wszystko weźmiemy. Jako historyk odpowiadam na tę propozycję: ja tę wycieczkę przerabiałem”.

Mimo całej retorycznej przesady, twierdzenia redaktora „Gazety Wyborczej” prowadzą nas na dobry trop. Rok 1968. Kontrkultura. Jeśli chcemy zrozumieć, co się dzieje wokół nas, musimy zrozumieć, czym była kontrkultura. Porównania do Hitlera i Lenina niestety niewiele pomogą; lepszym przewodnikiem będzie – jak w ostatnim „Stanie Rzeczy” [pismo wydawane przez Instytut Socjologii UW – red.] pokazują Tomasz Maślanka, Michał Kaczmarczyk i Michał Rauszer – Theodore Roszak, który w „The Making of a Counter Culture” wprowadził to pojęcie do naszego języka. Co ciekawe, już Roszak ostrzegał przed „moralnym zaślepieniem” tych, którzy nie dostrzegają różnicy między kontrkulturą a Hitlerjugend.

Odwołanie do 1968 r. pozwala zrozumieć kulturowy charakter obecnego buntu-niebuntu młodych. Po pierwsze, ponieważ nie ma on charakteru ani ekonomicznego, ani politycznego, jest ruchem amorficznym. Obok Kukiza mamy przecież rosnący ruch w obronie uczelni, upamiętnianie Żołnierzy Wyklętych, bunt sieci, Ratujmy Maluchy etc., etc. Dla Roszaka było jasne, że kontrkultura tworzy konstelację protestu, która nie kieruje się żadnym manifestem, nie obowiązuje jej żadna dyscyplina, nieustannie rozwija się i rozprasza. Po drugie, zaczynamy rozumieć, dlaczego aktywni w ruchu stali się studenci, ludzie młodzi, którzy reprezentują pokolenie dobrobytu i wolności, niepamiętające autorytarnej przeszłości, z którą zmagało się pokolenie ich ojców. Odpowiednio: od II wojny światowej i od upadku komunizmu musiały minąć dwie dekady, żeby pojawiło się nowe pokolenie, które odrzuca – albo nawet nie rozumie – przeżyć i martyrologii pokolenia starego. Wreszcie, potrafimy wyjaśnić, dlaczego na czele ruchu nie stają politycy, biznesmeni i redaktorzy, ale muzycy i działacze społeczni, którzy występują przeciw politykom, biznesmenom i redaktorom, to znaczy – przeciw establishmentowi.
 

Racjonalna i radykalna
Roszak wprowadza swoje pojęcie w kontekście bardzo silnego konfliktu społecznego: „Nie byłoby wcale przesadą – pisze – określić to, czego powstanie obserwujemy właśnie wśród młodych, mianem »kontrkultury«. W znaczeniu: kultury tak radykalnie oderwanej od podstawowych założeń głównego nurtu naszego społeczeństwa, że tracącej w oczach wielu wszelkie podobieństwo do kultury w ogóle, nabierającej za to niepokojących cech barbarzyńskiej inwazji. Natychmiast narzuca się pewien obraz: inwazja centaurów uwieczniona na rzeźbach z frontonu świątyni Zeusa w Olimpii. Pijane i rozsierdzone centaury wdzierają się w sam środek trwających właśnie obchodów cywilizowanego święta.

Wtedy jednak interweniuje sam srogi Apollo, strażnik ortodoksyjnej kultury, napomina i przepędza intruzów. To obraz bardzo nośny, jako że przywołuje to, co stanowi przerażające doświadczenie w dziejach każdej cywilizacji: doświadczenie radykalnego rozłamu kulturowego, starcia niemożliwych do pogodzenia koncepcji życia. Starcia, z którego Apollo nie zawsze wychodzi zwycięsko”.

Czy Lewiatan, który biesiadował w Filharmonii Narodowej, celebrując „obchody cywilizowanego święta”, i nagradzając srogiego Apolla, „strażnika ortodoksyjnej kultury”, nie odnajduje się w tym obrazie? Nadchodzi barbarzyńska, gówniarska inwazja, z której dawna kultura wcale nie musi wyjść cało.

Bunt młodych zwrócony jest właśnie przeciwko tej kulturze – zimnej, celebrującej samą siebie, zracjonalizowanej i zbiurokratyzowanej, która wszystko, co jest jej obce, określa jako radykalne i barbarzyńskie. Adam Michnik, opisując w przywoływanym wywiadzie rodzący się bunt, skorzystał z całego arsenału wyrażeń bliskoznacznych: „nierealistyczne obietnice”, „mówili głupoty”, „dziwnie wyartykułowane”, „populizm”, „wszystko bajki”, „takie są realia”, „zaprzeczał oczywistościom”, „haniebne i podłe”, „nonsens”, „rozwód ze zdrowym rozsądkiem”, czyli – krótko mówiąc – „gówniarstwo”.

Właśnie przeciwko światu, który posługuje się takim językiem, protestowała kontrkultura. Ponownie Roszak: „Zalecając komuś, by »był rozsądny«, »nie wygadywał bzdur«, »zszedł na ziemię«, radząc, by »trzymał się faktów« i »był realistą«, mamy w istocie na myśli to, że powinien unikać mówienia o swoich uczuciach wewnętrznych i patrzeć na świat w sposób podobny do perspektywy budowniczego oceniającego architektoniczny projekt, tudzież fizyka obserwującego ruchy atomów”. Bunt młodych i wtedy, i teraz jest buntem przeciw brakowi ideału, który potrafiłby porwać nasze serca.

W 1968 r. nowe pokolenie rzuciło wyzwanie technokracji. Lena Kolarska-Bobińska, Adam Michnik czy Bronisław Komorowski powinni się wsłuchać w pytanie, które przed półwieczem zadał Roszak: „Cóż takiego sprawiło, że tak liczni przedstawiciele naszej nauki, nasi akademicy, najbardziej obyci i wytworni przywódcy polityczni, a nawet nasi dzielni, niedoszli rewolucjoniści, pogodzili się z technokracją – pogodzili, lub wręcz z radością oddali się na jej usługi? Bez wątpienia nie był to niedostatek inteligencji, tudzież ignoranckie podejście do humanistycznych wartości. Problem tkwi raczej w tym, że technokratyczne założenia dotyczące natury ludzkiej, społeczeństwa i przyrody zniekształciły doświadczenie tych ludzi u samego źródła, wpływając tym samym na ukryte przesłanki, na których opiera się praca intelektu i osądy etyczne”.

W ten sposób dawni kontestatorzy i kontrkulturowcy stali się technokratami. Podobnie jak w czasach Roszaka dziś ostrze krytyki młodych zwraca się przeciw byłym buntownikom, którzy wprowadzają ekonomiczne kryteria do każdej sfery życia, zastępują intelekt i osąd etyczny biurokratycznymi regułami, „się rewanżują” i „przystosowują uczelnie”.

Na samym końcu kontrkultura protestowała przeciw samolegitymizacji systemu. W latach 60. było dobrze. A dlaczego? Bo tak twierdziło starsze pokolenie, które doświadczyło biedy i ubóstwa. Młode pokolenie, wychowane w warunkach dobrobytu, nie musiało tego rozumieć. System nie może legitymizować sam siebie (że zielona wyspa, sukces transformacji, wejście do NATO i UE) – musi uzyskać legitymizację obywateli.
 

Piąty Anioł
Nie powinniśmy idealizować kontrkultury – ma ona również ciemną stronę. Roszak mocno krytykował „prymitywny i dziki język”, który zaczął się pojawiać w komunach lat 60. Nie podobały mu się miłość bez odpowiedzialności i akty przemocy. Wyśmiewał te wszystkie narkotyczne zachwyty nad The Doors („Ich styl opisać można jako wstępnie cunnilingui- styczny z domieszką wpływu Massacre of the Innocents”). Miał nadzieję, że te niepokojące sygnały to tylko margines, z czasem ten margines zaczął jednak rosnąć. Tyle że nie przemienił się w hitleryzm- -leninizm, ale w kapitalizm.

Kontrkultura lat 60. nie pozostawiła po sobie wspólnoty i podmiotowości, ale pojęcie cool. Thomas Frank w swojej książce „The Conquest of Cool” pokazywał, jak nowoczesny marketing zamienił ideały kontrkultury (emancypacja, autentyczność, wolna miłość) w produkty. Bycie cool, bycie poza regułami rynku i biurokracji, zostało urynkowione i zbiurokratyzowane. W ten sposób kontrkultura stała się źródłem współczesnego konsumerzymu, dającego złudną obietnicę emancypacji, autentyczności i wolnej miłości. Dlaczego tak się stało? Kontrkultura często była buntem negatywnym, głośnym „nie”, potępieniem technokracji, racjonalności i samozadowolenia, ale miała kłopot ze sformułowaniem pozytywnej wizji, w czym wyręczył ją kapitalizm.

Dzisiejsza kontrkultura młodych powraca do zapomnianego ideału kontrkultury pierwszej. Jest to protest w imieniu wspólnoty. Protest, który ma zwiększyć podmiotowość państwa wobec ekonomii i podmiotowość społeczeństwa wobec państwa. Nowe pokolenie poszukuje nowych form samoorganizacji i powtarza za Konradem z „Wyzwolenia”: „Musimy coś zrobić, co by od nas zależało, zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo”.

Paradoksalnie tej autentycznej kontrkulturze pokolenie schodzące, pokolenie przerażonych Apollów, przeciwstawia kontrkulturę skomercjalizowaną. Wymownym symbolem tego procesu są wizyty Adama Michnika i Bronisława Komorowskiego u Kuby Wojewódzkiego, którego program jest rozpisanym na lata procesem the conquest of cool. Bronisław Komorowski, prezydent polskiej wolności, w debacie u Wojewódzkiego opowiadał o swoich snach o Magdalenie Ogórek i o paleniu marihuany. Adam Michnik, któremu kiedyś los ofiarował honor Polaków, zwierzał się Kubie w podobnym duchu: „Nie lubię telewizji. Pana lubię, bo pan reprezentuje Polskę uśmiechniętą. To lubię. Czasem tak sobie myślę, że Polska ma w sobie potencjał mroku, smutku, kompleksu. I ma też potencjał autoironii, żartu, radości, nadziei. Pan jest w tej drugiej Polsce”. A potem już rozmawiali o piciu wódki, o życiu seksualnym i o tym, że Wojewódzki nie zrobi Michnikowi fellatio. Ani Komorowski, ani Michnik nie zauważyli jednak, że właśnie to, co wydaje się ironią, żartem, radością i nadzieją, jest w istocie uszminkowaną, dziką i prymitywną twarzą kontrkultury.

Walcząc z kontrkulturą młodych, którzy budują swoją podmiotowość, starzy wybierają to, co podmiotowość niszczy. Oto ci, którzy mieli reprezentować to, co w polskiej kulturze najlepsze, suwereni, którzy mają wprowadzać pokój, przywódcy, którzy chcą uczyć, czym jest odpowiedzialność, wycofują się. Młodzi, próbując rzucić wyzwanie kulturze, naraz odkrywają, że kultury już nie ma. Dawni ojcowie okazują się bezsilni. Nie pretendują już do tego, żeby formułować „osądy etyczne”. Zapomnieli o pojęciu „sumienia”, które było dla nich kiedyś tak drogie. Używają „prymitywnego, dzikiego języka”, już nawet nie „wstępnie” cunnilinguistycznego. Coraz mniej interesuje ich „praca intelektu”. Mówią: „Byliśmy głupi”.
Ale chwila, gdy kultura zabija samą siebie, gdy Apollo sam staje się barbarzyńcą, jest chwilą niebezpieczną. Konflikt między pokoleniami może być funkcjonalny tylko wtedy, gdy jest się przeciw czemu buntować. Podmiotowość może się tworzyć jedynie w starciu z podmiotowością. To, że kontrkultura lat 60. nie spełniła swoich obietnic wspólnoty bardziej autentycznej, a zamiast tego stała się pożywką dla kapitalizmu, przemocy i seksualizacji, jest również skutkiem tego, że ojcowie przestali być ojcami, że społeczeństwo – jak pisał Jan Józef Szczepański – „odwracało oczy, niepewne, czy przysługuje mu jeszcze moralne prawo sądu”. Dziś jesteśmy w o wiele gorszej sytuacji, bo dotychczasowe autorytety nie tylko odwracają oczy, ale kwestionują same siebie. Giną od broni, którą wojują.

Nie da się być nieustannie cool. Nim się wszyscy obejrzeli, Kuba Wojewódzki stał się „leśnym dziadkiem” (jak nazwali go blogerzy z Make Life Harder). Nie był już w stanie uratować charyzmy Bronisława Komorowskiego, który przegrał nie dlatego, że nie był mężem stanu, a Polska znalazła się w ruinie, ale dlatego, że okazał się obciachowy.

Wszystko, co chcę tu powiedzieć, lepiej i mocniej powiedział Adam Mickiewicz:

I to wiadomo także u starych Litwinów
(A wiadomość tę pono wzięli od rabinów),
Że ów zodyjakowy Smok długi i gruby,
Który gwiaździste wije po niebie przeguby,
Którego mylnie Wężem chrzczą astronomowie,
Jest nie wężem, lecz rybą, Lewiatan się zowie.
Przed czasy mieszkał w morzach, ale po potopie
Zdechł z niedostatku wody; więc na niebios stropie,
Tak dla osobliwości jako dla pamiątki,
Anieli zawiesili jego martwe szczątki.


MICHAŁ ŁUCZEWSKI (ur. 1978) jest adiunktem w Instytucie Socjologii UW, członkiem redakcji „44/Czterdzieści i Cztery”, wicedyrektorem Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Autor książki „Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej”, za którą dostał w 2014 r. Nagrodę im. Tischnera. Powyższy tekst jest rozszerzoną wersją wystąpienia na konferencji „Bunt młodych w III RP. Perspektywy polityczne”, zorganizowanej przez Fundację Batorego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2015