Głos wykluczonych. O książkach Artura Domosławskiego

Żadnego świata nie da się nauczyć do końca. Gdy go opisujemy, zawsze pozostają wątpliwości, a ich obecność świadczy wyłącznie o reporterskiej wiarygodności i uczciwości. Artur Domosławski mówi o tym w każdej ze swoich książek.

17.10.2022

Czyta się kilka minut

 / MACIEJ ZIENKIEWiCZ DLA „TP”
/ MACIEJ ZIENKIEWiCZ DLA „TP”

Na początek dwa cytaty. Pierwszy: „Kochamy reporterów. Przynoszą, by użyć terminu Waltera Benjamina, »opowieści marynarskie«, które fascynują nas z dwu powodów: opowiadają o ziemiach, jakich pewnie nigdy nie zwiedzimy, i o zdarzeniach, jakich nigdy nie będziemy świadkami – a które oni, reporterzy, oglądali na żywo”. I drugi: „Traktuję swoją pracę i reportaż bardzo poważnie i odpowiedzialnie. Bo też jest to bardzo delikatna dziedzina, porównać ją można do chirurgii oka. (...) Reportaż ma bezpośredni związek z życiem. Dlatego jestem za tym, by traktować tę pracę bardzo serio, w sposób bardzo odpowiedzialny. A traktowanie serio tego zawodu wymaga czasu i przygotowania”. Pierwszy pochodzi z tekstu Zygmunta Baumana, drugi z wywiadu z Ryszardem Kapuścińskim. „Chirurgia oka” i „opowieści marynarskie” to metafory, które dobrze oddają dwoistą rolę reportera – jeszcze do nich wrócę.

Trzeba zrozumieć

Przy okazji tekstu o pisarstwie Artura Domosławskiego, reportera i biografa, Bauman i Kapuściński pojawiają się oczywiście nieprzypadkowo. Po pierwsze, to właśnie im poświęcił dwie monumentalne książki: „Kapuściński non-fiction” (2010) i „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana” (2021). Po drugie, co ważniejsze, to właśnie oni, o czym zresztą sam Domosławski często wspominał w wywiadach, byli przewodnikami w jego profesjonalnym życiu. Pierwszy jako dziennikarz i pisarz, drugi jako socjolog i intelektualista.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Unica Zürn czerpała energię twórczą z doświadczeń skrajnych, niejednokrotnie destrukcyjnych. Prowadziła przy tym obserwacje i opisywała swoje doświadczenia. Była przenikliwą dokumentalistką złożonego systemu opresji >>>>


Co ich łączy? Najprościej rzecz ujmując – uparte i konsekwentne dążenie do zrozumienia mechanizmów rządzących rzeczywistością XX wieku. W odróżnieniu jednak od wielu innych myślicieli światowego formatu nie interesowała ich synteza, uzyskanie spójnego obrazu świata, lecz wnikliwa analiza, a w konsekwencji jego zagęszczanie i ciągłe komplikowanie. A jednoznaczne i ostateczne wnioski uważali za przejaw intelektualnego lenistwa. Albo gorzej, za nieuczciwość, czyli najgorszy występek, jaki popełnić może ktoś, kto chce coś ważnego o świecie opowiedzieć.

Dotyczy to szczególnie reporterów poważnie traktujących swoją profesję. Reportaż to bowiem najczulsze narzędzie językowe, służące opisywaniu i diagnozowaniu rzeczywistości, jakie udało się stworzyć w ciągu ostatnich 150 lat (czyli od narodzin nowoczesnego społeczeństwa masowego). I z racji tego ścisłego przylegania do rzeczywistości, która jest nie tylko skomplikowana, ale też nieustannie się zmienia, musi on za każdym razem na nowo się do niej dostrajać. Zadaniem reportażu nie jest bowiem wyłącznie prezentacja danego zjawiska czy problemu, ale próba jego zrozumienia, a potem ubrania w formę tekstową, która będzie czytelna (przy jednocześnie jak najmniejszych stratach w procesie kompresji) dla szerokiego grona odbiorców. To skomplikowany proces detekcji, a później translacji, uwzględniający nie tylko różnice wynikające z geografii, ale również pozostałe, które decydują o naszym sposobie postrzegania rzeczywistości (np. kulturowe, klasowe, genderowe, pokoleniowe itp.).

W innym przypadku mamy do czynienia z łatwo przyswajalnymi obrazkami, które niczego w nas (ani w naszym świecie) nie zmieniają. W przypadkach skrajnych, w których powierzchowność w podejściu do tematu albo brak podstawowych kompetencji dziennikarskich maskowane są sentymentalno-egzotycznym erzacem, powstaje efekt wręcz odwrotny. Pojawia się wtedy ryzyko zawężania horyzontów naszego myślenia o rzeczywistości. Reportaże, które budują przekonanie, że światy inne niż nasz własny są być może ciekawe, ale jednocześnie dziwne, tajemnicze i właściwie niemające z nami za wiele wspólnego, to niewypały, zmarnowane szanse na przerzucenie mostu przez ocean niewiedzy i obojętności.

Nauczyć się świata

W wydanej w 2016 r. książce „Wykluczeni” Domosławski pisał, że podstawą pracy reportera jest „nauczenie się” świata, który chce opisywać. Gdy w rozmowie dla „Tygodnika Powszechnego” (37/2016) zapytałem go, co to właściwie znaczy, stwierdził, z właściwą sobie bezpretensjonalnością, że nie ma w tym większej tajemnicy. Po pierwsze, trzeba nauczyć się języka. W jego przypadku były to przede wszystkim hiszpański i portugalski, którymi posługują się mieszkańcy Ameryki Południowej i Środkowej. Po drugie, długi i żmudny proces samodokształcania, czyli poznawanie lokalnej historii i kultury. Gdy zdobędzie się te kompetencje, można przejść do kroku trzeciego, najtrudniejszego, czyli powolnego przyswajania gęstej siatki kodów kulturowych, które kształtują się na wielu poziomach – od codziennych i lokalnych drobiazgów, aż po wielowiekowe procesy polityczne, społeczne czy ekonomiczne, nazywane długim trwaniem historii.

Żadnego świata nie da się jednak nauczyć do końca, zawsze więc pozostają wątpliwości, a ich obecność świadczy wyłącznie o reporterskiej wiarygodności i uczciwości. Dlatego Domosławski mówi o tym wprost w każdej ze swoich książek. Gdy np. opisuje codzienne życie ludzi w brazylijskiej faweli, wie, że dla swoich rozmówców jest przybyszem z zupełnie innego świata. Zdaje sobie sprawę, że trudno będzie zdobyć ich zaufanie, że będą czuli do niego niechęć, bo z ich perspektywy jest bogaczem, że być może będą go oszukiwać, aby coś na tym zyskać. Pisał wręcz, że bilet na powrotny samolot, który ma w kieszeni, sprawia, że pewnych granic nigdy nie uda mu się przekroczyć.

Jaką jednak mamy alternatywę? Zrezygnować z pisania, aby w ten sposób wykluczyć ryzyko mimowolnych zniekształceń? Komu miałoby to służyć? Na pewno nie samym bohaterom tekstów. Dlatego, jak pisał Bauman, potrzebujemy tych „marynarzy” i ich opowieści, bo tylko dzięki nim nasze imaginarium może poszerzać się o kolejne, odległe lądy.

„Wykluczeni”, być może najważniejsza książka reporterska w dorobku Domosławskiego, bo wprost przyjmująca globalną perspektywę, poświęcona jest ludziom, których los nikogo nie obchodzi. I nie ma w tym sformułowaniu przesady ani egzaltacji, są za to twarde realia ekonomiczno-społeczne współczesnego kapitalizmu. „Niemal zawsze moją uwagę zwracali przegrani, poniewierani, wydziedziczeni, niekoniecznie tylko z dóbr materialnych. Ludzie bez głosu, bez reprezentacji, bezsilni, którzy rzadko, czasem od święta, bywają bohaterami codziennych newsów” – pisze we wstępie, noszącym znaczący tytuł „(kręgi wykluczenia)”. Ci ludzie to mieszkańcy globalnego Południa, regionów spustoszonych przez wojny, postępującą katastrofę klimatyczną i bezwzględny wyzysk ekonomiczny. Rewers postglobalistycznego dostatku i bezpieczeństwa.

Ludzie bez głosu

Zadaniem reportera nie jest jednak zbawienie świata. Może natomiast zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, dzięki niemu „ludzie bez głosu” mogą ten głos na chwilę zyskać. „Początkowo chciałem napisać, że wykluczeni, których spotkałem w trakcie podróży, są bohaterami zebranych w tej książce opowieści. Po namyśle skłaniam się ku stwierdzeniu, że są właściwie ich autorami, którzy – niekiedy świadomie, a częściej nieświadomie – wykorzystali dostępne medium, jakim był spotkany na drodze reporter”, pisze dalej w tym samym wstępie. Po drugie, reporter, poprzez gromadzone przez siebie rozmowy i obrazy, może uświadamiać czytelnikom z bogatej Północy (trzymając się tej geograficznej metafory), jak wygląda i działa świat, który wszyscy współtworzymy.

Mechanizmy wykluczenia, opisywane we wszystkich jego książkach, są właściwie proste. Krwawe rewolucje, totalitarne reżimy, systemowy antysemityzm czy bezwzględny wyzysk produkują rozmaite narracje maskujące, które mają odwrócić naszą uwagę od banalnej prawdy o tym, że prymitywna przemoc jest dla wąskiej grupy ludzi skutecznym narzędziem budowania własnej pozycji. Sęk w tym, żeby umiejętnie się przez te narracje przedrzeć, a potem wyciągnąć odpowiednie wnioski.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

ANDRZEJ STASIUK: Wiele osób mówi: „Pisz tak, bo to jest potrzebne, ważne teraz”, dla mnie to śmierć literatury. Pisz najlepiej, jak potrafisz, po polsku >>>>


W „Gorączce latynoamerykańskiej”, „Śmierci w Amazonii” i „Wykluczonych” Domosławski zgromadził aż nadto dowodów, że jest to jedyna sensowna strategia działania. Opisując historie pojedynczych bohaterów oraz wykorzystując swoją rozległą wiedzę o globalnych peryferiach, pokazuje, że setki milionów ludzi na całym świecie znalazły się w perfidnej pułapce, z której na samodzielne wyjście mają marne szanse. I nie dlatego, jak często wmawia nam neoliberalna propaganda spod znaku ryby i wędki, że nie chcą albo (w nieco bardziej empatycznej wersji) nie potrafią. „Biedni – ci naprawdę biedni w slumsach Południa, walczący o przeżycie każdego dnia, ci, którym odmawia się prawa do życia na własnym kawałku ziemi, których gwałci się i okrada, których wciela się do armii lub partyzantek i rozkazuje zabijać – nie są wcieleniem cnót ani aniołami. (...) Zwracają światu to, co od niego dostali”.

Chirurgia oka

Dlatego w jego tekstach nie chodzi wyłącznie o wzbudzenie empatycznej reakcji u czytelnika (choć niewątpliwie jest ona podstawą do dalszego działania), ale o poszerzenie pola widzenia, a w konsekwencji o zmianę całej optyki, warunkującej nasze postrzeganie świata. To zadanie arcytrudne, dlatego metafora „chirurgii oka”, o której wspominał Kapuściński, pasuje tu doskonale.

Przykład: w zamożnych społeczeństwach, gdzie masowo korzysta się z dóbr produkowanych w różnych zakątkach świata, od jakiegoś czasu narasta świadomość konsekwencji takiego modelu życia. W efekcie wytwarzane jest poczucie winy, które dystrybuuje się po równo na wszystkich konsumentów. Aby je załagodzić, proponowane są różne strategie działania. Dajmy na to bojkot firm odzieżowych, które szyją ubrania w fabrykach, gdzie nie przestrzega się elementarnych praw człowieka. Albo picie kawy oznaczonej enigmatycznym hasłem „fair trade”. Podobnie jest w przypadku walki ze skutkami katastrofy klimatycznej. Zgodnie z kapitalistyczną ideologią wystarczy wymienić żarówki na energooszczędne i segregować śmieci, aby z czystym sumieniem dalej korzystać z pełnej oferty konsumenckiej. ­Domosławski wytrąca nas z tego samozadowolenia, komplikując te wygodne dla zachodnich społeczeństw narracje. W jego ujęciu świat to system naczyń połączonych, w którym powstawanie kolejnych kręgów wykluczenia nie jest procesem naturalnym, tylko bezpośrednią konsekwencją trwania takiego, a nie innego globalnego porządku ekonomicznego.

W Amazonii giną ludzie wykonujący niewolniczą pracę, a także aktywiści próbujący bronić ich praw, bo międzynarodowym korporacjom i lokalnym skorumpowanym władzom się to zwyczajnie opłaca. Podobnie dzieje się w afrykańskich kopalniach wydobywających rzadkie metale, bez których nie działałyby nasze telefony i komputery. Albo w Strefie Gazy, gdzie mniejszość palestyńska codziennie spotyka się z dotkliwymi formami prześladowania.

W zglobalizowanym świecie wszyscy jesteśmy w to uwikłani. Nie oznacza to jednak, że wszyscy jesteśmy temu winni w taki sam sposób. Istnieją bowiem różne stopnie odpowiedzialności, o których Domosławski wspomina w wielu miejscach, choćby w „Śmierci w Amazonii”. Jednak z tego komplikowania schematów, przy pomocy których świat zachodni myśli o peryferiach, nie da się wyprowadzić prostej recepty na ­uzdrowienie sytuacji. To jedynie (albo aż) wskazywanie punktu wyjścia dla dalszych, konkretnych, a nie jedynie markowanych działań. „Narzędzia prawdziwej zmiany o odczuwalnych skutkach mają w ­swoich rękach instytucje polityczne krajowe i międzynarodowe”, powtarza do znudzenia reporter.

Mikrokosmos odniesień

Wszystkie opowieści o świecie, których dostarcza nam Domosławski, mają podobny cel, a więc nie ma u niego istotnej różnicy między reportażem a biografią. W obu przypadkach istotne są: prezentacja dobrze zweryfikowanych i wyselekcjonowanych faktów oraz wybór odpowiedniego kontekstu na podstawie zgromadzonej wcześniej wiedzy. Dlatego gdy Domosławski pisze o Kapuścińskim i Baumanie, nie przedstawia wyłącznie ich życiorysów, ale drobiazgowo rekonstruuje cały mikrokosmos odniesień, relacji i sensów, które stworzyły bohaterów obu książek. Co więcej, próbuje o nich opowiedzieć na nowo, pokazując, że my również jesteśmy częścią tych historii.

Zarówno Kapuściński, jak i Bauman, o czym pisałem już na początku, byli postaciami istotnymi dla samego Domosławskiego. Ale łączy ich jeszcze jedno: obaj byli światowego formatu komentatorami rodzącej się na ich oczach nowoczesności, krytycznymi świadkami XX-wiecznej historii. Dziś ich myśl jest w Polsce prawie nieobecna (Bauman) albo przyswojona powierzchownie (Kapuściński).

Bauman został niesprawiedliwie (a także nierozsądnie, biorąc pod uwagę jego znaczenie w światowej humanistyce) wykluczony z polskiej kultury. „Myślę, że Bauman oberwał za wszystkich i za wszystko. Za stalinizm. Za Polskę Ludową. Za cały realny socjalizm. Za to, co robił, i za to, czego nie robił. Za to, co pisał, i za to, czego nie napisał” – pisze Domosławski w „Wygnańcu”.

Z Kapuścińskim sprawa była bardziej skomplikowana. Jego młodość została oceniona łagodniej przez domorosłych lustratorów i ekspertów od prawdy historycznej, a późniejsza pozycja w światowym dziennikarstwie sprawiła, że jeszcze za życia został wepchnięty na narodowy panteon. Problem w tym, że dojrzałość danej kultury najlepiej mierzy się jej zdolnością do samokrytycznej rewizji kluczowych postaci, a z tym w Polsce zawsze było krucho. Dlatego też Kapuściński, mimo że chętnie przywoływany przy najróżniejszych okazjach, szybko stał się jedynie pomnikiem, a jego teksty rzadko przebijały się przez powierzchowny entuzjazm.

Obie biografie Domosławskiego próbowały to zmienić, odzyskać złożoną i wciąż aktualną spuściznę intelektualną dwóch wybitnych postaci. Odzyskać nawet nie dla historii kultury, ale dla współczesnej debaty publicznej. Bauman z ­perspektywy socjologa i filozofa, Kapuściński zaś jako reporter i podróżnik – wnikliwie oraz na bieżąco analizowali najważniejsze procesy społeczne, ekonomiczne i polityczne XX wieku. I to zarówno na światowych peryferiach, jak i w jego centrum. Z powodów geopolitycznych ­Polska po II wojnie znalazła się na marginesie, dlatego ominęły nas ważne dyskusje, które kształtowały zachodnie myślenie o takich sprawach, jak globalizacja, ewolucja kapitalizmu w stronę neoliberalną czy postępujące narastanie nierówności społecznych. Dlatego gdy w latach 90. wchodziliśmy w nową rzeczywistość, nie byliśmy na nią przygotowani.

Wprowadzanie po latach do debaty publicznej takich postaci nie jest procesem łatwym. Widać to na przykładzie recepcji obu biografii Domosławskiego. Przy okazji pierwszej dyskutujący skupili się niemal wyłącznie na jednym z mniej istotnych wątków pobocznych, związanych z życiem prywatnym Kapuścińskiego. Tym samym pominięto szereg ważnych problemów podnoszonych przez Domosławskiego. W przypadku książki o Baumanie, która ukazała się 11 lat później, sytuacja wyglądała już nieco inaczej. Ci, którzy przeczytali ją uważnie i bez ideologicznego zacietrzewienia, najczęściej dostrzegli jej olbrzymi potencjał dla rozmowy o polskiej historii, ale przede wszystkim o globalnej teraźniejszości.

A wszystko dlatego, że Domosławski, niezależnie od podejmowanego tematu czy formy pisarskiej, zawsze pozostaje reporterem. Zachowuje krytyczny dystans do opisywanej rzeczywistości i zachęca czytelników do ciągłego modyfikowania schematów myślenia. Innymi słowy, pokazuje nam inne światy, do których nie mamy dostępu, ale jednocześnie uczy nas, jak powinniśmy na nie patrzeć. ©

ARTUR DOMOSŁAWSKI (ur. 1967) – pisarz i reporter. Zajmuje się krajami globalnego Południa, najczęściej Ameryki Łacińskiej. Autor książek: „Gorączka latynoamerykańska” (2004), „Śmierć w Amazonii” (2013). „Wykluczeni” (2016). Napisał dwie biografie: „Kapuściński non-fiction” (2010) i „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana” (2021). Przez lata był związany z „Gazetą Wyborczą”, obecnie z „Polityką”. Laureat nagrody Grand Press „Dziennikarz Roku” 2010 oraz Nagrody im. Beaty Pawlak.

Podczas Festiwalu Conrada porozmawiamy z ARTUREM DOMOSŁAWSKIM o XX wieku, który przedstawiany był jako najkrótsze „stulecie” w dziejach – od roku 1918 i końca I wojny światowej do upadku komunizmu w 1989 r. A jednak konflikty, które obserwujemy na co dzień, jawią się jako kontynuacja XX-wiecznych procesów, zasilanych mieszanką regresywnych impulsów psychospołecznych i marzeń o błyskawicznej modernizacji. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z kontynuacją, a jeśli tak, to dlaczego nie możemy uwolnić się od widm przeszłości?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad. Wspólnoty II