Głodni przy stole

Tragikomedia Cristiego Puiu, złożona głównie z dreptania i gadania, jest jednym z najważniejszych tytułów ubiegłego roku. To jedyny w swoim rodzaju „Rumunów portret własny”. Ale czy tylko Rumunów?

28.05.2017

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Sieranevada” / Fot. Gutek Film
Kadr z filmu „Sieranevada” / Fot. Gutek Film

Polacy od ponad stu lat mają swoje „Wesele”, które powraca także w różnych wariantach ekranowych. Rumuni od niedawna mają swoją znacznie skromniejszą „Sieranevadę”, czyli film o stypie organizowanej w prawosławnych rodzinach 40 dni po pogrzebie. Nie ma wszak lepszego laboratorium społecznych i pokoleniowych napięć niż rodzinna ceremonia, zwłaszcza suto zakrapiana. Zderzenie rytualnej formy z niekontrolowanym ludzkim żywiołem przynosi coś więcej niż ciekawy efekt artystyczny. Potrafi odsłonić najbardziej kłopotliwą prawdę – dotyczącą nie tylko biesiadującej rodziny, ale całej wspólnoty. Jej lęków, frustracji i wzajemnych uprzedzeń.

W „Śmierci pana Lazarescu” (2005) Cristi Puiu pokazywał, jak bardzo człowiek musi się namęczyć – z biurokracją, bezdusznością, brakiem wzajemnego zaufania – zanim wreszcie umrze. Zanurzone w oparach absurdu przygody tytułowego staruszka zamieniały się w metaforę postkomunistycznego społeczeństwa. Dekadę później ten sam reżyser przygląda się swoim rodakom w nieco innej już rzeczywistości. W „Sieranevadzie” zgromadzeni na stypie członkowie rodziny są w większości beneficjentami transformacji ustrojowej i wejścia Rumunii do Unii Europejskiej – choć nieżyjący gospodarz zapewne przewraca się w grobie widząc, że jego syn woli handlować sprzętem medycznym, niż wykonywać zawód lekarza.

Zajęci pracą i konsumpcją przedstawiciele rumuńskiej klasy średniej puste miejsca po ideologii i religii próbują wypełnić zaczerpniętymi z internetu teoriami spiskowymi (podobno za zamachami z 11 września stała rządowa mistyfikacja) i pseudonauką (podobno kawa pomaga wyleczyć raka skóry). Polityczne zaangażowanie sprowadza się do rodzinnych sporów o komunizm, rewolucję 1989 roku i Kościół, które nakręcają się wraz z kolejną otwieraną butelką. Szczególnie zajadła jest w tych kłótniach wiekowa ciotka Evelina, paradująca po mieszkaniu w futrzanej czapie. Niegdyś zagorzała komunistka, nadal dałaby się pokroić za tamten ustrój, co nie przeszkadza jej być gorliwą uczestniczką religijnej uroczystości. Lecz są i tacy, dla których ceremonia ku czci zmarłego jest zwykłą „szopką”. I taką zaiste się staje, kiedy z szaf zaczynają wypadać kolejne gnijące trupy, a wypominki sprowadzają się do wzajemnych przytyków i pretensji.

Puiu po mistrzowsku ustawia choreografię z udziałem 16 osób krążących po mieszkaniu w postkomunistycznym bloku niczym w słynnym „Tangu” Zbigniewa Rybczyńskiego. Kamera Barbu Bălăşoiu staje się jednym z uczestników przyjęcia, reżyser w wywiadach przypisuje jej nawet spojrzenie zmarłego ojca rodziny. Jego duch krząta się wokół kuchni, zagląda do kolejnych pomieszczeń, zatrzymuje się tu i ówdzie na dłuższą chwilę, rejestruje fragmenty rozmów. Ten sam duch w długim ujęciu otwierającym film przygląda się z oddali bezsensownej ludzkiej bieganinie po bukaresztańskiej ulicy. Przez blisko trzy godziny bierzemy udział w wielopokoleniowym tańcu, z udziałem swoich, ale i tych bardziej obcych, w tańcu rozpiętym między śmiercią a życiem, tragicznym i śmiesznym jednocześnie. Choć niemal wszyscy bohaterowie filmu, żywi czy martwi, mają coś za uszami i nie dla wszystkich znajdzie się miejsce przy rodzinnym stole, reżyser traktuje ich niczym własną rodzinę – z pewnym zniecierpliwieniem, a zarazem podskórną serdecznością.

Scenariusz filmu powstał zresztą pod wpływem jego własnych doświadczeń związanych ze śmiercią ojca. Dlatego gdy w kulminacyjnej scenie rozpoczyna się pranie najbardziej wstydliwych rodzinnych brudów, a poziom agresji osiąga masę krytyczną, Puiu nie zostawia swojej filmowej rodziny w stanie rozbebeszonym. Awantura ma działać jak oczyszczająca powietrze burza. Chciałoby się, żeby tak było choćby w przypadku małżeństwa Laury i Lary’ego, których dwie jakże różne rozmowy w aucie stanowią wyraźną klamrę filmu. Lary jest zresztą jedynym, który próbuje zachować zdrowy rozsądek, choć i jemu udziela się w końcu ogólne rozdrażnienie, co świetnie obrazuje scena ze źle zaparkowanym samochodem. Stypa, która przede wszystkim ma pomóc błąkającej się duszy zmarłego w znalezieniu ostatecznego spoczynku, staje się, przynajmniej dla niektórych jej uczestników, rodzajem psychodramy. Zmusza do rozliczenia z samym sobą, skłania do wybaczenia.

Tytuł „Sieranevada” oznacza wszystko albo nic. Być może kryją się za nim jedynie banalne scenki rodzinne, może wielka społeczna diagnoza. Film nie doczekał się najbardziej prestiżowych nagród, a do naszych kin wchodzi w rok po światowej premierze. Mimo to tragikomedia Puiu, złożona głównie z dreptania i gadania, pozostaje jednym z najważniejszych tytułów ubiegłego roku, szczególnie dla mieszkańców naszej części Europy. Reżyser stworzył obraz kameralny, a zarazem gęsty i „filmowy”, czytaj: mistrzowsko sfotografowany i zorkiestrowany w montażu. Zawarł w nim jedyny w swoim rodzaju „Rumunów portret własny”. Ale czy tylko Rumunów? Uchwycił stan ducha społeczeństwa, które za pomocą rytuałów próbuje bronić się przed ostatecznym rozkładem – na przekór wewnętrznym pęknięciom, codziennej gonitwie za pieniądzem i niekończącej się wojnie o pamięć.

Rodzina z „Sieranevady” przypomina trochę bohaterów „Dyskretnego uroku burżuazji” Buñuela, którzy chcieliby po prostu zjeść wspólny posiłek, ale coś im bez przerwy staje na przeszkodzie. W filmie Puiu najpierw trzeba zaczekać na księdza, który dramatycznie się spóźnia, potem spotkanie przy stole przerywa nadejście kłopotliwego gościa. Kiedy wreszcie kapłan zrobi swoje, sytuacja się uspokoi, a rytuał żałobny ostatecznie się dopełni, mało kto będzie miał jeszcze apetyt na cokolwiek. I nie musimy zamieniać rumuńskiej ciorby na bardziej swojski rosół, żeby poczuć wraz z bohaterami, jak smakuje ten głód. I czym jest niemożność porozumienia. ©


SIERANEVADA – reż. Cristi Puiu. Prod. Rumunia/Francja/Bośnia i Hercegowina/Chorwacja/Republika Macedonii 2016. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 2 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2017