Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić

"Istnienie, długo oczekiwany dokument Marcina Koszałki, będący bezlitosnym dziełem o śmierci i zarazem ekstatyczną pochwałą życia, zobaczymy podczas Krakowskiego Festiwalu Filmowego.

05.06.2007

Czyta się kilka minut

Bezlitosny film o śmierci będący jednocześnie ekstatyczną pochwałą życia? Z tym paradoksem mierzy się najnowszy film krakowskiego dokumentalisty. Owiany zawczasu złą sławą (reżyserowi zarzucano, że czyha na moment zgonu bohatera, by pokazać spreparowanie jego zwłok), jest także filmem-pożegnaniem. Jego bohater, wielki krakowski aktor Jerzy Nowak, przygotowując się do ostatniej drogi, porządkuje swoje doczesne sprawy. Świadomość bliskiej śmierci rozbraja pogodą ducha i filozoficzną refleksją. Towarzyszymy mu w tych porządkach, pokrzepieni jego dzielnością w obliczu rzeczy ostatecznych. Jednocześnie próbujemy razem z nim udźwignąć ciężar decyzji, jaką jest przekazanie pośmiertnych szczątków krakowskiej Akademii Medycznej z przeznaczeniem na cele dydaktyczne.

Gdyby był to tylko pogodny film o umieraniu znanego aktora, nie miałby film Koszałki aż takiej siły. Kładąc nacisk na szczegóły realizacji wspomnianego "testamentu", reżyser pokazuje wszystkie konsekwencje wyboru Nowaka. Szczytny cel, jakim jest ofiarowanie zwłok nauce, udokumentowany zostaje serią detalicznych zdjęć z prosektorium czy studenckich ćwiczeń z anatomii. Ich świadkiem jest również sam bohater. Ma pełną świadomość tego, co stanie się wkrótce z jego cielesną powłoką: że dla adeptów sztuki lekarskiej będzie ona zaledwie "atrapą", preparatem, anonimowym przedmiotem. Jest jednak w swej decyzji niezłomny.

"Nie wszystek umrę" - horacjańskie credo realizuje się w tym filmie w dwójnasób. Z jednej strony poprzez unieśmiertelnienie na taśmie filmowej; aktor rozbrajająco przyznaje, że zgodził się na film wyłącznie "dla sławy", której nie zapewniłyby mu w takim stopniu dotychczasowe role teatralne. Z drugiej - chciałby swoją śmiercią wykonać jakiś pożyteczny gest, zniwelować choć trochę przypisany umieraniu znak ujemny.

Brzmi to pięknie, ale nie tak łatwo zgodzić się z podobną decyzją, kiedy popatrzy się na tych, którzy będą kiedyś opłakiwać zmarłego. Im pozostanie jedynie symboliczny pochówek i trudna świadomość, że nieobecne, drogie niegdyś i bliskie ciało poddawane jest właśnie pośmiertnym torturom. Ten niepokój udziela się widzowi. Kiedy Jerzy Nowak rozmawia z prawnikiem na temat "zmiany statusu ciała" albo z profesorem Akademii, który będzie kiedyś dysponentem jego szczątków - bohater, mimo choroby tak ciągle żywy i cielesny, zaczyna się nam wymykać, staje jedną nogą po drugiej stronie. A przecież mędrzec, który chciałby godnie odejść z tego świata, pozostawiwszy tu wymierny ślad, jest dla nas także człowiekiem, którego zdążyliśmy najzwyczajniej w świecie polubić.

Film Koszałki działa odwrotnie niż na przykład dzieła sztuki średniowiecznej czy barokowe sonety, które opiewając rozkład materii, przypominały ludziom o końcu naszych dni. "Istnienie" próbuje pogodzić nas z umieraniem. Oswoić je i uczynić naturalną konsekwencją życia. A może nawet i szansą na uporanie się z tym, co dotychczas w tym życiu leżało odłogiem. Jerzy Nowak z niezwykłym wręcz wdziękiem uczy, że odchodzenie może być także gruntownym remanentem, naprawieniem starych szkód, nadrobieniem zbierających się latami zaległości. I będą to zarówno rzeczy ważne - późne zaślubiny z ukochaną kobietą, wizyta w rodzinnych stronach na Ukrainie czy odwiedzenie starych przyjaciół, dogorywających dziś w domach opieki - jak i zupełnie błahe: ot, choćby jazda na karuzeli. Oglądamy bohatera, jak spaceruje z psem po Błoniach, rozmawia z wnukiem, spędza czas z przyjacielem Zygmuntem Koniecznym, który do tego filmu pisze właśnie muzykę, jak egzaminuje studentkę, odwiedza krawca, bryluje na parkiecie podczas sylwestrowej zabawy - i coś się wówczas w nas buntuje. Trudno przyjąć dla tych wszystkich pięknych scen perspektywę śmierci. A jednak... I być może dzięki właśnie tej perspektywie zaczynamy - wraz z bohaterem - dostrzegać wagę nieważnych z pozoru chwil.

Ale film Koszałki mówi coś więcej. Wszakże piękne momenty stanowią jedynie część istnienia. I choć sam Nowak uznaje lęk przed śmiercią za absurdalny, bo przecież "istnieje tylko życie", jednocześnie daje świadectwo, że istnienie nie kończy się wraz ze śmiercią ciała. Przypomina o tym choćby scena na cmentarzu, gdzie aktor porządkuje groby i modli się za swoich rodziców. Albo w muzycznym studiu, gdzie przysłuchuje się nagraniu piosenki do słów wiersza Wyspiańskiego. I jeszcze finałowe ujęcie bohatera nurkującego w niebieskiej otchłani basenu. Sceny, które sentencji non omnis moriar nadają głębszy, bardziej metafizyczny sens.

Piękny i mądry film Koszałki i Nowaka - bo "Istnienie" nie byłoby tym, czym jest, bez osoby swego bohatera - dotyka śmiało, ale z dużym wyczuciem tabu naszej kultury. Polski film fabularny porywa się na te sprawy nader niechętnie (wyjątkiem są dzieła Krzysztofa Zanussiego), ale lukę wypełnia dzisiejszy dokument. Reżyserzy z pokolenia trzydziestoparolatków: Małgorzata Szumowska ("A czego tu się bać") czy Koszałka ("Śmierć z ludzką twarzą", "Istnienie") nie boją się wchodzić w owe mroczne rejony i potrafią znaleźć do nich zaskakujący, jasny klucz. Spojrzenie podbudowane zapewne głębokimi doświadczeniami osobistymi, nakazuje im (i nam) zobaczyć w śmierci nie koniec, lecz wezwanie do lepszego, bardziej świadomego życia.

U Koszałki nawet Kraków jest inny niż w większości filmów wykorzystujących go jako malownicze tło. Reżyser i operator w jednej osobie fotografuje rodzinne miasto okiem kogoś, kogo cierpienie zdążyło znieczulić na wszystkie powierzchowne uroki. Woda zalewu w Zakrzówku, stojąca pośród wapiennych skał, powraca w filmie jak tajemniczy refren. Kamera studiuje dachy kamienic i kościołów, stykające się z niebem za pośrednictwem anten, kominów i kabli. Miasto widziane z góry, pogrążone w jesiennej szarzyźnie, zdaje się miejscem niemal widmowym. Najbardziej realni pozostają w nim ludzie i to, co w nich zostanie po odejściu głównego bohatera.

"Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić,/na jakąż nutę będę nucić/melodię zgonu mą wyprawną?/Rzuciłem przecież go już dawno" - słowa Wyspiańskiego zaśpiewane do muzyki Koniecznego brzmią w zakończeniu już nie tylko jak pożegnanie. Słychać w nich także nutę pocieszenia. Bo młodopolski poeta wyraża także takie pragnienie: "Nad grób niech moje przyjdą dzieci/i niech się jedno z nich zaśmieje".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007