Księga ciała

Modele anatomiczne to nie wszystko. Studenci medycyny pozbawieni kontaktu ze śmiercią będą gorszymi lekarzami.

20.11.2017

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

Prosi, by nie wymieniać jej nazwiska i imienia. Przypuszcza, że ludzie nie pochwalą tego, co robi. Deklarację podpisała dwa lata temu. Przeczytała w gazecie o programie i od razu podjęła decyzję. Powiedziała tylko dwóm osobom – bratu, ale ten niedawno zmarł, i znajomej, która jest osobą młodszą, więc pewnie ją przeżyje i o wszystko zadba. Oczywiście, że była zaskoczona. Ale o nic nie pytała. Młodym się wydaje, że nie wypada z ludźmi starszymi rozmawiać o śmierci.

Ma 86 lat, była lekarzem. Studiowała anatomię, więc wie, z czym to się wiąże. Mówi, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Martwi się tylko, czy taka stara do czegoś się jeszcze przyda. Ale zapewniali, że wiek nie gra roli. Mąż nie żyje, krewni nie mieszkają w Polsce. Nie chce obciążać ich pogrzebem. Ani wybierać, w którym z trzech rodzinnych grobowców mieliby ją pochować. Dlatego oddała swoje ciało dla nauki.

Umarli uczą żywych

– W Krakowie do programu świadomej donacji przystąpiło już 350 osób – mówi dr Jarosław Zawiliński, zastępca kierownika Zakładu Anatomii Collegium Medicum UJ. – Średnio w ciągu roku otrzymujemy dziesięć ciał. To zaspokaja nasze potrzeby. Kiedyś były z tym problemy, zdarzało się, że zwłoki przywoziliśmy ze Szczecina. Dzisiaj chętnych spoza Małopolski odsyłamy do innych ośrodków.

Idea świadomej donacji dotarła do Polski ćwierć wieku temu. W 1991 r. prof. Ryszard Aleksandrowicz zaczął przyjmować potwierdzone notarialnie oświadczenia o przekazaniu ciała zakładowi anatomii warszawskiej Akademii Medycznej. Z czasem zrodziła się myśl o programie, który mógłby zaspokoić nie tylko bieżące potrzeby w tej materii.

Dziś wszystkie wydziały medyczne przyjmują deklaracje, na mocy których ciało po śmierci nie trafia na cmentarz, ale do uczelnianego prosektorium. Donator wskazuje w dokumencie dwie osoby, które powiadomią zakład anatomii o jego zgonie. Akt jest całkowicie bezinteresowny, za oddanie ciała nie dostaje się pieniędzy. Uczelnia ponosi natomiast wszystkie koszta: od opłat notarialnych, poprzez transport zwłok, aż po pogrzeb, organizowany dopiero po kilku latach, gdy ciało nie nadaje się już do celów dydaktycznych i zostaje poddane kremacji. Urna chowana jest z honorami w grobowcu zakładu anatomii, ale może też zostać przewieziona na inny cmentarz, jeśli taka była wola donatora. Uroczystości mają charakter ekumeniczny, obecna jest rodzina dawcy, władze uczelni i studenci.

– To nie są pogrzeby bezimiennych ciał. Kiedyś rzeczywiście do zakładu anatomii trafiały tzw. osoby NN, których tożsamości nie dało się ustalić, np. bezdomni. Dziś studenci wiedzą, kim był zmarły, w którego pogrzebie uczestniczą, jak miał na imię, w której sali zajęć leżał – mówi dr Zawiliński. – Ma to oczywiście znaczenie wychowawcze. Widzą, że to prawdziwi ludzie, konkretne osoby.

Każdy, kto studiował medycynę, wie, że zajęć w prosektorium nie da się niczym zastąpić, choć takie próby podejmowano.

– W Stanach Zjednoczonych, kosztem ogromnych nakładów finansowych, stworzono bardzo dokładne modele i trójwymiarowe atlasy anatomiczne, które miały ułatwić kształcenie studentów medycyny i wyeliminować kontakt ze zwłokami – mówi dr Zawiliński. – Ale gdy po kilku latach przeprowadzono badania porównawcze, okazało się, że lekarze uczeni na tych cudach techniki, którzy podczas studiów nie mieli kontaktu z rzeczywistą śmiercią, byli później mniej odporni na stres, częściej podejmowali błędne decyzje i wykazywali się mniejszą empatią.

Ludzkie ciała są anatomicznie zróżnicowane, nie ma dwóch identycznych, a dla chirurga czy ortopedy właśnie te różnice są istotne, mogą decydować o przebiegu operacji, musi być na nie przygotowany. Model, nawet najdoskonalszy, zawsze będzie jednakowy i powtarzalny. Dlatego wrócono do najbardziej tradycyjnej metody nauczania anatomii. A do niej potrzebne jest ludzkie ciało.

Stan przejściowy: limbo

Drugi donator, z którym rozmawiam, ma dopiero 54 lata. Też woli pozostać anonimowy. Wypełnił deklarację, choć na razie na tamten świat się nie wybiera. – Jestem zdrowy, w pełni aktywny zawodowo, ale przecież nikt nie wie, co komu pisane – zaczyna filozoficznie.

Nie jest samotny. Ma żonę, dwoje dzieci, liczy, że wkrótce przyjdą na świat wnuki. Pytam więc o motywy.

– Postanowiłem zaoszczędzić moim bliskim, zwłaszcza dzieciom, kłopotów. Nie chcę, by czuły się zmuszone do chodzenia na mój grób, utrzymywania go, sprzątania. Pomyślałem też, że może w ten sposób rodzina łatwiej się pogodzi z moją śmiercią. Że to będzie tak, jakbym wyjechał do innego miasta albo za granicę. Niby mnie już nie ma, ale gdzieś tam jeszcze jestem. A gdy przyzwyczają się do mojej nieobecności, pogodzą się z moim odejściem, przyjdzie czas na pogrzeb. Później, jak będą chcieli, będą przychodzić na cmentarz i palić lampki na grobie, o który jednak ktoś inny będzie się musiał troszczyć.

Jest jeszcze trzeci powód. Najbardziej oczywisty, bo przecież każdy z donatorów wie, po co oddaje swoje ciało. Różnie to nazywają: zrobić coś pożytecznego dla innych, przyczynić się do rozwoju nauki, zostawić ślad, pozostać w czyjejś pamięci... On uważa, że w ten sposób jego śmierć nabierze nowego sensu.

Syn i córka są już pełnoletni, przyjęli jego decyzję ze zrozumieniem. Wpisał ich do deklaracji jako tych, którzy powiadomią uczelnię. Jedynie żonie pomysł się nie podoba i nie chce się zgodzić. Ale jest jeszcze czas. Przywyknie.

Psycholog Bernadetta Janusz zajmuje się terapią osób w żałobie. Zanim zapytam o donację, opowiadam o moim rozmówcy.

– Ten pan wpisuje się w kulturowy trend, który próbuje ukryć przed nami śmierć i żałobę – zauważa. – Wszyscy się temu poddajemy. Nazywamy śmierć odejściem, nie zabieramy dzieci na pogrzeb, mówimy im, że babcia nie umarła, tylko wyjechała...

Bierze w obronę żonę, która wie, albo po prostu przeczuwa, że żałoba, pogrzeb i grób będą jej potrzebne i nikt nie ma prawa jej tego odbierać. Każdy z nas inaczej przeżywa żałobę, mimo że można w niej wyróżnić kilka stałych, powtarzalnych etapów. Ale nie ma żadnego „terminarza”, który określa, jak długo będziemy odczuwać ból i kiedy znów wrócimy do normalnego życia. W tym procesie pogrzeb i grób pełnią ważną rolę.

– Do pogrzebu wszystko jest w zawieszeniu – mówi psycholog. – Czujemy się tak, jakby bliska nam osoba wciąż jeszcze była między nami, czujemy jej obecność. Wiemy, że nie żyje, ale jeszcze nie jest dla nas zmarłą. Limbo. Stan przejściowy.

To trudne chwile i nie powinny trwać długo. Pogrzeb jest tym momentem, gdy niemal namacalnie uświadamiamy sobie czyjeś odejście i stratę. W różnych religiach odgrywa różną rolę: jest rytuałem pożegnania albo przejścia do innej rzeczywistości. Ale to zawsze koniec jakiegoś etapu, zamknięcie. Później jeszcze jakiś czas odczuwamy fizyczny brak zmarłej osoby, potrzebujemy jej, tęsknimy. Dlatego na początku znacznie częściej chodzimy na cmentarz. Grób jest miejscem, które daje nam poczucie fizycznego kontaktu. A cała żałoba to czas, którego potrzebujemy, by więź fizyczna przemieniła się w psychiczną.

Bernadetta Janusz nie zna przypadku, by ktoś korzystał z psychologicznej pomocy w związku z donacją ciała przez najbliższą osobę.

Ale przypuszcza, że trauma może być podobna jak w znanym psychoterapii „zespole pustego grobu”. Są sytuacje, gdy mamy pewność, że osoba nie żyje, choć jej ciała nie udało się odnaleźć: zostało w ­górach, w morzu, rozsypało się na miliony części. Nie ma grobu – miejsca, gdzie rodzina mogłaby, tak jak inni, jeszcze przez jakiś czas pozostawać z kochaną osobą w fizycznej bliskości.

Nie tylko dla ateistów

„Instynktowny strach przed śmiercią spotęgowany jest w motłochu przez obrazy przedstawiające ją jako okropną istotę, przez obrządki pogrzebowe i temu podobne. Człowiek mądry jest wyniesiony ponad wszystkie takie gusła. Ciało swoje zapisuje instytutowi anatomicznemu i stosuje zasadę Spinozy – jego mądrość jest medytacją życia, nie śmierci” – pisał w „Etyce” dominikanin i filozof o. Innocenty Bocheński.

Mój kolejny rozmówca jest księdzem i zakonnikiem. Zbliża się do siedemdziesiątki. Deklarację złożył rok temu na jednej z uczelni w zachodniej Polsce.

– W 1987 r. słuchałem wykładów ojca Bocheńskiego u dominikanów w Krakowie. Mówił o zabobonach, potem z tego wyszła znana książka. Bardzo mnie zaskoczyło, że do listy zabobonów dołączył pogrzeb. Że kropienie święconą wodą, rzucanie grudek ziemi, wieńce i kwiaty, to gusła, a nie prawdziwa wiara w życie wieczne. Tak, to był dziwak i oryginał, ale fascynujący. Po jego śmierci w 1994 r. ciało oddano – zgodnie z tym, co napisał – uniwersytetowi we Fryburgu. Pogrzeb odbył się dopiero po roku. Pracowałem już wtedy we Włoszech. Pisała o tym prasa. I wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że zrobię to samo.

Był kapelanem w szpitalu. – Oczywiście przede wszystkim służyłem chorym, ale dużo czasu spędzałem też z lekarzami. Do dziś się przyjaźnimy. Szkoda że są we Włoszech, bo nie zawsze można skorzystać z ich pomocy. Mieliśmy studentów na praktykach, młodych lekarzy na stażu. Niektórzy z nich są teraz wybitnymi specjalistami. Tak, brałem udział w sekcjach zwłok. Przyznam szczerze, że ze zwykłej ciekawości. Czy to miało znaczenie? Może...

Pytam, jak przyjęto jego decyzję w zakonie. Uśmiecha się i mówi, że na razie nikt jeszcze o tym nie wie.

– Śluby zakonne obowiązują mnie tylko do śmierci. Potem mogę już robić, co chcę – żartuje. A na poważnie dodaje: – Oczywiście, powiadomię przełożonego. Ale poczekam na nowego, wkrótce wybory. Do deklaracji wpisałem najbliższą rodzinę.

Obrusza się, gdy pytam, czy Kościół pochwala świadomą donację. – Nam nasze ciało po śmierci nie będzie do niczego potrzebne. Ale może się przydać innym. Mówimy: szczątki doczesne, ale to skarb dla nauki, dlaczego zakopywać go w ziemi? Co się przyda, oddać do przeszczepu, resztę dla nauki, nic się nie powinno zmarnować.

– Ciągle nie możemy się uwolnić od tych prostych, tradycyjnych schematów myślowych, że skoro ma być zmartwychwstanie, to nasze ciało powinno bezpiecznie czekać w grobowcu. Przecież i tak w proch się obrócimy, a Bóg z tego prochu na nowo nam ciała ukształtuje. Jakie? Nie wiem. Przemienione. Na pewno nie takie, jakie sobie wyobrażamy. Po śmierci nic już nie będzie takie, jak przedtem. Dlatego nie ma żadnego znaczenia, czy będziemy w całości czy w kawałkach, w trumnie czy w urnie.

Pytam go, czy decyzja o przekazaniu ciała dla potrzeb nauki może być alternatywą dla religijnych obrządków.

– Pewnie są ludzie, którzy w ten sposób chcą wyrazić swoją niezgodę na tzw. kościelny pogrzeb. Dobrze wiemy, że czasem rodzina organizuje go wbrew woli i życiowym wyborom zmarłego. W deklaracji można zaznaczyć, czy chce się pogrzebu religijnego, w jakim wyznaniu, czy też całkiem świeckiego. Ale byłoby źle, gdyby utrwaliło się przekonanie, że donacja jest tylko dla ateistów, scjentystów i innych niedowiarków. Ja w każdym razie, jako katolik i ksiądz, nie widzę w niej niczego, co byłoby niezgodne z moją wiarą.

Może więc chodzi o szacunek dla ciała? Wiele osób tu ma największe obawy. Ksiądz znów się uśmiecha.

– Że ktoś mnie pokroi? Albo że studenci będą sobie ze mnie żarty robić? Rozmawiałem o tym dość długo na uczelni, gdy składałem deklarację. Sami podjęli temat. Mówili, że podczas zajęć ze studentami zwraca się na to szczególną uwagę. Że byli tacy profesorowie, którzy potrafili z egzaminu wyrzucić, gdy student położył pęsetę na zwłokach, bo ciało ludzkie to nie stolik na narzędzia. Zresztą, niechby nawet sobie ze mnie pożartowali. Wolę to niż robaki, które będą mi toczyć oczodoły. Bo przecież tak właśnie by się skończyło.

Piękne ciała

W Polsce ciała przekazywane do celów naukowych konserwowane są roztworem formaliny. Nie stosuje się na razie plastynacji – słynnej metody dr. Hagensa, twórcy wystaw „Body World”. Jak przyznają anatomowie, z którymi rozmawiałem, technika ta ma wiele zalet (ciało zachowuje naturalny kolor, preparaty są estetyczne i bardzo trwałe), ale nie daje studentowi możliwości samodzielnego wyodrębniania tkanek i narządów, bardzo istotnego dla procesu nauki. Gotowe preparaty wykonane tą metodą też nie są chętnie kupowane, ze względu na wątpliwości etyczne co do sposobu pozyskiwania ciał przez firmę słynnego niemieckiego anatoma [patrz ramka poniżej].

Pytam dr. Zawilińskiego, co dzieje się z ciałem, gdy trafia do zakładu anatomii.

– Przez co najmniej osiem miesięcy zwłoki są utrwalane. Najpierw do układu naczyniowego wstrzykiwany jest roztwór formaliny, w sumie ok. 40 litrów. Potem na kilka miesięcy zamykane są w basenach z tym samym środkiem. Po zakończeniu procesu konserwacji są preparowane przez asystentów, którzy odsłaniają kolejne miejsca i narządy. Dopiero po tym trafiają do studentów, choć czasem nawet studenci pierwszego roku uczestniczą w pracach zespołu preparatorów, pod opieką dyrektora instytutu.

Ciało nasączone roztworem formaliny nie wygląda tak atrakcyjnie jak preparat plastyfikowany. Jest bezwładne, ma woskową barwę. Służy nauce, nie zaspokajaniu ciekawości. Ale nie mniej zapada w pamięć.

Gdy w 1984 r. rozpocząłem studia na ówczesnej Akademii Medycznej w Krakowie, spędzałem w prosektorium kilka godzin w tygodniu. W pierwszym miesiącu świeżo upieczeni studenci mieli do czynienia tylko z preparatami suchymi – kośćmi – i chyba nikt nie zastanawiał się, skąd pochodzą. Asystent przynosił je w kartonowym pudle. Były też czaszki, ale i one nie robiły wrażenia, bo większość z nas miała takie same w domu. Nie były to plastikowe modele. Dostawało się je od starszych kolegów, kupowało na czarnym rynku albo „organizowało”, jak mówiliśmy w tamtym czasie, choć o sposobach lepiej dziś nie opowiadać.

W drugim miesiącu pojawiło się serce. Zniszczone i wyeksploatowane, nieprzypominające kolorowych rycin z podręcznika do anatomii. To wciąż był dla nas preparat, naukowa pomoc.

W listopadzie, w trakcie ćwiczeń, niespodziewanie otworzyły się drzwi naszej małej sali i dwóch asystentów wtoczyło metalowy stół na kółkach. Leżały na nim zwłoki starszej kobiety. Nastrzyknięte formaliną, ale nie otwarte, gotowe do preparacji. Staliśmy, kilkanaście osób, w całkowitym milczeniu. W tej jednej chwili, właśnie w tym dopiero momencie, zdaliśmy sobie sprawę, gdzie jesteśmy i czym się zajmujemy. Śmierć do tej pory, o ile ktoś z nas, dziewiętnastolatków, w ogóle miał z nią do czynienia, była albo osobistym przeżyciem, albo filozoficznym zagadnieniem. Teraz stanęła pośród nas, a my mieliśmy się nauczyć z nią żyć.

Twarz kobiety, nad której ciałem staliśmy, była spokojna, poważna i gładka. Formalina zlikwidowała wszystkie zmarszczki. Każdy z nas zobaczył w niej (tak, o tym później się rozmawia) twarz swojej babci. Nie wiedzieliśmy, kim była. Programów donacji jeszcze nie wymyślono, do zakładu przywożono zwłoki bezdomnych albo ludzi samotnych, po których ciała nikt się nie zgłosił do szpitala czy do domu starców. Być może trafiła do nas z domu naprzeciwko, którego okna wychodziły wprost na naszą salę, a w ciepłe dni zaglądali stamtąd zaciekawieni pensjonariusze.

Starsza pani została z nami przez cały rok. Z tygodnia na tydzień coraz bardziej znikała, zmieniając się w otwarty atlas ludzkiego ciała. Wspomina ją dziś ciepło wielu lekarzy i pewnie kilka takich osób jak ja, które ze studiów odeszły.

Minęło 30 lat, a ja pamiętam jej siwe, gładko zaczesane włosy. I widzę jej ładną twarz. ©℗

PROGRAM ŚWIADOMEJ DONACJI

To obecnie jedyny w Polsce sposób pozyskiwania ciał do celów naukowych. Programy donacji prowadzą wszystkie publiczne uczelnie i wydziały medyczne w kraju. Druk deklaracji można pobrać w zakładach anatomii lub ściągnąć ze strony internetowej. Prawo nie pozwala korzystać z donacji uczelniom prywatnym. Teoretycznie istnieje możliwość przekazania zakładom anatomii ciał osób bezdomnych lub samotnych, ale ze względu na czasochłonne procedury oraz coraz większą skuteczność programów donacji, w praktyce nikt z takiego rozwiązania nie korzysta. Polskie prawo nie zezwala natomiast na przekazywanie dla celów naukowych ciał osób zmarłych w więzieniach.

Z danych zebranych w 15 uczelniach medycznych wynika, że w całym kraju deklarację o przekazaniu ciała nauce złożyło ponad 4 tys. osób. Trudno oszacować, ile donacji będzie skutecznych (ile ciał będzie służyło studentom medycyny). Złożoną deklarację można wycofać, często też się zdarza, że rodziny nie informują uczelni o śmierci donatora. Uczelnie w dużych ośrodkach, prowadzące program od wielu lat, otrzymują ok. 10 ciał każdego roku.

Czas wykorzystywania zwłok w celach naukowych w Polsce wynosi ok. 5-6 lat. W krajach zachodniej Europy i USA ciała pozostają na uczelni od kilku tygodni do roku. Ma to związek z większą liczbą donacji oraz z innymi technikami konserwacji zwłok. Niektóre uczelnie wykorzystują też zwłoki bez wcześniejszej konserwacji do kilkunastodniowych kursów technik sekcyjnych.

WYKORZYSTYWANIE CIAŁ DO RÓŻNYCH CELÓW

PLASTYNACJA

Metoda opracowana pod koniec lat 70. XX w. przez kontrowersyjnego niemieckiego anatoma Günthera von Hagensa. Polega na odsysaniu z tkanek wody oraz tłuszczu i zastąpieniu ich polimerami. Wątpliwości etyczne budzi nie sama technika, ale działalność pozamedyczna dr. Hagensa. Plastyfikowane zwłoki są eksponowane na komercyjnych pokazach, gdzie dla lepszej ekspozycji mięśni (i zwiększania atrakcyjności show) ciała ustawiane są w pozach symulujących ruch (np. grę na saksofonie, strzelanie z łuku). Założony przez Hagensa instytut plastynacji uruchomił przemysłową produkcję preparatów w zakładach w Niemczech, Chinach i Kirgistanie. Przedsiębiorstwo było oskarżane o kupowanie od chińskich władz ciał więźniów, na których wykonano karę śmierci. Hagens odrzuca te oskarżenia, twierdząc, że wszystkie ciała zostały ofiarowane przez świadomych donatorów. Według danych ze stycznia 2017 r. instytut pozyskał ponad 17 tys. deklaracji donacji z całego świata (większość, niemal 16 tys., z Niemiec).

CRASH TEST

Państwowe i komercyjne instytucje w Stanach Zjednoczonych wykorzystują ciała do badań skutków wypadków komunikacyjnych. Ich wyniki służą firmom motoryzacyjnym w zwiększaniu bezpieczeństwa nowo produkowanych samochodów.

BADANIA KRYMINALISTYCZNE

Osoby przekazujące ciała Uniwersytetowi w Tennessee (USA) mogą zdecydować o złożeniu ich na tzw. farmie ciał, gdzie zwłoki przez dłuższy czas poddawane są rozkładowi w różnych warunkach i pod wpływem różnych substancji. Efekty badań wykorzystywane są w kryminalistyce.

KOLEKCJA SZKIELETÓW

Uniwersytet w Nowym Meksyku (USA) wykorzystuje przekazane ciała (układ kostny) do szeroko zakrojonych badań antropologicznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2017