Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Feynman żyje!” – naklejki z takim hasłem nie zdobią murów Uniwersytetu Princeton, lecz uliczki zapomnianego dziś Kyzyłu, gdzie stoi obelisk wyznaczający geograficzny środek Azji. Podróż do położonego 4750 km na południowy wschód od Moskwy miasta stała się marzeniem światowej sławy fizyka, jednego z twórców elektrodynamiki kwantowej, laureata Nobla z 1965 r. Wszystko zaczęło się od znaczków pocztowych, które w latach 20. i 30. XX wieku emitowała Tuwińska Republika Ludowa. Egzotyczne obrazki z enigmatycznego kraju rozpalały wyobraźnię kolekcjonerów na całym świecie. To dziecięce wspomnienie i zabawna dla młodego Amerykanina nazwa stolicy wystarczyły, by w jego głowie zrodziła się idée fixe – podróż do Tuwy.
– Przez 13 lat Richard Feynman i jego najbliższy przyjaciel Ralph Leighton próbowali tam pojechać – mówi „Tygodnikowi” Roko Belic, reżyser dokumentu „Genghis Blues”. – Niestety, trwała zimna wojna. Feynman był światowej sławy fizykiem jądrowym, więc Rosjanie byli przekonani, że jest szpiegiem. W końcu dostali zaproszenie. Pech chciał, że kilka miesięcy wcześniej Feynman zmarł na raka. Ralph musiał udać się w tę podróż sam.
Obsesja noblisty wyzwoliła jednak energię, która nie zanikła wraz z jego śmiercią. Pod kierownictwem Leightona prężnie działało w Ameryce towarzystwo Przyjaciele Tuwy, które popularyzowało ten niezwykły region, a zwłaszcza jego muzykę.
Rezonans powietrza
Muzyka tuwińskich mistrzów brzmi jak nie z tego świata. Ich alikwotowy śpiew opiera się na wprowadzaniu w rezonans wydobywającego się z płuc powietrza. W efekcie można odnieść wrażenie, że wokalista wyśpiewuje więcej niż jeden dźwięk naraz. Najbardziej znanym zespołem wykonującym ten rodzaj muzyki jest założone w 1992 r. Huun-Huur-Tu.
– Jeśli wychowujesz się w Tuwie, Ałtaju czy Mongolii, to ten śpiew jest dla ciebie absolutnie normalny – mówi „Tygodnikowi” Radik Tolouche, jeden z wokalistów grupy. – Praktykujesz go na rodzinnych uroczystościach i wśród znajomych, naturalnie rozwijając mięśnie gardła. Jeśli jednak jesteś obcokrajowcem, to rzeczywiście niełatwo będzie ci wydobyć takie dźwięki. Nie mówiąc już o tym, że osoba z zewnątrz nie wychwyci tych melodii i wspaniałego przesłania płynącego z tuwińskich pieśni.
Członek Huun-Huur-Tu zapomniał najwyraźniej o jednym artyście. Paul Pena kochał muzykę. Kochał również inność, więc uczył się języków. Jako że od urodzenia był niewidomy, w edukacji pomagało mu radio. Pewnego dnia, szukając audycji poświęconej językowi koreańskiemu, natknął się na dźwięki, które wprawiły go w osłupienie. Choć miał za sobą karierę bluesmana, nigdy nie słyszał czegoś podobnego. Latami starał się ustalić, skąd pochodziło to nagranie i kim są ludzie obdarzeni tak niezwykłym głosem. Dopiero w jednym ze sklepów muzycznych sprzedawca podał mu płytę z nagraniami tuwińskich mistrzów. Był rok 1991 – złapał bakcyla Feynmana.
Propozycja nie do odrzucenia
W wyniku zakończenia zimnej wojny oraz dzięki konsekwentnej pracy stowarzyszenia Leightona mistrzowie z Tuwy zaczęli koncertować w Stanach Zjednoczonych. W San Francisco wystąpił Kongar-ol Ondar. W pierwszym rzędzie siedział Pena. Nieradzący sobie z życiem po śmierci żony, z trudem ukrywał wzruszenie. Zaraz po występie poprosił Azjatę o autograf, po czym spontanicznie zaśpiewał mu pieśń w stylu kargyraa. Artyści momentalnie się zaprzyjaźnili. Dwa lata później kalifornijski bluesman dostał zaproszenie na festiwal w Kyzył.
Nie tylko Pena był beneficjentem pierwszych występów tuwińskich muzyków w USA. Na innym pojawił się młody chłopak o środkowoeuropejskich korzeniach.
– Moja matka urodziła się w Czechosłowacji i była zdumiona, jak mało naucza się o świecie amerykańską młodzież – mówi reżyser. – W rezultacie nalegała, abyśmy wraz z bratem oglądali jak najwięcej dokumentów. Jeden z nich był poświęcony Feynmanowi, Leightonowi i ich wieloletnim staraniom związanym z podróżą do Tuwy. Gdy obejrzałem ten film, wiedziałem, że muszę tam pojechać.
Zanim to się jednak stało, odbył się wspomniany koncert. Belic poznał na nim zadziwiającą muzykę południowej Syberii, a także samego Ralpha Leightona. Rok później przyszły reżyser skończył studia i postanowił, że nadszedł czas podróży.
– Zadzwoniłem do Ralpha i powiedziałem mu o swoich planach – wspomina dokumentalista. – Zasugerowałem, że wezmę ze sobą kamerę i nakręcę tam jakiś film, bo wtedy nie było jeszcze internetu, więc to był jedyny sposób, by dowiedzieć się czegoś o tym miejscu. Nie wiedziałem jednak, co mogłoby być moim tematem: szamani, a może śpiew gardłowy? Wtedy Leighton opowiedział mi historię bluesmana, który sam nauczył się śpiewu alikwotowego i następnego lata miał lecieć na festiwal w Kyzył. Zasugerował, że jeśli jego przyjaciel z BBC nie znajdzie czasu, to może mógłbym to nakręcić. A to był dokumentalista, który zrobił film o Feynmanie, od którego wszystko się zaczęło. Ja zaś nigdy nie miałem w rękach profesjonalnej kamery. Odczekałem chwilę, uspokoiłem się i powiedziałem: „Nie pamiętam, jakie mam plany – muszę spojrzeć w kalendarz”.
Dżyngis blues
Tuwańczycy zgotowali im serdecznie powitanie. W końcu Pena nie dość, że nauczył się podstaw ich języka, to jeszcze zgłębiał ich kulturowe dziedzictwo. Wplatając elementy bluesa w swój występ, Amerykanin wygrał konkurs – Sympozjum Chöömej – w kategorii śpiewu kargyraa. Za kulisami wzruszonemu artyście gratulacje składali najwięksi mistrzowie, wśród nich Kongar-ol Ondar. Następnego dnia słynny pieśniarz zabrał całą ekipę w podróż po okolicy. Razem oddawali hołd rzekom, dzielili się mięsem rytualnie ubitego kozła i pili wódkę ze sfermentowanego mleka.
– Mieszkańcy Tuwy są bardzo otwarci i ciekawi świata, a rzadko mają okazję, by spotkać obcokrajowców – wspomina Belic. – Ta ekscytacja wynikająca ze spotkania z obcym była dużo większa niż niepokój związany z faktem, że kręcimy. Nie przypominam sobie, aby komuś to przeszkadzało. Pewnie dlatego, że naszym przewodnikiem był Ondar, a my sami wyglądaliśmy mało profesjonalnie.
Gdy Amerykanie zachwycali się niepodrabialną muzyką południowej Syberii, mieszkańcy tuwińskiej prowincji z zaciekawieniem przysłuchiwali się bluesowym utworom Peny. Mimo że do Kyzyłu zawitała już popkultura, rzewna muzyka Afroamerykanów bardzo ich intrygowała.
Sielanka skończyła się tydzień przed wylotem. Nagle wszystko zaczęło się walić. W dokumencie Belica pojawiają się sceny rodem z „Poważnego człowieka” braci Cohen. Jeden z członków ekipy ma atak serca, Ondar łamie rękę w bójce z pijakiem, a Pena gubi receptę na leki. Dodatkowo jego asystent rani się w rękę i łapie infekcję, która (w połączeniu z postsowiecką służbą zdrowia) omal nie zaprowadza go na tamten świat. Sam reżyser ma problem z rozmagnesowującymi się taśmami, a na lotnisku nikt nie chce sprzedać im biletów. W tak kryzysowej sytuacji Tuwańczycy dzwonią po szamana, który szuka duchów w zakupionych przez nich gongu. Następnego dnia wszystkie problemy ustają.
– Nigdy nie wierzyłem w nadprzyrodzone siły, a wręcz przeciwnie. Jako syn lekarza byłem zawsze odporny na wszystko, co nieracjonalne – zarzeka się Belic. – Nie wiem, co się dokładnie wydarzyło, ale wtedy zrozumiałem, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Doszło do mnie, że na tym świecie dzieją się rzeczy, których nie jestem w stanie objąć rozumem.
Tuwa trwa
Być może nadprzyrodzone siły czują większą potrzebę manifestacji w regionach, gdzie przez dziesięciolecia były systemowo zwalczane. W Tuwie komuniści po przejęciu władzy prześladowali zarówno buddyjskich mnichów (obecnych na tym terenie od XVI wieku), jak i wioskowych szamanów. Dziś obie te społeczności znów działają oficjalnie i pokojowo koegzystują.
– Obecnie wielu młodych Tuwańczyków wybiera się do Mongolii, Tybetu czy Indii, by zgłębiać buddyzm – zauważa Touluche. – Ja sam wierzę w duchy moich przodków. W siłę tej ziemi i w niebieskie niebo. Wiem, że dla wielu muzyka Huun-Huur-Tu czerpie z tych samych korzeni co szamanizm. Uważam jednak, że żadne dźwięki nie mogą się równać z głębią religijnego uniesienia.
Huun-Huur-Tu koncertuje na całym świecie i ma na swoim koncie nagrania z Frankiem Zappą czy Kronos Quartet. Touluche cieszy się, że ich muzyka nie tylko umieściła region na kulturalnej mapie świata, lecz przede wszystkim zwiększyła popularność gardłowego śpiewu w miastach jego ojczyzny. Zaś film „Genghis Blues” Roca Balica zdobył Nagrodę Publiczności na festiwalu Sundance i został nominowany do Oscara.
Wspólne koncerty Paula Peny i Kongar-ol Ondara na wielkich festiwalach, świetne recenzje książki „Tuwa albo śmierć” Leightona czy olbrzymi sukces filmu Belica sprawiły, że niespełniona miłość Feynmana nie poszła na marne. On sam najbardziej wzruszyłby się 14 sierpnia 2004 r., w rocznicę ogłoszenia niepodległości Tuwińskiej Republiki Ludowej, kiedy amerykańska poczta oznajmiła, że wyemituje znaczki z podobizną wybitnego fizyka. Na wydanych wcześniej znaczkach pocztowych z Tuwy Feynman występuje w stroju szamana. ©