Europejskie narody wybrane

Już od czasów Sofoklesa wiemy, że każdy los, nawet ten najlepszy, jest fatalny. Cuda dziać się mogły, anawet się działy (bramka Krzynówka zPortugalią, pierwszy gol Smolarka zBelgią) wcześniej, teraz wkraczamy wnowy czas, wktórym poznajemy przyjemność dotyku sznura na szyi, bliskich spotkań ztwarzą kata.

11.12.2007

Czyta się kilka minut

Niedawne losowanie grup eliminacyjnych do mistrzostw świata 2010 odegrało miłą przygrywkę, wprowadzając pierwszą, jak powiedział mój przyjaciel Olek, metadrżączkę, tydzień później partytura przewidziała kotły, gongi i smyczki w trzepocie. Bo też od Uralu po Atlantyk chodzi o dramat; póki piłkarze nie wybiegną na murawę, trzymając dzieciarnię za rączkę, europejskie narody wybrane muszą sobie rytualnie postękać, poczuć groźbę kresu.

O niedogodnościach

Urok Euro, nawet przy szesnastu drużynach w finale, polega na szybkim zacieśnieniu szans, zagęszczeniu wariantów. Przy ośmiu drużynach było jeszcze lepiej, tlenu brakło gwałtowniej, ale nie narzekajmy. Mundial jest wobec Euro rozwlekły, nudnawy, nadmiar intermediów często przyćmiewa samą akcję, kasuje kręgosłup. Dzięki Euro jesteśmy wreszcie w naszym domu, gdzie wiemy, od dwóch tysięcy lat wiemy, na czym polega prawdziwa walka bez pardonu.

Oczekiwanie na losowanie grup (umilone jego symulacjami w redakcjach), samo losowanie, następnie towarzyszące mu komentarze, kolejne w sumie pół roku, jakie musi minąć przed pierwszym gwizdkiem - tworzą szczególny nastrój; odnieść można wrażenie, że Europa odgrywa w tym czasie swoje dzieje, dramatyzuje teatralnie swoją przeszłość, inscenizuje ludycznie swoje psychiczne i metafizyczne przyzwyczajenia. Nie chodzi tylko o tradycyjne opinie typu "Niemcy jak zawsze będą groźni", "Rosjanie łatwo nie odpuszczą", "Austriacy chcą powrócić do dawnej świetności", które brzmią niczym mądrości historiozoficzne, farsa powtórzenia i groteska na życzenie.

Chodzi również o zabawę w projekt duchowy, czyli o stworzenie sytuacji opresji, wyznaczenie sobie otchłani, w którą trzeba zejść, by ją następnie pokonać, przedrzeć się na drugą stronę i zobaczyć niebo. Przedrzeć się na drugą stronę, czyli "wyjść", albo "wydostać się" z grupy: używane czasowniki, zwłaszcza ten drugi, wprowadzają eschatologiczny, pionowy wymiar. Oto wszyscy, wszystkie czy prawie wszystkie uczestniczące narody, tkwimy zanurzeni po szyję w błocie i będzie nam niebywale trudno stąd się wygrzebać, "przeciwnicy są niezwykle silni", "każdy jest groźny", "nie ma słabych" i choć mamy nadzieję, to "niczego nie da się przewidzieć", doprawdy, czasy są piękne, ale okropnie ciężkie.

Podczas losowania dziś rano byłem jeszcze w Bukareszcie, tutejsi przyjaciele patrzyli mi tępo w oczy niczym krowy u Stasiuka - grupa rumuńska to Holandia, Włochy, Francja - po czym uśmiechali się w odwieczny gorzki sposób, jakby czytali głównie Ciorana, "O niedogodnościach płynących z narodzin" czy inne trafne tytuły. Podczas gdy kraje, które miały to szczęście i nie zakwalifikowały się do mistrzostw, będą mogły się spokojnie udać na prawdziwą zieloną trawkę, my zakwalifikowani musimy wytrwać w piekle męki, żeby mieć wakacje.

Stereotypy, ale też naga prawda boiska, nie przypisują żadnej z czterech drużyn nadmiernej urody gry, błysków geniuszu, cudownej lekkości i zamiłowania do piękna choćby za cenę przegranej. Prym wiedzie w futbolu naszej grupy Towarzysz Mozół.

Okazji do gadania teraz nie zabraknie. Niektórzy, a zwłaszcza "fachowcy", jak powiada redaktor Szpakowski, będą porównywali sportowe osiągnięcia i możliwości, talent bramkarzy, skuteczność w stałych fragmentach i szybkość skrzydłowych; płoche to zajęcie, gdyż żadna racjonalizacja nie rozprawi się z wiarą (w cud i w naszych chłopców) lub niewiarą (nie ma siły, spuszczą nam manto), a nasz pesymizm lub optymizm co do wyników i tak bierze się z wrodzonych nam skłonności, z aktualnego stanu naszych małżeństw i miłości, wreszcie z lektur i wykształcenia - co wykazały sondaże przed meczem z Belgią: odsetek wierzących w zwycięstwo wśród magistrów był wobec średniej narodowej prześmiesznie niski.

Bezpolotowcy i Nieurodziwi

Otrzymaliśmy zatem te trzy klocki, Niemcy, Austrię i Chorwację, do zabawy i możemy zacząć układanki. Każdy klucz jest dobry: Słowianie przeciw Szwabom, CK przeciwko Prusom, Europa Środkowa przeciwko Germanom, Unia Europejska przeciwko Zalotnikowi, Turyści (PL, GER, AUT) przeciwko Dostawcom Kwater (CRO). Ogólnie rzecz biorąc, stanowimy w czwórkę dość wyrazistą grupę Bezpolotowców i Nieurodziwych, co nas wyróżnia spośród grup pozostałych.

Stereotypy, ale też, nie ma co ukrywać, naga prawda boiska, nie przypisują żadnej z czterech drużyn nadmiernej urody gry, błysków geniuszu, cudownej lekkości i zamiłowania do piękna choćby za cenę przegranej. Prym wiedzie w futbolu naszej grupy Towarzysz Mozół, powolne, nużące cedzenie piłki, stopniowe, gdy idzie dobrze, czyli gdy grają Niemcy, opanowywanie środka pola i ostatecznie nieuchronne wtłaczanie gola, w gorszych zaś momentach wykopywanie przed siebie lub jak popadnie.

Oczywiście, to tylko klisze, pierwszych genialnych dwudziestu minut Niemców w meczu ze Szwedami na ostatnich mistrzostwach świata nie zagrałaby żadna Brazylia ostatniego ćwierćwiecza, nasza połówka pierwszego meczu z Portugalią też miała cechy łacińskie, a Chorwatom zdarza się niekiedy, zwłaszcza ostatnio, prawdziwy, urokliwy pęd czy nawet dziki popęd na bramkę.

Jednak w swej przeciętnej cztery drużyny są znojną epiką futbolu, sążnistą, siermiężną prozą - ach, ten niezapomniany glut wysiąkany przez Austrię i Niemcy na mistrzostwach w 1982! - z najwyższej, jak w przypadku Niemców, czy o wiele słabszej, jak w przypadku Austriaków i nas samych, półki.

Czy Beenhakker zmieni nam gatunek, czy raczej - raczej tak - będzie chciał uszczelnić naszą mozolność, podmurować naszą ostrożność w grze? Niemcy i Chorwaci zaatakują nas z natury, Austriacy z gospodarskiego obowiązku; czy postawimy na nasz słynny (najczęściej słynny nieczynny) kontratak? Czy w meczu z Niemcami przesuniemy front chociaż o te dwadzieścia metrów do przodu, których brakło w trakcie ostatniego mundialowego spotkania; czy przestaniemy symulować, jak dwa lata temu, że z Niemcami i nam chodzi o strzelenie bramki?

Losowanie sprawiło, że niemiecka obecność w naszej grupie wyzwala dodatkową emocję, jakiej by nie dało wpadnięcie, dajmy na to, na Włochów; z Włochami byłoby ostro, ale z Niemcami będzie bardzo curry.

Co prawda są szanse, by nie rzec: nadzieje, że ten pierwszy dla obu drużyn mecz przyniesie szlachetny i w miarę bezpieczny dla jednej i drugiej remis, lecz raczej należy się spodziewać, że nawet i on będzie wymagał heroicznej walki. Nad boiskiem znowu będą się unosiły dymy znad Grunwaldu i Westerplatte, a w kraju prezydent i premier będą się ścigać o wolne krzesełko przy Merkel. Już padają słowa o historycznym rewanżu i innych odszczeknięciach; zapewne bez Beenhakkera i wiary w to, że jak Jagiełło "ustawi" drużynę, pstryczkiem z zewnątrz zmieni fatalny stan naszych spotkań z Niemcami, byłoby ciszej nad tą okazją.

Wiedeń w Wiedniu

Główna ścieżka, jaką pobiegnie większość komentarzy, zdaje się jednak już wydeptana: bijemy Austriaków (bo "jeszcze nie wygrali żadnego meczu w tym roku"), ostatecznie ulegamy Niemcom (bo "to są jednak Niemcy") i gramy o wszystko z Chorwatami ("wcale nie są tacy silni"). Magister we mnie mówi, że brzmi to zbyt prosto, niezbyt wiarygodnie, że potoczy się to całkiem inaczej; nie podoba mu się nadmiernie obecność nie tylko Niemców, ale i Austriaków, rzekomo najsłabszych; nie ma serca do tej wspólnej rzeszy, komitywy szprechania.

Pułapką dzisiejszego losowania jest odgórne samoskazanie się na drugą w najlepszym wypadku pozycję; narzuca nam ono pewną dramatyczną łatwość postępowania: z Niemcami, jak się da, gramy na remis, a jak nie, to trudno, Austrii robimy Wiedeń w Wiedniu, z Chorwatami gramy mecz prawdy; tu, czuję niejasno, trzeba chyba innej logiki.

Dziś wieczorem strony internetowe gazet piszą, że mamy szczęście, że nie jesteśmy przynajmniej, jak Rumuni, w grupie śmierci. A właściwie to jesteśmy w grupie marzeń, twierdzą liczni "fachowcy". Zapominają, że to od własnych marzeń ginie się najszybciej... Jakkolwiek bądź, sześć miesięcy dyskusji o dwustu siedemdziesięciu minutach szybko minie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej