Jak toczący się głaz

Włosi zasłużyli na awans do finału grą w całym turnieju – ale Hiszpanie zasłużyli grą w półfinale. Zobaczcie, jak niewiele dzieli zwycięstwo od porażki. I sprawdźcie, czy przypadkiem Syzyfowi nie udało się wczoraj wtoczyć kamienia na szczyt.

07.07.2021

Czyta się kilka minut

Kapitan Włochów Giorgio Chiellini podczas losowania przed serią rzutów karnych, 6 lipca 2021 r. / Fot. Andy Rain / AFP / East News /
Kapitan Włochów Giorgio Chiellini podczas losowania przed serią rzutów karnych, 6 lipca 2021 r. / Fot. Andy Rain / AFP / East News /

Co się robi w takim momencie? – powtórzył pytanie dziennikarza strzelec decydującej jedenastki, cofnięty rozgrywający Włochów Jorginho. – Bierze się głęboki oddech, uspokaja się, a potem próbuje się zrobić to, co zawsze się robiło na treningu”. Zabrzmiało jak u Pirlo – pomyślałem sobie,  nie tylko dlatego, że mnie się wszystko z Pirlo kojarzy i w koszulce z twarzą Pirlo mecz oglądałem.

Oddech Pirlo

Rzecz w tym, że ostatni strzał Włochów w meczu z Hiszpanami przypominał nieco styl, w jakim Andrea Pirlo wykorzystał karnego w meczu z Anglią na Euro 2012. Jorginho wprawdzie nie naśladował swojego rodaka naśladującego słynnego Czecha Panenkę: nie uderzał podcinką w sam środek bramki nad kładącym się już bramkarzem, ale podobnie jak Pirlo zaczekał po prostu na to, co zrobi jego vis a vis: zwolnił rozbieg, a kiedy Unai Simon rzucił się w swój prawy róg, posłał tyleż delikatną, co precyzyjną piłkę w róg przeciwny.

Co jednak jeszcze ważniejsze, niż to podobieństwo: w autobiografii Pirlo podkreśliłem sobie już jakiś czas temu cytat o strzelaniu karnego w finale mundialu 2006: opowieść o tym, jak piłkarz na boisku bierze właśnie głęboki oddech, a oddech ten jest tyleż jego, co oddechem robotnika, który z trudem dotrwał do końca miesiąca, oddechem bogatego i łajdaczącego się biznesmena, studenta po zdanej sesji, dawnych emigrantów wyjeżdżających z jego kraju za chlebem, nowobogackich z zamożnych dzielnic dynamicznie rozwijających się metropolii czy wreszcie dziwki stojącej u zbiegu ulic. „Byłem każdą z tych postaci” – wspominał w książce „Myślę, więc gram” ów moment świadomego połączenia, na chwilę przed strzałem, z milionami rodaków z różnych zakątków kraju i świata, które przeżywają dokładnie to samo, co on. „Może trudno w to uwierzyć, ale dokładnie w tamtej chwili zrozumiałem, jak cudownie jest być Włochem” – opowiadał, podkreślając, że nie nauczyły go tego ani puste słowa polityków, ani podręczniki historii.; w sumie wszystko się zgadza, bo – jak zauważa w książce „Calcio” historyk tyleż włoskiego futbolu, co włoskich ruchów socjalistycznych z pierwszych dekad ubiegłego stulecia John Foot – kiedy tamtejszych intelektualistów pyta się, co właściwie łączy tak bardzo przecież podzielonych Włochów, pierwszą odpowiedzią, jaka zwykle pada, jest „piłkarska reprezentacja narodowa”. O reprezentacji prowadzonej przez Roberto Manciniego wypada zresztą powiedzieć i to, że została zbudowana na obraz i podobieństwo całej Italii – że nie dominują w niej wyłącznie gwiazdy superklubów z bogatej Północy czy z Rzymu.

O tym, że zaczynam od Włochów, a nie od Hiszpanów – że to Włosi, a nie Hiszpanie awansowali do finału Euro – przesądziło tak niewiele, że trudno nie stawiać sobie w związku z tym pytań natury bardziej zasadniczej niż to, która z drużyn była w tym spotkaniu lepsza. W przypadku tej ostatniej kwestii odpowiedź jest zresztą wyjątkowo prosta: piłkarze Luisa Enrique zagrali najlepszy mecz w tym turnieju, a on sam okazał się pierwszym szkoleniowcem, który znalazł sposób na tik–italię: który sprawił, że reprezentacja Włoch, tak przez całe mistrzostwa Europy imponująca, nagle sprzeciętniała. Że nie była w stanie ani skutecznie grać pressingiem, ani przez dłuższą chwilę utrzymać się przy piłce.

Pocałunek Moraty

Chyba po raz pierwszy na tym turnieju selekcjoner Hiszpanów mógł być usatysfakcjonowany postawą swoich podopiecznych. Weźmy takiego Daniego Olmo, od pierwszych minut ustawionego jako tzw. fałszywa dziewiątka i cofającego się z przedniej formacji do drugiej linii, by tam zapewnić Hiszpanom przewagę i pomóc Pedriemu, Koke i Busquetsowi kompletnie zdominować nadzwyczajny w poprzednich meczach tercet Jorginho–Verratti–Barella. Niezrównani w kryciu klasycznych napastników Bonucci i Chiellini gubili się tym razem: nie wiedzieli, wychodzić za rywalem z własnej strefy obronnej, czy nie, często go też faulowali. Słowem: obok Pedriego Olmo był najlepszy na boisku, wykreował też błyskawiczną wymianą podań z Moratą wyrównującą bramkę dla Hiszpanii. A potem nie strzelił karnego…

Albo weźmy rzeczonego Moratę, od początku turnieju wygwizdywanego i obrażanego przez hiszpańskich kibiców, ba, odbierającego za pośrednictwem mediów społecznościowych pogróżki tak straszliwe, że nie wypada ich cytować: podobnie jak w meczu z Chorwacją uratował Hiszpanom skórę, zdobywając po wejściu z ławki kluczową bramkę. W walce z kolegą z Juventusu Chiellinim zrealizował misję, którą definiował przed spotkaniem jako odebranie banana siedzącemu w klatce gorylowi. Kiedy strzelił gola, popędził do najbliższej kamery: coś krzyczał w ekstazie, a może próbował ją pocałować, i pewnie wielu lżących go do niedawna rodaków nie miałoby nic przeciwko temu, by to właśnie ich zaszczycił ten pocałunek. A potem nie strzelił karnego…

Albo weźmy wspomnianego już Pedriego: poruszającego się po boisku jak Iniesta (i w tych samych sektorach boiska operującego), a podającego jak Xavi: młodzieniec z Barcelony prezentował się fenomenalnie, w ogóle był to dla niego fenomenalny turniej. Przez 90 minut gry z Włochami nie stracił piłki ani razu. Dopiero w dogrywce przytrafiły mu się dwa niecelne podania. Statystyki wykreowanych przezeń szans są równie imponujące, jak statystyki przechwytów i wślizgów. „Nigdy nie widziałem osiemnastolatka, który rozegrałby taki mecz na Euro, mundialu czy olimpiadzie – mówił później Luis Enrique. – Nawet Iniesta tyle nie potrafił”. A Pedri odpadł z turnieju…

Uśmiech Chielliniego

Tak, można by pewnie powiedzieć, że Włosi zasłużyli na awans do finału swoją grą w całych mistrzostwach – ale Hiszpanie z pewnością zasłużyli grą w tym meczu. Wszystkie silne strony przeciwnika potrafili zneutralizować: o tym, by piłkarze Manciniego mogli rozegrać koronkową akcję z gatunku tych, którymi zachwycali w pięciu poprzednich spotkaniach, nie było mowy. Gol Chiesy był efektem kontry: szybkiego wznowienia gry przez Donarummę, błyskawicznej wymiany podań między Insigne i Immobile, które otworzyły młodemu skrzydłowemu drogę do bramki. Poza tym jednak wysoko ustawiona linia obrony (i wychodzący czasem poza pole karne Simon) radziła sobie z włoskimi atakami, druga linia dominowała, może tylko o graczach ofensywnych należałoby mówić z nutą żalu, że z szesnastu strzałów tylko jeden potrafili zamienić na gola. Nawet przegrywając Hiszpania nie przestała grać swojej gry – i w końcu udało jej się wyrównać. W dogrywce nadal zresztą próbowała znaleźć sposób na rozmontowanie obrony coraz bardziej zmęczonych rywali, nadal miała szanse.


Czytaj także: pomeczowe felietony i analizy Michała Okońskiego w specjalnym serwisie na mistrzostwa Europy


Włosi cierpieli, nawet jeśli pokrywali to cierpienie uśmiechem, jak w przypadku niezrównanego zaiste kapitana Chielliniego, znów ściskającego się z kolegami po każdej udanej interwencji we własnym polu karnym, znów z nieprawdopodobnym zaangażowaniem śpiewającego hymn, a losowanie bramki, na którą strzelano karne, oraz kolejności tychże, zamieniającego na medialny show: kamera uwielbia kapitana Włochów, a on świetnie to wie, deprymując rywali i dodając jeszcze jeden atut do talii swojej drużyny. Co powiedziawszy, muszę przecież zauważyć, że atutów w starciu z taką Hiszpanią Włochy nie miały zbyt wiele, nawet kraść czasu nie potrafiły równie skutecznie jak w starciu z Belgią (ktoś policzył, że z 22 minut, jakie upłynęły od kontuzji Spinazzoli do ostatniego gwizdka sędziego ćwierćfinału, tylko 9 minut grano w piłkę: resztę udało się Włochom zaoszczędzić podczas zmian, podnoszenia się z boiska po mniej lub bardziej bolesnych kontuzjach oraz przy coraz bardziej przedłużających się wznowieniach gry). Ostatecznie wygrały dzięki głębokiemu oddechowi Jorginho.

Kamień Syzyfa

Napisałem wcześniej, że podczas takich meczów trudno nie stawiać sobie pytań natury bardziej zasadniczej niż to, która z drużyn była lepsza. A że w piłce nożnej, tak samo jak w życiu, nie ma przypadków, z pewnością nieprzypadkowo akurat wczoraj, na parę godzin przed półfinałem, wpadł mi w ręce wakacyjny numer „Znaku”, zawierający przedrukowany z „Blizzarda” esej Matta Owena „O pocieszeniu, jakie Camus znajdował w absurdzie futbolu”.

Świetnie wiemy: Camus porównywał ludzką egzystencję do losu Syzyfa, który z wyroku Zeusa pcha potężny głaz pod górę i musi patrzeć raz za razem, przez całą wieczność, jak ów głaz stacza się z powrotem w dół. Na każdym z nas ciąży wyrok wszechświata, każdy z nas pcha swój kamień, lecz by „wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom” – pisał w „Micie Syzyfa” (przeł. Joanna Guze). Rzecz w tym, że dla francuskiego noblisty – i utalentowanego bramkarza – futbol był dziedziną, która „neguje bogów i podnosi kamienie”. Pytanie brzmi więc: czy wczoraj Hiszpanom nie udało się wnieść głazu na szczyt – czy raczej Włochom się udało? A może nie chodzi o którąkolwiek z tych reprezentacji?

Niby Owen przestrzega, że gra w konkretnej drużynie, podobnie jak kibicowanie, jest angażowaniem się w przedsięwzięcie, które nie daje nadziei na trwałe dobre zakończenie. „Jeśli przegramy, będziemy musieli toczyć głaz pod górę. Jeśli natomiast odniesiemy zwycięstwo albo nawet serię zwycięstw, to i tak kiedyś doznamy porażki i znów będziemy musieli mierzyć się z ciężarem kamienia. Nigdy nie nadejdzie moment, w którym jakaś drużyna piłkarska, choćby najlepsza, rozwiąże ostateczną zagadkę futbolu, tak byśmy wszyscy mogli rozejść się do domów”.

Moim zdaniem jednak, to pocieszająca konkluzja. Pozwala nie myśleć o tym, że do końca Euro zostały dwa mecze. Że ci, którym kibicowaliśmy, przegrali właśnie lub przegrają. Wczoraj. Dziś. W niedzielę. Na mundialu, podczas którego Hiszpanie będą mieli naprawdę przepiękną drużynę.

Piękno, pisał Camus, jest jak „mgnienie wieczności w chwili, którą pragnęlibyśmy przedłużać w nieskończoność”. Futbol, przypomina Owen, był dla autora „Upadku” właśnie nieustającym pościgiem za pięknem – i w grze, i w jej oglądaniu. To pościg za pięknem piłki nigdy się nie kończy, nie wysiłek i mozół Syzyfa.

Eurodostęp 2021

Eurodostęp 2021 - oferta specjalna

Kup roczny dostęp do strony TygodnikPowszechny.pl i odbierz w prezencie książkę Michała Okońskiego "Światło bramki". Nie czekaj, oferta ograniczona! Sprawdź 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej