Dziura w sercu

"Sofostrofa Miłosza Biedrzyckiego to w najlepszych miejscach, a jest ich niemało, tom znakomity.

05.06.2007

Czyta się kilka minut

Miłosz Biedrzycki. 15 lat temu wymieniany obok Świetlickiego i Podsiadły, Barana i Sendeckiego, zawsze w ścisłej czołówce "bruLionowej" rewolty. Jego "Akslop" cytowano na dowód, że związki młodej poezji z etosem przeszłości podlegają unieważnieniu ("Akslop, może to jakieś duńskie miasto / jestem tu przejazdem"). Potem poeta przycichł, pojawiał się rzadziej i budził mniej zaciekawienia. Teraz wrócił tomem "Sofostrofa".

Archiloch, z którego pochodzi motto do jednego z wierszy, zasłynął jako autor jambicznych szyderstw. Jednak jest i wątek romantyczny - Archiloch, zakochany w Neobuli, lecz odtrącony przez ojca dziewczyny, zemścił się, dokuczając mu w złośliwych wierszach, aż ten powiesił się ze wstydu. Legenda poety o żołdackim temperamencie zawiera więc w sobie ziarno wzruszenia: mówi, że uczucia wzniosłe i trywialne plączą się ze sobą, że próżno szukać jednej formuły objaśniającej czyjeś życie i słowa.

Sprzeczności niedające się rozwiązać, pamięć bolesna, niechciana tęsknota, miłość, co nie chce się dać uśmierzyć - tak rozumiem wiersze Biedrzyckiego. Przenika je melancholia, która szuka wyjścia z samej siebie, lecz nie zadowala się żadnym prostym rozwiązaniem, takim jak gniew lub ucieczka, czy - tym bardziej - jakimkolwiek gnomicznym skwitowaniem swoich doświadczeń. Dlatego tom Biedrzyckiego jest wyrazem nadzwyczajnej dojrzałości, która w tym wypadku oznacza zrozumienie, że rzeczy i nasza własna egzystencja wymykają się pojęciu. Jesteśmy zranieni trwale, niewiedzą, lękiem i brakiem miłości, że dziura w sercu nie zarośnie, że ceną za spokój życia jest w istocie spokój wieczny.

Wyciągam na wierzch to, co u Biedrzyckiego istnieje, zapewne, w ukryciu. Bo w tych wierszach napięcie egzystencjalne, nadzwyczajnie mocne, ujawnia się znienacka, mimochodem, jakby czyhając na odpowiedni nastrój czytelnika, by na chwilę sprzęgnąć się z nim, a potem rozłączyć, uciec, skierować ku czemu innemu. Świat wymyka się bowiem nazwaniu.

Najpiękniejsze zdają się erotyki, które nie są niczym więcej, jak tylko miłosną sugestią, wpisaną w pejzaż, w ciąg skojarzeń i wpływy języka. Wiersz "Może" jest aż boleśnie zachwycający:

Suche patyki, ciernie, może stara tektura: podpałka.

Niebo narastające od wschodu

było dziś ostentacyjnie puste.

Wyobrażałem sobie, że wzdłuż drogi

stoją porozstawiane meksykańskie kaktusy.

Ale nie było żadnych kaktusów.

Nie miałem nawet kawałka draski,

żeby w nagłym przypadku rozniecić ogień.

Chyba bardziej cię kocham niż lubię,

nie wiem do końca, jak można lubić

ostre i wystające części, które mnie

krają od środka na paski. Albo inaczej:

lubię cię i szanuję, ale musiałbym przeżyć

jakieś chyba przejęzyczenie duchowe,

żeby jeszcze raz ci zaufać.

Co sobie oczywiście wmawiam, bo będę ci ufać

zaraz i zawsze. Tyle się tego pyłu

nawbijało do filtru powietrza:

miał być kremowy jak ściana, jest ciemnoszary

jak skóra nieodzywającego się słonia,

całego w pomrukach zakrytego morza.

Wątek erotyczny wplata się w myśli jadącego przez pustynię albo raczej pustkowie, może tylko przez suchą równinę, pylistą, łatwopalną, w krajobrazie nasuwającym pokusę wzniecenia pożaru, ale i myśl o przetrwaniu nocy. To soliloqium, jedna z najczęściej występujących dzisiaj postaci wiersza - słowa układają się nieporządnie, w rozedrganym rytmie asocjacji, podszeptów pamięci i zalążków refleksji. Tylko że zamiast ślizgania się po powierzchni banalnych epizodów, które w intencji krzewicieli tej nieforemnej strofy, winny zapaść się pod własnym ciężarem, odsłaniając jakąś głębię, lecz przeważnie nie zapadają się, a jedynie nudzą - wiersz Biedrzyckiego jest gęsty i ciężki.

Po pierwsze, jego soliloqium nie jest jałowym gadaniem, tylko nakryciem przemyślanej konstrukcji wiersza, a jednocześnie otuliną myśli prawie nie do powiedzenia, gdyż przeciwnej temu, co uważamy za racjonalne w sobie. Po drugie, posiada warstwę bardzo delikatnie zarysowanych odniesień symbolicznych (pustynność, droga, przestrzeń i czas duchowych "przejęzyczeń", przemian, rozrachunków, odosobnienia, koncentracji, sojuszu z kosmosem, zanurzenia się w sobie, uchwycenia zawiłości własnych uczuć i nagłego odczucia prawdy), po trzecie, znajduje sposób, by powiedzieć o miłości coś mimo wszystko ważnego: że jest czymś różnym od tego, za co ją uważamy. W tym wierszu widać napięcie dwojakie, konstrukcyjne (wiersz jak krzywa wieża, niby upada, lecz stoi, misterny) i życiowe (rzeczy najważniejsze zjawiają się w postaci przychodzących z wewnątrz, lecz zaskakujących olśnień).

W "Sofostrofie" są wcale liczne wiersze, które bawią się językiem, po dziecięcemu, słowiarsko, na pozór nie odsyłając czytelnika gdziekolwiek poza siebie. Pytanie - skąd one takie? Sekwencja utworów zamykających tomik ("Inne wiersze") rodzi przypuszczenie, że z Andrzeja Sosnowskiego, że to on imponuje poecie najbardziej. To nie byłoby dziwne - Sosnowski imponuje prawie wszystkim, piszącemu te słowa również, a wielu poetom dostarcza wzoru, niedościgłego w istocie, gdyż niedającego się skodyfikować, antywzoru zatem. Jest tam, gdzie go nie ma. I dlatego idący za Sosnowskim przeważnie nigdzie nie dochodzą.

Lecz to nie jest przypadek Biedrzyckiego. Jego bawienie się smutkiem i językiem, co przecież nie odbywa się osobno, jest o wiele mniej radykalne. Ciśnienie pustki, znamionująca melancholię potrzeba wypowiedzenia "straty", zamieniają się u niego w pewnego rodzaju wiarę w możliwość wyrazu i w rezultacie mobilizują wiersz do przybrania postaci określonej. Oczywiście poeta wie, że znaczeniem trzeba "podzielić się" z językiem, który nie jest już tylko narzędziem do przekazywania sensu, lecz i tego sensu współgospodarzem, wie jednak bardziej na sposób Białoszewskiego niż na sposób autora "Konwoju". Racja egzystencjalna przeważa tu nad racją lingwistyczną. Dzięki temu otrzymujemy wiersze trudno pochwytne, ale chcące, by je chwytać, dramatyczne, osobiste, choć niekonfesyjne, zarazem smutne i porywające.

Miłosz Biedrzycki, "Sofostrofa", Biblioteka Poetycka pod redakcją Ryszarda Krynickiego, tom 56, Wydawnictwo a5, Kraków 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007