Dzień wyjątkowy

W wielu krajach Europy przeciw handlowi niedzielnemu występują zarówno partie lewicowe, jak konserwatywne – choć z różnych powodów.

24.06.2013

Czyta się kilka minut

Na stronie internetowej European Sunday Alliance, Europejskiego Sojuszu na rzecz Niedzieli – obok informacji o przystępujących doń kolejnych organizacjach i apeli do działania – widnieje zdjęcie, które w lapidarnej formie podsumowuje sens poczynań Sojuszu. Oto z balkonu budynku zwiesza się wielki transparent, a na nim widnieje napis: „Niedziela to dar niebios”.

Napis jest po niemiecku. W Niemczech wprawdzie nie ma potrzeby organizowania się w obronie niedzieli wolnej od pracy i handlu – obowiązuje tam rygorystyczny w tej sprawie zakaz, podtrzymany orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego – ale wiadomo, że licho nie śpi. Tam przecież także, podobnie jak w innych krajach Europy, pojawiają się propozycje, aby w niedziele można było bez przeszkód robić zakupy.

Czytelnik polskiej prasy mógł się ostatnio dowiedzieć – pisał o tym np. „Bloomberg Businessweek” – że podczas gdy u nas część posłów postuluje ustawowe zakazanie handlu w niedzielę, Europa powszechnie od tego zakazu odchodzi. Tymczasem wcale tak nie jest. Obraz jest bardzo zróżnicowany. W niektórych krajach i regionach (Irlandia, Szkocja) panuje na tym polu pełna swoboda, zaś gdzie indziej (Niemcy) bezwzględny zakaz. Wszędzie są jakieś odstępstwa; jeśli swoboda, to z wyłączeniem – jak w Polsce – dni najważniejszych świąt; a jeśli zakaz, to często łagodzony w okresie przedświątecznym.

Ale nawet całkowita tzw. deregulacja handlu nie oznacza, że wszyscy obywatele, w przypływie entuzjazmu, nie zwlekając popędzą do sklepów. Weźmy Włochy, gdzie poprzedni rząd Mario Montiego, w ramach walki z kryzysem, zezwolił na niedzielny handel. Ale wielu właścicieli sklepów wcale z tego nie korzysta, a i potencjalni klienci nie kwapią się raczej do niedzielnych zakupów.

GOSPODARKA KONTRA RODZINA

Polska zatem nie odstaje od innych. Również co do zestawu argumentów, wysuwanych w dyskusjach, które toczą się nie tylko w Polsce, ale wręcz wszędzie: z jednej strony korzyści dla gospodarki, z drugiej – rodzina, potrzeba odpoczynku, ochrona małych sklepów. Bo problemem jest otwieranie kolejnych wielkich sklepów – supermarketów i centrów handlowych. Małym rodzinnym sklepikom nikt nigdzie nie stawia tam, jeśli ich właściciele chcą pracować w święto.

W czasach kryzysu, co dość oczywiste, argumenty ekonomiczne wielu uczestnikom debaty i jej obserwatorom wydają się szczególnie atrakcyjne i zasadne. Liberalizacja handlu niedzielnego jest bowiem przedstawiana jako dźwignia gospodarki, panaceum na wszelkie jej niedomagania, aktualne i przyszłe. Otwieranie sklepów w niedzielę oznacza tworzenie miejsc pracy, wzrost dochodów i konsumpcji, przełamanie stagnacji – zakaz zaś to wizja apokaliptyczna, zwiastun zapaści... Trudno oprzeć się wrażeniu, że takim argumentom towarzyszy już nie szczypta, lecz ogromna wręcz porcja demagogii. Tak się bowiem składa, że ci, którzy najgłośniej domagają się niczym nieskrępowanej niedzielnej wolności, sami na niej najwięcej skorzystają.

Argumenty przeciw, o wiele bardziej zróżnicowane, koncentrują się na rozmaitych aspektach społecznych. Po pierwsze, nie da się pracować bez należytego odpoczynku, bo jego brak odbija się na zdrowiu i kondycji pracownika. Leży to także w interesie pracodawców, gdyż, jak dowodzą doświadczenia zebrane już dawno temu, pracownik wypoczęty pracuje lepiej. Po drugie, niedziela to dzień, który powinien być przeznaczony dla dzieci, rodziny, przyjaciół.

Kontrargument, że w zamian za przepracowaną niedzielę pracownik otrzymuje wolny dzień w tygodniu, jest łatwy do odparcia. Jak słusznie zauważa brytyjski portal „Christian Today”, „faktycznie nie ma znaczenia, kiedy korzysta się z dnia wolnego, pod warunkiem wszakże, że wolne ma większość ludzi. Dopiero wówczas bowiem można naprawdę się tym cieszyć”. Jak odwiedzić przyjaciół, którzy pracują, gdy my nie?

Wreszcie, niedzielna konkurencja supermarketów dla wielu małych sklepów mogłaby oznaczać wyrok śmierci. Po ten argument sięgają głównie partie lewicowe, prawie zawsze przeciwne otwieraniu tego dnia wielkich sklepów, oraz związki zawodowe. Lewica, która w większości państw Europy odrzuca powszechny handel w niedzielę właśnie z uwagi na dobro małych sklepów, oraz partie konserwatywne, którym drogie są wartości rodzinne, wchodzą w ten sposób w niecodzienny sojusz ponad podziałami.

KOŃ TROJAŃSKI DEREGULACJI

Do grona państw, gdzie handel w niedzielę jest dozwolony, w tym roku ma dołączyć Holandia. Albo raczej: może dołączyć, bo przyjęte tam rozwiązanie niczego nie przesądza. Parlament holenderski postanowił bowiem zdecentralizować decyzje w sprawie otwarcia sklepów, oddając je w ręce samorządów. Można więc wyobrazić sobie sklepy otwarte wszędzie, gdy tak zgodnie postanowią wszystkie holenderskie samorządy, albo nigdzie, gdy żadna gmina tego nie zechce. Chociaż, oczywiście, najbardziej prawdopodobny jest obraz mieszany.

Nie Holandia jednak budzi największe zainteresowanie. Uwagę skupia Wielka Brytania, gdzie od roku trwa wyjątkowo żywa – by nie powiedzieć: zacięta – dyskusja na te tematy. Ściślej: trwa w Anglii i Walii, a także w autonomicznej Irlandii Północnej, gdyż Szkocja, rządząca się własnymi prawami, już dawno postawiła na pełną deregulację. Tymczasem w Anglii i Walii supermarkety mogą pracować w niedzielę, ale maksimum sześć godzin i tylko między dziesiątą a osiemnastą. Czy nie należałoby, postulują ich właściciele i zwolennicy liberalizacji, ten czas wydłużyć, tak jak to było przed rokiem, podczas olimpiady i paraolimpiady w Londynie?

Tamta decyzja miała sens: chodziło o to, by igrzyska spełniły oczekiwania ekonomiczne, dając gospodarzom okazję do zarobku, i aby kibice mieli swobodę robienia zakupów. Ale przeciwnicy deregulacji już wtedy nie kryli obaw, czy wydłużenie czasu pracy „nie stanie się koniem trojańskim deregulacji” – jak to określił pewien polityk Partii Pracy.

Jak się okazuje, obawy nie były całkiem bezpodstawne, bo od roku trwa przerzucanie się argumentami. Jak dotąd rząd Davida Camerona wykazuje stanowczość: nie zgodził się, mimo mocnych nacisków, na wydłużenie godzin otwarcia supermarketów w niedzielę przed ubiegłorocznym Bożym Narodzeniem, a i teraz zmiany wyklucza.

DIABEŁ PRACUJE W NIEDZIELĘ

Dyskusja o handlu w niedzielę niepostrzeżenie stała się głosem w debacie na temat istotnych wartości w ogóle i roli rodziny w szczególności. Nie da się bowiem zignorować nieuchronnego przy takiej okazji pytania, czy względy ekonomiczne rzeczywiście są najważniejsze.

Kanonik Chris Sugden, sekretarz generalny organizacji Anglican Mainstream, wyraził to bez ogródek, mówiąc dziennikowi „Daily Telegraph”, że „mamy do czynienia z rodzajem bałwochwalstwa, w którym rolę bożka pełni przekonanie, iż wzrost gospodarczy to absolut, ważniejszy od wszelkich innych względów”. Podobnie ocenia to tygodnik „New Statesman”, według którego „wizja dobrze funkcjonującego społeczeństwa nie może ustępować przed prymatem rynku”.

Zrozumiałe więc, że w obronie niedziel wolnych od handlu wszędzie, nie tylko w Anglii, angażują się Kościoły i wspólnoty religijne, również – jak podkreśla Europejski Sojusz na rzecz Niedzieli – niechrześcijańskie. Niemieckie Kościoły luterański i katolicki zgodnie zaskarżyły do Trybunału Konstytucyjnego decyzję władz Berlina, które w 2006 r. postanowiły, że dziesięć niedziel w roku będzie otwartych dla handlu. Trybunał podzielił przekonanie Kościołów, przypominając, że charakter niedzieli chroni konstytucja, która stwierdza, iż „niedziela i święta publiczne to dni odpoczynku od pracy i dni odnowy duchowej”.

We Włoszech z kolei konferencja Episkopatu zorganizowała akcję zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania decyzji o wprowadzeniu swobody handlu niedzielnego. Dziennikarz Mimmo Muolo z katolickiego dziennika „Avvenire”, doradca episkopatu i autor książki „Le feste scippate” („Skradzione święta”), pisał w niej tak: „Sprzedaż na zasadzie 24/7 [tj. sprzedaż nieustająca, 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu – red.] oznacza powstanie systemu niewolników i panów”. Największy rozgłos zyskał Marco Scattolon, proboszcz parafii Rustega di Camposampiero w prowincji Veneto, który niedzielne zakupy uważa za grzech – i nakłada za nie pokutę, gdyż, jak mówił regionalnemu dziennikowi „Il mattino di Padova”, „diabeł zawsze pracuje w niedzielę”.

***

Być może jednak najważniejsze jest to, co dostrzega brytyjski dziennikarz Clive Aslet, a co, w powodzi rozważań o aspektach praktycznych, często umyka z pola widzenia: ludziom potrzebny jest dzień wyjątkowy – i na tym właśnie polega prawdziwe znaczenie niedzieli.

Nie jest to tylko jeden z dni tygodnia. „Niedziela nie jest pełna – pisze Aslet na łamach „Daily Telegraph” – jeżeli nie zostawi się miejsca dla kontemplacji duchowej. Sam czekam na dzień, który niesie schronienie przed bezlitosnym materializmem całego tygodnia. Gdyby było inaczej, dni tygodnia przechodziłyby gładko jeden w drugi, bez żadnego sensu i znaczenia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013