Duszna ekonomia

Publikowanie rocznych sprawozdań finansowych jest niezbędne. Proponujemy jednak Kościołowi w Polsce krok następny. Niech każda z diecezji zdecyduje się na profesjonalny audyt. To się opłaca! Na dodatek to postulat... samego Episkopatu.

24.09.2013

Czyta się kilka minut

To stary kościelny dowcip. Umarł biskup i poszedł do nieba. Odwiedza krewnych, starych przyjaciół i poprzedników na urzędzie. W końcu przypomina sobie, że niedawno umarł jego ksiądz ekonom. Szuka więc po niebieskich rubieżach dawnego współpracownika. Bez skutku.

– Hmm – myśli biskup. – Nie każdy, jak ja, idzie prosto do nieba. Pewnie znajdę ekonoma w czyśćcu. A odwiedzić tam nieszczęsną duszę to czyn chrześcijański.

Tyle że i w czyśćcu ani widu, ani słychu.

– Niedobrze – martwi się biskup. – Nigdy tego ekonoma nie pilnowałem. Nawet bym nie wiedział, gdyby podbierał coś z kasy. Musi nieszczęsny siedzieć w piekle. Może i dobrze, że sam też umarłem, bo miałbym na głowie niezłą aferę. Ale nawet potępionego wypada odwiedzić.

Schodzi więc biskup do piekła, wędruje aż po ostatni krąg – ekonoma ani śladu. Roztrzęsiony biskup wraca biegiem do nieba i pyta św. Piotra:

– Jak to możliwe? Dwa tygodnie przede mną zmarł w diecezji nasz ekonom. Szukałem go w niebie – nie ma. Szukałem w czyśćcu – nie ma. Szukałem w piekle – nie ma!

Na to św. Piotr:

– A to ksiądz biskup nie wie, że oni duszy nie mają?

Bardzo proszę, aby się kościelni ekonomowie nie obrazili. Za niełatwą pracę należą się im wdzięczność i szacunek. Kawału nie przypomniałem, żeby – Boże broń – z kogokolwiek kpić. Pod cienką politurą dowcipu kryje się jednak kilka niegłupich sugestii.

POŚLIZG

W lutym minister Michał Boni i kard. Kazimierz Nycz oświadczyli, że doszli do wstępnego porozumienia: zasilany z budżetu państwa Fundusz Kościelny ma być zastąpiony dobrowolnym odpisem od podatku w wysokości 0,5 proc. Teraz jednak przygotowany przez rząd projekt zderzył się ze zdecydowanym stanowiskiem episkopatu. „Uważamy, że nie powinno się kierować projektu do dalszych prac w parlamencie” – napisali biskupi. Poirytowani głównie faktem, że wciąż nieuzgodnioną w kilku punktach koncepcję rząd przesłał do konsultacji społecznych, a tym samym zepchnął stronę kościelną do defensywy.

Czy to tylko chwilowy impas, nieco piasku w trybach? A może mamy do czynienia z poważniejszym kryzysem, który zagraża ogłoszonemu przed siedmioma miesiącami roboczemu kompromisowi? „Tygodnik” poznał kulisy niełatwych negocjacji.

Uwagi biskupów są różnego kalibru. To np. żądanie, aby rzetelnie obliczyć i we wzajemnych rozliczeniach wziąć pod uwagę, za ile gruntów przejętych po wojnie przez państwo Kościół wciąż nie uzyskał rekompensaty. Chodzi tu o ważną kwestię wizerunkową. Bez takiego bilansu okrzepnąć może fałszywe przekonanie, że Kościół walczy o dodatkowe przywileje. Naturalnie są i kwestie drobniejsze. Jak pytanie, kto powinien opłacać ubezpieczenia kleryków.

Znamienna była medialna wymiana zdań między obiema stronami. Szef resortu ­administracji i cyfryzacji cierpko stwierdził, że być może episkopat nie jest przyzwyczajony, iż projekty konsultuje się społecznie, a nie w zaciszu gabinetów. Jednak Michał Boni to zbyt zręczny gracz, by pochopnie spalić mosty. Od razu zastrzegł więc, że po konsultacjach jest gotów do dalszych rozmów. Ale... trafiła kosa na kamień. Kard. Nycz też ostro zawistował, gdy ostrzegł: jeżeli rząd nie uwzględni naszych uwag, wracamy do negocjacji. Ale zaraz dodał, że kwestię najważniejszą – czyli wysokość odpisu – uważamy za już przez obie strony zamkniętą.

Oczywiście w najbliższych tygodniach (czy miesiącach) będziemy zapewne świadkami dalszego przeciągania liny między rządem i episkopatem. Targów o szczegóły, w których tkwi diabeł – np. o warunki okresu przejściowego po wygaszeniu Funduszu Kościelnego. Bądź o szczegóły umowy, która zdaniem biskupów musi poprzedzać ustawę, bo tego wymagają konstytucja i konkordat.

Zaglądając jednak za kulisy, można się przekonać, że w niczyim interesie nie leży totalne fiasko. Obie strony uważają dobrowolny odpis podatkowy za rozwiązanie optymalne, wypróbowane w innych krajach Europy. Ten pomysł szybko nie umrze, jak dziesiątki innych rzucanych przez polskich polityków. I nawet jeżeli obecny rząd skrewi, odpis i tak powróci jak bumerang. Bo to po prostu ma sens.

Mało kto jednak pamięta o jednym. Nawet jeżeli obie strony doszłyby jeszcze w tym roku do porozumienia, w ustawie i tak zapewne znajdzie się zapis, że nowe rozwiązanie wchodzi w życie od 1 stycznia następnego roku po zniesieniu dla Polski unijnej procedury nadmiernego deficytu. Kiedy to nastąpi? Wtedy, gdy wreszcie spełnimy budżetowe wymogi Brukseli. Czyli innymi słowy – jeden Pan Bóg wie kiedy. Akurat dla Kościoła poślizg może okazać się błogosławiony.

Rachuba nie jest skomplikowana: biskupi chcieliby pozyskiwać z odpisu 140 mln zł rocznie. To oznacza, że przekonać do tego potrzeba około 40 proc. podatników. A co może jeszcze ważniejsze, uświadomić im, aby jednocześnie nie przestali łożyć na tacę – w złudnym przeświadczeniu, że swe rachunki z Kościołem in gremio, w tym własną parafią, już wyrównali. Jak to zrobić?

DAWIDOWIE I GOLIACI

Przez lata kościelny majątek spowijała aura tajemnicy, to zaś rodziło fantastyczne baśnie o biskupim Eldorado i proboszczach na miarę Midasa. Ta przesadna skrytość stanowiła w dużym stopniu spadek PRL, gdy normalny obrót pieniądzem nie był w Kościele możliwy.

Pośród hierarchów pionierem był metropolita lubelski, abp Józef Życiński. Wywołał prawdziwą sensację, gdy pod koniec lat 90. po raz pierwszy upublicznił archidiecezjalny budżet. Zaapelował, aby inni poszli w jego ślady. Odzew wypadł mizernie, np. kard. Józef Glemp ujawnił jedynie, że jego miesięczne zarobki wynoszą tysiąc złotych. Raporty finansowe przedstawiły m.in. Koszalin i Łódź. Ale pionier pozostał właściwie wyjątkiem. Po raz ostatni finansowe sprawozdanie przedstawił w 2011 r. – kilkanaście dni przed nagłą śmiercią.

Od dawna publicznie rozlicza się jednak Caritas. Oczywiście to prawo nakłada na organizacje pożytku publicznego obowiązek rocznych sprawozdań finansowych, ale trzeba przyznać, że Caritas Polska w ogóle stawia na przejrzystość. Przykład: przed kilkunastoma dniami podsumowała tegoroczne wpływy z 1 proc. Okazało się, że Polacy na największe dzieło charytatywne naszego Kościoła przekazali ponad 2,6 mln zł, czyli sumę o blisko milion wyższą niż w roku ubiegłym. Gdyby nie finansowa transparentność, o podobnym wyniku można byłoby pomarzyć.

Nic zatem dziwnego, że w obliczu nadciągającego odpisu i inni ludzie Kościoła powoli dochodzą do wniosku, że skrywanie pieniędzy pod korcem nie ma większego sensu. Nieprzypadkowo w lutym zeszłego roku, tuż przed startem negocjacji kard. Nycza z ministrem Bonim – Katolicka Agencja Informacyjna przy błogosławieństwie episkopatu opublikowała raport o kościelnych finansach. Z liczącego kilkadziesiąt stron dokumentu dowiedzieliśmy się, że system aż w 80 proc. opiera się na datkach od wiernych.

Raport miał przemówić do wyobraźni – pęka w szwach od konkretnych przykładów i tabelek z długimi rzędami liczb. Dowiedzieliśmy się, że m.in. niedzielna taca w zależności od wielkości i położenia parafii przynosi w Polsce od niespełna 500 do 4000 zł. Ujawniono, ile kosztów i przychodów generuje kościelny cmentarz w gminie Jabłonna, włączając nawet 1895 zł za utrzymanie toalet „w systemie TOI TOI”. Tymczasem proboszcz w Korytowie ma miesięczny przychód na poziomie 1381 zł, ale po odcięciu różnych składek – w kieszeni pozostają mu zaledwie 843 zł. Zestawiono też np. budżety finansowego Dawida i Goliata, czyli archidiecezji poznańskiej i diecezji ełckiej. Pierwsza zanotowała przychody na poziomie ponad 12 mln zł, podczas gdy druga – nie przekroczyła nawet półtora miliona. Z kolei średnia miesięczna płaca w zatrudniającym 33 osoby sekretariacie Konferencji Episkopatu Polski wynosi 2300 zł brutto. I tak dalej.

Ten raport był pierwszą próbą naświetlenia kościelnych finansów na taką skalę. Ważnym, pouczającym, a momentami imponującym opracowaniem. Tyle że to za mało.

TACA, MISIU, TACA!

Zasięg oddziaływania podobnych opracowań jest ograniczony. Większość katolików do raportu nawet nie zajrzy. Prawdę muszą usłyszeć w swoich parafiach – i przekonać się, że to ich proboszcz nie ma nic do ukrycia. Sami duchowni często ponoszą w tym przypadku winę za niewiedzę świeckich. Jeżeli ludzie nie zrozumieją, że np. każdy grosz z tacy idzie na utrzymanie kościoła i parafii; jeżeli regularnie nie będą informowani, ile proboszcz musi wydać na ogrzewanie, a ile tymczasem sami wysupłali na niedzielną składkę – nie będą ofiarni.

Nieraz trzeba sięgnąć po metody wręcz ekstraordynaryjne, ale trafiające do przekonania. Znam taki przypadek: w kościele na wieczornych Mszach świeciło się zaledwie kilka żarówek. Poirytowani parafianie zapytali proboszcza, skąd taka oszczędność. Usłyszeli, że taca nie pokrywa rachunków za prąd czy gaz. Dopiero wtedy zrozumieli, że z pustego i Salomon nie naleje. Zresztą księża, którzy z ambony pokrótce informują w każdą niedzielę o stanie parafialnego budżetu – potwierdzają, że przejrzystość kasy przekłada się na obfitość tacy.

Jeżeli jednak finanse wielu parafii nadal będzie skrywać tajemnica, wierni mogą uznać, że – powtórzmy – jednym odpisem raz na rok już wywiążą się z odpowiedzialności za wspólnotę. A przecież akurat z tych pieniędzy większość proboszczów nie zobaczy nawet złotego, a już na pewno nie będzie mogła finansować codziennego utrzymania kościoła. Na razie w maju tego roku podczas spotkania biskupów diecezjalnych w Częstochowie kard. Nycz przyznał, że wciąż nie rozstrzygnięto, jak w zyskach z odpisu uwzględnić zarówno diecezje, jak i zakony. Wiadomo jedynie, że poza składkami na ubezpieczenie osób duchownych pieniądze zasilą szeroko pojętą działalność charytatywną, kulturalną i edukacyjną.

Ta informacja przeszła w mediach bez najmniejszego echa. Szkoda, bo pokazuje, że już sama wizja wprowadzenia odpisu podatkowego pobudziła kościelną wyobraźnię. Otóż odpis ma zastąpić Fundusz, z którego głównie dotuje się ubezpieczenia księży diecezjalnych, zakonników i zakonnic. Trudno się spodziewać, aby szeroki rezonans zyskało hasło: „Zróbcie odpis, sfinansujcie duchownym ubezpieczenia”. Dlatego Kościół – poza ubezpieczeniami dla sióstr klauzurowych i misjonarzy – powinien rozważyć przekazanie uzyskanych środków właśnie na cele charytatywne, kulturalne czy edukacyjne. A pieniędzy na ubezpieczenia pozostałych duchownych będzie musiał poszukać we własnym budżecie.

Otwarcie o parafialnych finansach trzeba więc mówić już dziś, bo zmiana mentalności i świadomości wymaga czasu i cierpliwości. I to zarówno w przypadku księży, jak i świeckich. Ale to i tak wciąż jeszcze za mało.

NIE TYLKO NASZA PROPOZYCJA

Publikowanie rocznych sprawozdań finansowych diecezji to krok niezbędny, ale dopiero pierwszy. Już dziś proponujemy Kościołowi w Polsce krok następny, który też może się tylko opłacić. Niech każda z czterdziestu jeden diecezji rzymskokatolickich, ordynariat polowy, a nawet i dwie eparchie obrządku bizantyjsko-ukraińskiego zdecydują się na profesjonalny audyt swoich finansów. Na niezależną analizę rzetelności sprawozdań i mechanizmów zarządzania ich budżetem. Taką procedurę przechodzą m.in. spółki giełdowe – aby zyskać zaufanie akcjonariuszy i kontrahentów. Także tych potencjalnych.

Od dawna zewnętrzny audyt zleca Caritas Polska i osiem Caritas Diecezjalnych. Taki jest obowiązek wynikający z ustawy o rachunkowości, ale ks. Marian Subocz, szef Caritas Polska, przyznaje w rozmowie z „Tygodnikiem”, że tak czy siak korzystałby z audytorów: – To przede wszystkim kwestia wiarygodności wobec darczyńców. A także gwarancja, że nasze roczne sprawozdanie finansowe jest poprawne, bo audytorzy biorą za to współodpowiedzialność.

Finanse Caritas Polska przechodzą więc aż przez trzy sita: roczne sprawozdanie finansowe, komisję wewnętrzną złożoną z trzech biskupów i zewnętrzny audyt. Można? Można! Zwłaszcza, że niemal wszystkie wymienione wyżej postulaty popiera Episkopat w swojej instrukcji (patrz: ramka).

Kim są audytorzy? To nie śledczy ani inkwizytorzy. Nie kontrolują, żeby donosić o nieprawidłowościach czy przesądzać o winie. Dokonując audytu, zawsze za punkt wyjścia biorą cele i zasady przyświecające firmie, instytucji, organizacji czy fundacji. Tu naprawdę nie ma się czego obawiać. Audytorzy wskażą, gdzie i jak należy oliwić zacinające się mechanizmy – i stworzą mapę potencjalnych zagrożeń. Wszystko po to, aby nie zamartwiać się potem jak biskup z kawału, który nie miał zielonego pojęcia o poczynaniach diecezjalnego ekonoma.

Oczywiście w realnym życiu tak śmiesznie już nie jest. Czy np. zbyt daleko posunięte zaufanie do osobistego kapelana nie zgubiło abp. Tadeusza Gocłowskiego, mądrego biskupa i duszpasterza, który musiał zeznawać w procesie archidiecezjalnego wydawnictwa Stella Maris i patrzeć, jak komornik licytuje kurialny majątek? To i tak drobna sprawa, jeżeli wziąć pod uwagę finansowy krach Kościoła w Słowenii, o czym głośno w ostatnich dniach. Katastrofalne inwestycje duchownych, prowadzone na gigantyczną skalę, przyniosły 800 mln euro długu i zatrzęsły fundamentami całego państwa. Zresztą już teraz partner w czołowej firmie audytorskiej PricewaterhouseCoopers, Krzysztof Szułdrzyński – pytany przez „Tygodnik”, gdzie widziałby największe zagrożenie dla kościelnych finansów, odpowiada bez wahania: na styku z prywatnym biznesem.

Naturalnie audyt nie daje gwarancji absolutnych – nawet przez małe oczka sieci oszust może się przecisnąć. Ale to na pewno niezły bezpiecznik, jak i pieczęć wiarygodności. Czegóż innego potrzeba naszemu Kościołowi, gdy chodzi o finanse? Oczywiście owa wiarygodność bierze się stąd, że nie kontrolujemy samych siebie, ale poddajemy się analizie fachowców z zewnątrz. A to jest właśnie pięta Achillesowa tych nielicznych spośród publikowanych przez Kościół raportów czy zestawień finansowych. Z całym szacunkiem dla uczciwości i wysiłku ich autorów – w tych przypadkach nieufni zawsze siać będą wątpliwości. Biskupi mogli się o tym przekonać podczas rozmów o przekształceniu Funduszu Kościelnego.

Kością niezgody jest pytanie, na ile państwo zrekompensowało Kościołowi straty wynikające z powojennych konfiskat dóbr. Ks. prof. Dariusz Walencik z Uniwersytetu Opolskiego przez lata wykonał benedyktyńską pracę i przygotował liczący prawie pół tysiąca stron raport, szukając wiarygodnych danych w kilkunastu archiwach kościelnych i państwowych. Skrupulatnie wyliczył, czego Kościół jeszcze nie odzyskał. I oszacował, że oscylujący wokół 90 mln zł Fundusz Kościelny powinien rocznie opiewać na sumę ponad 160 mln. I to tylko dla duchownych katolickich, podczas gdy dziś z Funduszu może korzystać... grubo ponad sto różnych Kościołów i związków religijnych. Kłopot w tym, że strona rządowa nie przyjmuje ustaleń ks. Walencika. To z pewnością negocjacyjna gra, bo raport jest naukowy, fachowy i solidny, ale... Śmiem twierdzić, że lekceważenie podobnego opracowania, tyle że przygotowanego przez niezależnego analityka, byłoby o niebo trudniejsze.

Wcale nie potrzeba istoty bez duszy, żeby zapanować nad obiegiem pieniędzy w Kościele. Ale obok diecezjalnych ekonomów w koloratkach warto postawić też na ludzi, którzy na wszystko spojrzą chłodno, z zewnątrz. Bezdusznie, ale dzięki temu dla dobra Kościoła.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2013