Jedne parafie zarządzają hotelami, w innych ksiądz nie ma na węgiel

Gdy mowa o pieniądzach, jedna owczarnia nie istnieje. Prawda rozciąga się między bogactwem największych diecezji a wstydliwie skrywaną kondycją najbiedniejszych parafii.

23.01.2023

Czyta się kilka minut

Składka podczas mszy plenerowej. Poznań, 2015 r. / PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA WYBORCZA.PL
Składka podczas mszy plenerowej. Poznań, 2015 r. / PIOTR SKÓRNICKI / AGENCJA WYBORCZA.PL

Jakim majątkiem dysponuje w Polsce Kościół katolicki? W przestrzeni publicznej to pytanie pada od 1989 r. – i od ponad trzech dekad hierarchowie reagują na nie milczeniem, oburzeniem lub zdawkowymi komentarzami. A bez ich udziału każda próba rzetelnego zinwentaryzowania kościelnych aktywów i pasywów jest skazana na porażkę.

Co oczywiście nie znaczy, że nikt nie próbuje. Stowarzyszenie Neutrum, zrzeszające zwolenników świeckiego państwa, na podstawie dostępnych publicznie informacji szacuje np., że Kościół w Polsce jest posiadaczem 24 tys. obiektów wpisanych do rejestru zabytków, 17,5 tys. kościołów i kaplic, ok. 200 tys. ha gruntów, 300 gazet i czasopism, niemal 50 rozgłośni radiowych oraz Telewizji Trwam. Sami autorzy, niekryjący krytycznego stosunku do obecności Kościoła w życiu publicznym, zastrzegają jednak, że uważają te obliczenia za niekompletne, bo nie uwzględniają choćby tego, na ile efektywnie zarządza się tym majątkiem.


ILE ZARABIA KSIĄDZ?
KS. LESZEK SLIPEK, proboszcz: Nieprzejrzystość finansowa Kościoła rodzi wiele pytań i czasami niechęć do Kościoła. Ludziom na przykład myli się taca z pensją księdza >>>>


Dopóki więc biskupi sami nie zechcą zdjąć klauzuli tajności z finansów instytucji, której przewodzą, dopóty kolejne raporty na temat trzeba traktować w najlepszym razie jako przyczynek do dyskusji. Chociaż po rozmowach, jakie przeprowadziliśmy na potrzeby tego raportu, bardziej zasadne wydaje się pytanie: czy Kościół w Polsce sam wie, jakim majątkiem dysponuje?

Dzielić i rządzić

Pod koniec września ubiegłego roku małopolscy proboszczowie otrzymali dekret metropolity krakowskiego Marka Jędraszewskiego „w sprawie nałożenia podatku w celu pokrycia potrzeb diecezjalnych”. Z dniem 1 października, a więc w trybie natychmiastowym, arcybiskup zobowiązał podległe mu parafie do wpłaty 10 proc. przychodów z prowadzonej przez nie działalności gospodarczej. Daniną objęto też przychody „od podmiotów, które uzyskały prawo używania i/lub pobierania pożytków z nieruchomości” będącej własnością lub przedmiotem wieczystego użytkowania archidiecezji krakowskiej. Płatne do dwudziestego każdego miesiąca. Przelewem lub gotówką w kasie kurii.

Dekret przewiduje tylko trzy wyjątki od tej reguły. Zwolnione z podatku są przychody z najmu nieruchomości na cele mieszkaniowe osób duchownych oraz dzierżawa ziemi prowadzona „w zamian za refundację podatku rolnego”. W przypadku sprzedaży parafialnych nieruchomości podtrzymuje się z kolei decyzję kurii z maja 2005 r., która obciążyła takie transakcje aż 30-procentowym podatkiem.

Spisany prawniczym językiem dekret nie zostawia miejsca na interpretację, a tym bardziej na kreatywną księgowość. Kuria oczekuje 10 proc. od przychodów, a nie – jak w przypadku podatków państwowych – od dochodu pomniejszonego o koszty uzyskania, którymi można przecież manipulować. Cel również zdaje się nie budzić wątpliwości. Chodzi o „­m.in. wspieranie wspólnot parafialnych w trudnej sytuacji finansowej”.

A jednak część duchownych przyjęła tę decyzję z oburzeniem. „Dziesięcina wraca” – pisał ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Jego zdaniem nowy podatek narzucono klerowi bez szerszych konsultacji. Inni księża zwracali uwagę na dopisek, że danina ma „między innymi” wspierać najbiedniejsze parafie – może zatem de facto służyć dowolnym celom.

– Jej wysokość ustalono po dyskusji z Radą Kapłańską, Radą Ekonomiczną i Radą Duszpasterską, stanowi też nawiązanie do znanej z Pisma Świętego dziesięciny. Uznaliśmy, że to sprawiedliwe rozwiązanie, wprowadzone dekretem na stałe – ucina rzecznik kurii ks. Łukasz Michalczewski. A przy okazji zaznacza, że idea funduszu solidarnościowego w diecezji narodziła się jeszcze w 2019 r., wcielenie jej w życie opóźniła jednak pandemia.

– Tak, też zwróciłem uwagę na to „między innymi”. Moim zdaniem to czepianie się słów – macha ręką jeden z małopolskich proboszczów. – Najgłośniej protestują ci, którzy mają się czym dzielić. Mnie podatek wyniesie ok. 160 zł miesięcznie, ale wiem, że w centrum Krakowa są parafie, które z samego najmu nieruchomości mają po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Inna sprawa, że kuria też biedna nie jest – śmieje się proboszcz. – I że arcybiskup zyskał jeszcze jedno narzędzie do egzekwowania posłuszeństwa i rozgrywania kapłanów. A przy okazji sprawdzi, jakim majątkiem naprawdę dysponują parafie.

Bilans dekretu, zdaniem duchownego, może się jednak okazać dodatni, bo po raz pierwszy ustami ważnego hierarchy polski Kościół przyznaje, że ma problem z nierównościami dochodowymi.

– Nie wiem jak na Franciszkańskiej, ale ja na plebanii z rana chodzę w czapce. Żeby porządnie ogrzać kościół i mieszkanie, potrzebuję rocznie 18 ton węgla, a stać mnie na zakup może 12. Od jesieni w świątyni grzejemy tylko tyle, żeby wilgoć nie wlazła w ściany. A przecież nie poproszę biskupa o pieniądze ani nie pojadę do sąsiedniej parafii po pożyczkę.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Tam, gdzie świeccy biorą odpowiedzialność za wspólnotę, Kościół staje się miejscem, w którym doświadczyć można zdrowych, wspierających relacji i rozwijać otrzymane od Boga talenty >>>>


Dlaczego nie? Zaskoczony tym pytaniem duchowny długo szuka w myślach odpowiedzi.

– Wie pan – odzywa się w końcu – w Kościele mówi się, że nie ma ubogich parafii. Są tylko nieudolni proboszczowie.

Ksiądz się wyżywi

Archidiecezja krakowska należy w polskim Kościele do najsilniejszych. W niedzielnej mszy systematycznie uczestniczy tu 38,5 proc. parafian, wyższą frekwencją cieszą się tylko diecezje tarnowska, rzeszowska i przemyska. Wierni nie żałują pieniędzy na tacę, kwitnie ruch pielgrzymkowy. W majątkowej koronie jest też wiele pereł, wśród nich parafia bazyliki mariackiej, posiadająca kilka kamienic w ścisłym centrum Krakowa oraz nieruchomości w innych częściach miasta, zarządzająca także położonym tuż przy Rynku hotelem Wit Stwosz. Parafia kupiła nawet od PKP były ośrodek kolonijny w Zembrzycach, który przerobiła na pensjonat rekolekcyjny. A w 2007 r., na mocy decyzji słynnej Komisji Majątkowej, ministerstwo finansów wypłaciło jej 18 mln zł odszkodowania za utracone mienie.

To przykład znany i często przywoływany przez krytyków Kościoła, ale podobnych „Kuwejtów” – jak z przekąsem mówią księża o najbogatszych parafiach – nie brak też w diecezji poznańskiej, katowickiej, warszawskiej i gdańskiej.

Jest to jednak zaledwie fragment opowieści o kondycji finansowej polskiego Kościoła. Na drugim biegunie tradycyjnie pozostaje Zachodniopomorskie z dużą liczbą małych parafii i poniemieckimi kościołami, których remonty pochłaniają krocie. Koniec z końcem z trudem wiąże też wielu duchownych pracujących w Lubuskiem, Łódzkiem czy na Kujawach. Małym wiejskim miejscowościom z szybko starzejącą się populacją coraz trudniej utrzymać tu kościelne struktury.

– Kolega z seminarium pytał mnie ostatnio, dokąd jadę na wakacje – uśmiecha się ksiądz Paweł, proboszcz wiejskiej parafii w centralnej Polsce. – Odpowiedziałem, że się nad tym nie zastanawiałem, i nawet nie skłamałem. Wiem, że nigdzie nie pojadę. Nie będzie za co.

Kiedy ks. Paweł obejmował probostwo, parafia liczyła niemal 3 tysiące wiernych. 17 lat później mieszka w niej 2,2 tys. osób. Do kościoła chodzi może co trzecia.

– Stanu naszych finansów nie zdradzę, bo nie wypada. Nawet anonimowo – zastrzega duchowny. – Chcę za to powiedzieć, że tolerowanie przez przełożonych postępującej materialnej degradacji duchowieństwa na terenach wiejskich uważam za skandal. Skoro reprezentuję Kościół, powinienem mieć też odpowiedni fundusz reprezentacyjny, żeby raz na jakiś czas zabrać dzieciaki na pielgrzymkę albo przynajmniej do kina w mieście. Biskupi tymczasem uważają, że parafia ma się sama wyżywić. A że w jednej na kapłana przypada dziś po kilka tysięcy złotych czystego zysku, w innej zaś po opłaceniu kosztów zostaje tysiąc złotych na jedzenie? W logice biskupów to już problem konkretnej parafii, nie całego Kościoła.

– Mam wątpliwości, czy w kontekście finansów można w ogóle mówić o czymś takim jak Kościół w Polsce – komentuje Piotr Szeląg, były ksiądz archidiecezji gdańskiej. – Mamy do czynienia raczej ze zbiorem diecezji, z których każda stanowi udzielne księstwo, z odrębną kasą i rządzące się innymi prawami. W jednej księża mogą z polecenia ordynariusza dopłacać do kosztów wyżywienia i zamieszkania, a w innej będą to mieć za darmo. Jeden biskup może poważnie traktować soborowe dokumenty o udziale świeckich w prowadzeniu finansów parafii, a drugi za to samo może ukarać proboszcza przenosinami na gorszą placówkę. W jednej diecezji duchowni mogą liczyć na materialną pomoc kurii w nagłych wypadkach. W innej sama taka prośba zostanie uznana za dowód niezaradności. I wreszcie, jedna diecezja może cierpieć na nadmiar kapitału, podczas gdy jej sąsiadka może balansować na granicy wypłacalności. Oczywiście, są watykańskie wytyczne i dokumenty Episkopatu, które brzmią często trzeźwo i zawierają cenne wskazówki. Ale jeśli biskup nie ma ochoty się ich trzymać, nikt go do tego nie zmusi.

Wybory kopertowe

Tym, co łączy polski Kościół na każdym szczeblu, jest praktyka obrotu gotówkowego. Wierni zasilają gotówką parafię, która potem w gotówce rozlicza się z kontrahentami i świeckimi pracownikami, za gotówkę zaopatruje się w niezbędne produkty i również najczęściej w gotówce przekazuje pieniądze na szczebel diecezji. Kościelny obyczaj nakazuje, aby po każdej wizycie biskupa w parafii, np. z okazji bierzmowania, wręczyć dostojnemu gościowi kopertę z pieniędzmi. W niektórych diecezjach o ruchach kadrowych między parafiami decydują właśnie takie „wybory kopertowe”. Szanse awansu na proboszcza dużej, zamożnej parafii mają tylko duchowni, którzy na innych placówkach dowiedli zdolności organizacyjnych, przedstawiając dowody w postaci grubych kopert (zdolności duszpasterskie mają drugorzędne znaczenie). A sam obrót gotówkowy, zwykle bez księgowania, sprzyja innym patologiom.

– W jednej z parafii mieliśmy księdza o imieniu Edward. Facet po pięćdziesiątce, do którego dotarło, że prawdopodobnie już nie doczeka się nominacji na proboszcza – wspomina jeden z naszych rozmówców pragnący zachować anonimowość. – Nazywaliśmy go „Edwardem Nożycorękim”, bo kradł ofiary z tacy. Robił to zresztą z perwersyjną ostentacją. Kiedy mszę odprawiał proboszcz, Edward starał się tak prowadzić zbiórkę, żeby w trakcie podniesienia znaleźć się przed ołtarzem. Klękał wówczas na pierwszym stopniu twarzą do celebransa i, odwrócony plecami do wiernych, przekładał z tacy do rękawa banknoty o najwyższym nominale. Wierni nic nie widzieli, proboszcza za to szlag trafiał, ale przecież odprawiał mszę i nie mógł nic zrobić. A kiedy potem kazał zwrócić pieniądze, Edward spokojnie odpowiadał, że skoro proboszcz na co dzień okrada jego, to on będzie okradać proboszcza – śmieje się były duchowny.

Finansami każdej parafii włada właśnie proboszcz. Przy kluczowych decyzjach, takich jak sprzedaż kościelnej ziemi czy nieruchomości, musi oczywiście uzyskać akcept kurii (niekiedy nawet Watykanu), ale na co dzień ostatnie zdanie należy właśnie do niego. Kto i za ile wydzierżawi parafialne grunty orne? Czy na murze zawiśnie baner reklamowy? Która firma dostanie kontrakt na naprawę dachu? Wszystko to leży w gestii proboszcza. Teoretycznie powinna go w tym wspierać i nadzorować rada ekonomiczna, ale w wielu parafiach takie ciała istnieją wyłącznie na papierze albo ograniczają aktywność do przyjmowania przez aklamację decyzji duchownego.

To do proboszcza należy również dystrybucja ofiar za intencje mszalne ­zamawiane przez wiernych. W większości parafii nadal obowiązuje zasada, że trafiają one do kieszeni odprawiającego kapłana. To relikt kościelnej tradycji, zgodnie z którą „co łaska” za intencję, ale też ślub czy chrzest, miała pokryć kapłanowi koszty dziennego utrzymania. Księgi parafialne prowadzi jednak proboszcz i jeśli za mszę zainkasuje np. 100 zł, ale do księgi wpisze 30 zł, ksiądz, któremu z grafika wypadnie jej odprawianie, dostanie tylko 30 zł.

Podobnie rzecz ma się z większymi ofiarami. Proboszcz powinien w całości wciągnąć każdą do rejestru kościelnych przychodów, a wówczas pieniądze staną się własnością parafii. Równie dobrze może jednak dojść do wniosku, że ofiara stanowiła rodzaj darowizny dla niego. Albo odnotować w księgach przyjęcie mniejszej kwoty.

– To działa oczywiście w drugą stronę, bo księża prędzej czy później zaczynają się orientować, że w parafii istnieje finansowy drugi obieg, i rewanżują się przełożonemu – zaznacza były ksiądz. – Jeden z moich proboszczów ustawicznie narzekał na malejącą hojność parafian i nią tłumaczył też, dlaczego oddaje nam coraz mniej z intencji. A potem dowiedzieliśmy się, że w rodzinnej wsi zbudował sobie dom z identycznej cegły, jaką kupiono na rozbudowę naszego kościoła. Zaczęliśmy więc oddawać mu tylko część ofiar z kopert zbieranych po kolędzie. Wściekał się, ale odpowiadaliśmy, że faktycznie hojność parafian maleje.

Katecheza albo śmierć

Według stanu na 2021 r. w Polsce pracowało niemal 24 tys. księży diecezjalnych i ponad 8 tys. zakonnych. W klasztorach mieszkało także 16,3 tys. zakonnic i 2 tys. braci zakonnych bez święceń kapłańskich. To mięśnie Kościoła, które mają mu służyć do realizacji zadań duszpasterskich. Jakim budżetem dysponują? Dokładnych danych brak.

Z opowieści księży wyłania się jednak obraz parafii, której finanse coraz częściej udaje się zbilansować jedynie dzięki pieniądzom publicznym. Najczęściej – etatowi w instytucji państwowej czy samorządowej, jak szkoła, przedszkole albo szpital.

Spośród 40,2 tys. katechetów oraz 3827 nauczycieli etyki zatrudnionych w 2021 r. we wszystkich publicznych placówkach edukacyjnych, ponad 30 proc. stanowili księża diecezjalni. Kolejnych 6 proc. to siostry zakonne, a 3 proc. – zakonnicy. Stowarzyszenie Świecka Szkoła, które w 2021 r. zapytało 2,5 tys. polskich gmin o wydatki na katechezę, na podstawie odpowiedzi 80 proc. samorządów szacowało koszty religii w szkołach na 1,1 mld zł rocznie. Oznaczałoby to, że sama katecheza przynosi duchownym ok. 400 mln zł rocznie, oczywiście licząc z należnymi państwu podatkami i składkami. Kolejne pół tysiąca duchownych pełni obowiązki etatowych kapelanów w wojsku, policji, Straży Granicznej, a nawet w Krajowej Administracji Skarbowej. Koszt – ok. 54 mln zł rocznie. Liczni kapelani obsługują szpitale i domy pomocy społecznej.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
„ZOSTAJĘ W KOŚCIELE”. KIM SĄ MŁODZI KATOLICY. Uwaga mediów koncentruje się na kryzysie Kościoła i przyspieszającej sekularyzacji. Ale wielu młodych ludzi nadal odnajduje w katolicyzmie swój duchowy dom >>>>


Uwaga mediów koncentruje się na kryzysie Kościoła i przyspieszającej sekularyzacji. Ale wielu młodych ludzi nadal odnajduje w katolicyzmie swój duchowy dom.

– Jest oczywiście jeszcze Fundusz Kościelny, z którego państwo pokrywa nam składki emerytalne i dofinansowuje remonty zabytkowych świątyń, ale to pieniądze, których nie mogę uwzględnić w budżecie parafii, bo ich nie widzę – tłumaczy ks. Przemysław, proboszcz z Mazur. – Na co dzień funkcjonujemy dzięki hojności parafian. Taca i ofiary za nabożeństwa nadal z lekkim naddatkiem pokrywają bieżące rachunki, ale gdybym nie pracował w szkole jako katecheta, żyłoby mi się bardzo skromnie. Nie mamy budynków, które ktoś by chciał wynająć.

Ks. Przemysław nie mówi, ile wynosi jego szkolna wypłata, a ile przeznacza na bieżące utrzymanie. – Nie zarabiam w każdym razie więcej od innych nauczycieli – zastrzega.

W anonimowych rozmowach księża przyznają, że bez pieniędzy z katechezy budżety niemal wszystkich diecezji czekałoby bolesne urealnienie.

– Finanse Kościoła to taka odwrócona klepsydra, pieniądze płyną w niej z dołu w górę, rzadziej w drugą stronę – tłumaczy wikariusz jednej z podlubelskich parafii. – Biskupi niechętnie tną swoje wydatki, uważają, może i słusznie, że reprezentują majestat Kościoła, dlatego oczekują od parafii stałego wkładu w utrzymanie kurii. Wszyscy niby zdają sobie sprawę, że kościoły pustoszeją, ale nie zawsze ma to przełożenie na skalę finansowych oczekiwań biskupa. Tam, gdzie istnieją możliwości, proboszczowie rekompensują sobie utratę wpływów z tacy i ofiar działalnością gospodarczą, ale nie każdy ma ziemię czy budynek do wynajęcia. W wielu parafiach pieniądze z religii to dziś fundament budżetu.

Kościół na abonament

Rozwiązaniem problemu byłaby oczywiście reforma finansowania Kościoła w Polsce, która wyjęłaby jego majątek z szarej strefy i przy okazji wyrównała dochodowe rozpiętości wśród księży. Kłopot w tym, że byłoby to równanie w dół. We Włoszech, gdzie na mocy konkordatu z 1984 r. funkcjonuje system odpisu w wysokości 0,8 proc. podatku na rzecz Kościoła katolickiego lub innego związku wyznaniowego, duchowieństwo pobiera pensje w widełkach ustalonych dla całego kraju. Każdemu przysługuje 80 punktów na start, a za każde 5 lat stażu kapłańskiego dolicza się po 2 punkty. Dodatkowe punkty przysługują za pełnienie urzędu. Biskup dostaje 40 punktów, wikariusz generalny 25, wikariusz biskupi – 18, a proboszcz parafii liczącej ponad 4 tys. mieszkańców – 10. Dodatkowo każdy biskup może przyznać swoim kapłanom do 25 punktów, w zależności od oceny ich pracy. Punktację zamienia się następnie na zarobki według przelicznika ustalonego przez episkopat. W efekcie większość księży we Włoszech zarabia dziś w przedziale 1,4-1,6 tys. euro miesięcznie – co sprawia, że duchowni nie uchodzą za majętną grupę społeczną. Podobne rozwiązania można podpatrzeć w innych krajach, choćby za Odrą.

Nieprzypadkowo postulaty finansowania Kościoła wyłącznie ze składek wierzących padają głównie z ust polityków lewicy, którzy w swoim elektoracie mają najwyższy udział niepraktykujących i ateistów. Ale takie pomysły mogą się nie spodobać również tym, których do udziału w praktykach religijnych popycha przyzwyczajenie i presja środowiskowa. Kościół w wersji „pre-paid”, za który płaci się tylko wtedy, kiedy trzeba skorzystać z jego usług, wydaje się wygodniejszy od całorocznej wersji „abonamentowej”, doliczanej chociażby do zeznania podatkowego. Niechęć duchownych do wtajemniczania wiernych w stan finansów pewnej części polskich katolików jest więc po prostu na rękę, bo zwalnia ich z odpowiedzialności za sytuację materialną lokalnego Kościoła.

A dane Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego potwierdzają, że praktyki religijne w Polsce skręcają w kierunku doraźnej relacji konsumpcyjnej. Pomiędzy rokiem 2000 a 2021 odsetek parafian uczestniczących w niedzielnej mszy spadł z 47,5 do 28,3 proc. Nie brak miejscowości, w których do kościoła zagląda już mniej niż 10 proc. mieszkańców wpisanych do ksiąg parafialnych.

W tym samym czasie jednak na terenie kraju przybyło aż 519 parafii. Hierarchowie próbowali w ten sposób dogonić widoczny w dużych miastach trend suburbanizacyjny, czyli ruch ludności z centrów na peryferia. Zapewne stała też za tym błędna kalkulacja, że polski katolicyzm będzie nadal – jak za PRL-u – zapełniał szczelnie dowolną liczbę świątyń. W efekcie biskupi liczą się z tym, że w perspektywie kilku lat będą musieli zrobić krok w tył i zacząć łączyć parafie.

– Jakiś czas temu byłem w Irlandii na czymś w rodzaju szkolenia – opowiada kanclerz jednej z kurii. – Rozmawialiśmy z tamtejszymi księżmi o ich doświadczeniach z łączenia parafii po załamaniu, jakiego irlandzki Kościół doświadczył na przełomie stuleci. Taka operacja nie sprowadza się przecież do wytyczenia nowego podziału administracyjnego i decyzji kadrowych. W grę wchodzą ważniejsze kwestie, jak planowanie nabożeństw albo oszacowanie, czy po połączeniu parafia potrzebować będzie dwóch cmentarzy.

Seminaria dla zuchwałych

Trend, jak zauważa kanclerz, jest nieubłagany. Przy uczestnictwie w praktykach religijnych na średnim krajowym poziomie 28 proc., utrzymanie kościoła (nie mówiąc już o finansowaniu budowy nowego) zaczyna być problematyczne nawet w dużych miejskich parafiach.


"Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie", ale "godzien jest robotnik zapłaty swojej". Stawek na ofiary za posługę kościelną właściwie nie ma. Ale właściwie są. PRZECZYTAJ NASZ RAPORT O OFIARACH KOŚCIELNYCH Z 2008 R.


– Znajomy ekonom diecezjalny tłumaczył mi niedawno, dlaczego na jednym z osiedli w dużym mieście budowa świątyni utknęła. Parafia liczy ok. 6 tysięcy dusz, ale na msze chodzi najwyżej jedna piąta. Przełomowa była pandemia. Nawet bardzo religijni ludzie dostrzegli wtedy, że można nie pójść w niedzielę do kościoła i sumienie jakoś nie piecze – uśmiecha się kanclerz. – No i proszę sobie teraz policzyć. Z 6 tysięcy dusz robi się nagle 1200 osób, czyli statystycznie 400 rodzin. Jeśli na mszę pójdą razem, prawdopodobnie wrzucą na tacę 10 zł od rodziny, a nie trzy razy po pięć złotych. Zdesperowany proboszcz rozważał zaciągnięcie kredytu na dokończenie budowy, ale biskup się nie zgodził, bo bank wszedłby mu z hipoteką na diecezjalne grunty.

Problemem będą nie tylko pustoszejące kościoły i malejące wpływy z ofiar oraz opłat za sakramenty. Polskiemu Kościołowi zaczyna zaglądać w oczy problem braków kadrowych. Tylko pomiędzy rokiem 2016 a 2021 liczba księży diecezjalnych zmalała o ponad 15 proc. – czyli niemal 4 tysiące! Średnia wieku duchownych to ok. 52 lata, ale rośnie wskutek załamania dynamiki powołań. W 2000 r. w diecezjalnych i zakonnych seminariach uczyło się ponad 6,7 tys. kleryków. W 2021 r. – zaledwie 1972.

– Cóż, starzy odchodzą do Pana Boga albo na emeryturę, młodych coraz mniej – kwituje ksiądz kanclerz. – Pewnym pocieszeniem jest rosnąca jakość kandydatów do kapłaństwa. Czasy, kiedy szło się na księdza, żeby po święceniach mieć zapewnioną wygodną i przewidywalną przyszłość, po prostu się skończyły. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Kościół nierówności