Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pamiętamy, że Apostołowie, zwłaszcza Piotr, po mocnych przeżyciach na górze Tabor, kiedy waga wydarzenia, przekroczywszy ich możliwości poznawcze, przyniosła im ogromne zadowolenie, chcą natychmiast to miejsce sakralizować, chcą postawić trzy namioty; dzisiaj pewnie powiedzielibyśmy o kapliczkach czy kościołach. Tymczasem Jezus, wbrew ich oczekiwaniom, zabiera ich z powrotem w doliny.
Podobnie jak z miejscem spotkań, dzieje się z imieniem Boga. Dla współczesnych Jezusowi (z czego nie wynika, że my nie jesteśmy Mu współcześni) imię ujawniało, kim dany człowiek, dana osoba jest, a więc jakie jest jej miejsce w społeczeństwie i do czego została powołana przez Boga. Jeśli tak, wygląda na to, że Bóg Biblii broni się przed takim zaszufladkowaniem. Nie chce i nie pozwala, by go zdefiniowano, to znaczy od początku do końca opisano. Stąd Jego imię jest czasownikiem, wyrażają je formy czasownika "być". W największym skrócie pewnie mogłoby to imię brzmieć - Jestem Jestem.
"Jestem Jestem", "Jestem, który Jestem" czy "Jestem, który Jest" - właśnie dlatego, że imię Boga jest czasownikiem, narzuca swoiste rozumienie istoty Boga. "Jest": to słówko nie pozostawia żadnej wątpliwości, że tą istotą, najgłębszą prawdą o Bogu jest Jego nieustająca obecność. Bóg jest, ale jest "dla". Co prawda kiedyś chciano, by był On sam dla siebie, ale chyba popełniono błąd, skoro my i świat istniejemy, a człowiek ma odwagę powiedzieć: "Ja wiem, beze mnie Bóg chwili żyć nie może, / Gdy sczeznę ja, Ty także oddasz ducha, Boże" (Jan Ślązak, XVII w.). Bóg szczęściem człowieka? Szczęściem, ale i krzyżem.
Skoro istotą Boga jest nieustanna obecność i działanie, praca dla stworzenia, to znaczy, że tak na dobrą sprawę nie ma większego sensu mówienie, iż Bóg odszedł czy też przyszedł, iż się objawił czy też przestał się objawiać, a nawet iż się na nas zagniewał i przestał się nami interesować. Takie mówienie zaprzecza Bożej wszechmocy, która na tym polega, że Bóg nie potrafi nie być. Owszem, my ludzie przeżywamy nasz związek z Bogiem, tak jak przeżywamy, po naszemu - ale z tego nie wynika, że Bóg zachowuje się podobnie.
Mamy Wielki Post, który czasami sprowadzamy do medytacji nad zawartością lodówki czy półmiska na stole. A może by tak pójść dalej i zaszaleć, i przyjrzeć się istocie chrześcijaństwa - szaleństwu Boga?