Dotknięcie

Nowicki nie pozwala zdjęciom milczeć, dopisuje im nieustannie historie, mnoży punkty odniesienia. Ciągnie je na swoją stronę. Nie chce być bezbronny. Chce wiedzieć.

06.04.2010

Czyta się kilka minut

"Obraz jest bardzo ważny"

Bogdan Wenta

Książki świetne dzielą się - jak kobiety - na dwie kategorie. Te, które uwodzą cię bez pamięci i bez rozumu, oraz te, którym zadajesz trudne pytania po to tylko, żeby na końcu stwierdzić, że traciłeś cenny czas. "Dno oka" Wojciecha Nowickiego należy do trzeciej - najlepszej - kategorii. Im dłużej mnie ona uwodzi, tym więcej pytań stawiam. Jemu, sobie, nam. Wszystkim dotkniętym przez fotografie.

Wydawałoby się, że "Dno oka" to niewielka książka, do przeczytania w mig: ledwie kilkanaście niedługich esejów, kilkanaście fotografii, garstka przypisów. A jednak nie da się przeczytać tej książki przy śniadaniu. Raczej brałbym ją do pociągu, na dłuższą trasę (może być Przemyśl-Szczecin), żeby można było odwracać od niej wzrok i gubić myśli w kaskadzie przelatujących obrazów.

Tak zresztą należałoby w ogóle czytać: podnosząc głowę znad książki, odwracając wzrok od obrazków, przenosząc się z miejsca na miejsce, zmieniając rytm ciała. Należy odkuwać się od książki, jak tylko się da, na wszelkie możliwe sposoby, nie można dać się złapać przez jej zaklęcia, trzeba z nią walczyć o swoje. Tylko takie książki warto naprawdę czytać. Tak samo jest ze zdjęciami: najlepsze, najbardziej przejmujące, najdotkliwsze nie dają się wytrzymać dłużej niż przez chwilę, nie można się na nie gapić, można je tylko podglądać. Podczytuję więc książkę Nowickiego, podglądam zawarte w niej zdjęcia, nie czytam cięgiem, wyglądam przez okno. Krążę wokół zgęszczających się chwil. Notuję.

A więc rzecz jest o fotografii. Co ważne: polskiej fotografii, która nagle okazuje się, nawet w najmniej spektakularnych wcieleniach, fascynującym punktem wyjścia dla Nowickiego, który wie na jej temat bardzo dużo i swoją wiedzą chętnie się z czytelnikiem dzieli. Przyznaję - nie doceniałem polskiej fotografii, głównie dlatego, że mało o niej wiedziałem.

Nie wiedziałem nic o Mikolaschu, Bednarczuku, Krzywobłockim, Romerze i wielu, wielu innych. Książka Nowickiego całkiem moje nastawienie zmieniła i to jedna z nie większych jej zalet. Ale jednak przede wszystkim "Dno oka" jest o samym autorze, o tym, jak patrzy na kilka starych fotografii, co się w nim i z nim w tym patrzeniu dzieje i jak stara się o tym napisać. Nowicki wpisuje w swoje eseje siebie samego, ale robi to dyskretnie, bez ostentacji, w kolejnych esejach wykładając swoją filozofię fotografii. Bardzo mnie ona zaciekawiła.

Odwieczny problem piszących o sztuce: gdzie się umieścić, by uniknąć dwóch skrajności - beznamiętnego, zimnego i bezinteresownego dyskursu z jednej strony i egzaltowanego, nadmiernie rozżarzonego i bezwstydnie interesownego z drugiej. Ta opozycja (wyświechtana, prostacka) domaga się obejścia, tak jak obejścia domaga się przeciwstawienie inteligencji i emocji, rozumu i uczucia, mózgu i serca.

Kto nie ma serca, ten nie myśli, kto nie ma uczuć, ten nic nie rozumie. Jasne. Ale kiedy mowa jest o obrazach (płótnach, zdjęciach, ekranach), trzeba zmierzyć się z inną jeszcze pułapką, potrzaskiem między wiedzą i widzeniem. Czy mogę widzieć, nie wiedząc? Czy wiem cokolwiek, czego nie zobaczę? Inaczej jeszcze: czy można widzieć po prostu, bez żadnej podpórki, bez archiwum na zapleczu, bez biblioteki w pamięci? Czy to, co się wtedy widzi, ma jakikolwiek kształt?

Odwieczny spór filozoficzny: czy najpierw postrzegam linie, barwy, plamy, które następnie syntetyzuje mój umysł, wedle repertuaru oswojonych form, czy też odwrotnie - wnoszę w świat moje kategorie, wedle których rzeczywistość zaczyna się powoli organizować? Czy organizuję chaos, czy też chaosu nigdy nie ma? W pierwszym przypadku umysł rzucony jest w świat czystych doznań, w drugim - świat od początku posiada wyraźny kształt. W pierwszym przypadku świat jest wyzwaniem dla pragnienia formy, w drugim - kolekcją oczywistych znaczeń.

Jak jednak wydzielić czyste wrażenia, które nie miałyby jeszcze w sobie zalążków sensu? Czy można patrzeć ,nie wiedząc, co się widzi? To chyba największy dylemat obcowania z fotografią, robienia zdjęć, ich oglądania i pisania o nich. Pisząc o fotografii, zawsze zaczynamy od początku: od narodzin znaczenia, od wyłaniania się kształtów, od rozpoznawania form.

Fotografia, powiadają jedni, jest jedynie pozorem świata prawdziwego, który zawsze skrywa się za swoimi przedstawieniami. Zdjęta skóra świata nie przylega już do jego ciała, wobec czego skazani jesteśmy na dotykanie wyłącznie naskórka, oderwanego od tego, co miał chronić. Robienie zdjęć polega tu na zdejmowaniu z żywego miąższu kolejnych osłon, bez nadziei na odsłonięcie nagiego korpusu. Fotografia, twierdzą inni, jest ujawnianiem się tego, co naprawdę jest, prawdziwego oblicza świata. Fotograf uczy nas patrzeć, a w jego kadrze rzeczywistość zjawia się nagle, bez naszego przyzwolenia i przyłapuje nas na braku wiary w prawdę, która jednak istnieje.

Te dwie filozofie fotografii nieustannie ze sobą konkurują, ze sobą walczą, ale w tej walce nie chodzi bynajmniej o spór estetyczny, ale o prawdę. Prawda nie istnieje, powiadają czciciele powierzchni, a my skazani jesteśmy na mnożenie iluzji, powielanie przedstawień, kolportaż odbitek. Prawda istnieje, powiadają zwolennicy głębi, my zaś musimy wyczulić nasze zmysły na jej nieoczekiwany pokaz. Pierwsi pracowicie gromadzą fotograficzne dossier świata w przekonaniu, że świat ukazuje swoje oblicze tylko w całości, w kompletnym archiwum, nigdy zaś w pojedynczych przypadkach. Drudzy - odwrotnie: czyhają na rozstrzygający moment, w którym prawda wyjdzie na jaw, oliwa wypłynie na wierzch, a kotara pozoru rozpruje się w mgnieniu oka. Po której stronie znajdziemy Nowickiego? Popatrzmy.

"Dno oka" dowodzi, że nie sposób uniknąć prawdy w fotografii. Ani wtedy, gdy się ją robi, ani wtedy, gdy się ją ogląda. "Po to jest fotografia, żeby wchodzić w cudze skóry, dokonywać podbojów, żeby kłamać, i kłamstwem wydobyć ukrytą prawdę". Kłamstwem wydobyć prawdę? Zakrawa na paradoks? Nowicki próbuje połączyć dwie nieprzejednane - wydawałoby się - filozofie fotograficznej prawdy: ani nie chwali bałwana pozoru, ani nie odgarnia go zniecierpliwionym gestem moralisty.

Słowo "prawda" pojawia się w najważniejszych miejscach książki, gdy autor chce coś powiedzieć ważnego od siebie. "Pokrętna prawda fotografii jest wyłącznie w tym, co jest nam dane do zobaczenia". A więc jak to? Prawda fotografii polegałaby na zrozumieniu, że prawda nie istnieje, że istnieje tylko to, co widać? Powiedzmy inaczej: jeśli prawdziwe, w klasycznej wykładni, jest to, co zgodne z rzeczywistością, to w przypadku fotografii takie rozumienie prawdy musi zawieść.

Nie można fotografii porównywać z rzeczywistością, bo ona sama nią jest, tylko ona jest rzeczywistością i poza nią nie ma nic, z czym moglibyśmy ją porównać. Prawda fotografii polega na jej wyłączności, na jej uporze w przyciąganiu naszego wzroku i intensywności istnienia tego, co widać.

Czytamy w jednym z ostatnich esejów: "Łapię się na odruchu całkowitej obojętności wobec kadru, wobec sensu działania fotografującego, artysty, nieważne, jak go nazwać - w ogóle go pomijam. Istnieje tylko to, co widzę". Ale przecież to, co widzi eseista, widzi tylko dlatego, że ktoś postawił przed nim kadr, że ktoś zmontował ramę, w którą wcisnął się świat. Nowicki tęskni za bezpośredniością, za czystością widoku niezmąconego artystyczną interwencją, za "dokumentem nagim i odartym z niepotrzebnych włókien", za "szybą, medium bez właściwości". Gdy mu się to udaje, gdy przeskakuje wzrokiem ponad konstrukcją, gdy przebija się na drugą stronę - wówczas sam staje przed obiektywem. "Poddaję się nieprzewidzianemu działaniu zdjęcia z ochronki, nie mam wyboru; podobnie jak w lekcji muzyki dla niewidomych dostrzegam więzienie.

Pozostaję przy tym całkowicie głuchy na artystyczne dylematy epoki, na zamierzenia obu fotografów i ich zleceniodawców". I co się wtedy dzieje? "Dziwaczny przekaz smaga mnie ze zdwojoną siłą: wydaje mi się, że jest prawdziwy". Prawda fotografii kryje się dla Nowickiego w tym, co wystaje poza ramę, nie mieści się w atelier, wychodzi poza studio. W tym, co go dotyka.

W swej słynnej książce o fotografii "La chambre claire" (przełożonej bez sensu przez Jacka Trznadla jako "Światło obrazu") Roland Barthes - obecny intensywnie w "Dnie oka" - wyróżnia dwa wymiary każdego zdjęcia: studium, czyli całą kulturową obudowę zdjęcia, jego techniczne uwarunkowania, konwencje etc., oraz punctum - czyli to, co dotyka nas w zdjęciu, co wyłamuje się z fotograficznego stereotypu.

By rozumieć studium, potrzebna jest ogólna wiedza na temat tego, co widać: studium oswaja rzeczywistość widzialną, łagodzi jej zagadkowość. Z kolei by dać się poruszyć, dotknąć ("ukąsić", napisze Nowicki), zadrasnąć punctum, należy jedynie wytężyć wzrok, odrzucić oczywistości i dojrzeć to, co jednostkowe, co niejako wychodzi poza kadr, co narusza przyzwyczajenie oczu, co burzy kompozycję.

Eseje Nowickiego balansują nieustannie między studium i punctum: zaczyna się od ładnie ułożonej sceny, od atelier, od kawałka historii, po czym szybko scena się łamie, konwencje przestają wystarczać i w centrum zainteresowania pojawia się nadwyżka sensu: "wymiętolona koszulka dziewczynki na pierwszym planie i jej dłonie ściśnięte w pięści", "prawie niezauważalny brzeżek mebla", "opuchnięte, starcze dłonie, poczerniałe tylko do linii mankietu, a dalej dziwnie białe", "pień topoli przy płocie"... Długo by ciągnąć tę serię.

10

Ten rozdźwięk między studium ("świadomą konstrukcją") a punctum przybiera u Nowickiego inną jeszcze postać. "Oryginalność fotografii, a także główne źródło jej wartości estetycznej bierze się właśnie z transformacji, jakiej poddaje ją działanie czasu, ze sposobu, w jaki wymyka się intencjom autora". Intencja artysty jest po stronie studium, bez wątpienia, to on komponuje fotografowaną scenę, on ustawia postaci. Ale od momentu, gdy pojawi się pierwsza odbitka, i wcześniej jeszcze, gdy powstanie jej matryca, nieubłagany czas sprzeniewierza się samym rzeczom i rzuca je w podróż bez końca, nad którą już nikt nie ma władzy.

O tym mówi nam każda fotografia: to było wprawdzie raz, ale nigdy nie będzie takie samo - przepuszczone przez różnokątne obiektywy, wpasowane w dziesiątki, setki ram, powycinane przez tysiące oczu, nasączone nieodgadnionymi biografiami, to, co się stało, odstanie się zawsze. To, co było, naprawdę nie było nigdy.

11

"Fotografia nie tłumaczy świata, ale pokazuje wyrwane obrazy, jak kartki z książki, gdzie tekst się zaczyna w pół słowa i kończy równie gwałtownie. Fotografia pozwala zobaczyć, że było właśnie tak, ale nie wyjaśnia, dlaczego. Nie tłumaczy cierpliwie. Pozwala podglądać przez dziurkę od klucza, ale skąpi komentarza". Tak, to przekonuje: siłą fotografii jest brak odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie. Ale można pójść jeszcze dalej i powiedzieć, że fotografia wymyka się jakimkolwiek pytaniom, likwiduje pragnienie wiedzy, niszczy ciekawość, zamykając nas w chwili poza czasem, poza poznaniem, poza erudycją.

Oglądanie zawsze jest podglądaniem ("chcąc nie chcąc, staję się podglądaczem", pisze Nowicki), podglądanie zaś nigdy nie wyjaśnia niczego, albowiem w dziurce od klucza nie ma miejsca jednocześnie na klucz i oko. W takim razie, po co jakakolwiek wiedza, po co drobiazgowe dochodzenie, po co rekonstrukcja archiwum? Dlaczego Nowicki wpada w zastawioną przez siebie pułapkę i za samą fotografię odwala brudną robotę? Dlaczego - mimo wszystko - komentuje, dlaczego dopisuje biografie artystów, dlaczego czyta zamiast oglądać? Odpowiadam: bo nie może inaczej, bo oglądanie jest czytaniem, bo zmysły kierowane są przez wiedzę, bo widzimy to, co wiemy. Podglądanie przez dziurkę od klucza zastępuje tu sam klucz, to prawda, ale przecież dziurka od klucza to rama, w której plasuje się podglądany świat. Nic nie pojawia się bez ramy, bez sceny, bez ekranu, który nosimy ze sobą, żeby cokolwiek zobaczyć. Gdy Nowicki pisze w eseju "Sahib" o upozowanej scence kolonialnej, to wychodzi poza historię i poza pozę, ale jednocześnie - wyrzekając się erudycji - wpada w inne archiwum: literackie. "Oto nowy Pozzo bez reszty gardzi nowym Luckym - swoim jucznym zwierzęciem, którym się wysługuje i które poniża; nawet na niego nie spojrzy; pełen buty spogląda na świat z wysoka. A przecież bez niego jest niezdolny do życia. Pozzo, który budzi odrazę i jednak trochę współczucia, i Lucky, który budzi żal i jednak odrobinę odrazy".

Nieprzypadkowo pojawia się tu Beckett, nieprzypadkowo co chwilę u Nowickiego pojawiają się kulturowe referencje. "Bez komentarza na odwrocie zdjęcia [przedmiot] pozostałby niemy aż do końca". Nowicki nie pozwala zdjęciom milczeć, dopisuje im nieustannie historie, mnoży punkty odniesienia. Ciągnie je na swoją stronę. Nie chce być bezbronny. Chce wiedzieć.

12

"Oglądam obrazy i obudowuję je własnymi fikcjami" - tak wygląda scena ustawiona na "Dnie oka". Bez tej obudowy, bez tej fikcji nic nie widać, niczego nie można obejrzeć. Nie można - nawet jeśliby się bardzo chciało - odrzucić komentarza, albowiem brak komentarza porzuca nas w obliczu bezkształtu.

Fikcje, którymi opakowujemy rzeczy, sprawiają, że rzeczy te, podobnie jak inni ludzie, zjawiają się w naszym świecie, wychodzą nam naprzeciw, dotykają nas. W tym dotknięciu kapituluje prawodawczy rozum i w tym dotknięciu świat nie jest jedynie bezładną masą, czekającą na formę. Coś się dzieje innego w tym dotknięciu, coś bardzo osobliwego, coś, co trzeba co chwilę opisywać, żeby dowodzić istnienia świata.

Wojciech Nowicki, "Dno oka", Czarne, Wołowiec 2010. Książka jest zbiorem tekstów, które ukazywały się w dziale "Zmysły" "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2010