Balsamowanie czasu

„Powiedz, jaką ty stosujesz metodę, wchodząc do prywatnych domów?” – pytano ją. „Pukam do drzwi, mówię »dzień dobry« i podaję rękę” – odpowiadała Zofia Rydet.

16.01.2017

Czyta się kilka minut

Zofia Rydet, Obidowa, 1988 r. / Fot. Anna Beata Bohdziewicz / REPORTER
Zofia Rydet, Obidowa, 1988 r. / Fot. Anna Beata Bohdziewicz / REPORTER

Meblościanka, a na niej poustawiane w równych rzędach puszki po zachodnich piwach, pudełka po papierosach albo flakony po przywożonych z Niemiec dezodorantach. Każdy, kto zahaczył biografią o późny PRL, wie, o czym mowa. W fornirowym meblu umajonym śmieciami koncentrowała się spora dawka absurdu schyłkowego socjalizmu. Szukałem jego fotograficznej reprezentacji – w agencjach, archiwach, pytałem znajomych fotografów. Każdy się uśmiechał, wszyscy wiedzieli, o czym mówię, nikt nie kojarzył żadnego zdjęcia. W końcu zapytałem Wojciecha Nowickiego.

– U Rydet – powiedział krótko, nim skończyłem pytać. – U Rydet to jest.

No tak, w sumie mogłem na to sam wpaść dużo wcześniej. Bo u Rydet jest wszystko.


Czytelnia Sztuki


„Nadmiar jest naszym przeznaczeniem – piszą w swoistej deklaracji programowej gliwickiej Czytelni Sztuki Grzegorz Krawczyk i Krzysztof Siwczyk. – Marzymy o wolności od nadmiaru. Stąd proponujemy odbiorcom kultury trudne zadanie: namysł i wybór – albo bierny dryf w rzeczywistości społecznego i kulturowego chaosu, albo poważna refleksja nad zjawiskami, które ten dryf powodują”.

Kilka ostatnich lat sprawiło, że Czytelnia Sztuki wybiła się na pozycję jednej z kluczowych dla polskiej fotografii instytucji kultury. W 2012 r. wydała monumentalną „Pamięć obrazu” poświęconą w całości Jerzemu Lewczyńskiemu. Potem przyszedł czas na „Jerzozwierza” Olgi Ptak z wykonanymi przez Lewczyńskiego portretami i autoportretami oraz zbiór jego korespondencji ze Zbigniewem Beksińskim. W 2013 r. Czytelnia wzięła na warsztat nieco zapomnianego, XIX-wiecznego dokumentalistę z Gliwic – Wilhelma von Blandowskiego, wydając aż trzy publikacje na jego temat („Niepokoje Wilhelma von Blandowskiego” z tekstem Wojciecha Nowickiego, monografię „Naturalista, czyli Wilhelm von Blandowski w Australii” pod redakcją Ewy Wosz i Anity Hermannstädter oraz album „Zakład fotograficzny Wilhelma von Blandowskiego” opracowany przez Damiana Recława). W międzyczasie gliwickie muzeum zaczęło też organizować konkurs na projekt książki fotograficznej i wydawać wyróżnione w nim prace („Babie lato” Marcina Grabowieckiego oraz „Alles ist gut” Wojciecha Kostrzewy). To także w Gliwicach ukazały się książki „W samochodzie z R” Rafała Milacha, „Invisible Maps” Andrzeja Kramarza czy „Koło miejsca / Elementarz”, wspólne, literacko-fotograficzne dzieło Krzysztofa Siwczyka i Michała Łuczaka.

W końcu jednak kuratorzy Czytelni stanęli przed wyzwaniem zmierzenia się z prawdziwym, przytłaczającym i obezwładniającym nadmiarem. Chodzi o dorobek Zofii Rydet (podobnie jak von Blandowski, Lewczyński, Siwczyk i Milach związanej z Gliwicami). A przede wszystkim o jej największe dzieło – „Zapis socjologiczny”.

Wydana pod koniec ubiegłego roku monumentalna księga „Zapis” w opracowaniu i z tekstem Wojciecha Nowickiego wypełnia kolejną lukę w historii polskiej fotografii. I umacnia pozycję Czytelni.


Dwa zdjęcia


To pierwsze, od którego Nowicki zaczyna swoją opowieść o fotografce: Zofia Rydet stoi w swojej ciemni, lekko przygarbiona, uśmiecha się niepewnie. Dookoła niej piętrzą się stosy kopert i fotograficznych papierów. „Oto więc autorka pochłonięta przez własne dzieło – pisze Nowicki. – Jej półuśmiech mógłby wynikać z zakłopotania, bo z tej pieczary – Rydet już o tym wie – wyjścia nie ma”.

Zofia Rydet to postać, której fotograficzna kariera potoczyła się w sposób nieoczywisty. Urodziła się w 1911 r. w Stanisławowie i to tam, za sprawą brata Tadeusza, zainteresowała się fotografią. Planowała nawet studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, ale wobec sprzeciwu rodziców podjęła edukację w Głównej Szkole Gospodarczej Żeńskiej w podlwowskim Snopkowie. W 1944 r. przeniosła się do Bytomia, gdzie przez wiele lat prowadziła dwa sklepy zabawkarsko-papiernicze. W wieku 40 lat wróciła do zainteresowania fotografią, wstąpiła do Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego. W 1961 r. wystawą (a później publikacją) „Mały człowiek” poświęconą wizerunkom dzieci w różnych regionach świata otworzyła sobie drogę na fotograficzne salony. Do historii polskiej fotografii przeszła jednak przede wszystkim jako autorka „Zapisu socjologicznego”. Podjęła się jego realizacji pod koniec lat 70., będąc już w wieku emerytalnym. Od 1978 do 1990 r. naświetliła 7 tysięcy negatywów (583 rocznie, 48 miesięcznie!), odwiedziła 20 z 49 województw. Nie miała samochodu, podróżowała środkami komunikacji publicznej albo z pomocnymi przyjaciółmi. Gdy skończyła, miała 80 lat. Nieładnie wypominać ten wiek, ale pominąć się go naprawdę nie da.

A więc pierwsze zdjęcie – Zofia Rydet w pieczarze, z której „wyjścia nie ma”, nieco przytłoczona ogromem swojego zadania. I drugie, opublikowane w owej księdza kilkanaście stron dalej. Zrobiła je Anna Beata Bohdziewicz. Obidowa, rok 1988. Zofia Rydet w ciemnych okularach i prostej, nieco wygniecionej sukience przeprawia się przez strumień po chybotliwym, skleconym z dech mostku. Jedną ręką podtrzymuje torbę z aparatem, drugą niepewnie trzyma się pochylonej ku wodzie poręczy. Starsza pani na prowizorycznym moście. Jest w tym zdjęciu mozół, jest determinacja, jest wszystko, co opisuje wysiłek związany z pracą nad „Zapisem”.


Zapis


„Powiedz, jaką ty stosujesz metodę, wchodząc do prywatnych domów? Ja wprawdzie miałam okazję obserwować to, chodząc z tobą, ale podziel się swymi doświadczeniami” – pytała ją w 1990 r. Krystyna Łyczywek.

„Pukam do drzwi, mówię »dzień dobry« i podaję rękę” – odpowiadała Rydet.

Jej tematem miało być wnętrze, „całun turyński chłopa polskiego”, a potem wnętrza mieszkań inteligentów i mieszczan żyjących w dużych miastach. Takie zdjęcia pojawiają się w jej archiwum, ale stanowią zdecydowaną mniejszość. „W tych nowych mieszkaniach nie widać osobowości właścicieli – najczęściej jest tam meblościanka, dwa kryształy i trzy książki” – mówiła, jakby tłumacząc się z tego, że „Zapis socjologiczny” dotyczy jednak głównie wsi.

Z czasem okazało się też, wbrew wcześniejszym założeniom, że to ta nieustępliwa obecność ludzi będzie główną siłą jej fotografii, dzięki nim portretowane przez nią wnętrza staną się po prostu prawdziwsze.

„Człowiek jest tylko elementem określającym to wnętrze – zastrzegała. – Ma być statyczny, jakby sam był przedmiotem, wobec tego musi siedzieć na wprost aparatu i patrzeć w obiektyw”.

Wojciech Nowicki zauważa, że Rydet nie przykładała większej wagi do fotograficznej techniki. Cały czas używała tej samej lampy błyskowej, która światłem nie pokrywała całego kadru. Obcinała więc podczas robienia odbitek jego niedoświetlone części. Często przekrzywiała kadr i także tę niedoskonałość próbowała korygować w ciemni. W pewnym momencie jednak zarzuciła wykonywanie odbitek, poświęciła się fotografowaniu. Jakby misja, cel stojący za jej zapisem, były ważniejsze od dzieła. Archiwum zaczęto opracowywać dopiero w 2013 r. (16 lat po jej śmierci). Wszystkie zdjęcia można oglądać na stronie www.zofiarydet.com. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można zakładać, że część tych fotografii Rydet widziała tylko w postaci negatywu oglądanego pod światło. O ile w ogóle.


Atget, Sander, Rydet


„Czy to, co robię, jest wielką sztuką? Czy w ogóle jest sztuką? Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Pocieszam się jednak tylko tym, że jeśli nawet nie uda mi się przejść do historii sztuki czy historii fotografii, to jednak na pewno przejdę do historii etnografii” – mówiła. Nowicki chwyta się tych słów i zauważa, że takie pokorne podejście zbliża ją do gigantów światowej fotografii – Atgeta, Sandera, Hinesa czy Bułhaka. Ta potrzeba dokumentowania wydaje się w dziele Rydet najważniejsza. Ona sama wielokrotnie podkreślała, choćby we wspomnianej rozmowie z Krystyną Łyczywek, że „największą wartością fotografii jest jej rola informacyjna, jej treść – a nie działania artystyczne, które przemijają”. I że to, co robi, to po prostu „balsamowanie czasu”.

Obraz tego czasu wyłaniający się z prac Zofii Rydet jest szokujący i trzeźwiący jednocześnie. Im dalej od przełomu roku 1989, tym więcej bowiem apologetów tamtej epoki, hipsterskich naśladowców zafascynowanych wzornictwem, plakatem, modą, atmosferą. Im mniej pamiętają, tym bardziej wielbią, strojąc się w zgrzebne swetry i reanimowane relaxy, z zapałem remontując „kultowe fotele model 366” i wspominając „Teleranki”. Gubi się w tym amoku ciemna strona tamtego czasu, gubi się historyczna prawda – o Polsce biednej i zacofanej, o kilometrowych kolejkach do pustych sklepów (które na kolorowych zdjęciach Chrisa Niedenthala wyglądają jakoś niewinnie), stacjach benzynowych bez benzyny i śmieciach, którymi ozdabialiśmy nasze mieszkania, marząc o zachodnim glamourze. Na zdjęciach Rydet to wszystko jest w tle i odbija się w umęczonych twarzach ludzi, którzy rzeczywistości schyłku doświadczali codziennie na własnej skórze. I bez wątpienia nie mieli poczucia, że urodzili się w najlepszym z możliwych czasów.


Słowo i fotografia


Wydany właśnie przez Czytelnię Sztuki „Zapis” jest ważny także dlatego, że po raz kolejny, dzięki Wojciechowi Nowickiemu, autorowi znakomitego „Dna oka” (2010), „Odbicia” (2015) i licznych tekstów kuratorskich dowiadujemy się, jak patrzeć na zdjęcia i jak o nich pisać.

„Te fotografie są jak ostry pies, którego szczekanie opisuje przestrzeń, a słuchającego zamyka w ciasnym pomieszczeniu wypełnionym strachem” – pisze, po raz kolejny wprawiając czytelnika (i widza) w szczery zachwyt.

Do swojego zadania Nowicki podchodzi jednak bez nabożnej czci. O poświęconych Rydet wcześniejszych tekstach pisze: „Pochwała zaczęła przesłaniać znaczenie, zbyt wiele tu pustych, wypranych z sensu pewników. Nuży przeczucie wielkości i nieco bałwochwalczy stosunek do dzieła, jakby czas, który upłynął od śmierci fotografki, te niemal dwadzieścia lat, nie pozwalał na trzeźwiejsze spojrzenie, jakby nadal dopuszczalne było tylko to klekotanie: że jest wielka, jedna z największych, największa”.

Obala przy tym kilka mitów, którymi „Zapis socjologiczny” obrósł. Przede wszystkim odmawia nazywania go socjologicznym. „Dokumentacja na potrzeby nauki, w tym socjologii, powstaje odmiennie, wedle założonego sztywnego planu. (…) Zofia Rydet zaś, znów wbrew temu, co sama mówiła, realizowała »Zapis« według własnych zasad, zmiennych i niepodlegających negocjacji, jakby była w trwającym 12 lat transie”.

Po drugie Nowicki kwestionuje spójność zbioru Rydet, cechę podnoszoną przez niemal wszystkich, którzy „Zapisem” zajmowali się wcześniej. Słusznie zauważa, że zbiór Rydet, choć monumentalny, jest niedokończony, bo dokończony nigdy być nie mógł („pieczara, z której wyjścia nie ma”). „Zapis socjologiczny” we wszystkich swych wątkach pobocznych, dygresjach „strzępi się na wszystkie strony, ze wszystkich stron płótna wyłażą nici; rozbudowane ponad miarę chwieje się pod własnym ciężarem”.


Tak niedawno


„Skoro każdy pewnik rozpada się w dłoni jak sucha gruda, to z czego płynie prawdziwa moc »Zapisu socjologicznego« i co zapewnia mu trwałość?” – pyta w pewnym momencie Nowicki i swym kuratorskim wyborem zdjęć znajduje na to pytanie odpowiedź. „W zdjęcia Rydet trzeba się zapaść, czytając je na najprostszym, dokumentalnym poziomie” – wyjaśnia, a zaraz potem, jakby sam zaskoczony, dodaje: „Ogarnia mnie zdziwienie, jak to było tak niedawno”.

„Zapis” jest bowiem przede wszystkim unikalnym dokumentem opisującym polską wieś schyłkowego PRL, a przez to samą Polskę tamtego czasu. Takiej wsi już nie ma i w momencie, w którym sobie to uświadamiamy, dociera do nas potęga, znaczenie i doniosłość dzieła Zofii Rydet. Dzięki niej możemy zobaczyć, jak było.

„Tamta Polska to nieskończona struga pomysłów na powtórne użycie rzeczy, które w innych rzeczywistościach ukazałyby swoją prawdziwą naturę, przedmiotów nędznych i zbędnych, pudeł, puszek, opakowań po czekoladach, słoików bez wieczka, tego wszystkiego, co nadaje się tylko na śmietnik, ale jednak zostało zbawione” – pisze Nowicki. Tak, dopiero u Zofii Rydet mogłem znaleźć to, o czym wszyscy pamiętamy, ale nikomu nie przyszło do głowy, żeby to porządnie sfotografować. „Polska braków, Polska »zrób to sam« pożądała zbędnego śmiecia, nasycała nim swoje sypialnie i pokoje, miłośnie wpatrywała się w puste paczki po papierosach, w puszki po coli, butelki po brandy”.

Jednak pouczająca siła „Zapisu socjologicznego” Rydet tkwi nie tylko w zabalsamowanym, zatrzymanym czasie, ale także w tym, że nie znajdujemy dla niego żadnej współczesnej analogii. Przecież i dziś na polskiej wsi zachodzi potężna i doniosła zmiana. A fotografowanie i podróżowanie jest o wiele prostsze i tańsze, niż było wtedy. ©


Zofia Rydet „Zapis”, opracowanie i wstęp Wojciech Nowicki, Czytelnia Sztuki, Gliwice 2016. Wydawnictwo jest rezultatem wieloletniego projektu badawczego zajmującego się „Zapisem socjologicznym”. Wzięły w nim udział: Fundacja Zofii Rydet z Krakowa, Muzeum Sztuki Nowoczesnej z Warszawy, Fundacja Sztuk Wizualnych z Krakowa oraz Muzeum w Gliwicach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2017