Dom od nowa

Z punktu widzenia filozofii przeprowadzki życie jawi się raczej jako serial niż film. Opowieść się nie kończy – bo zadomowienie nigdy nie jest ostateczne.

11.01.2021

Czyta się kilka minut

 / SIMONE CASETTA / ANZENBERGER / FORUM
/ SIMONE CASETTA / ANZENBERGER / FORUM

Napiórkowscy są jak psy. W domu zawsze mówiło się, że koty przywiązują się do miejsc, a psy – do ludzi. Dlatego koty źle znoszą przeprowadzki, a psy nie mają nic przeciwko, byleby tylko wciąż dzielić życie ze swoimi. Nie wiem, czy to prawda. Nigdy nie mieliśmy kota, żeby się przekonać.

Mieszkałem w kawalerce i sporych mieszkaniach, w bloku z wielkiej płyty i domku jednorodzinnym, w samym centrum Warszawy i półtorej godziny od niego, w suterenie oraz pokoju na zapleczu apteki. Przez ponad rok pomieszkiwałem na innym kontynencie. W każdym z tych miejsc był mój dom, bo byli ze mną ci, których kocham. Wygląda na to, że po rodzicach odziedziczyłem psią naturę.

Ale są na świecie także ludzie koty, którzy mocno wrastają w swoje miejsca. To nie tak, że nie cenią więzi międzyludzkich. Być może pod pewnymi względami doceniają je nawet bardziej. Dla „kotów” bliscy są nie tylko ci, których możemy zabrać ze sobą – jak rodzina, przyjaciele i stali goście – lecz także sąsiedzi, pani ze spożywczaka albo nieznajomy co dzień widywany w tramwaju. Udomawianie świata to dla nich raczej wieloletni proces, a nie zuchwała decyzja. Z punktu widzenia człowieka kota miejsce staje się domem dopiero po latach codziennej krzątaniny. Taki dom to sieć trwałych więzi, pamięć osadzająca się w murach, ścieżkach i znajomych widokach. Szanuję ten długotrwały, bardzo koci rytuał udomowiania, który obcy jest większości psów.

Dom, czyli…

Ojczyznę opisuje się jako dom („Dom wszystkich Polska”), rodzina to też dom, a jakże. Obrazami szczęścia zamkniętego w czterech ścianach kuszą deweloperzy, markety budowlane, firmy farmaceutyczne (prześwietlone wnętrza, białe dekoracje, duże okna), a nawet browary (mieszkanie w półmroku, rozświetlone dwoma blaskami: z telewizora i lodówki). Także filozofia nie pozostaje obojętna na uroki domu.

Najstarsze znane teksty dotyczące domu były bardzo praktyczne. Dla Hezjoda czy Ksenofonta dom jest tym, czym jest. Gdy mowa o przędzeniu, gromadzeniu majątku lub hodowli owiec – chodzi o sprawne zarządzanie, a nie o jakąś głębszą rzeczywistość, którą owce miałyby symbolizować. A jednak czytając te dzieła łatwo dostrzec, że ich autorzy doskonale rozumieli także metafizyczny wymiar dobrego gospodarowania.

Po okresie archaicznym w filozofii domu zapanował okres klasyczny, trwający od Sokratesa (był chyba „kotem”, bo wolał śmierć od wygnania) aż po wiek XIX. Dom stał się metaforą. Jako to, co bliskie i znane, służył do przystępnego wyjaśniania trudnych zagadnień. Symbolizował królestwo niebieskie lub ziemską ojczyznę, skomplikowany organizm ludzki, a nawet samą filozofię, chętnie przedstawianą jako gmach o wielu kondygnacjach czy pokojach.

Wiek XX przyniósł jeszcze inne, nowoczesne oblicze filozofii domu. Ludzkie miejsce zamieszkania odkryto na nowo jako samo w sobie warte poznania i refleksji. Rozwój antropologii przyczynił się do wzrostu zainteresowania tym, jak mieszkamy. Idealnie nadawała się do tego fenomenologia. Jej głównym zadaniem było wszak wydobycie na światło dzienne tego, co zwykle skrywa się w mroku oczywistości.

Pięknym przykładem tego nurtu jest „Poetyka przestrzeni” Gastona Bachelarda – niezwykły esej, w którym autor opisuje dom jako stworzony przez człowieka model kosmosu. Rozpoczyna się opowieścią na płaszczyźnie uniwersalnej – udomawianie przestrzeni opisuje jako akt walki chaosu z kosmosem. Szybko przechodzi jednak do analizy niepozornych szczegółów codziennego życia – klamek, szuflad, kuferków… Opisywane przez niego domy – rzeczywiste i pożyczone z dzieł literackich – są przestrzeniami drobnych, praktycznych działań. Bachelard pokazuje proces wrastania ludzi w ich mieszkania. Wyjaśnia, jak to możliwe, że gdy chowamy do szuflady zwinięte w kulkę skarpetki, rozlokowujemy w domu także nasze wspomnienia.

U Bachelarda domy są miejscem niewidocznego, lecz dokonującego się nieustannie zapisu, na który składają się: wycieranie się dywanów, wyrabianie zawiasów, przepalanie żarówek czy szarzenie ścian. Dom to medium. To dziennik właściciela, jego autoportret, ale też zapis niezliczonych dialogów – gościnna przestrzeń, w którą wpisują się inni. Żywy dom pełen jest duchów.

Sprzątanie to szczęście

Mamy takiego Bachelarda i u nas, nad Wisłą. To Jolanta Brach-Czaina, której wspaniałe „Szczeliny istnienia” łączą konkret i uniwersalność w sposób niczym nieustępujący klasycznemu esejowi Francuza. Brach-Czaina opisuje sprzątanie kuchni: stos piętrzących się w zlewie naczyń, ich tłustą powierzchnię, nieprzyjemne uczucie, którego doświadczamy sięgając po pływające w brudnej wodzie statki. Ale przedstawia też kuchnię sprzątniętą – czasowy triumf porządku nad chaosem.

Dla autorów uczących nas uważności wobec praktyk zamieszkiwania dom jawi się jako maszyna do przekładania kategorii metafizycznych na drobnostki codziennej krzątaniny i z powrotem. Filozofia domu odbywa się poprzez codzienne gesty, lecz dotyczy spraw najważniejszych, rzec by można – ostatecznych. „Brud w mieszkaniu. I bałagan – czytamy w „Szczelinach istnienia” – to są znaki stałej obecności sił niezależnych i kierujących domem mimo walki, jaką z nimi prowadzę. Bez końca. Właściwie już dawno bym powinna poddać się, skoro tylekroć widziałam dowody ich mocy i nieograniczonej zdolności odradzania się. Doprawdy trudno powiedzieć, dlaczego mimo jawnej słabości nie stać mnie na pełną rezygnację. (...) Tak jakby moja obecność w domu była uzależniona od uczestnictwa w walce, z której nie wolno się wycofywać, choć trudno wierzyć w zwycięstwo”.

W ostatnich latach narodził się nurt filozofii domu, na powrót czyniący przedmiotem zainteresowania całkiem niemetaforyczne sprzątanie mieszkania. Szokująco popularna „Magia sprzątania” Marie Kondo czy książki Joshuy Fieldsa Millburna i Ryana Nicodemusa – głosicieli modnej filozofii minimalizmu – pełne są porad o składaniu skarpetek i pakowaniu pudeł. To najmłodsze pokolenie filozofów domu faktycznie wierzy, że odpowiednie techniki sprzątania czy urządzania wnętrz są kluczem do szczęśliwego życia.

Hezjoda naprawdę interesowało sprzątanie. Dla Platona było pretekstem do opowieści o porządku świata. Dla Bachelarda czy Brach-Czainy – opowieścią i światem samym w sobie. Dla Marie Kondo sprzątanie znów jest sprzątaniem. Filozofia domu zatoczyła koło.

Świat na nowo

Jak jednak na fundamencie filozofii domu zbudować filozofię przeprowadzki? Wyzwanie polega na przejściu od domu do domów, od jednorazowości i totalności aktu udomawiania do szeregu następstw, który układałyby się w ludzkie biografie z ich cyklicznością, a zarazem siecią splątanych, rozwidlających się ścieżek.

Z punktu widzenia filozofii przeprowadzki życie jawi się raczej jako serial niż film. Tu chaos oswajany jest cyklicznie. Żadne rozwiązanie nie ma charakteru permanentnego, bo w kolejnym odcinku pojawią się: nowy kryzys i nowe wyzwania. Opowieść nigdy się nie kończy, zadomowienie nigdy nie jest ostateczne.

Dom oglądany z perspektywy przeprowadzki zmienia się w czasownik. To coś, co się robi. W miarę udomawiania przestrzeni odkrywamy także przymiotnikową naturę domu (gdy pewne rzeczy stają się domowe), a nawet naturę przysłówkową, gdy dom staje się sposobem robienia czy wręcz – jak rzekliby fenomenologowie – bycia w świecie.

Nawyki i przedmioty stają się domowe. Są też domowi ludzie – domownicy. Po kataklizmie przeprowadzki świat konstytuuje się na nowo.


Czytaj także: Ks. Adam Boniecki: Niebiański wynajem


Można więc sformułować pierwszą regułę filozofii przeprowadzki: przeprowadzka jest wydarzeniem metafizycznym, definiowanym przez swój cykliczny charakter. Okazuje się jednym z nielicznych w naszym życiu doświadczeń rzeczywiście bliskich temu, co badacz mitów Mircea Eliade nazywa „cyklicznym powtarzaniem aktu stworzenia świata”. Jeżeli dom faktycznie jest przestrzenią nieustannego starcia między kosmosem i chaosem, to przeprowadzka jest zawsze założeniem nowego kosmosu, a zarazem przyznaniem, że żaden porządek nie jest ostateczny. Staje się tym samym najradykalniejszym, najbardziej ludzkim wyzwaniem rzuconym entropii. Zuchwałym aktem rozpoczęcia całkiem od nowa z pełną świadomością, że nic nie trwa wiecznie.

Odwieczny cykl

„– Urodziłem się w Austrii, ale dzieciństwo spędziłem w Rumunii. Całe dorosłe życie mieszkałem w ZSRR, a wygląda na to, że umrę w Ukrainie.

– Toście, dziadku, sporo podróżowali!

– A skąd! W życiu się nie ruszyłem z tej wsi!”.

Ta anegdota o starym człowieku z okolic Czerniowiec jest wyjątkowa. Ale nawet ona nie przeczy kolejnemu prawu filozofii przeprowadzki: historia każdego życia ludzkiego to historia przeprowadzek. Ilekroć powtarzamy: „nigdy nie opuścił swego ukochanego Królewca” albo „całe życie mieszkał pod jednym adresem”, podkreślamy tylko wagę tego prawa przez zaznaczenie wyjątku od reguły.

Kolejne rozdziały życia wyznaczane są rytmem przeprowadzek. Badania socjologiczne pokazują, że dynamika ta ma swoją strukturę. Przeprowadzka przeprowadzce nierówna.

Nasza obecność na świecie zaczyna się od przeprowadzki. Można zaryzykować stwierdzenie, że każda kolejna zmiana miejsca zamieszkania jest symbolicznym powtórzeniem aktu narodzin. Tym właśnie tropem podąża Bachelard, pisząc o sentymencie, jaki wielu pisarzy żywi wobec swych najdawniejszych domowych wspomnień: „Dom najwcześniejszego dzieciństwa interesuje nas tak żywo, daje on bowiem świadectwo schronieniu jeszcze dawniejszemu”. Dom dzieciństwa to miejsce, do którego wracamy – w sposób dosłowny lub wspomnieniami – jako do miejsca, które było zawsze, a zarazem celu naszej najpierwszej przeprowadzki.

Wejście w dorosłość, niczym plemienny rytuał przejścia, zaznaczone jest zwykle kolejną przeprowadzką. To wyprowadzka „na swoje”, symbolizująca początek życia „na własny rachunek”. Jest to wyzwanie zarówno dla dorastających dzieci, jak i dla rodziców, którzy zmierzyć się muszą z syndromem opuszczonego gniazda. Jego kontrapunktem staje się „wicie gniazda” przez młodą parę, często przygotowującą się na przyjęcie własnego potomstwa, rozpoczynając tym samym kolejny cykl przeprowadzek. Ścieżki rodziny rozwidlają się.

Ci, którzy pozostali w starym domu, muszą zmierzyć się z własnym wyzwaniem. Jego horyzontem są zwykle ambitne plany. „Teraz nareszcie mamy czas” ma spotkać się z „teraz nareszcie mamy przestrzeń”. Niestety, życie układa się często zupełnie inaczej. Zwolnione pokoje po dzieciach, które miały stać się gabinetami, biblioteczkami, warsztatami albo wymarzoną przestrzenią do uprawiania zawieszonego przez lata hobby, pozostają niezamieszkałe i stopniowo wypełniają się niekontrolowanym chaosem. „Wciąż za mało czasu” napotyka „zbyt wiele przestrzeni”. Mieszkanie czy dom dopasowany rozmiarami i wyposażeniem do wychowywania dzieci staje się nagle pusty i niefunkcjonalny. Nadchodzi pora, by rozważyć następną przeprowadzkę, którą w fachowej literaturze socjologicznej określa się jako downsizing, czyli pomniejszanie.

Kolejny etap to moment, gdy nie możemy już dłużej mieszkać w swym dawnym mieszkaniu. Konieczna okazuje się przeprowadzka „do dzieci”, która staje się odwróceniem „wyfruwania z gniazda”, do nowego mieszkania bliżej nich, a czasem do specjalnego ośrodka lub szpitala. Badania socjologów i psychologów podkreślają wielkie wyzwanie, jakim jest ta przeprowadzka. Jest wiele mądrości w przysłowiu, które mówi, że nie przesadza się starych drzew. To przeprowadzka przedostatnia. Potem każdego z nas czeka już tylko jedna, ta ostateczna.

Oczywiście nie wszyscy przechodzą przez ten konwencjonalny cykl przeprowadzek. Są wśród nas nomadowie, przeprowadzający się nieustannie i co roku rozpoczynający nowy rozdział życia w nowej przestrzeni. Są i tacy, którzy – jak w przykładzie otwierającym ten fragment – całe życie przemieszkają pod jednym adresem. To model przydatny do prowadzenia badań, projektowania polityki mieszkaniowej czy systemów opieki społecznej, ale tylko model. Różnorodność indywidualnych przeprowadzkowych biografii zawsze będzie go przerastać i rozsadzać. Nic tu nie jest pewne. Poza, oczywiście, pierwszą i ostatnią przeprowadzką.

W poszukiwaniu lepszego życia

„Trzykroć przeprowadzała się matka Mencjusza” – za popularnym chińskim przysłowiem kryje się ciekawa opowieść.

Otóż kobieta mieszkająca nieopodal cmentarza pewnego dnia dostrzegła, jak jej syn bawi się w grabarza. „To nie jest miejsce dla mojego dziecka!” – stwierdziła i przeprowadziła się w pobliże targu. Tam z kolei jej syn zaczął w zabawie odgrywać rolę handlarza. „To także nie jest miejsce dla mojego dziecka!” – zawyrokowała ambitna matka i po raz kolejny spakowała cały ich dobytek, tym razem przenosząc się w okolice szkoły. Tam jej syn, jak czytamy, zaczął bawić się w sprawowanie ofiar dla przodków, a także głośno powtarzać pełne szacunku pozdrowienia, jakie wymieniali między sobą nauczyciele i uczniowie. „Oto jest właściwie miejsce dla mojego dziecka!” – stwierdziła zadowolona kobieta. Jej syn wkrótce sam zaczął uczęszczać do szkoły, by wyrosnąć na jednego z najwybitniejszych chińskich filozofów. Mengzi, w Europie znany pod zlatynizowanym imieniem Mencjusz, szczególnie wiele uwagi poświęcał wychowaniu, edukacji i porządkowi. Matczyne nauki nie poszły na marne.

Choć historia matki Mencjusza spisana została w I w. p.n.e., jestem pewien, że wielu rodzicom wyda się nadzwyczaj aktualna. Wprawdzie zjawisko „szkolnych przeprowadzek” nie jest u nas aż tak rozpowszechnione jak w USA, gdzie ceny nieruchomości w znacznej mierze pokrywają się z mapami dystryktów szkolnych, ale i w Polsce chęć zapewnienia lepszej przyszłości swoim dzieciom powoli staje się jedną z ważniejszych motywacji do przeprowadzek.


Czytaj także: Zróbmy sobie miejsce! - trwa zbiórka na nową siedzibę "Tygodnika Powszechnego"


Gdy więc mówimy o dobrych okolicach i złych okolicach, przyznajemy, że miejsce, w którym mieszkamy, w jakiś sposób kształtuje nas i definiuje. Nie tylko my urządzamy swój dom. On także urządza i mebluje nas po swojemu. Nie tylko my wpływamy na swoją okolicę, stając się członkami lokalnej wspólnoty. Okolica wpływa też na nas. W miarę jak udomawiamy pewną przestrzeń, przestrzeń niepostrzeżenie udomawia nas.

Ale matka Mencjusza nie była tylko przedmiotem kolejnych przeprowadzek – była ich sprawczym podmiotem, aktywnie poszukującym lepszego losu dla siebie i dziecka. Tak więc, poza powtarzalnym cyklem przeprowadzek, istnieje też ludzka sprawczość. Filozofia przeprowadzek musi zrozumieć pragnienia, nadzieje i lęki ukrywające się za każdą decyzją o zmianie miejsca zamieszkania; dostrzec, co ciągnie ludzi w nowe miejsce, ale też – co wypycha ich ze starego. Wszak historie przeprowadzek to także opowieści o nieoczekiwanych eksmisjach, wypowiedzianych umowach najmu, a nawet ucieczkach przed prześladowaniem czy bombardowaniami. Każda przeprowadzka stanowi zderzenie przypadku i wyboru w różnych proporcjach. Idziemy tam, gdzie rzuca nas los, ale przeprowadzając się zawsze stajemy się też jego kowalami.

Kim my jesteśmy?

Wróćmy jeszcze do „psów” i „kotów”. Znam domy ludzi kotów. Miejsca udomowione tak, jak to tylko możliwe. Adresy, gdzie historia wsiąkła w ściany tak głęboko, że można by je wyżymać, przelewać zawartość do wiaderek i wypełniać nimi kolejne tomy wspomnień. Takie osoby często obawiają się przeprowadzki, bo czują, że ich tożsamość zaklęta jest w rzeczach i miejscach, których nie sposób zabrać ze sobą. To chyba nieprawda. Jeżeli proces udomowienia faktycznie jest zwrotny, jeżeli nie tylko my oswajamy rzeczy, domy, a nawet dzielnice, ale także one oswajają nas, to ryzyko pozostawienia czegoś ważnego za sobą nie jest aż tak wielkie, jak mogłoby się wydawać. To, co najważniejsze, zawsze podążać będzie za nami.

Żadna przeprowadzka nie jest łatwa. Każda jest tytanicznym wysiłkiem budowania kosmosu i wyzwaniem rzuconym chaosowi. Nigdy jednak nie zaczynamy od zera. Im bardziej adres jest nowy, tym bardziej my jesteśmy wciąż ci sami. To właśnie nasza tożsamość jest warunkiem przeprowadzki. W akcie przeprowadzki to my stajemy się gwarantami ciągłości świata niczym Eneasz, Atlas czy jeden z ich odpowiedników rozsianych po mitologiach całego świata.

W ten sposób każda przeprowadzka definiuje nas jeszcze bardziej. Nie rozmywa tego, kim jesteśmy, lecz podkreśla. Żeby przenieść wszystko, co istotne, musimy uświadomić sobie i przemyśleć swoje wartości.

Zaczynamy nowy rozdział. Zabieramy ze sobą tylko to, co ważne! ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Semiotyk kultury, doktor habilitowany. Zajmuje się mitologią współczesną, pamięcią zbiorową i kulturą popularną, pracuje w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl. Autor książek Mitologia współczesna… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2021