Pół godzinki dla siebie

Dr hab. PIOTR OCZKO: Sprzątanie daje iluzję panowania nad rzeczywistością, nadaje jej bezpieczną strukturę. Ale też może stać się niebezpieczną metaforą.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

„Wiosenne porządki”, Shirley Markham / AMANDA WAITE / BEW
„Wiosenne porządki”, Shirley Markham / AMANDA WAITE / BEW

MONIKA OCHĘDOWSKA: U Pana zdejmuje się buty?

PIOTR OCZKO: Oj, to chyba będzie bardzo osobisty wywiad! Przyjaciele i znajomi zdejmują natychmiast, bez proszenia ich o to, jeden nawet na klatce schodowej. Oficjalni goście wchodzą oczywiście w butach, nawet jeśli pada deszcz i jest błoto, narażając mnie na straszliwe katusze.

Pani tego nie wie, ale jestem maniakalnie pedantyczny. Sprzątam codziennie. Żartuję, że odkurzacz jest moim życiowym partnerem, a stan, który mieszkania większości ludzi osiągają przed świętami, dwa razy w roku, jest u mnie normą. Prawdopodobnie zdiagnozowano by mnie gdzieś na granicy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych.

Wiem, że koszule sortuje Pan od linijki, według typów i kolorów.

Koszule, skarpetki, książki, notatki, kosmetyki w łazience. Gwoździe, śrubki, gumki recepturki, agrafki, wizytówki i wszystkie wihajstry trzymam posegregowane w pudełeczkach z naklejonymi, wydrukowanymi karteczkami z opisem. Nie przyznam się, co robię z frędzlami od dywanu.

Nie będę ciągnąć za język.

Potwór, prawda? Jako singiel, który od dwudziestu lat ma całą domową przestrzeń wyłącznie dla siebie i nie zaadoptował kota – bardzo by chciał, ale nie może, ponieważ zbiera dawne fajanse – mogę sobie na to pozwolić, nie robiąc nikomu krzywdy. Za to bardzo lubię niewysprzątane mieszkania przyjaciół. Chaos u innych mnie relaksuje.

A w domu jest zagrożeniem?

Owszem. Jeśli jest się urodzonym pesymistą, źle reaguje się na wszystkie zmiany i zdradza pewne tendencje anankastyczne, zewnętrzny świat i panujący w nim naturalny chaos oraz przypadkowość postrzega się jako niebezpieczeństwo. Banalne wypadnięcie tramwaju z kursu, zmiana sali wykładowej lub spóźnienie się przyjaciół na spotkanie to tragedia.

A co ma z tym wspólnego sprzątanie?

Daje iluzję panowania nad rzeczywistością, nadaje jej bezpieczną strukturę. W lutym złożyłem w wydawnictwie monografię „Miniaturowe światy. Historia domków dla lalek”. Pisząc ją zdałem sobie sprawę, że dorosłe kobiety, które te domki zamawiały, urządzały lub kolekcjonowały, były często nieszczęśliwe, miały smutne dzieciństwo, nieudane życie osobiste, nie doczekały się ­u­pragnionych dzieci. Tworząc domki dla lalek budowały lepszy świat w skali mikro, idealnie uporządkowany i statyczny, przewidywalny i rekompensujący porażki. Taki, w którym nie umiera dziecko, a mąż nie odchodzi do innej kobiety. Myślę, że wysprzątany dom i domek dla lalek mogą świadczyć o podobnych traumach.

Dlatego postanowił się Pan habilitować ze sprzątania?

To był przypadek. Chciałem szybciutko napisać niedużą książkę na stopień, a holenderskie sprzątanie, które pojawiało się w moich niderlandzkich lekturach raz po raz, jakoś mnie intrygowało, zapewne dlatego, że holenderska obsesja porządku wydawała mi się podejrzanie znajoma. Już nie mówię o pokusie, że na pytanie: „A z czego się habilitowałeś?” – mógłbym zawadiacko odpowiadać.

„Aaa, ze sprzątania”.

W tej dyscyplinie od dawna należy mi się profesura tytularna. Tymczasem temat wciągnął mnie bez reszty, na ­kwerendach spędziłem lata, a w ich trakcie przekwalifikowałem się poniekąd z literaturoznawcy na kulturoznawcę i historyka sztuki. Ostatecznie wyszła poważna interdyscyplinarna cegła.

I?

Nauczyłem się chyba rozumieć prawdziwe przyczyny, które stoją za odkurzaniem mebli dwa razy dziennie, zamiast tłumaczyć sobie, że na mahoniowych biedermeierach kurz widać już po kilku godzinach.

Wracając do tej cegły: dawni Holendrzy wpuszczali w butach?

Cudzoziemscy podróżnicy z przerażeniem opisywali przenoszenie gości w zabłoconych butach na maty w przedpokoju i zmuszanie ich do ubrania pantofli. Albo zwyczaj przywiązywania krowom ogonów do sufitu w oborach, by machając nimi nie pokalały białych ścian. Kiedy goście jedli, patrzono, czy nie spadnie im na obrus jakiś okruszek lub kropla sosu, a gdy tak było, zaraz wzywano na pomoc służącą. Wysprzątane reprezentacyjne pokoje zamykano nawet dla domowników. Zresztą ulice Hagi czystością rzekomo przewyższały posadzki angielskich i francuskich rezydencji, chodniki myto mydlinami nawet parę razy na dzień.

Codziennie?

Sprzątano codziennie, ale w każdą sobotę od świtu do zmierzchu porządkowano i czyszczono domy od piwnic po strychy, polewano fasady wodą i szorowano je przy pomocy szczotek na długich kijach, trzepano dywany, polerowano rondle, wynoszono na zewnątrz sprzęty i zmywano z nich nawet najmniejszy brud.

Boję się Pana zapytać o przedświąteczne porządki.

Wiosną, w okolicach świąt, rzeczywiście robiono porządki gruntowniejsze, zwane wielkimi – grote schoonmaak, które trwały około miesiąca.


Czytaj także: Kłopot z zapominaniem - rozmowa z Marcinem Trzcińskim o naszych piwnicach


Było to pandemonium sprzątania, zmywania na mokro sufitów, czyszczenia każdego przedmiotu z osobna. A także rywalizacja pomiędzy sąsiadami, którzy stawali w walce o najczystszy dom. Zwycięstwo oznaczało szacunek społeczności i świadczyło o rzekomej moralności i pozycji społecznej rodziny. Zwyczaj ten zanikł dopiero w latach 70. XX wieku, a ci, którzy go doświadczyli, mówią o traumach, wyczerpaniu psychicznym i fizycznym oraz problemach zdrowotnych – bólach kręgosłupa, opuchliznach, zapaleniach stawów.

Wiemy o tym wszystkim właśnie z tych świadectw?

Holenderska troska o czystość zapisała się w dramatach, poezji, traktatach moralnych i teologicznych oraz setkach poradników domowych. Wymienię tylko „Huishouden op rolletjes” („Idealne prowadzenie domu”) z 1955 r., w którym drobiazgowo, co do godziny, rozplanowano obowiązki wzorowych żon. Większość z nich stanowiło sprzątanie. Łaskawie dano kobietom „pół godzinki tylko dla siebie”, jakby przeczuwano, że mogą paść z wycieńczenia lub depresji i osierocić dzieci. Na dziesiątkach tysięcy holenderskich rycin i obrazów od XVII do XX wieku znajdziemy też sprzątające kobiety i mężczyzn oraz niezliczone miotły.

Martwe natury ze szczotką.

Proszę pamiętać, że holenderskie malarstwo nie jest realistyczne. Przedmioty ukazane na obrazach są symbolami, nośnikami różnych ukrytych znaczeń. A żeby rzecz jeszcze bardziej skomplikować, tych znaczeń może być wiele i zależą one od kontekstu.

Na przykład?

Miotły bywają znakiem idealnej żony i matki. Ale funkcjonowały także jako nośnik treści seksualnych, pojawiały się w scenach z domów publicznych – są dawne niderlandzkie przysłowia, które taką interpretację uprawomocniają.

Wystawiać miotłę?

De bezem uitsteken. To przysłowie znaczyło akurat sygnalizowanie kochankowi, że czeka się na jego przyjście, na przyjemności. Eleganckie damy w pięknych, wydekoltowanych sukniach, koronkach i biżuterii, trzymające miotły lub eksponujące je w sypialni, były tak naprawdę przedstawicielkami najstarszej profesji świata. Jako ciekawostkę przytoczę zwyczaj, który na holenderskich wsiach istniał jeszcze po II wojnie. Otóż jeśli młodzież wystawiała przez okno miotłę, to sygnalizowała mniej więcej „starych nie ma w domu, wbijajcie na imprezę”. Czy połączoną z seksem? Możemy snuć domysły.

Po takiej imprezie jest się już „zaślubionym nad miotłą”.

Over de bezem getrouwd zijni, czyli żyć na kocią łapę. Artyści często bawili się zresztą różnymi znaczeniami, tworząc zagadki dla widzów. Nierzadko miotła stawała się bronią kobiety walczącej z Hiszpanami o wolność kraju, albo z mężczyznami, którym chce odebrać atrybut ich władzy – spodnie. A czasem miotła po prostu była miotłą, która stoi sobie w kącie, ponieważ używa się jej cały czas.

Można nią też do kąta zagonić.

I nie tylko. Sprzątanie stało się z czasem niebezpieczną metaforą, używaną chętnie przez faszystów, narodowców i ugrupowania prawicowe wszelkiej maści. Zwrócił na to uwagę Zygmunt Bauman. Antysemickie, nazistowskie czasopismo w Austrii nazywało się „Der Eiserne Besen”, „Żelazna Miotła”; holenderscy faszyści mieli jego odpowiednik „Bezem”. Na plakacie wyborczym Obozu Zjednoczenia Narodowego z 1938 r. widzimy wielką miotłę i napis „Żydzi do ghetta”. W polskiej prasie prawicowej i na forach internetowych znajdziemy bez liku rasistowskich apeli o wysprzątanie kraju z uchodźców, wyczyszczenie Polski z lewaków, ateistów, osób LGBT, a ostatnio – protestujących kobiet.

Dotarł Pan do źródła tych wszystkich holenderskich obsesji?

Jest ich wiele. To splot kulturowych przypadków i okoliczności. Przede wszystkim ewangelicko-reformowany etos pracy, w którym spełnienie się w życiowych sprawach i obowiązkach, choćby były one błahe, takie jak staranne zamiatanie podłóg, stanowiło potwierdzenie, że zostało się predysponowanym przez Boga, i dawało nadzieję na zbawienie. To ze względów konfesyjnych kraje protestanckie są zwykle o wiele czystsze niż katolickie.

Ponadto w XVII wieku powstała w Republice Zjednoczonych Prowincji pierwsza wczesnokapitalistyczna gospodarka. Konsekwencją tego były narodziny silnego etosu mieszczańskiego, którego wyznaczniki stanowiły cnoty takie jak porządek, pracowitość, solidność i oszczędność. W reszcie Europy zjawisko to skonsolidowało się dopiero w XIX wieku. Holenderskie klasy średnie i wyższe stały się wówczas niesłychanie zamożne, a musimy pamiętać, że dbanie o estetykę i czystość domu było dawniej luksusem, wymagało posiadania służby.

Mam wysprzątane, stać mnie.

W świecie detergentów, pralek, żelazek, magicznych ściereczek z mikrofibry i odkurzaczy sprzątanie jest nieomal błahostką w porównaniu z czasami, gdy wodę trzeba było przynosić ze studni, grzać ją na piecu, używać żrącego i niszczącego dłonie ługu oraz piasku. Czystość stała się dystynkcją w rozumieniu Pierre’a Bourdieu, znakiem klasowości, potwierdzeniem, że należy się do świata wybranych, którego nie dotyczą kwestie praktyczne i ekonomiczny przymus. Holenderscy biedacy, którzy stanowili większość społeczeństwa, a o których zapomina się snując wizje złotego wieku, żyli w nędzy i w brudzie.

A co na to Holenderki?

To dla mnie czynnik najciekawszy – rola kobiet i ich opór przeciwko patriarchatowi. Holenderki cieszą się, w porównaniu z resztą Europy, względnie dużą wolnością do około połowy XVII wieku. Potem następuje w Republice proces ograniczania ich niezależności, o czym świadczy wyodrębnienie się dwóch sfer: domowej – prywatnej i kobiecej; oraz męskiej – otwartej na świat. W tym samym czasie w piśmiennictwie i sztukach pięknych następuje ekspansja mioteł i szczotek, a także herod-bab terroryzujących porządkiem i czystością swoje rodziny. Wtedy też gwałtownie zwiększa się liczba relacji podróżnych, w ­których ­pojawia się sprzątanie. Być może w taki sposób kobiety rekompensowały sobie coraz bardziej ograniczaną wolność osobistą.

Nazywa Pan to „falą mioteł”. I fala ta opada dopiero w latach 70. Dlaczego?

Powodów było wiele. Po II wojnie światowej nastąpiły demokratyzacja społeczeństwa i postęp ekonomiczny, a zawód służącej przestał być jedyną możliwą profesją dla niewykształconych dziewczyn. Sprzątać nie miał kto. Na zmianę świadomości wpłynęły także ruchy feministyczne, a zwłaszcza rewolty studenckie lat 60., otwarcie kontestujące zmurszałe wartości dziadków i rodziców. Relikty dawnego, czystego świata znajdziemy jeszcze na prowincji – w domach moich znajomych panuje raczej nonszalancki, artystyczny nieład.

Ale podręczniki perfekcyjnych pań domu wciąż są bardzo popularne.

Obiecują lepsze życie, dają nadzieję. Opróżnij pawlacz, a znajdziesz męża, lepszą pracę, szczęście.

Mąż z pawlacza nie brzmi obiecująco.

Kupiłem sobie kiedyś, dla żartu, poradnik „Wszystko o sprzątaniu. Proste i sprawdzone metody, by dom lśnił czystością”, co koleżanka zjadliwie natychmiast skomentowała: „A po co ci to, przecież wszystko już wiesz”. Zacytuję pierwsze zdanie: „Każde nowe zadanie, jakiego się w życiu podejmujesz, każda decyzja i każdy uczynek jest niczym zegar z doczepionym wahadłem. Zewnętrzne krawędzie, do których dociera wahadło, oznaczają ekstrema”.

Trudne. Jakie to ekstrema?

Szafa ze środkami do czyszczenia, których boimy się użyć.

Marie Kondo, japońska specjalistka od porządków, pisze o „magii sprzątania”, a oglądając jej programy rzeczywiście można odnieść wrażenie, że obcujemy z wróżką. Jak Kopciuszek dostajemy obietnicę, że jeśli tylko oddzielimy mak od popiołu, nasze życie w cudowny i trwały sposób się odmieni.

Znam lepsze przykłady. Brytyjskie ­reality show „How Clean is Your ­House” z parą zachwycających sprzątających bogiń, Kim i Aggie, przybywających na ratunek ludziom, którzy przez lata nie wzięli do ręki szczotki. Jak to bywa w takich programach, na końcu pojawia się wdzięczność ocalonych, łzy i deklaracje, że życie będzie lepsze. I często tak się dzieje, ale dlatego, że punktem wyjścia były sytuacje skrajne.

Inny brytyjski program to „Obsessive Compulsive Cleaners” – ludzie paranoicznie sprzątający swoje mieszkania ­muszą spędzić pod okiem kamer jakiś czas u swoich antagonistów, notorycznych bałaganiarzy, mieszkających w pięknych angielskich rezydencjach. Rzadko kiedy jednak następuje obopólne zrozumienie, konstruktywna wymiana doświadczeń.

Nie można być szczęśliwym bałaganiarzem?

Bałaganiarze i bałaganiary są o niebo szczęśliwszymi ludźmi niż pedanci i pedantki. Żyją w zgodzie ze sobą i nie stają się niewolnikami społecznych norm. Pedanteria z kolei często idzie w parze z punktualnością, perfekcjonizmem i maksymalizmem, nierzadko też z pracoholizmem i nieumiejętnością pójścia na kompromis.

To sprzątać czy nie sprzątać, Panie Profesorze?

Maria Janion, moja największa mistrzyni i intelektualny autorytet, w wywiadzie rzece z Kazimierą Szczuką powiedziała: „Holocaust Holocaustem, a sprzątać w domu trzeba. Nie wolno się opuszczać”. ©℗

DR HAB. PIOTR OCZKO, PROF. UJ jest pracownikiem Wydziału Polonistyki UJ, autorem dziesięciu monografii – w tym: „Miotła i krzyż. Kultura sprzątania w dawnej Holandii, albo historia pewnej obsesji” – oraz ponad stu artykułów naukowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021