Do takich należy Królestwo Boże

Jaki jest los tych dzieci? Od dawna pytanie to zadawali sobie z niepokojem ludzie wierzący. Często było ono ignorowane lub spychane na margines kościelnej świadomości. A przecież wyraża się w nim trudny problem chrześcijańskiej nauki o zbawieniu i ostatecznych losach ludzkich.

31.10.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 340553|prawo|1---W dziejach tego problemu uwidoczniają się, w sposób chyba najbardziej jaskrawy, wszystkie słabości i aporie eschatologii dualistycznej, głoszącej zbawienie jednych i potępienie drugich. Aby zdać sobie sprawę z wagi tego zagadnienia, trzeba wziąć pod uwagę fakt, że dzieci stanowią nadal, zwłaszcza w tzw. Trzecim Świecie, około połowę wszystkich umierających. Wiele z nich umiera bez chrztu, niektóre jeszcze w łonie matki, przed narodzeniem, wskutek przyczyn niezawinionych lub aborcji.

Jezus i dzieci

Los dzieci zasługuje na uwagę tym bardziej, że Chrystus swoim postępowaniem i słowami dokonał niezwykłej rewaloryzacji dzieciństwa, przeciwstawiając się zdecydowanie postawie swoich uczniów. Kiedy spierali się o to, kto z nich jest największy, “wziął dziecko, postawił je pośród nich, objął i powiedział: Kto przyjąłby jedno z takich dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje, a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał" (Mk 9, 36-37; “Przekład ekumeniczny" 2001). Nic dziwnego, że przynoszono do Jezusa małe dzieci, aby włożył na nie ręce. Uczniowie surowo tego zabraniali. “Gdy Jezus to zobaczył, oburzył się i powiedział do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie zabraniajcie im, bo do takich jak one należy Królestwo Boga. Zapewniam was: Kto nie przyjmie Królestwa Boga jak dziecko, nie wejdzie do niego. I objął je, i błogosławił, kładąc na nie ręce" (Mk 10,14-16; por. Mt 18, 3). Jezus nie powiedział: “Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie (...), aby weszły do Królestwa Boga", ale: “bo do takich jak one należy Królestwo Boga". Słowa te przypominają pierwsze z Błogosławieństw w zapisie ewangelisty Łukasza: “Błogosławieni ubodzy, bo do was należy Królestwo Boga" (Łk 6, 20). W modlitwie “Ojcze nasz" te dwa pierwsze słowa wyrażają ufną postawę dziecka wobec najlepszego Ojca, tchną intymnością i ciepłem.

Przejmująca jest ta postawa Jezusa. To właśnie dzieciom bezwarunkowo obiecuje On zbawienie w zbliżającym się Królestwie. Dziecko to żywy symbol nadziei na rozwój i stawanie się, istota najbardziej zagrożona na swojej drodze ku przyszłości. Stąd troska Nauczyciela o jego “przyjęcie". Warto zwrócić uwagę, że zwrot mówiący również o “przyjęciu Królestwa Boga" w postawie dziecka pojawia się tylko dwukrotnie w Ewangeliach (Mk 10, 15 i Łk 18, 17).

Jezus błogosławił dzieci, ale ich nie chrzcił - błogosławił, a nie potępiał i przeklinał. Nigdy nie mówił o ich skazaniu na potępienie czy wieczne (!) przekleństwo z powodu jakiegoś grzechu. Wręcz przeciwnie: “Kto przyjąłby jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje. Jeśli zaś ktoś zgorszyłby jednego z tych najmniejszych, którzy wierzą we Mnie, byłoby lepiej dla niego, aby zawieszono mu u szyi kamień młyński i wrzucono go w głębinę morską" (Mt 18,5-6). W słowach tych zakazuje wręcz myślenia o skazaniu dziecka na potępienie.

Teologiczna dyskwalifikacja

Chrześcijaństwo nie przejęło się do głębi tym ewangelicznym przesłaniem. Poszło raczej w kierunku teologicznej dyskwalifikacji dziecka i negatywnej oceny jego pełnego człowieczeństwa. Wspomniane słowa Jezusa przytaczano przede wszystkim po to, aby uzasadnić konieczność chrztu niemowląt i małych dzieci dla ich zbawienia. Nie dbano natomiast o to, aby konsekwentnie rozwijać przyjazne dziecku myślenie i troskę o jego właściwe wychowanie. Nie uczono szacunku dla dziecka i całego okresu dzieciństwa, tak bardzo ważnego dla późniejszego rozwoju. Na obronę praw dziecka trzeba było czekać aż do czasów współczesnych. Tymczasem innym słowom Jezusa, zwłaszcza w sporach kościelnych o władzę i prymat, poświęcano nieproporcjonalnie dużo uwagi. Czy ten fakt nie zastanawia?

Na całości zagadnienia zaważyła nauka o grzechu pierworodnym, głęboko zakorzeniona w tradycji augustyńskiej. W świetle rozwijanej przez teologów doktryny o konieczności chrztu do zbawienia, dzieci nie ochrzczone zasługują na karę wiecznego potępienia. Nie mogąc dostąpić łaski zbawienia, przebywają w miejscu quasi-naturalnej szczęśliwości - miejscu oddzielonym od piekła, zwanym rajem dzieci (limbus infantium, parvulorum). Według św. Augustyna, nie ochrzczone dzieci ponoszą łagodną karę zmysłów (poena mitissima puniuntur). Jest to więc potępienie łatwiejsze do zniesienia, tolerabilior damnatio! (“Enchiridion de fide, spe et caritate", 93). Jednego ze średniowiecznych zwolenników tej doktryny, Grzegorza z Rimini, nazwano nie bez powodu teologicznym “dręczycielem dzieci" (tortor infantium). W XVII w. luterański teolog Fechtius (Fecht) odrzucał wprawdzie istnienie jakiegoś trzeciego stanu eschatologicznego, ale i on pisał: “Jedynie z diabłem jest ten, kto nie jest z Chrystusem" - Non est nisi cum Diabolo, qui non est cum Christo (“Dissertatio theologica de statu infantium...", 1683).

Mania chrzczenia

W obliczu podobnych poglądów można jedynie ze zdumieniem stawiać pytania. Co jest przyczyną takiej demonizacji człowieka, tym bardziej dziecka? Czy błędu nie należy szukać w błędnych przesłankach teologicznych? Co taka demonizacja ma wspólnego z postawą Jezusa wobec dzieci?

Podobnie traktowano ludzi umysłowo chorych, niezdolnych do posługiwania się rozumem i do podjęcia wolnej decyzji. Szukając wyjścia z impasu odwoływano się czasem do wczesnochrześcijańskich hipotez o udzielaniu chrztu sprawiedliwym w krainie zmarłych (szeolu) przez samego Chrystusa lub Apostołów. Nic dziwnego, że w dziejach chrześcijaństwa szerzyła się istna “mania chrzczenia", widoczna również w wysiłkach misyjnych Kościoła, szczególnie w obliczu częstych faktów wczesnej śmierci dzieci. Co gorsza, szafowano takimi hasłami jak “chrzest albo śmierć", a w konsekwencji siłą zmuszano, zwłaszcza Żydów, do przyjęcia chrztu.

Nietrudno zauważyć, że takie przekonania i postawy są sprzeczne z nauczaniem i postępowaniem Jezusa. Kształtują one w ludziach wierzących wypaczony obraz Boga. Nie sposób się dziwić, że wielu traciło wiarę w Jego dobroć i miłość. Jawił się On im jako bezlitosny wręcz Moloch. W ciągu wieków podejmowano więc próby innego spojrzenia na to zagadnienie. Teologowie protestanccy zwracali m.in. uwagę na zastępczy charakter wiary chrześcijańskich rodziców dziecka i uświęcenie nieochrzczonych dzieci przez rodziców (por. 1 Kor 7,14). Niektórzy podkreślali wybór dziecka do zbawienia przez Boga już w łonie matki. Pisano również o udzieleniu dzieciom “iskierki łaski" i wiary w chrzcie udzielonym przez samego Ducha Świętego. Oprócz zwyczajnego porządku zbawienia poszukiwano różnych innych nadzwyczajnych dróg działania Boga, o których pisał przed dwoma tygodniami Józef Majewski (“TP", nr 42/04).

Nie mamy powodu wątpić

Wszystkie te próby świadczą o ludzkiej bezradności wobec zagadnień ostatecznego losu człowieka. Przebija z nich pragnienie przezwyciężenia dylematów eschatologii dualistycznej. Po Soborze Watykańskim II o losie dzieci zmarłych bez chrztu zaczęto rozprawiać z większym umiarem także w teologii katolickiej. Kara miałaby polegać jedynie na pozbawieniu oglądania Boga i wspólnoty z Nim (poena privativa), nie pociągając za sobą żadnego cierpienia zmysłów (poena sensus) z powodu grzechu pierworodnego. Zagadnienie to nadal pozostaje jednym z niezwykle trudnych i czeka na nowe podejście. Rzutuje ono na naukę o Bogu, Chrystusie i samym człowieku (pisał na ten temat m.in. Tadeusz Dionizy Łukaszuk OSPPE w czasopiśmie Papieskiej Akademii Teologicznej “Polonia Sacra").

Nie wydaje się, żeby właściwym rozwiązaniem mogła być w tym przypadku znana nam już teoria unicestwienia istnień ludzkich w samej śmierci. Perspektywę najbardziej właściwą daje jedynie nadzieja powszechnego zbawienia. To ona uczy, że zarówno ci, którzy nigdy nie mieli historycznej sposobności odpowiedzieć na wezwanie Chrystusa, jak i wcześnie umierające, nie ochrzczone dzieci, zostaną zbawieni dzięki dobroci i łaskawości Boga. Chrystus żył, cierpiał, umarł i zmartwychwstał dla wszystkich ludzi, a nie tylko dla części ludzkości. To On zbawia wszystkich mocą Bożego Ducha, który działa w całym świecie.

W jednym z listów, poruszając zagadnienie dzieci nieochrzczonych, Goethe pisał: “nie wiemy, co czyni Bóg (...), nie mamy powodu do tego, aby zwątpić o czyimś szczęściu" (“Brief des Pastors..."). Żaden człowiek nie jest kimś obojętnym lub obcym Chrystusowi, którego tradycja wschodnia nazywa nie bez powodu “Miłującym ludzi", Boskim Filantropem. Dlaczego miałby stawać się dręczycielem niewinnych dzieci?

---ramka 340808|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2004