Dama bez księcia. Gdzie są pieniądze Fundacji Czartoryskich

Fundacja w Liechtensteinie, do której trafiły miliony euro ze sprzedaży kolekcji Czartoryskich, do dziś nie wydała nawet eurocenta na wsparcie polskiej kultury. Adam Czartoryski obraca tym kapitałem na giełdzie.

18.07.2022

Czyta się kilka minut

Podpisanie umowy zakupu kolekcji ­Czartoryskich. Adam Czartoryski i Piotr Gliński. Warszawa, 29 grudnia 2016 r. / KRYSTIAN MAJ / FORUM
Podpisanie umowy zakupu kolekcji ­Czartoryskich. Adam Czartoryski i Piotr Gliński. Warszawa, 29 grudnia 2016 r. / KRYSTIAN MAJ / FORUM

Minęło już pięć i pół roku od dnia, w którym minister kultury Piotr Gliński złożył podpis pod aktem zakupu przez Skarb Państwa kolekcji ponad 86 tys. dzieł sztuki i innych zabytkowych przedmiotów tworzących tzw. kolekcję Czartoryskich. Znalazł się wśród nich najcenniejszy skarb w tym zbiorze, czyli „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci. Fundacja Książąt Czartoryskich otrzymała za kolekcję równowartość 100 mln euro.

„Myślimy o rozwinięciu działalności prospołecznej i w dziedzinie kultury, oczywiście w kontekście dziejów rodziny Czartoryskich” – zapewniał w imieniu władz fundacji Jan Lubomirski-Lanckoroński, a polskie władze cieszyły się, że zniknęła groźba wywozu niezwykle cennych dzieł za granicę. Jednak już niespełna rok później, 18 grudnia 2017 r., te same władze fundacji złożyły w krakowskim sądzie wniosek o jej likwidację w związku z... brakiem funduszy na działalność statutową. Pieniądze za kolekcję niemal w całości trafiły bowiem do Liechtensteinu, na konto nowej fundacji Czartoryskich Le Jour Viendra (po polsku: Dzień Nadejdzie), która – jak można było przeczytać w oświadczeniu – „będzie kontynuować działania i projekty realizowane przez Fundację XX. Czartoryskich”.

W internecie i w mediach zawrzało. Wywołany do tablicy Adam Czartoryski zapowiedział w końcu, że najpóźniej w kwietniu 2018 r. przekaże opinii publicznej, w jaki sposób Le Jour Viendra zamierza wydawać pieniądze ze sprzedaży kolekcji. W tym samym czasie władze jego polskiej fundacji tłumaczyły, że wybór Liechtensteinu był podyktowany jedynie „stabilnym otoczeniem prawnym, które w dużej mierze ułatwia zarządzanie majątkiem fundacji. Przepisy prawa, które funkcjonują w Polsce, a które zostały uchwalone jeszcze w okresie PRL-u, mają mankamenty, które skutecznie blokują rozwój fundacji z dużymi zasobami finansowymi”.

Minęły ponad cztery lata. Zapowiadane przez Czartoryskiego ogłoszenie planów jego działalności kulturalnej nie nastąpiło. Pod presją opinii publicznej Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego skierowało za to do sądu pozew o orzeczenie niezgodności działania Fundacji Czartoryskich z przepisami prawa i statutem „w zakresie przekazania środków zgromadzonych w czasie swojej działalności na rzecz fundacji Le Jour Viendra z siedzibą w Liechtensteinie”. Komunikat o wystąpieniu na drogę prawną przeciw niedawnemu kontrahentowi był jednak ostatnim, jaki resort wydał w tej sprawie. Dziś trudno jest pozbyć się wrażenia, że ministerstwa nie obchodzi, co dzieje się z pieniędzmi, które z konta Skarbu Państwa trafiły na rachunek Fundacji Czartoryskich. I to w sytuacji, w której córka fundatora Tamara Czartoryska od dawna powtarza publicznie, że jej ojciec zamierza pieniądze przywłaszczyć, choć zgodnie z polskim prawem wolno mu wydać je tylko na cele statutowe Fundacji Czartoryskich – czyli na wspieranie polskiej kultury oraz pamięci o polskich rodach magnackich.

Cztery lata to pełna kadencja parlamentu, któremu w tym czasie zdarzało się przebudowywać fundamenty polskiej państwowości. Co zatem wydarzyło się w bulwersującej sprawie Fundacji Czartoryskich od momentu, kiedy zniknęła ona z radaru mediów?

Jedna z sześciu tysięcy

Maciej Radziwiłł, były prezes Fundacji Czartoryskich, a obecnie członek jej zarządu, błyskawicznie odpowiada na ­maila z prośbą o rozmowę, zapewniając, że ani władze fundacji, ani jej fundator nie mają nic do ukrycia.

– Mój kuzyn, Adam Karol, nie ustrzegł się w tej sprawie pewnych błędów, podobnie jak ja – zaznacza. – Jednocześnie mamy obaj dojmujące poczucie, że nasze intencje zostały zniekształcone, a całej sprawie z przelewem pieniędzy do Liechtensteinu nadano, zupełnie niepotrzebnie, sensacyjny kontekst. Fundacja Le Jour Viendra nie rozpoczęła jeszcze działalności statutowej. Cały kapitał przekazany na jej konta, łącznie około 85 mln euro, jest obecnie inwestowany w papiery wartościowe. Na koniec ubiegłego roku wartość aktywów przekraczała 100 mln euro, ale po ostatnich spadkach na światowych giełdach spodziewam się, że kwota mogła ulec znacznemu uszczupleniu.

Dlaczego – wbrew własnym deklaracjom sprzed czterech lat – Adam Czartoryski wciąż nie uruchomił w Polsce żadnych projektów wspierających polską kulturę? Zdaniem Macieja Radziwiłła opóźnienie jest rezultatem splotu niesprzyjających okoliczności. Po pierwsze, pandemia nadszarpnęła zdrowie 82-letniego dziś fundatora. Po drugie, część postępowań badających legalność przelewu pieniędzy z konta Fundacji Czartoryskich na rachunek Le Jour Viendra wciąż nie dobiegła końca. – Najważniejszą była kontrola sądowa na wniosek ministerstwa. Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił pozew ministra w całości – podkreśla Radziwiłł.

Z odpowiedzi przesłanej przez biuro prasowe Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego wynika, że pozew resortu z 2018 r. w pierwszej instancji zakończył się wyrokiem niekorzystnym dla Fundacji Czartoryskich. Po jej apelacji sprawa trafiła do sądu wyższej instancji, który zupełnie zmienił poprzednie orzeczenie. Nabrało ono prawomocności, co oznacza, że resort kultury nie ­złożył wniosku o kasację. Czy ministerialni prawnicy doszli do wniosku, że szanse na wygraną są minimalne, czy może taki obrót spraw był ministerstwu zwyczajnie na rękę? Zdawkowa, niepodpisana niczyim nazwiskiem odpowiedź biura prasowego nie przynosi takich informacji.

Można z niej za to wyczytać co innego. Ponad cztery lata po zniknięciu pieniędzy z kont Fundacji Czartoryskich Ministerstwo Kultury wciąż nie widzi przesłanek ku temu, aby jej działalność monitorować bardziej szczegółowo od innych podległych mu fundacji. A przecież ze świecą można szukać takiej, której państwo polskie przekazałoby 100 mln euro.


DWIE OPOWIEŚCI

PIOTR KOSIEWSKI: „Damę z gronostajem” – zgodnie z nieznośną manierą – umieszczono w ciemnym pomieszczeniu. Punktowe oświetlenie wydobyło wszystkie niedostatki, będące wynikiem nieudolnej konserwacji za czasów Czartoryskich.


„Fundacja składa corocznie do MKiDN sprawozdania ze swojej działalności. Fundacje, których w nadzorze MKiDN jest prawie sześć tysięcy, nie mają natomiast obowiązku przekazywania informacji, na co konkretnie przeznaczają pozyskane środki” – odpisało biuro ministra. Na naszą prośbę urzędnicy ministerstwa sprawdzili jednak sprawozdania Fundacji Czartoryskich. Z tej lektury – jak piszą przedstawiciele resortu – nie wynika, by fundacja współpracowała z Le Jour Viendra.

Maciej Radziwiłł: – Umowa darowizny daje Fundacji Czartoryskich nadzór nad fundacją Le Jour Viendra. Każdy wydatek w Liechtensteinie musi zostać zaakceptowany przez zarząd Fundacji Czartoryskich. Karą za nieprzestrzeganie umowy może być zwrot całości darowanej sumy.

Dlaczego w takim razie zarząd Fundacji Czartoryskich próbował ją zlikwidować tuż po przelaniu pieniędzy do Liechtensteinu? – Nie była dłużej potrzebna – tłumaczy Maciej Radziwiłł. – Jej funkcje nadzorcze zarząd mógłby zaś scedować na kogoś innego. Rozumiem, że to mogło być niewłaściwie ocenione przez osoby z zewnątrz. Dlatego uznaliśmy, że fundacja nie zostanie zlikwidowana, a Adam Karol, który miał ogromną władzę nad Fundacją Czartoryskich, zrezygnował z zasiadania w jej radzie. W wyniku tego zarząd fundacji jest całkowicie niezależny od fundatora i może sprawować nadzór bez ograniczeń.

Problem w tym, że zgodnie ze statutem Fundacji Czartoryskich skład zarządu wybiera jej główny organ nadzorczy, czyli rada. Po zmianach wprowadzonych w statucie w 2017 r. w jej składzie nie ma ani jednego miejsca zarezerwowanego dla przedstawiciela Skarbu Państwa. Decyzje podejmują więc od tamtego czasu wyłącznie Czartoryscy i ich zaufani. Radę tworzą obecnie dwaj współpracownicy fundatora: Michał Sobański i Kasper Krasicki.

Oznacza to jedno. Nadzór nad fundacją założoną przez Czartoryskich w Liechtensteinie sprawuje de facto nie polska Fundacja Czartoryskich, lecz... oni sami.

Gdzie są pieniądze

Polska ustawa o fundacjach wymaga od takich organizacji realizacji „zgodnych z podstawowymi interesami Rzeczypospolitej Polskiej celów społecznie lub gospodarczo użytecznych, w szczególności takich, jak: ochrona zdrowia, rozwój gospodarki i nauki, oświata i wychowanie, kultura i sztuka, opieka i pomoc społeczna, ochrona środowiska oraz opieka nad zabytkami”. Kupując od Fundacji Czartoryskich jej kolekcję za równowartość 100 mln euro, resort kultury mógł więc zakładać, że jedynie przekłada pieniądze z kieszeni do kieszeni, bo cała kwota i tak pójdzie na jej cele statutowe – czyli na polską kulturę.

Stało się inaczej. Z naszych informacji wynika, że w Polsce zostało nie więcej niż 10 proc. wypłaconego kapitału, który Fundacja Czartoryskich rozdzieliła między zaprzyjaźnione podmioty, należące do innych rodów arystokratycznych, w tym rodzin dwóch członków rady fundacji. Po 1,5 mln euro miało trafić do fundacji Radziwiłłów, Sobańskich i Lubomirskich. Mniejszymi kwotami wsparto fundację Przeszłość Przyszłości Adama Zamoyskiego (byłego prezesa Fundacji Czartoryskich) oraz fundację rodziny Krasickich. Każda z nich realizuje w Polsce społecznie użyteczne cele o charakterze kulturalnym, oświatowym lub charytatywnym: sponsorują albo współorganizują wystawy muzealne, finansują odbudowę zabytkowych zespołów pałacowych (czasem będących w przeszłości własnością rodziny), fundują stypendia, a w ostatnim czasie angażują się też w pomoc Ukrainie.

Wątpliwości nie budzi jednak darowizna owych 10 proc. kapitału Fundacji Czartoryskich, ale to, co stało się z pozostałymi 90 procentami. I zaskakująca dezynwoltura polskiego państwa w sprawie, w której to właśnie ono mogłoby się uznać za głównego poszkodowanego.

Owszem, wyrokiem z kwietnia 2018 r. sąd w Krakowie zatrzymał likwidację Fundacji Czartoryskich uznając, że wnioskodawcy nie udowodnili, że doszło do wyczerpania jej zasobów finansowych. Prawdą jest i to, że NIK w 2018 r. podjęła próbę skontrolowania fundacji Le Jour Viendra i w tym celu nawiązała współpracę z bliźniaczym Najwyższym Urzędem Kontroli Księstwa Liechtensteinu. Efekty były jednak mizerne. Urząd poinformował prezesa NIK, że przekazał sprawę kontroli w Le Jour Viendra stosownym organom, ale od razu zastrzegł, że opracowane przez nie „sprawozdania nie są upubliczniane oraz nie mogą być udostępniane instytucjom zagranicznym”. Słowem – cokolwiek wydarzy się w Vaduz, zostaje w Vaduz.

Polska ustawa o fundacjach, jak przekonuje Maciej Radziwiłł, to relikt PRL-u, który nie gwarantuje fundacjom o dużym kapitale stabilnych warunków. W pierwszej kolejności wskazuje jednak artykuł 15., który uniemożliwia fundatorowi likwidację fundacji przed zrealizowaniem jej celów statutowych i zabezpiecza przed przejęciem w ten sposób darowanego kapitału. – Nasi prawnicy uważają ten zapis za niekonstytucyjny, podobnie jak dziewięć innych – podkreśla. – Skoro mamy wolność prowadzenia fundacji, to powinno być wolno taką działalność w każdej chwili zakończyć. Ustawa nie reguluje też wielu kwestii, co daje pole do różnych nadużyć. Na przykład Kodeks spółek handlowych daje możliwość podważania uchwał w spółkach kapitałowych przez sześć miesięcy. Ustawa o fundacjach nie ogranicza tego czasu. Sądy muszą rozpatrywać takie absurdalne pozwy. Trwa to latami.

Dlaczego Fundacja Czartoryskich nie skorzystała więc z przysługującego jej prawa do zmiany kwestionowanych przepisów, choćby poprzez skargę konstytucyjną, tylko wybrała ewakuację kapitału do państwa o kulturze prawnej zbliżonej do raju podatkowego? Odpowiedź na to pytanie zdaniem Macieja Radziwiłła sprowadza się do jednego – braku zaufania do państwa polskiego.

– Mój kuzyn wychował się w Hiszpanii, gdzie partnerstwa publiczno-prywatne działają bardzo dobrze. Tworząc fundację, założył również, że państwo polskie wywiąże się ze swoich deklaracji i zadba o kolekcję. Stało się na odwrót, zbiory w przeszłości nie były konserwowane, a fundator, który w międzyczasie wpadł w kłopoty finansowe, nie był w stanie łożyć na ich utrzymanie z własnego majątku. Z jego punktu widzenia sprzedaż kolekcji Skarbowi Państwa była optymalnym rozwiązaniem dla obu stron. Nie ukrywam, że Adam Karol Czartoryski jest bardzo sfrustrowany tą sytuacją i nie chce rozpoczynać działalności fundacji Le Jour Viendra, nim nie skończą się wszystkie procedury prawne. W Hiszpanii zyskałby wdzięczność za to, że sprzedał kolekcję za ułamek wartości, a nieruchomości po prostu darował. W Polsce oskarżany jest o chciwość, a transakcja przez wielu ludzi uznawana jest za niepotrzebne marnowanie publicznych pieniędzy, bo przecież fundacja nie mogła sprzedać niczego poza Polską – żali się Radziwiłł.

Nierozerwalna całość

Prof. Marian Wolski, były prezes Fundacji Czartoryskich, pokazuje zupełnie inny wymiar sprawy: – Składając 23 grudnia 2016 r. rezygnację ze stanowiska, ja i wic­eprezes Rafał Slaski oświadczyliśmy mediom, że powodem naszej decyzji jest utrata zaufania do fundatora Adama Czartoryskiego. Czartoryski zainicjował bowiem zmiany w statucie fundacji, które umożliwiały mu sprzedaż kolekcji, a to stało w sprzeczności z głównym celem statutowym, jakim jest opieka nad kolekcją. Udało mu się w końcu zmiany wprowadzić przy wsparciu Ministerstwa Kultury. Nie mogliśmy również zaakceptować tego, że minister Gliński poprosił Adama Czartoryskiego o kontakt w ­sprawie sprzedaży kolekcji z pominięciem zarządu fundacji, a fundator na to przystał.

Tempo, w jakim pod koniec grudnia 2016 r. odbywały się prace nad sfinalizowaniem umowy, może budzić wrażenie, że pomysł sprzedaży kolekcji Czartoryskich zrodził się ad hoc. Do zakupu użyto rezerwy budżetowej, prawnicy obu stron zarywali noce w okresie świątecznym, żeby zdążyć przed końcem roku. W rzeczywistości, jak twierdzą byli pracownicy Fundacji Czartoryskich, fundator latami przygotowywał grunt pod taką inwestycję. Temu służyły m.in. zmiany statutu, które w pewnym momencie oddzieliły Fundację od Muzeum Czartoryskich, czy też usunięcie wzmianki o tym, że jej majątek stanowi „historyczną nierozerwalną całość”. Kilka lat przed sprzedażą prawnicy kancelarii Gide Loyrette Nouel przeprowadzili nawet analizę, która miała odpowiedzieć na pytanie, czy w świetle polskiego prawa istnieje możliwość zbycia kolekcji Czartoryskich, np. za granicę. Nie udało nam się ustalić, czy takie zlecenie kancelaria otrzymała od Fundacji Czartoryskich czy bezpośrednio od Adama Czartoryskiego. Wnioski z audytu były jednak jednoznaczne: kolekcja stanowi wieczystą darowiznę, do której fundator utracił prawa z chwilą stworzenia fundacji. Co więcej, zmiana w statucie, która umożliwi sprzedaż kolekcji, będzie niezgodna z głównym celem statutowym fundacji, na co z kolei nie pozwala polskie prawo. Otrzymawszy taką ekspertyzę, Adam Czartoryski miał oświadczyć skonfundowanym prawnikom, że „nie taki audyt zamawiał”.

Uczestniczący w tamtym spotkaniu mecenas Piotr Sadownik odmówił komentarza, tłumacząc się zasadami etyki adwokackiej; informację tę potwierdziły nam jednak dwa inne niezależne źródła.

O tym, że fundator ma – delikatnie mówiąc – problemy z zaakceptowaniem polskiego porządku prawnego, przedstawiciele resortu kultury mogli zresztą przekonać się osobiście.

– Podczas negocjacji w sprawie sprzedaży kolekcji Adam Czartoryski zażądał wprost od ministra kultury przelewu pieniędzy na prywatne konto – twierdzi Marian Wolski. – Taką informację przekazał mi biorący udział w tych rozmowach członek rady fundacji Michał Sobański. Od niego również usłyszałem, że strona rządowa odmówiła spełnienia żądania Czartoryskiego, bo taki przelew byłby złamaniem polskiego prawa. Z wypowiedzi Jarosława Sellina w dniu podpisania transakcji można było jednak wywnioskować, że strona rządowa nie będzie interesować się dalszym losem pieniędzy ze sprzedaży kolekcji – podkreśla Wolski.

Maciej Radziwiłł: – Nie byłem uczestnikiem tamtych rozmów i nie mogę zaprzeczyć tej relacji. Myślę, że mój kuzyn po prostu nie zdawał sobie sprawy z tego, że w świetle polskiego prawa taki przelew byłby nielegalny. Jemu takie rozwiązanie wydało się zapewne najprostsze.

Wieczne niebawem

Czy przelane do Liechtensteinu pieniądze mogą w końcu trafić kiedyś do Polski? Wypowiedzi ministra Glińskiego i jego współpracowników, którzy od początku usiłują przekierować uwagę opinii publicznej na wątek poboczny, jakim jest stosunkowo niska cena za kolekcję, zdają się świadczyć o tym, że politycy najchętniej nie wracaliby już do tego tematu. Z kolei przedstawiciele Le Jour Viendra i Fundacji Czartoryskich tyle razy zapewniali, że „już niebawem” rozpoczną finansowanie rozmaitych przedsięwzięć w Polsce, iż trudno traktować poważnie kolejne. Zwłaszcza że w rodzinie Czartoryskich trwa ostry spór. Tamara Czartoryska skierowała do sądu pozew o unieważnienie kilku uchwał władz Fundacji Czartoryskich, które otworzyły drogę do sprzedaży kolekcji. Twierdzi, że jej podpisy pod uchwałami zostały sfałszowane. W odpowiedzi Adam Czartoryski pozwał córkę o zniesławienie.

– Nie rozmawiałam z ojcem, odkąd podjęłam kroki prawne w obronie fundacji – zapewnia Tamara Czartoryska. – Próbowałam się z nim skontaktować, ale bez skutku. W sprawie transferu pieniędzy do Liechtensteinu złożyłam zeznania w polskiej prokuraturze i mam nadzieję, że prawda zwycięży. Ja i moi prawnicy zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Teraz liczę na to, że polskie władze pomogą mi sprowadzić fundację z powrotem do Polski.

Maciej Radziwiłł patrzy na to inaczej. Podkreśla, że Tamara Czartoryska zaczęła zgłaszać zastrzeżenia do przebiegu transakcji dopiero wtedy, kiedy ojciec odmówił zasilenia jej fundacji kwotą, której się domagała. Wcześniej była ponoć niezadowolona, że pieniądze Fundacji Czartoryskich nie popłyną do drugiej charytatywno-prywatnej Fundacji Czartoryskich w Liechtensteinie, w której miała być jedną z beneficjentek, tylko zostaną darowane fundacji Le Jour Viendra, która jest w pełni charytatywna. Zaproponowano jej rzekomo dwa miliony euro na nową fundację w Polsce, ale uznała, że to za mało.

W tej sprawie wciąż padają potężne kwoty i wielkie słowa. Fortuny krążą między kontami, ale nic na razie nie wskazuje na to, by koniec tej wędrówki miał wiele wspólnego z polską kulturą. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2022