Czaszka z wykrzyknikiem

Autor „Kresu iluzji” przekonuje czytelnika, że winni pogromu we Lwowie byli polscy lwowianie, wszyscy lub prawie wszyscy: tchórze, którzy nie chcieli walczyć o miasto, za to chętnie rabowali Żydów. To obraz fałszywy.

10.11.2019

Czyta się kilka minut

Synagoga Beit Chasidim  we Lwowie po pogromie;  zdjęcie wykonane między  22 a 24 listopada 1918 r. / DOMENA PUBLICZNA
Synagoga Beit Chasidim we Lwowie po pogromie; zdjęcie wykonane między 22 a 24 listopada 1918 r. / DOMENA PUBLICZNA

Nie jest to publikacja stricte nau­kowa. Praca Grzegorza Gaudena „Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918 r.” łączy obszerny opis tego pogromu – oparty na licznych i po części dotąd nieznanych źródłach – z obszernymi rozważaniami autora natury publicystycznej, nieraz o ogromnej temperaturze emocjonalnej. Często trudno je oddzielić i nie jest jasne, gdzie przemawia twórca omawianego źródła, gdzie zaś nasz autor.

Wiedza o faktach, jaką znajdowałem na kartach „Kresu iluzji”, w znacznej mierze nie była dla mnie nowa – choć bez wątpienia będzie nowa dla większości polskich czytelników. Jednak to nie fakty są tu przedmiotem sporu (choć czasem i fakty, o czym za chwilę). Skupmy się na tym, jak Gauden interpretuje i komentuje opisywane wydarzenia.

Pogrom: rekapitulacja

Pogrom lwowski z listopada 1918 r. nie jest wydarzeniem silnie obecnym w polskiej świadomości historycznej – choć Gauden nie ma racji, pisząc, że jest zupełnie nieznany. Dla porządku przypomnijmy więc, w telegraficznym skrócie, co się wówczas stało.

Po przejęciu 1 listopada 1918 r. władzy we Lwowie przez Zachodnioukraińską Republikę Ludową (ZUNR) i rozpoczętym kilka godzin później polskim powstaniu przeciwko niej w mieście powstała kilkusetosobowa milicja (samoobrona) żydowska. Jej zadaniem było zapewnienie porządku i bezpieczeństwa w tej części miasta, gdzie przeważali Żydzi. Formacja ta powstała z inicjatywy władz ukraińskich, przez nie też została uzbrojona. Jej członkami byli głównie zdemobilizowani żołnierze armii austriackiej narodowości żydowskiej. Milicja patrolowała ulice, przeciwdziałała napadom rabunkowym i co najmniej raz starła się z polskim oddziałem powstańczym.

Po wyparciu ze Lwowa wojsk ukraińskich milicja złożyła broń – na żądanie polskiego dowództwa. Następnie w dniach 22–24 listopada doszło do pogromu żydowskich mieszkańców, tj. masowych rabunków i podpaleń, z którymi wiązały się pobicia, gwałty i zabójstwa. Śmierć poniosło 150 osób (to maksymalny wiarygodny szacunek; inne mówią o 73, 64 lub 52 ofiarach śmiertelnych), ok. 300–400 odniosło rany, co najmniej kilkadziesiąt kobiet zgwałcono. Odpowiedzialność za tolerowanie pogromu spada głównie na kpt. Czesława Mączyńskiego, dowódcę obrony Lwowa (22 listopada mianowanego pułkownikiem i komendantem garnizonu).

Po pogromie władze polskie zatrzymały ok. 1600 (według innych danych tylko kilkuset) jego sprawców, z których przed sądami wojskowymi stanęło 79 osób (w tym 46 kobiet), a skazano 64 osoby, na ogół na krótkie wyroki więzienia, jednak trzy – na karę śmierci. Danych tych nie można jednak uznać za pewne; żadne ze znanych mi opracowań dotyczących pogromu lwowskiego nie podejmuje poważnie tego wątku.

Żydzi wobec Ukraińców

Te fakty są oczywiste: pogrom się wydarzył, a jego sprawcami byli Polacy, tak członkowie formacji powstańczych, jak też kryminaliści i „zwyczajni cywile”. Odpowiedzialność polskich władz wojskowych za dopuszczenie do pogromu, a później za niestłumienie go tak szybko, jak było to możliwe, jest niepodważalna. Negatywne skutki pogromu (i innych podobnych wydarzeń z tego okresu) dla międzynarodowej reputacji rodzącej się Rzeczypospolitej także są oczywiste.

Pozostaje parę pytań szczegółowych. Najważniejsze z nich dotyczy postawy milicji żydowskiej wobec polskich formacji powstańczych: na ile współpracowała z Ukraińcami? Gauden twierdzi, że doszło tylko do jednego, i to przypadkowego, starcia z Polakami. Historyk Damian K. Markowski, autor najlepszej dotąd monografii walk o stolicę Galicji („Dwa powstania. Bitwa o Lwów 1918”, Wyd. Literackie, Kraków 2019), pisze o większej ich liczbie.

Oczywiste jest, że nawet gdyby milicja żydowska angażowała się czynnie po stronie ukraińskiej, nie mogłoby to stanowić usprawiedliwienia pogromu. Ale to, do jakiego stopnia lwowska społeczność żydowska popierała ZUNR (wiadomo, że popierali ją galicyjscy syjoniści), mogłoby nam wiele powiedzieć, objaśnić. Gauden nie podejmuje jednak tego wątku, a informacje prasowe o żydowskich oddziałach w armii ZUNR nazywa fake newsem. Tymczasem kilka takich oddziałów powstało – jak np. batalion szturmowy, sformowany z żydowskiej młodzieży Tarnopola.


Czytaj także: Tadeusz A. Olszański: Ukraina 1919, czas pogromów


Galicyjscy Żydzi także byli społecznością polityczną, mieli prawo do własnych aspiracji. Mówiąc wprost: mieli prawo stanąć po stronie Ukraińców. Uznając informacje na ten temat za antysemickie oszczerstwa, Gauden – zapewne nieświadomie – przyjmuje punkt widzenia tych, którzy uważają, że Żydzi powinni byli wybrać Polskę, odmawiając im tym samym prawa do samookreślenia politycznego.

Aby skończyć ten wątek: we współczesnej retoryce polityczno-historycznej zbyt często spotykamy pogląd, że tego, czego nie można zaakceptować, nie należy też próbować zrozumieć, objaśnić; że poznanie przyczyn jakichś zjawisk jest nieważne, skoro poddaje się je negatywnej ocenie. A nawet – że wskazanie przyczyn stanowi już akt usprawiedliwienia. Akceptując takie podejście, zacieramy jednak różnice między poznaniem a oceną moralną, wyrzekamy się też wiedzy o przeszłości.

Kilka słów o metodzie

„Kres iluzji” znacznie powiększa naszą wiedzę o samym pogromie, a źródła, odnalezione przez autora w lwowskich archiwach, to głównie relacje ofiar. Wywody Gaudena oparte są też na materiałach publikowanych w okresie międzywojennym, głównie po polsku, ale też po niemiecku i angielsku. Dziwi natomiast brak odwołania do jakichkolwiek źródeł czy opracowań ukraińskich – choć ukraińska literatura jest tu obszerna, a wątek żydowski zwykle jest w niej obecny (autor ignoruje też prace izraelskie; tu jestem w stanie uznać barierę językową). Gauden zestawia je, interpretuje, porządkuje dotychczasową wiedzę oraz rozstrzyga część wątpliwości – i to jest jego zasługą.

Jednak kluczowy dla zachodniej recepcji pogromu, a także dla wywodu Gaudena artykuł z wiedeńskiego liberalnego dziennika „Neue Freie Presse” powinien być w tej książce zamieszczony in extenso w polskim tłumaczeniu, a nie w postaci wielostronicowego omówienia. Podobnie pomogłoby książce, gdyby nadzwyczaj ważny raport Chrzanowskiego i Wasserzuga, opracowany w grudniu 1918 r. na zlecenie polskiego MSZ, został przytoczony w całości, choćby w aneksie. Autor narzeka, że dokument ten jest właściwie nieznany (choć narzeka też, że jego publikacja w 1984 r. rozbudziła negatywne emocje), ale nie czyni nic, by temu zaradzić. Swoją drogą – raport ten od dawna powinien zostać udostępniony w internecie.

Ubocznym, lecz ważnym wątkiem książki jest zwięzła informacja o pogromach na ziemiach centralnej Polski jesienią 1918 r. – jak kielecki z 11–12 listopada (4 zabitych, kilkuset rannych), wydarzenie rzeczywiście kompletnie zapomniane. Oraz o egzekucjach Żydów z wyroków sądów polowych lub bez wyroków podczas działań wojennych na Białorusi, na początku 1919 r. (one mogły mieć charakter zbrodni wojennych, lecz nie były pogromami). Umknął natomiast jego uwadze pogrom w Przemyślu (11–12 listopada 1918 r., bezpośrednio po odbiciu miasta z rąk Ukraińców).

Kto winien? Lwów!

Szukając odpowiedzi na pytanie, kto ponosi winę za pogrom lwowski, Gauden nie poprzestaje na wskazaniu winnych bezpośrednio: sprawców i ich dowódców. Ich wina jest oczywista, bezdyskusyjna. Ale Gauden snuje swą narrację tak, by czytelnik zamykał książkę z przeświadczeniem, że winnymi byli lwowianie. Bez wyjątku lub z nielicznymi wyjątkami. Przedstawia mieszkańców Lwowa jako zgnuśniałych tchórzy, którzy en masse nie chcieli bronić swojego miasta, za to potem chętnie rabowali żydowskie sklepy.

Prawdą jest, że większość lwowskich Polaków nie wsparła czynnie powstania i że lokalna elita była przeciwna walce zbrojnej. To zresztą wyważanie otwartych drzwi – pisał o tym przed laty Wojciech Giełżyński w „Budowaniu Niepodległej” [pierwsze wydanie w 1985 r. – red.]. Ze złością, ale bez jadu i pogardy.

Jednak tak jest zawsze i wszędzie: walkę zbrojną zwykle podejmuje zdeterminowana mniejszość. Podobnie rabunki, rozruchy, pogromy – zawsze i wszędzie – są dziełem grup w skali społecznej marginalnych; czasem kryminalnych, czasem ideowych (niekiedy trudno wytyczyć między nimi wyraźną granicę). Większość społeczeństwa natomiast zostaje w domach, zaciąga firanki, udaje, że jej nie ma. Czy to podczas bitwy, czy pogromu. Także większość lwowskich Polaków nie wzięła udziału w tym pogromie, nawet pośrednio.

To, którą z tych dwóch mniejszości uznajemy za reprezentanta całości, jest kwestią wyboru. Także, a może przede wszystkim – wyboru moralnego. Chodzi o wskazanie, na co chcemy się orientować w świecie: na dobro czy raczej na zło. Kogo chcemy stawiać w centrum naszej opowieści zbiorowej, naszego mitu: bohatera czy zbrodniarza.

Narracja Gaudena nie pozostawia co do tego wątpliwości. Jego próba zdezawuowania polskiej walki o Lwów, jego uznanie, że jedynym istotnym wydarzeniem w tym mieście w listopadzie 1918 r. był pogrom, oznacza postawienie w centrum narracji zbrodniarzy. A właściwie jednego zbrodniarza: Mączyńskiego (którego odpowiedzialność jest niewątpliwa, ale jednak pośrednia). Oraz zbrodniarza zbiorowego: Narodowej Demokracji.

Oczywiście autor nie pisze tego wprost, otwartym tekstem. Ale jego sugestie są dla uważnego czytelnika oczywiste. Tym bardziej docierają do tych mniej uważnych.

Gauden w doktrynie Narodowej Demokracji dostrzega wyłącznie antysemityzm, wyłącznie zło. Romanowi Dmowskiemu przypisuje w latach 1918-19 rolę czysto negatywną. Parokrotnie wraca też do żydowskiego pochodzenia niektórych działaczy endeckich, tak jakby korzenie Strońskiego i Wasiutyńskiego miały związek z pogromem lwowskim.

Kapitana Mączyńskiego – bądź co bądź dowódcę lwowskiego powstania, człowieka, który przekształcił samorzutną ruchawkę w skoordynowany wysiłek wojskowy – Gauden traktuje jako kłamcę, i tylko kłamcę. Posuwa się wręcz do zakwestionowania istnienia Polskich Kadr Wojskowych (endeckiej organizacji żołnierskiej w zaborze austriackim).

A skoro już mowa o PKW: prawda, że o jej działalności niewiele jest wiarygodnych dokumentów i relacji, że dotąd nie mamy poważnego opracowania jej dziejów i że Mączyński zapewne wyolbrzymiał jej rolę. Lecz przecież jej nie zmyślił: nie on jeden wspomina o PKW – i nie tylko w kontekście walk o Lwów.

Najgorsze jest chyba to, że pisząc na ten temat (a wcześniej na temat zachowania milicji żydowskiej), Gauden najwyraźniej hołduje fałszywemu poglądowi, że brak dowodu jest dowodem braku.

Kilka słów o retoryce

Cała druga część książki (zatytułowana „Semantyka pogromu”) poświęcona jest przekonywaniu, że to, co stało się we Lwowie, można nazwać jedynie pogromem, a nie jakkolwiek inaczej; że używanie innych określeń jest naganne i służy zacieraniu prawdy o tych wydarzeniach. Wywody te utrudniają właściwe odczytanie przytaczanych w książce fragmentów zachodnich relacji o pogromach i zbrodniach wojennych na ludności żydowskiej w Polsce z lat 1918-19, przynoszących wiele ważnych informacji.

Takie podejście jest przejawem magicznego stosunku do języka (i do rzeczywistości). Wiąże się z przekonaniem, że nazywanie rzeczy zmienia ich naturę, że nie jest ważny adekwatny opis, ale „właściwa” nazwa. To dokładnie taki sam zabieg jak krytykowanie przez radykalnych Kresowian używania innego terminu niż „ludobójstwo” na określenie zbrodni wołyńskiej.

Gauden wielokrotnie określa też Polaków mianem „Herrenvolku” (co zapożyczył z „klasycznego” artykułu z „Neue Freie Presse”), a Żydów opisuje jako ich niewolników. Jest doświadczonym dziennikarzem: nie może nie rozumieć, jaka jest różnica między pojmowaniem tego słowa w obrębie języka niemieckiego przed stu laty a jego funkcjonowaniem we współczesnym polskim dyskursie. Poza tym – Żydzi nie byli niewolnikami Polaków. Byli modelowymi „obcymi”, zgoda. A to nie to samo.

Autor wielokrotnie wspomina, że o pogromie lwowskim nie tylko nie pisano w okresie międzywojennym, ale że wciąż się tego nie robi – (choć obszernie pisał o tym np. dziennik „Rzeczpospolita” w 2006 r., gdy jego redaktorem naczelnym był... Grzegorz Gauden), a poza tym publikacji i wzmianek mu poświęconych da się znaleźć sporo (niektóre zresztą sam autor przytacza). Pozostaje to w zgodzie z silnym dziś przekonaniem, że jeśli na jakiś temat nie mówi się przez cały czas, jeśli nie zajmuje on pierwszych kolumn, to nie mówi się o nim wcale. To także łączy jego sposób myślenia z Kresowianami, którzy nawet dziś potrafią twierdzić, że zbrodnię wołyńską otacza „zmowa milczenia”.

Ciągłość sugerowana

Dodatkową słabością „Kresu iluzji” jest nierozumienie przez autora zagadnienia świadomości narodowej Żydów (i nie tylko ich) przed stu laty; niewiedza o tym, że określenie „syjoniści” nie było wówczas retorycznym synonimem Żydów, ale nazwą (własną!) jednego z ich głównych stronnictw politycznych, rzeczywiście w tym czasie popierającego ukraińskie aspiracje państwowe. A także nierozumienie licznych ówczesnych kwestii obyczajowych i symbolicznych (np. dziwi się Gauden, jak żydowski autor mógł w 1937 r. pisać o „śp. Czesławie Mączyńskim”, i komentuje: „Dla Żydów lwowskich pamięć o Mączyńskim nie mogła być święta” – podczas gdy określenie „śp.” było w ówczesnej polszczyźnie formą sygnalizowania, że mowa o osobie zmarłej, niczym więcej).

Inny przykład. Opisując odznakę oddziału por. Romana Abrahama, autor stawia wykrzyknik przy wzmiance o trupiej główce – jakby chciał zasugerować symboliczną ciągłość tego oddziału (skądinąd biorącego udział w pogromie) z niemiecką SS (sugestii o ciągłości, a przynajmniej pokrewieństwie polskiego antysemityzmu z początku wieku XX z antysemickimi praktykami III Rzeszy jest zresztą w „Kresie iluzji” więcej).

Gauden nie wie, że podczas I wojny światowej i zaraz po niej trupia główka w różnych armiach stanowiła element odznak tzw. batalionów czy pułków śmierci – formacji deklarujących szczególną nieustępliwość w boju. ©

Autor jest emerytowanym ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. M. Karpia w Warszawie. Opublikował kilka książek i liczne opracowania o dziejach Ukrainy w wiekach XIX i XX, a także o obecnej sytuacji na Ukrainie. Tematyką ukraińską zajmuje się od lat 80. XX w.

Grzegorz Gauden „LWÓW. KRES ILUZJI. OPOWIEŚĆ O POGROMIE LISTOPADOWYM 1918 R.”, Universitas, Kraków 2019

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2019