Czarna skrzynka

Film „Nasz czas” stroni od domowego magla. Kreśli wewnętrzne pejzaże dwojga ludzi, którzy przez lata bycia razem zapętlili się w relacji władzy.

15.06.2020

Czyta się kilka minut

Natalia López jako Esther i Carlos Reygadas jako Juan w filmie „Nasz czas” / GUTEK FILM
Natalia López jako Esther i Carlos Reygadas jako Juan w filmie „Nasz czas” / GUTEK FILM

Nareszcie kina otwarły swe podwoje. To radosna nowina nie tylko dla tych, którzy przez ostatnie trzy miesiące ostro pościli, ale i dla tych, którzy czują przesyt strawą serwowaną przez platformy streamingowe.

Bo nawet jeśli nie był to typowy fast food, domowe oglądanie „na życzenie” ma coś z szybkiej konsumpcji – pobieżnej i rozproszonej, przypominającej degustację z wydłużającej się w nieskończoność karty dań. Nie wspominając o rytualno-wspólnotowym aspekcie wyjścia do kina. Za chwilę apetyty swe zaspokoją wielbiciele hollywoodzkich widowisk („Tenet” Christophera Nolana i ­disneyowska „Mulan” trafią na duże ekrany już w lipcu), podczas gdy na fanów slow cinema czeka uczta w postaci najnowszego filmu Carlosa Reygadasa.

„Nasz czas” trwa prawie trzy godziny, od pierwszego ujęcia uwodzi obrazem i przede wszystkim pozwala zanurzyć się bez reszty w wewnętrznym mikrokosmosie autora „Ukrytego światła” i „Post tenebras lux”. Reygadas dopuszcza nas do siebie bliżej niż dotychczas, by pokazać, z mieszaniną szczodrości i autorskiej pychy, jak wielka jest, parafrazując polskiego poetę, owa przepaść między nim a światłem. „Optyczny” wymiar tego kina nie sprowadza się bowiem wyłącznie do pięknych zdjęć.

Już pierwsza scena sugeruje, żeby „Nasz czas” oglądać trochę jak dokument. Letnie słońce, woda, grupa dzieciaków tapla się w czarnym mule – ot, wiek niewinności. Ich starsze, nastoletnie rodzeństwo też miło spędza czas, lecz czuje się, że zakazane jabłko zostało już zerwane. Między chłopcami i dziewczętami toczą się gry pozornie bezgrzeszne, ale już za chwilę zobaczymy je w zupełnie innym, dorosłym wydaniu.

Ta biblijna retoryka nie jest w przypadku meksykańskiego reżysera nadużyciem. Jego filmy, niezależnie od tego, czy rozgrywają się w archaicznej wspólnocie menonitów, czy w hacjendach ­zeuropeizowanych farmerów, krążą wokół tematu pożądania, winy, zdrady, raz na zawsze utraconego raju. A jednocześnie jakby tylko je muskają, zapatrzone raczej w codzienny spektakl natury i ukryte pod nim ludzkie zmagania.

Wzorem Nuriego Bilge Ceylana („Klimaty”), ostatnio Abla Ferrary („Tommaso”), nie wspominając o lwiej części filmografii Ingmara Bergmana, Reygadas poddaje wiwisekcji swoje małżeństwo, a przy okazji status artysty jako wybrańca bogów. Osobiście wciela się w postać uznanego poety Juana, który prowadzi wraz z żoną Esther (w tej roli małżonka reżysera i montażystka jego filmów Natalia López) malowniczo położoną farmę wyspecjalizowaną w hodowli bydła. Właściwie to ona zajmuje się gospodarstwem, domem i dziećmi. Ma zresztą do pomocy cały sztab ludzi, głównie miejscowych.

W przeciwieństwie do „Romy” Alfonsa Cuaróna całe społeczne i etniczne rozwarstwienie ukazane tu zostało wyłącznie z perspektywy „pierwszego świata” – zamożnych białych i zaprzyjaźnionych z nim gringos. W przestronnym domu bohaterów rozbrzmiewa i hiszpański, i angielski, a do ich częstych gości należy Amerykanin Phil, który pomaga gospodarzowi w ujeżdżaniu koni, równocześnie romansując z jego żoną. Atmosfera filmu gęstnieje nie tyle od ciężaru wiarołomności – Juan i Esther są zwolennikami otwartych związków. Reygadas, w roli poniekąd samego siebie, próbuje rozliczać to, co dziś nazywa się toksyczną męskością. Nawet wtedy, gdy podarowuje drugiej stronie wolność, robi to na własnych warunkach.

Jest coś obscenicznego w widoku artysty, który udaje przed kamerą innego artystę, ażeby przepracować problemy z własnym ego, włączając w to bliskich (żonę, dzieci) i pozostając w scenerii własnego domu. Film „Nasz czas” stroni jednak od domowego magla czy prostych rodzinnych ustawień. W wystudiowany sposób kreśli wewnętrzne pejzaże dwojga ludzi, którzy przez piętnaście lat bycia razem zapętlili się w relacji władzy. Juan przyzwala na romans Esther, a jednocześnie chciałby go reżyserować, potraktować jak jeden ze swoich wierszy skrobanych w grubym kajecie. I może jeszcze dostać za niego prestiżową nagrodę.

Tymczasem twórca „Bitwy w niebie” przepisuje swoją osobistą historię małżeńską na swego rodzaju wideopoemat, gdzie ogniste zachody słońca, rozległe pastwiska i splecione porożem buhaje mają sugerować odwieczną walkę między naturą a kulturą, pomiędzy płciami i wyznaczonymi im rolami. Chwilami ociera się w tym o banał, lecz ostatecznie zwycięża u Reygadasa prawdziwe, czyste kino. Takie, które rozżarza się bardzo powoli i równie wolno się dopala. Które w warstwie wizualnej posiada rozlewny, szeroki gest, a zarazem zmysłowy dotyk. Które rozszczepia się na różne, często sprzeczne spojrzenia: przesiąknięte czułością i autentyczną zgrozą, to znów bezwstydnie podglądackie czy feudalnie zawłaszczające.

„Nasz czas” można czytać jako opowieść o bezkresnym latyfundium mężczyzny i artysty, który obsadził je innymi ludźmi, po czym wpadł w pułapkę tej obsady. Sam reżyser, zwłaszcza dla tych, którzy nie mieli dotychczas do czynienia z jego skrajnie autorskim kinem, może jawić się niczym wcielenie Juana (a nie na odwrót), zwłaszcza gdy bombarduje widza swymi obsesyjnymi powidokami i jednocześnie trzyma gdzieś głęboko w szufladzie montażowe nożyczki. Najlepiej więc oglądać „Nasz czas” nie jako erotyczną story – poetyka Reygadasa nosi wszak wiele cech filmowego antyopowiadania – ale jako studium pewnego narcyzmu, obejmujące również swoją własną formę.

Gdy spojrzeć pod takim kątem, film bezkompromisowego Meksykanina nabiera nowych wymiarów. Podobnie jak opowiedziana w nim męska rozpacz, jak kobiecy bunt przeciwko podwójnemu uprzedmiotowieniu w miłości, podobnie jak cała ta historia zarządzania zdradą, zamknięta w czarnych skrzynkach smartfonów. A poniekąd także w obiektywie kamery. ©

NASZ CZAS (Nuestro tiempo) – reż. Carlos Reygadas. Prod. Dania/Francja/Meksyk/Niemcy/Szwecja 2018. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 19 czerwca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2020