Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z przejęciem śledziłam wpisy opatrzone hasztagiem #MeToo, czytając wyznania koleżanek i obcych kobiet o tym, co je spotykało w przeszłości na ulicach, w autobusach, zakładach pracy, uniwersytetach, domach. Skala jest naprawdę porażająca, ale różnice w interpretacjach tego zdarzenia są szalone. Z niedowierzaniem obserwowałam reakcję niektórych mężczyzn, którzy, jak dziennikarz Andrzej Bober, pisali, że o takich intymnych sprawach nie wypada mówić publicznie, albo tych, co, jak publicysta „Sieci prawdy” Piotr Skwieciński, zobaczyli w tej akcji element „większej całości”, jakiegoś wszechziemskiego spisku przeciwko tradycji i mężczyznom. Wiele radości dostarczył mi również poseł PiS Bolesław Piecha, gdy zdecydował się podzielić z radiosłuchaczami myślą: „My jesteśmy krajem konserwatywnym i problem molestowania seksualnego ma mniejsze znaczenie. Polacy z dużą estymą podchodzą do kobiet. Nie są tak frywolni i tak bezmyślni jak Francuzi”.
Głosy w sieci były różne – od podstawowych prób dyskredytacji wiarygodności kobiet piszących o sobie, czyli przez klasyczne pytania o to, dlaczego te kobiety mówią o tym dopiero teraz, po obleśne inwektywy typu „tak naprawdę one wszystkie marzą o gwałcie, ale są na to zbyt brzydkie, kijem bym takiej nie tknął” itp. Przy takich okazjach szambo wybija spektakularnie. Skoro spór toczy się o sprawy najważniejsze – a taką przecież jest ta próba odwrócenia wektorów i zakwestionowania obowiązującego porządku – opór musi być silny.
Pytanie zasadnicze jednak, niezależnie od tych wszystkich piramidalnych bzdur głoszonych przez wyraźnie zdenerwowanych sytuacją dziennikarzy, polityków i rządzących, brzmi dziś: co dalej? Czy poprzestaniemy na internetowej nawalance, obrzucaniu się błotem i wykreślaniu z list znajomych? Czy odwaga, jaką na pewno musiały wykazać się kobiety, mówiąc o doznanych krzywdach, pójdzie na marne, tonąc w odmętach internetu jak wszystko inne? Czy ktoś jest gotów wziąć za to odpowiedzialność i zamienić tę energię w coś konkretnego?
Jeśli bowiem zostanie ona zatrzymana tu, w pół kroku, będzie to nasze – kobiet (a przecież i mężczyzn), które padły kiedykolwiek ofiarą molestowania – fiasko.
Proszę mi wybaczyć symetryzm, czy jak tam się teraz brzydko nazywa każdą próbę potrząśnięcia niemrawą i tkwiącą w jakimś niemym stuporze opozycją, ale może ktoś z państwa wie lepiej ode mnie, czy oni tam w ogóle mają jakiś kontakt z bazą? Czy czasem zajmują się czymś bardziej konstruktywnym niż nieustanna analiza zachowań pisowców, dokonywana w studiach telewizyjnych i radiowych, albo śmiertelne obrażanie się na programy satyryczne?
Opozycjo – ty porażko, której wciąż z uporem maniaka usiłuje się dać szansę! Jeśli wciąż nie wiecie, co zrobić, by przestało wam spadać w sondażach, może raz – ten jeden jedyny raz – postarajcie się posłuchać tego, co mówią zwykli ludzie (a nie wasi poplecznicy, którzy, choćbyście robili jeszcze głupsze rzeczy niż teraz, nie skrytykują was, by przypadkiem nie wzrosło PiS-owi) i wyjdźcie naprzeciw tych zwykłych ludzi oczekiwaniom? Czy na szczyty władz krajowych PO i Nowoczesnej dotarła już ta rewolucyjna wiadomość, że kobiety mają prawa wyborcze i mogą ich użyć?
Wiem oczywiście, że Francuzi są szalenie frywolni i bezmyślni, i długo nie potrafili używać widelca, ale to właśnie w Paryżu, w tej stolicy rozpusty i złych manier, podjęto w związku z #MeToo decyzję o pójściu krok dalej. Wiceminister do spraw płci Marlène Schiappa ogłosiła w ubiegłym tygodniu rozpoczęcie prac nad przepisami, które mają dokładnie określić, czym jest molestowanie seksualne na ulicach i jak się za to będzie we Francji karać. A wzorce takich przepisów można śmiało brać od sąsiadów – Belgia posiada takowe od 2014 r. (nawet rok w więzieniu za czynienie obleśnych seksualnych uwag), a i w Portugalii od dwóch lat za zaczepki na ulicy grozi mandat w wysokości 120 euro.
Nie jestem rzecz jasna niepoprawną optymistką ni specjalną marzycielką i nie liczę na to, że rząd pani premier Szydło jakkolwiek pochyli się nad tą sprawą. Przecież w Polsce widzianej z okien Nowogrodzkiej nie ma żadnego molestowania, mężczyźni zawsze całują kobiety w rączki, dają im pachnące polską ziemią goździki i przepuszczają w drzwiach (z estymą!). Chciałabym jednak wierzyć, że są jakieś niedobitki z opozycji, poważnie traktujące swoje mandaty dane im przez suwerena, i że może wyjdą z jakąś inicjatywą, która choć na chwilę da wrażenie, iż problem molestowania nie jest urojonym podczas napięcia przedmiesiączkowego wydumanym absurdem ani też spiskiem tajnych służb z kosmosu, Sorosu czy skądkolwiek – tylko bolesnym doświadczeniem tysięcy wyborczyń, z którym naprawdę wypadałoby się zmierzyć, by młyny sieci nie zmieliły go na nic nieznaczący pył. Niniejszym wspaniałomyślnie dajemy wam tę szansę, byście nas trochę poreprezentowali. Kolejnej może już nie być. ©
CZYTAJ TAKŻE:
#MeToo lub #JaTeż – tak oznaczyło swój status na portalach społecznościowych kilkanaście milionów kobiet na całym świecie. A liczba wciąż rośnie. Komentarz Anny Goc >>>