Granicę wyznaczamy zawsze od nowa

Prof. MARIA BEISERT: Molestowaniem jest wszystko, na co nie ma zgody. A zgoda to nie jest powstrzymanie się przed powiedzeniem „nie”, tylko dwustronne „tak”.

13.11.2017

Czyta się kilka minut

 / JOANNA RUSINEK
/ JOANNA RUSINEK

ANNA GOC: O czym nie mówią kobiety, które zabrały głos w akcji MeToo?

PROF. MARIA BEISERT: Nie ujawniają tego, co dzieje się w ich domach.

Opisują sprawców, wśród których są osoby cieszące się autorytetem, prominentne, ich przełożeni, ale także spotkane przypadkowo. Zupełnie nie pojawił się np. wątek kazirodczy. Ofierze zdecydowanie trudniej ujawnić sprawcę molestowania, jeśli jest nim ktoś bliski. Gdy jest nim członek rodziny, ofiara traci podstawową grupę, która może stanąć w jej obronie. Ofiary, które ujawniają molestowanie w rodzinie, są też bardziej napiętnowane niż te, które opisują wydarzenia z udziałem osób obcych. Poza tym w rodzinach pokutuje przekonanie, że pewnych „głupot” nie ma co zgłaszać. A tymczasem jeśli wuj złapie za pierś 15-letnią siostrzenicę, może zostać posądzony nie tylko o przestępstwo molestowania młodej kobiety, ale także o pedofilię.

Liczba przypadków molestowania w domach jest porównywalna do tej, którą ujawnia akcja #MeToo?

Z badań, w Polsce prowadzonych przez prof. Zbigniewa Izdebskiego, a w Stanach Zjednoczonych przez Dianę Russel, wynika, że wykorzystywanie dziecka przez osobę pokrewną czy znajomą rodziny zdarza się zdecydowanie częściej niż przez osoby obce. Można sobie wyobrazić, o jak dużej skali mówimy.


CZYTAJ TAKŻE:

Mikroprzypowieść o molestowaniu: Problemem kobiet, które przerywają milczenie, są nie tylko mężczyźni, którzy chcą je uciszyć.


Hollywoodzka afera, od której zaczęła się akcja #MeToo, stawia także pytanie o to, dlaczego dotąd milczano. Dlaczego milczą kobiety?

Kobiety, które padły ofiarą molestowania, często milczą, gdyż boją się, że wyjawiając prawdę, pogorszą swoją sytuację. Ten wątek jest bardzo widoczny w ich wpisach. I jest dramatyczny. Nie dość, że zostały ofiarami na poziomie pełnionej funkcji publicznej, to jeszcze mają poczucie, że jeśli coś z tym zrobią, jeśli zażądają sprawiedliwości, to społeczeństwo się od nich odwróci.

Wiele kobiet dzieliło się także obawą, że nikt im nie uwierzy.

Tak, i tu ujawnia się stereotyp, z którym spotykam się, pracując jako biegła sądowa. Słyszę często od adwokatów, broniących oskarżonych o molestowanie, że nie ma żadnych dowodów w sprawie, że jest jedynie słowo przeciwko słowu. To nieprawda. Jeśli sprawa trafia do sądu, sędzia może zarządzić badanie wiarygodności zeznań. Biegli, stosując szereg profesjonalnych kryteriów, oceniają zeznania jako wiarygodne czy też jako pozbawione tego waloru. Liczy się i relacja o tym, co się działo, i opowieść o tym, jak się działo. Czyli nie tylko co, ale i w jaki sposób o wydarzeniach opowiada każda ze stron. Jeśli zeznaniom przyzna się walor wiarygodności, stają się ważnym dowodem. I tu chcę głośno powiedzieć, że słowa kobiet są istotne, że się liczą. Tylko w stereotypowym ujęciu silniejszą wersją jest ta, której autor cieszy się wyższym statusem społecznym.

Czyli?

Np. gdy mamy do czynienia z dzieckiem i oskarżonym o wykorzystywanie go dorosłym. W takim przypadku stereotyp społeczny zmierza do tego, by osoba relacjonująca wydarzenie logicznie, bez napięć emocjonalnych, mająca większą władzę, została symbolicznie uznana za stronę silniejszą. A tak właśnie potrafi, zwarcie i rozsądnie, przedstawiać swoją wersję wydarzeń dorosły. Tymczasem sąd, opierając się na dowodzie, którym jest opinia biegłych, może zdecydować, że emocjonalna, chaotyczna relacja dziecka jest dowodowo silniejsza, i to ją uznać za wiarygodną.

Podobnie jest z osobami znanymi, mającymi zasługi w dziedzinie literatury czy sztuki, które mają po swojej stronie opinię publiczną. Pokazała to sprawa Romana Polańskiego, w której głos zabrali ci, którzy wskazywali na konieczność traktowania jego zasług jako argumentu umniejszającego wagę czynu.

Ujawnienie przez dziennikarkę Annę Śmigulec rozmowy z Januszem Rudnickim, pisarzem, który nazwał ją i jej znajomą „kurwami”, rozpętała dyskusję o granicach między tym, co jest molestowaniem, a co nim nie jest. Gdzie jest granica?

W gruncie rzeczy jej określenie nie jest takie trudne, dlatego że molestowaniem jest wszystko to, na co nie ma zgody, co jest niechciane. Przyznaję rację Alicji Długołęckiej, że zgoda to nie jest powstrzymanie się przed powiedzeniem „nie”, tylko dwustronne „tak”.

Przy tym możemy mówić o różnej surowości napaści seksualnej, albo o różnej surowości wykorzystania seksualnego. Istnieje wiele skal mierzących tę surowość. Obejmują one z jednej strony zachowania o najniższym poziomie surowości, czyli bezdotykowe, z drugiej zaś te, które włączają napaść fizyczną, penetrację i sadystyczne znęcanie się nad ofiarą. W dyskusji skupiamy się jednak głównie nie na rozciągłości tej skali, tylko właśnie na trudnej granicy między czynami o najniższym stopniu surowości a czynami, które do wykorzystania nie należą. I tu granica jest wyznaczana za każdym razem od nowa, w zależności od kontekstu. Wpływ na nią mają takie czynniki jak obustronna zgoda, związek z seksualnością człowieka, a potem czynniki kontekstualne, np. rodzaj dotychczasowych relacji łączących uczestników i ich status społeczny, zwłaszcza jeśli mówimy o wykorzystaniu seksualnym w relacjach zawodowych.

Nie da się ustawić, poza dwoma najważniejszymi wskaźnikami, sztywnej granicy, bo wtedy może się okazać, że życzliwy uśmiech bez pozwolenia trzeba będzie traktować jako zachowanie moralnie podejrzane.

W takim tonie akcję komentował m.in. Piotr Skwieciński na portalu wPolityce.pl. Wśród reakcji mężczyzn pojawiły się głosy poparcia, ale też sporo jest kpin, żartów i obraźliwych komentarzy. Dlaczego tak trudno o ­solidarność czy zrozumienie?

Solidarność z ofiarą to często solidarność ze słabszym, nieznanym, mniej popularnym. Odcinanie się od słabszego oznacza stawanie po stronie „lepszej”, co niestety prowadzi do identyfikacji z agresorem. Daje to poczucie pozornej kontroli nad innymi i przekieruje złość za konieczność konfrontowania się ze „złem tego świata” na ofiarę. Wykpiwanie i szydzenie ze zjawiska (wszystko jedno, czy z agresji jako takiej, czy z faktu jej ujawnienia) pozwala utrzymać dystans, okazać wyższość i nie zajmować się istotą krzywdy. Za wszystkimi tymi reakcjami ukrywa się lęk i niechęć do przyznania drugiemu człowiekowi prawa do szacunku, wolności i autonomii. A krzywdzonemu – prawa do dochodzenia sprawiedliwości. W każdym ujęciu. Też w formie kompensaty finansowej.

W relacjach kobiet pojawia się moment zamarcia, nieumiejętności zareagowania na napaść seksualną. Dlaczego?

Kiedy dochodzi do wykorzystania seksualnego, które nie zawsze musi mieć formę napaści, może wystąpić tzw. reakcja szoku. Dzieje się coś, czego ofiara zupełnie się nie spodziewała. Silne emocje, głównie zaskoczenie, powodują, że nie jest w stanie protestować, bronić się ani nawet uciekać.

Skrzywdzona osoba traci siłę i energię. Krzywda i zranienie wywołują stany żalu, smutku, lęku, czyli powstanie emocji, które nie są emocjami dodającymi energii. Sprawiają, że ofiara chce zmniejszyć swoją aktywność, by pozostałą jej część przeznaczyć na przeżycie trudnej sytuacji. Jeśli pojawią się emocje złości czy gniewu, to one mogą mieć walor energetyzujący. Wtedy kobieta chce walczyć i domagać się sprawiedliwości.

Kobiety piszą, że kiedy były krzywdzone, zachowywały się raczej jak grzeczne dziewczynki, bo tak zostały wychowane.

Oczywiście. Śledząc dyskusję na ten temat widzę, jak wyłania się z niej szeroka panorama wzorców relacji między kobietami i mężczyznami. W społeczeństwach patriarchalnych, a Polska ciągle jeszcze do nich należy, kobiety są wychowywane jako te, które powinny w dorosłym życiu liczyć na oparcie i ochronę ze strony mężczyzny. Nie stawia się na to, by wykształcić w nich samodzielność i umiejętność walczenia o swoje, bez oglądania się na to, ile ochrony i opieki udzieli im mężczyzna. Pojawia się poczucie, że jeśli mężczyzna coś robi, to wie, co robi, i ma prawo do kontroli nad wszystkim i wszystkimi, także nad kobietą. Ta kontrola rozciąga się w omawianym modelu relacji damsko-męskich i na kobiecą seksualność. A więc jeśli mężczyzna robi niestosowną propozycję, atakuje seksualność kobiety, pojawia się w niej głęboko zakorzenione przekonanie, że on korzysta z pewnych atrybutów władzy, i że trzeba wobec zachowań, które są napastliwe, zachowywać się ulegle.

Co Pani radzi młodym rodzicom?

Trwanie w świadomości, że wychowują przede wszystkim dziecko, człowieka. I że wychowują je ku pewnym wartościom. Dla jednych to będzie osiąganie szczęścia, dla innych uczciwość, dla jeszcze innych – twórczość. Oczywiście chłopcy i dziewczynki będą pełnili różne funkcje biologiczne. Kobieta będzie nosić dziecko, a mężczyzna będzie ją zapładniał. Cała reszta jest wychowaniem człowieka. W tym podejściu ludzie są równi, jeśli chodzi o pozycje w świecie, i do tego warto ich przygotowywać.

To inne podejście od tego, w którym mężczyzna jest wychowywany do roli przywódcy, a kobiecie wolno jedynie pośrednio, niejako z tylnego siedzenia, kierować światem, działając manipulacyjnie, unikając odpowiedzialności. Drugą przewodnią myślą wychowania dzieci jest przekonanie, że seksualność kobiet i mężczyzn jest równa co do pozycji – nikt tu nie jest stroną aktywną czy pasywną, tylko każda strona – i kobieta, i mężczyzna – w swoich działaniach seksualnych charakteryzuje się elementami pasywnymi i aktywnymi.

Co Pani odpowiada kobietom, które winę za molestowanie biorą na siebie?

Nie dysponuję stałymi tekstami opracowanymi na użytek ofiar. Dobrze wiem, opierając się i na teorii, i na empirii, że „wina” ofiar polega na tym, iż pojawiły się w okolicy sprawcy. Sprowadzając twierdzenie o „winie ofiary” do granic absurdu, można powiedzieć, że ofiara nie zostałaby nią, gdyby nie chciała podjąć pracy, podpisać kontraktu, jechać pociągiem, spacerować po parku. Wszystkie mniej czy bardziej rozsądne komentarze wskazują ostatecznie, że sprawca może każdą cechę ofiary wykorzystać jako cechę, która uruchomiła jego działanie. To, że dziecko miało na nosie okulary, dla sprawcy może być czynnikiem pobudzającym. Podobnie jak to, że kobieta włożyła szpilki. Zwłaszcza w świecie, w którym kobietę traktuje się jako źródło pokus, przybiera to postać myślenia, że im więcej ona tych pokus przedstawia, tym gorzej dla niej i tym bardziej niewinny jest mężczyzna.

Jako osoba, która zajmuje się seksualnością na co dzień, mogę powiedzieć, że absurd tej opinii polega też na tym, iż pewne metody polegające na wyostrzaniu wad ukrytych i nieupiększaniu też mogą być sygnałem, który jest bodźcem uruchamiającym napaść.

Wśród kobiecych głosów pojawia się apel, że warto podawać nazwiska sprawców.

Podanie nazwiska jest gestem odwagi. I jednocześnie dużo kosztuje. To ryzyko podwójne: z jednej strony związane z obciążeniem konkretnego człowieka i z jego możliwymi reakcjami. Z drugiej – to ryzyko upublicznienia swojej intymności, prywatności i głębokiej – czasami – traumy. Podnosi je jeszcze konieczność uczestniczenia w procesie, w którym szczegóły życia ofiary są rozważane niejednokrotnie w bardzo nieprzychylnej atmosferze, choćby dlatego, że obrońcy strony przeciwnej nie rezygnują z żadnych – nawet krzywdzących – strategii.

Co ofiarom daje ujawnienie?

Przywraca poczucie sprawiedliwości na dwóch poziomach. Po pierwsze, na społecznym, a po drugie – wewnętrznym. Jeśli ofiara odzyskuje poczucie, że jest sprawiedliwość na świecie, przestaje być ofiarą. A to w tym procesie najważniejsze. ©℗

Prof. MARIA BEISERT jest psychologiem, seksuologiem i prawnikiem, pracuje w Instytucie Psychologii UAM w Poznaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2017