Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Iran jest więzieniem, a z pewnością dla reżysera Jafara Panahiego, który od czerwca tego roku ponownie przebywa w areszcie, już nie tylko domowym. Mimo zakazu przez ostatnie lata nadal kręcił filmy, m.in. nagrodzony niedawno na festiwalu w Wenecji „Niedźwiedzie nie istnieją”. Tymczasem w jego ślady poszedł syn Panah, którego świetny debiut „W drogę!” opowiada, czym – w sensie emocjonalnym, rodzinnym, egzystencjalnym – jest przymusowa ucieczka z kraju. I robi to zupełnie innym tonem niż Asghar Farhadi w swoim głośnym „Rozstaniu”.
- „W DROGĘ!” – reż. Panah Panahi, Iran 2021, HBO Max
Przez górzysty krajobraz pędzi terenówka z uroczo nieznośną rodzinką. Prowadzi mocno przygaszony syn Farid, jego brodaty ojciec z nogą w gipsie (cóż za psychoanalityczna i zarazem polityczna aluzja!) próbuje zarządzać wszystkim z tylnego siedzenia, podczas gdy matka ciągle się czymś zamartwia, ich drugi, bardzo rezolutny synek bez przerwy dokazuje, a w bagażniku umiera przygarnięty pies. Miło więc nie jest, raczej nieprzewidywalnie, tragikomicznie i szorstko, ale sporo czasu upłynie, zanim dowiemy się, o co tak naprawdę chodzi. Dokąd zmierzają, dlaczego zostawiają gdzieś po drodze telefon komórkowy, w jakim celu kupują od pasterza owczą skórę i czemu są zmuszeni (o zgrozo) przywiązać do drzewa własne dziecko. I dlaczego wszyscy tu na siebie non stop pohukują, nostalgiczna kamera pochłania zaś wzrokiem mijane pejzaże, jakby chciała za wszelką cenę zatrzymać je pod powiekami. Czuje się w tym spojrzenie nieżyjącego od kilku lat Abbasa Kiarostamiego (Panahi junior był kiedyś jego asystentem), również to znane z jego fotografii, skupionych na pustych przestrzeniach irańskiego Kurdystanu.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
KOD NIEZNANY. RECENZJA FILMU „SILENT TWINS” >>>>
Dość szybko orientujemy się, że rodzina podąża ku północnym rubieżom kraju. Dowiadujemy się, że sprzedała cały dobytek, by Farid, prawdopodobnie opozycyjny filmowiec, mógł nielegalnie wyemigrować do Turcji. Dopiero z tą wiedzą jesteśmy w stanie zrozumieć panującą w aucie nerwowość, sarkazm, podwójne znaczenie pewnych słów. A właściwie ukrytą rozpacz, którą dziarsko się zagaduje (czy zaśpiewuje), by oszczędzić jej nieświadomemu niczego dzieciakowi, sobie samemu i zwłaszcza temu, kto musi wyjechać. Być może na zawsze, o ile w ogóle uda mu się przekroczyć bezpiecznie zieloną granicę. Po drodze bohaterowie mają różne drobne przygody, lecz i one urastają do rangi wydarzeń, które mają spowalniać czas, a przez to oddalić moment rozstania.
Mało kto potrafi tak opowiadać o przymusie emigracji, jak Panah Panahi. Mówi o tym dźwiękami sonaty fortepianowej Schuberta i jednocześnie tęsknych popowych piosenek w języku farsi. Buduje sceny, w których niemal słychać dławienie w gardle (rozmowa ojca i syna nad strumieniem), choć bywa także uroczo zawadiacki. Zwłaszcza wtedy, gdy daje pole do popisu najmłodszemu bohaterowi, który rozsadza ekran swą obecnością, a jednocześnie potrafi skraść serce nawet widzowi z alergią na dzieci. W pewnym momencie matka, pewnie by znowu coś w sobie zagadać, wypytuje starszego syna o jego ulubione filmy i pada tytuł „2001: Odyseja kosmiczna”. Prócz metafory tułaczego losu Panahi znajduje tu pretekst dla surrealistycznych wizji, w których ojciec i braciszek Farida snują pocieszycielskie fantazje o Kosmosie i orbitują w przestworzach.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
ZMIERZCH PLATFORM STREAMINGOWYCH. Widz korzystający z Netfliksa czy Disneya coraz częściej czuje się jak abonent kablówki: płaci za tysiące godzin audiowizualnych treści, których nigdy nie obejrzy >>>>
Ów słodko-gorzki film, aktualny i szczególnie nam bliski w czasie wschodnioeuropejskiej „wędrówki ludów”, posiłkuje się gatunkiem kina drogi, a ten, jak wiadomo, zawsze wyrastał z tęsknoty za wolnością. Zresztą niejeden irański tytuł był kręcony, i to nie zawsze z oszczędności, we wnętrzu jadącego auta. U Panahiego dochodzą do głosu różne inne tęsknoty, przede wszystkim za utraconym domem i ojczyzną, chociaż gdzieś pod spodem (w końcu to film wyprodukowany w warunkach cenzury) też pobrzmiewa wolnościowy manifest. W drugą stronę, już w drodze do Teheranu, za kierownicą siada kobieta. Fabularnie to oczywiste (mąż w gipsie, synek ma kilka lat), ale jakże dzisiaj symboliczne.