Ciasteczkowi kowboje

Twórcy „Pierwszej krowy” każą lojalnym przyjaciołom, w myśl hasła „make cookies, not war”, wytwarzać uroczo nieforemne słodkości.

24.05.2021

Czyta się kilka minut

John Magaro jako Cookie Figowitz w filmie „Pierwsza krowa” / MATERIAŁY PRASOWE
John Magaro jako Cookie Figowitz w filmie „Pierwsza krowa” / MATERIAŁY PRASOWE

Jeszcze nie dotarła tu historia. Już nadchodzi, ale tym razem ją wyprzedziliśmy. Może tym razem będziemy na nią gotowi. Będziemy mogli ją przyjąć na własnych warunkach”. W amerykańskim filmie „Pierwsza krowa” ta historiozoficzna refleksja pochodzi sprzed dwustu lat i dotyczy zasiedlania północno-zachodnich rubieży kraju. Przewrotny i smakowity western Kelly Reichardt wysnuwa z oficjalnej wersji historii alternatywną nić: co by było, gdyby zamiast handlu skórami, a w przyszłości gorączką złota, osadnicy zajęli się smażeniem racuchów czy wypiekaniem clafoutis? Kowbojska mitologia z pewnością smakowałaby (i pachniała) inaczej.

W miejsce „końskiej opery” pojawia się ballada o krowie. Jest rok 1820, na sporne przez lata terytorium Oregonu przypłynęła właśnie pierwsza przedstawicielka bydła rogatego. Sprowadził ją bogaty Anglik, stęskniony za filiżanką herbaty z mlekiem. Dwóch życiowych rozbitków, małomówny kucharz Otis Figowitz o przezwisku „Cookie” („Ciasteczko”) i chiński wagabunda King-Lu patrzą w stronę zwierzęcia łakomym wzrokiem. Chcieliby sprzedawać w przygranicznej osadzie swoje słodkie wypieki, do czego przydałaby im się choćby kropla nabiału.

„Cookie” (John Magaro) pragnie w przyszłości otworzyć hotel i piekarnię, Lu (Orion Lee) marzy o własnej farmie, ale czasy są brutalne. Żeby spełnić kiedyś swój amerykański sen i założyć legalny biznes, bohaterowie bezczelnie podkradają mleko – prosto od krowy. Glazurowane miodem i posypane świeżo startym cynamonem ciasteczka robią furorę w okolicy. Nie wszystkim jednak będą w smak ich sukcesy.

Na pozór awanturnicza opowieść wymyślona przez Jonathana Raymonda, współscenarzystę i autora literackiego pierwowzoru (zatytułowanego „The Half-Life”), posiada wyjątkowo czułych narratorów. Reichardt wraz z operatorem Christopherem Blauveltem opowiada bez pośpiechu i zbędnych słów, w staroświecko kwadratowym formacie kadru. Bez ocieplającego światła odtwarza „białe” początki Ameryki – świat dziewiczych lasów, jeszcze nienazwanych rzeczy, grubo tkanego sukna i pierwotnej chciwości. Oraz rzecz jasna głodu, co to łatwo zamienia ludzi w zwierzęta, lecz może też stać się początkiem pięknej przyjaźni.

Wspomina o niej już motto zaczerpnięte z Williama Blake’a, a także współczesny prolog, w którym pewna kobieta podczas spaceru z psem odkrywa zakopane w lesie ludzkie szkielety – leżą obok siebie ze splecionym dłońmi. Rezygnując z homoseksualnych podtekstów, twórcy „Pierwszej krowy” ożywiają podgatunek zwany z angielska bromansem (romansem braterskim) i każą lojalnym przyjaciołom, w myśl hasła „make cookies, not war”, wytwarzać uroczo nieforemne słodkości. Tym, którzy przybyli właśnie do Nowej Ziemi, będą się one kojarzyć z pozostawionym gdzieś daleko domem.

Kamera poświęca wiele uwagi męskiemu krzątactwu, nie doszukując się w tym na siłę metafizycznych szczelin istnienia. Również przestępczy proceder nocnego udoju wygląda bardziej jak tkliwy rytuał, a przy okazji zaprzeczenie dzisiejszego przemysłowego chowu. W miejscu zdominowanym przez twardych mężczyzn, pośród przemocy, błota i brudu, „Cookie” i Lu od początku wydają się przybyszami z innej cywilizacji. Co prawda wszyscy tutaj są skądś – języki Starego Świata, nie tylko zresztą europejskie, mieszają się z mową rdzennych mieszkańców, a srebrne monety z kolorowymi paciorkami i kłami zwierząt. Krowę z rzędem temu, kto rozczytałby te etniczno-polityczne korelacje wedle współczesnego klucza. Ale tych dwóch łączy całkiem odmienna wrażliwość i wypada tylko zapłakać, że to nie ona zbuduje za chwilę oblicze Ameryki. To nie jest kraj dla facetów piekących ciasteczka.

W przeciwieństwie do brutalnych rewizjonistycznych westernów ostatnich lat („Bone Tomahawk” S. Craiga ­Zahlera, „Nienawistna ósemka” Quentina Tarantino, „Bracia Sisters” Jacques’a ­Audiarda) film Reichardt unika epatowania krwawą podszewką mitu. Nie każe bohaterom jeść surowej wątroby ani sypiać w wybebeszonym koniu. O nadużyciach ze strony bogatego handlowca i goszczącego w jego domu kapitana dowiadujemy się jakby mimochodem, z rzucanych na salonach anegdot czy ze smutnych twarzy autochtonów pracujących w posiadłości. Napięcia rasowo-klasowe dopiero wiszą w powietrzu. Kamera skupia się na zmysłowej warstwie rzeczywistości, ciągle bliższej naturze niż kulturze, i przez to niby niewinnej, choć przecież brutalnej, kształtującej darwinistyczny sposób myślenia.

„Pierwsza krowa” smakuje niczym pieczone z sercem domowe ciasto. Wyprodukowała je amerykańska wytwórnia A24, specjalizująca się w kinie niezależnym. To z niej wyszły takie tytuły jak „Midsommar”, „The Lighthouse”, „Saint Maud”, „Minari”, „Nieoszlifowane diamenty”, czyli atrakcyjne filmy z autorskim pazurem. I Reichardt wpisuje się w tę formułę.

Dekadę temu nakręciła „Meek’s Cutoff”, z tą samą niemal ekipą i w tym samym ukochanym Oregonie, tyle że na pierwszym planie były ubrane w długie suknie osadniczki i rzecz działa się ćwierć wieku później. Trzymając się piekarniczych metafor, widać doskonale, jak styl reżyserki od tego czasu pięknie wyrósł. Zdążyła opracować także iście aptekarską recepturę, łączącą w idealnych proporcjach składniki poważne i komiczne.

A najnowszy jej film dedykowany jest pamięci Petera Huttona, zmarłego przed pięcioma laty eksperymentalnego dokumentalisty. Jego dotknięcie czuje się w sposobie fotografowania pejzażu, a zwłaszcza w ujęciach wody i statków handlowych – statycznych, wręcz kontemplacyjnych, zapisanych raczej okiem artysty wizualnego czy antropologa kultury aniżeli filmowca. „Pierwszą krową” rządzi również spojrzenie trochę melancholijne i przymglone. Chciałoby się nazwać je kobiecym, chociaż akurat sam porządek fabularny został w dużej mierze stworzony na papierze przez Raymonda. Może więc bardziej niż o odmienną wizję świata chodzi tu o wybór ściśle rozumianej optyki.

Nie dysponując materiałem fotograficznym z początku XIX wieku, ­Reichardt postanowiła odtworzyć ówczesne sposoby patrzenia – z perspektywy wrażliwców niepasujących do tamtej epoki czy pierwszych mieszkańców kontynentu. Jedno jest pewne: takiej historii USA, jaką oglądamy w „Pierwszej krowie”, z pewnością nie mogliby napisać wrzaskliwi traperzy w futrzanych czapach ani wymachujący bronią kowboje.©

PIERWSZA KROWA (First Cow) – reż. Kelly Reichardt. Prod. USA 2020. Dystryb. M2 Films. Pokazy przedpremierowe w kinach od 28 maja.


CZYTAJ WIĘCEJ: RECENZJE FILMOWE ANITY PIOTROWSKIEJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2021