Ciało i Tajemnica

Spreparowane ludzkie zwłoki na wystawie? Problemem nie jest przedmiot ekspozycji, ale dostępność jej przedmiotu dla każdego - pisze Jerzy Sosnowski

03.03.2009

Czyta się kilka minut

Wystawa „Bodies” – spreparowane ciała w galerii handlowej Blue City, Warszawa 2009 r. /fot. Krzysztof Serafin / Forum /
Wystawa „Bodies” – spreparowane ciała w galerii handlowej Blue City, Warszawa 2009 r. /fot. Krzysztof Serafin / Forum /

Na plakacie reklamującym wystawę "Bodies... The exhibition" rysy twarzy spreparowanego trupa pozwalają z dużą dozą pewności zidentyfikować jego przynależność antropologiczną: to Chińczyk. I właściwie na tym można by skończyć rozważania o ekspozycji doktora Roya Glovera w warszawskim centrum "Blue City". Już przy okazji przedsięwzięć innego preparatora ludzkich ciał, Gunthera von Hagensa, mówiło się głośno o tym, że chińskie obozy pracy zarabiają na sprzedaży zwłok więźniów specjalistom od plastynacji. Nawet jeśli w tym przypadku dawcy ciał podjęli wolne i świadome decyzje (co mało prawdopodobne, ale przecież niewykluczone), oswojenie nas z widokiem wystawionego w gablocie martwego Chińczyka wydaje mi się pośrednim działaniem na rzecz reżimu w Pekinie. To nie kwestia moralna, ale polityczna; nie tyle bezczeszczenie zwłok, ile brak solidarności z ofiarami azjatyckiego totalitaryzmu.

***

Ale bądźmy uczciwi: oburzenie, jakie budzi wystawa Glovera (do chwili, gdy to piszę, wyrażone w trzech wnioskach do prokuratury i wielu publikacjach), nie wiąże się z nieprzestrzeganiem praw człowieka w Chinach. Co więcej: Glover, jak i von Hagens, są spadkobiercami długiej tradycji, o której pisała Olga Tokarczuk w powieści "Bieguni" (nagrodzonej Nike, zgodnie również z werdyktem czytelników!). Czyżbyśmy jej nie rozumieli, albo entuzjazmowali się nią nie na serio, skoro protestujemy przeciwko temu, co było przedmiotem jej narracji? Polska pisarka opowiadała historie preparatorów, żeby w finale skonstruować zaskakującą, lecz sugestywną analogię między plastynacją a pisaniem. Jedno i drugie próbuje przeciwstawić się entropii, biegowi czasu, rozkładowi; stanowi na wpół świętą, a na wpół demoniczną próbę przekroczenia miary przyrodzonej człowiekowi, wyrwania śmierci tego, co w zasadzie śmiertelne, a co zachowane zostaje dla potomnych.

Autorzy zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez organizatorów wystawy powołują się na zakaz profanacji zwłok. Jak zwraca uwagę jeden z internautów, pojawia się tu również niepokój o humanitaryzm zastosowanej technologii, skoro "perfuzja tkanek środkiem konserwującym jest możliwa w momencie śmierci. Wkrótce potem mikronaczynia wykrzepiają i jest to niemożliwe. Można temu zapobiec, podając środek przeciwkrzepliwy, ale wymaga to jeszcze bijącego serca, które doprowadzi ten środek do wszystkich tkanek. Rodzi to mnóstwo pytań" (cały ten przerażający wywód przytaczam na odpowiedzialność autora o nicku S. Holmes). Ale już bioetyk, ksiądz profesor Piotr Morciniec, pytany o ekspozycję, mówi wprost o "pornografii śmierci", a odpowiednik jego subtelnej myśli można znaleźć na forach internetowych w postaci zbarbaryzowanej jako: "Totalne wyłuzdanie i zboczenie" (ortografia oryginalna). W tym kontekście warto przypomnieć uwagę antropolożki, Lyndy Nead: "jeżeli w danym momencie pewna dominująca grupa nie życzy sobie, aby jakiś materiał znalazł się w rękach innej, podporządkowanej grupy, nazywa to obscenicznością" (czyli wyuzdaniem i pornografią właśnie). Jakkolwiek tekst Nead, z którego ten cytat pochodzi, wydaje się ufundowany na obcej mi ideologii, przywołuję go, ponieważ moim zdaniem dotyka istoty problemu: stwarza go nie tyle przedmiot przedstawienia (ekspozycji), ile dostępność tego przedmiotu dla każdego.

***

Porzućmy na chwilę zagadnienie plastynacji.

Substancje odurzające towarzyszyły ludzkości od zawsze - a ich użycie chroniły przepisy o charakterze magiczno-religijnym, by wspomnieć tylko o rytualnym użyciu peyotlu przez meksykańskich Indian. Patologia nie zaczęła się zatem, gdy ludzie zaczęli używać podobnych środków - ale gdy zaczęli ich używać bez reguł, ustalających, kto, kiedy i po spełnieniu jakich warunków może po nie sięgnąć. Gdy zamiast traktować je jako dostępne wyjątkowo, na specjalnych prawach przepustki poza granice ludzkiego doświadczenia, zaczęto robić z nich dostępne każdemu źródło "fajnego tripu". Jakkolwiek w naszej egalitarnej epoce zabrzmi to paskudnie, morał jest następujący: nie wszystko i nie zawsze powinno być dla wszystkich.

Żyjemy jednak (Bogu dziękować!) w czasach demokracji i kiedy pojawia się postulat zawężenia dostępności czegokolwiek, towarzyszy mu diabelskie pytanie o mandat kogoś, kto by taki dostęp reglamentował. Ideałem naszego świata jest transparentność, przezroczystość (pisał o tym Marek Bieńczyk) i nie spieszyłbym się z kwestionowaniem go, skoro tylekroć społeczna kontrola okazała się skutecznym środkiem przeciwdziałania złu (podczas gdy instytucja cenzury w ostatecznym rozrachunku zawsze zło wzmaga). Nie da się jednak ukryć, że z ideałem przejrzystości trudno pogodzić istnienie tabu, wraz z powiązanymi z nim technikami inicjacyjnymi, wykluczaniem pewnych kategorii ludzi z kręgu wtajemniczonych czy koncepcją wiedzy tajemnej (po wbiciu tego ostatniego zwrotu w Google pojawiła mi się informacja, że w 0,19 sekundy znaleziono 50 tysięcy adresów internetowych - i jak tu się nie śmiać?).

***

Kiedy zaczęło się nowożytne badanie ludzkiego ciała, odbywało się ono w poczuciu wielorakiego zagrożenia. Leonardo da Vinci, zdobywając zwłoki dla przeprowadzenia badań anatomicznych (w ramach których m.in. gotował oczy nieboszczyków jak jajka na twardo, żeby mu się nie rozlewały pod ostrzem skalpela), musiał obawiać się, po pierwsze, Świętej Inkwizycji. Po drugie, zdawał sobie z pewnością sprawę, że jego praktyki wzbudziłyby grozę i oburzenie większości współczesnych. Po trzecie, jak sobie wyobrażam - bo trudno tego dowieść - doświadczał zapewne egzystencjalnego lęku: przekraczał bowiem miarę dotychczasowych ludzkich doświadczeń. Był samotnym eksploratorem Niewiadomego, a jego praca, jak prace alchemików, dotykała samych podstaw tajemnicy istnienia, której nie łamało się bezkarnie. Tych właśnie podstaw broniła Inkwizycja - system obrony cudowności świata przed ludzką dociekliwością (choć, z dzisiejszej perspektywy patrząc, zbyt czuły i przez to pętający ludzkiego ducha) był spójny: obejmował sumienie jednostki, społeczny obyczaj i ich instytucjonalną nadbudowę.

Jeśli się nie mylę, zmiany nastąpiły w wieku Oświecenia. To wtedy rozpowszechniły się wunderkamery, gabinety osobliwości - prawzory dla wystaw takich jak w warszawskim centrum handlowym. Wiele tamtej epoce zawdzięczamy i nie chciałbym dołączyć do grona jej pospiesznych krytyków. Niemniej rozwijający się wówczas radykalny racjonalizm nie budzi mojej sympatii, bo ruguje z rzeczywistości jej Tajemnicę. Nie myślę przy tym o tajemnicach, tajemniczkach raczej, którymi okrywano ludzką niewiedzę i których bronili nadgorliwi inkwizytorzy, ale o Tajemnicy pisanej możliwie największą literą: o świadomości Cudu, w obrębie którego dopiero pracuje ludzki rozum, wyjaśniając to tę, to tamtą zagadkę widzialnego świata. To wygnanie Tajemnicy, porzucenie chroniących ją rytuałów oraz egzystencjalne, nie zaś jedynie polityczne rozumienie równości ludzi (wszystko ma być dla wszystkich, bez względu na ich osobiste wysiłki czy zasługi), stworzyło przestrzeń, w której rozgrywają się nasze dzisiejsze kłopoty.

***

Tabu śmierci wydaje się jednym z najtrwalszych i najmocniej opiera się idei przejrzystości. Jest z pewnością znacznie mocniejsze niż nadwątlone tabu seksualne. Zdarzające się niekiedy akty jego pogwałcenia (poprzez drastyczne fotografie wojenne, prezentacje przez artystów filmów z ludzkiej agonii i tak dalej) budzą protesty głośniejsze niż powszechnie dziś dostępna pornografia. Cóż: większość z nas miewa ochotę na udany seks, nikt nie ma ochoty umierać. Trudno, żeby tabu chroniące nas przed świadomością śmierci nie było silniejsze niż tabu chroniące przed marzeniem o erotycznej ekstazie.

Przekonali mnie "Bieguni" Tokarczuk, że badania nad plastynacją ludzkich zwłok to jeden z wielu frontów, na których człowiek heroicznie, bezowocnie i śmiesznie walczy z przemijaniem. Ale opisywani przez nią bohaterowie z przeszłości (jak siedemnastowieczny Flandryjczyk Filip Verheyen i jego uczeń Willem van Horssen) byli - moim zdaniem - kimś innym niż Roy Glover czy Gunther von Hagens. I nie myślę o ich intencjach, w które nie mam wglądu. Zmienił się kontekst, w którym działają. Skoro udostępniają swoje prace, niegdyś zakazane, to - choć czynią to pod wzniosłymi hasłami powszechnej edukacji - sprzyjają, świadomie lub nie, zbiorowemu odurzeniu: rozpowszechnieniu się wrażenia, że w śmierci i życiu nie ma tajemnicy, że w oglądaniu trupów nasączonych żywicą polimerową nie ma nic, do czego należałoby się... przygotować. Są jak uczniowie czarnoksiężnika, którzy polecieli kupczyć swoimi umiejętnościami na rynku (60 złotych za bilet). Wyznawcy (czytaj: ofiary) racjonalizmu będą im przyklaskiwać i mówić o ostatecznym przegnaniu mroków średniowiecza. Człowiekowi wrażliwemu na cud istnienia pozostaje milczeć, wiedząc lepiej. Mimo wszystko nie sądzę, że powinien on zawiadamiać prokuraturę. Z pomocą nakazów sądowych można dowieść swojej władzy nad innymi, nie da się natomiast przywrócić wzroku tym, którzy nie zdają sobie sprawy, że nie widzą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest historykiem literatury, pisarzem, publicystą i dziennikarzem telewizyjnym i radiowym. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Ach", "Apokryf Agłai", "Instalacja Idziego", "Wielościan", "Sen sów". Za esej "Co Bóg zrobił… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2009