Zdjęcia, które bolą

Katarzyna Mirczak, fotograficzka, autorka wystawy „Eter”: Dla medyków sądowych ciało jest miejscem pracy. Dla mnie jest człowiekiem, może pustym miejscem po człowieku. Samotnym i nieskończenie smutnym. Nie potrafię w zwłokach nie zobaczyć człowieka.

12.11.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Katarzyna Mirczak
/ Fot. Katarzyna Mirczak

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: To jest zwykła dziecięca skakanka.

KATARZYNA MIRCZAK: Zwykła dziecięca skakanka. Mężczyzna podduszał kobiety, osiągając dzięki temu satysfakcję seksualną. Używał pasków, sznurków, m.in. tej właśnie skakanki.

A to kawałek drewna.

Z protokołu wiadomo, że mężczyzna „pod wpływem uczucia beznadziejności swego położenia popełnił samobójstwo przez wepchnięcie kołka z drewna do gardła”. Dwa ostro zakończone kawałki drewna.

Kolczatka.

Na kolczatce powiesił się młody chłopak.

Ciekawa jest też historia tej maski.

O Boże!

Mężczyzna zrobił ją sobie z czarnych bokserek. Ze swoimi synami napadał na wiejskie gospodarstwa, mordował i rabował. Dodatkowo ozdobił ją brwiami i wąsem z czerwonej wstążki oraz najpierw zrobił usta, a potem je zaszył.

To trochę jak maski pierwotnych kultów: te brwi są atrybutem – gniewu? Zaszyte usta też są symboliczne.

Ta maska to jeden z najbardziej okrutnych portretów, z jakimi miałam do czynienia.

To zbrodniarz wybiera kostium czy kostium uwalnia w człowieku zbrodniarza?

Kostium to pole bezpieczeństwa, które sobie stwarzamy. Z jednej strony w kostiumie jest się tym, kim się jest, nic z zewnątrz się nie przedostaje. Z drugiej natomiast, kostium wciela w rolę, kreuje postać.

A tu nóż. Dla odmiany zupełnie zwyczajny.

Tak, zwykły, aluminiowy, kuchenny nóż.

Narzędzie zbrodni się wybiera czy się ono nawija pod rękę?

To zależy, kto chce zadać cios.

Ja narzędzia zbrodni do kolekcji fotograficznej wybierałam długo. Ale zadającemu cios zwykle wchodzi ono pod rękę.

Skoro długo Pani wybierała, to znaczy również, że pominęła Pani mnóstwo narzędzi. Jakich?

Całą masę noży, przeróżnych. Na przykład ze złotym krokodylem na rękojeści. Grzałkę, na której ktoś się powiesił. Utłuczone butelki – „tulipany”, które się wbija w gardło.

Zbrodniarz, który sięga po nóż ze złotym krokodylem, jest kimś zupełnie innym niż ten, który zabija nożem kuchennym?

Wiele zbrodni dokonuje się w afekcie, przypadkiem, bo w kimś się coś przeleje, bo poniesie go gniew. Ale są zbrodniarze, którzy z zabójstwa czynią rytuał. Przygotowują nóż, ozdabiają go i ruszają na swoją wojnę. Dla człowieka, który planuje zbrodnię, obmyśla, jak zadać cios, narzędzie staje się przedmiotem kultu.

Dlaczego fotografuje Pani głównie narzędzia, by tak rzec, nietypowe?

Bo zabić nas może właściwie wszystko. Wszystkim możemy skrzywdzić drugiego człowieka. Przedmioty są niebezpieczne. Niewiele narzędzi zbrodni jeszcze jest w stanie mnie zaskoczyć. Na początku dziwiły mnie np. te wepchnięte do gardła patyki. Jak bardzo trzeba być w sobie skłóconym, żeby wyrządzić samemu sobie taką krzywdę?

Te zdjęcia to dopiero połowa materiału na wystawę, prawda?

Tak, moja wystawa będzie dwudzielna. Te zdjęcia, przedstawiające zbiory narzędzi zbrodni z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie, będą wywieszone. Na wystawie znajdą się jeszcze fotografie archiwalne z negatywów szklanych, pochodzących z czasu od końca XIX w. do lat 30.-40. XX w. – tyle że będą one ukryte.

Dlaczego?

Z wielu powodów. Zaraz pan zobaczy, z jakich.

No tak. Pokiereszowane zwłoki.

Zwłoki, dokumentacja sekcyjna, preparaty. Zaczyna rodzić się kryminalistyka, a razem z nią metody identyfikacji, bo gdy tylko pojawiła się fotografia, natychmiast zaczęto ją wykorzystywać w celu dokumentacji. Powstają specyficzne metody na fotografowanie zwłok, np. tzw. metoda Gosse. Niech pan zobaczy.

Mężczyzna z kapeluszem w ręce stoi sobie pod ścianą. Jest też data: rok 1898.

Metoda Gosse polegała na takim przygotowaniu zwłok do fotografowania, żeby wyglądały jak ciało człowieka żywego.

Wynoszono zwłoki przed prosektorium, w dzienne światło, rozpinano je na drewnianych stelażach, przymocowywano linkami, ubierano, wstrzykiwano w oczy glicerynę, żeby się świeciły. Takich zdjęć nie zachowało się wiele, jest ich około 11 w Krakowie. Fotografowano w ten sposób m.in. ludzi nieznanych – żeby przedstawić ich jak najbardziej precyzyjnie, głównie w celach ułatwienia ewentualnej identyfikacji. Ale w kilku przypadkach istnieje protokół, z którego wynika, że znano tożsamość fotografowanej osoby. Wtedy motyw musiał być inny.

Ale to też znaczy, że zupełnie inaczej postrzegamy człowieka żywego i zwłoki. Tu efekt – pomieszanie życia ze śmiercią – jest mrożący krew w żyłach...

...a niekiedy wręcz kuriozalny. Na tym zdjęciu są upozowane szczątki kobiety, która wpadła pod pociąg. Na tym – na wpół zwęglone ciało mężczyzny wyciągniętego z komina.

Mam poczucie zupełnie zaburzonego porządku. Jak zatem patrzymy na zwłoki, a jak na człowieka?

Myśli pan, że zwłoki to już nie człowiek?

A Pani jak myśli?

To czysto subiektywne doświadczenie. Dla medyków sądowych ciało jest miejscem pracy, dla mnie jest człowiekiem, może pustym miejscem po człowieku. Samotnym i nieskończenie smutnym. Może to naiwne, ale nie potrafię w zwłokach nie zobaczyć człowieka.

Powiedziała Pani, że metoda Gosse, identyfikacja za pomocą zdjęć, miała służyć przywróceniu zwłokom tożsamości. Susan Sontag pisze, że dziś jednym z naszych podstawowych doświadczeń jest oglądanie cierpienia dziejącego się gdzie indziej, anonimowych ciał. Zwłoki, za którymi stoi konkretna opowieść, postrzegamy inaczej niż anonimowe?

Oczywiście. Dlatego starałam się, gdy tylko byłam w stanie dotrzeć do protokołu sądowego, nadać ludziom ze zdjęć imiona – nie nazwiska, żeby nie obnażać ich do końca. Napisać, co się im stało, kiedy to się stało. Czy umarli na ulicy, czy po drodze... To nas przybliża. Zalew agresji i brutalności na co dzień powoduje, że jesteśmy całkowicie znieczuleni. Ale gdy się ciału nada imię, rozszyfruje się numer sprawy, podchodzi się bliżej. Do czegoś przerażającego, co wszystkich nas czeka i przed czym nie da się uciec. Myślę, że dlatego w mediach nie nazywa się zwłok po imieniu.

Co stoi za tymi imionami?

Na przykład taka historia: 18 lat, tkaczka, przełom XIX i XX w. Nie mogła się pogodzić z babką, która ją wychowywała. Oświadczyła, że odchodzi i nie wróci. Wydarła babce kawałek sukni i zabrała ze sobą. Poszła do lasu i na tym strzępie czarnej sukni w białe groszki się powiesiła.

Ten kawałek sukni nosi w sobie całą historię dramatu, który się między nią a babką rozegrał. Narzędzia zbrodni są nośnikami opowieści?

Inaczej się je ogląda na zdjęciu, w ramie skrzynkowej, gdy te przedmioty są płaskie, oddalone, a zupełnie inaczej, gdy się ich dotyka. Boję się ich dotykać. Jest w nich masa cierpienia. Uświadamiają, że w konkretnym miejscu stały się konkretne rzeczy. Rzeczy straszne. Ktoś kogoś. Ktoś siebie. Na tych przedmiotach często jest krew, włosy. Podchodzi się do nich z takim uczuciem, z jakim wchodzi się do ogromnej świątyni. To przytłacza.

Fotografię oskarża się o to, że estetyzuje, podkolorowuje prawdę. Że nie jest obiektywnym oglądem, przetwarza oglądany przedmiot. Dotąd sądziłem, że przynajmniej fotografia kryminalistyczna jest obiektywna. A tu widzę upozowane zwłoki.

Fotografia nigdy nie jest obiektywna. Robi ją para oczu, za parą oczu jest mózg, a dalej czyjeś uczucia i doświadczenie. Nawet XIX-wieczne fotografie, te pierwsze, siłą rzeczy są estetyczne, są jak obrazy. Czasami osiągano efekt wręcz artystyczny – np. w XIX w. obrysowywano na płytce szklanej zwłoki farbą, żeby wyciąć postać z tła, pozbawić kontekstu. Dziś robimy to samo w Photoshopie. Pozy, w jakich układa się zwłoki, są niezwykle manieryczne, nie ma w tym za grosz obiektywizmu. Co więcej – gdy się na te obrazy patrzy nie myśląc, co się wydarzyło, okazują się one piękne.

W czym jest to piękno?

W smutku. On potrafi być piękny. W nieobecności.

Zwłoki są spokojne czy pełne niepokoju?

To tak, jakby zapytać, czy statyczne jest spokojne. Z jednej strony musi. Nie ma ruchu, jest tylko rozpad. Z drugiej – jest w tym obrazie mnóstwo emocji. Tylko że już nie zwłoki je emitują, to my je emitujemy.

Każda kultura tworzy rytuały i obrzędy, mające coś uczynić ze zwłokami, bo ich obecność jest nie do zniesienia, wymagają przeprowadzenia na drugą stronę. Pani zdjęcia do tego służą?

Zdjęcia kryminalistyczne, także te wykonywane metodą Gosse, nie są żadnym rytuałem, nie ma w nich romantyzmu, mitologii ani religii, jest systematyka śledztwa, jest nauka. Ale dla nas, teraz, gdy je przetwarzamy, przedstawiamy, nadajemy im inny kontekst – czymś takim się stają. Mówię o śmierci, chcę o niej opowiadać, m.in. dlatego, że się o niej nie mówi. Zastąpiliśmy sobie śmierć pojęciem seksu, młodości... Nie uważa pan, że seks wyparł z naszej kultury śmierć?

Właśnie – Pani zdjęcia narzędzi zbrodni pokazują cienką granicę między uniesieniem erotycznym, perwersją i śmiercią.

Bo pożądanie i śmierć znajdują się na brzegu tej samej przepaści.

Co mają wspólnego?

Ten sam mianownik – umieranie. W seksie umieramy w kimś, dla kogoś kochanego, żeby dać życie. Po śmierci rozpadamy się, wracamy do ziemi, wyrasta na nas życie, to ciągły powrót tego samego.

„Dla kogoś kochanego...”? „Żeby dać życie...”? Przecież tu oglądamy narzędzia perwersji! I to takie, które stały się narzędziami zbrodni.

Jest grupa ludzi, których śmierć czysto fizycznie podnieca. Podnieca ich świadomość, że zatracenie się w seksie będzie jednocześnie ostatnim z zatraceń.

Jesteśmy dziś mocno epatowani obrazami śmierci. Oglądamy ją z detalami, wyreżyserowaną...

...jedząc chipsy na kanapie. Ktoś umiera, gdy pijemy colę, potem wyłączamy telewizor i idziemy spać.

Ale śmierć w kryminałach czy horrorach wygląda zupełnie inaczej niż naprawdę. Jest udramatyzowana. Nawet wystrzał z pistoletu w filmie brzmi lepiej niż w rzeczywistości.

Musi tak być. Pokazanie tego, jak śmierć wygląda naprawdę, byłoby nieinteresujące. Tu chodzi o zbudowanie fasady, przedstawienia. Nikt nie wchodzi do środka, nie bierze tego poważnie. Taka fasadowa śmierć nas nie dotyka. Dlatego możemy spokojnie zjeść chipsy, popić colą i iść spać.

Pani też upiększa śmierć?

Gdy przygotowywałam serię „Znaki specjalne”, fotografując trzymane w formalinie preparaty ludzkiej skóry z więziennymi tatuażami, mogłam to zrobić na wiele sposobów. Ostatecznie powstała kolekcja bardzo estetyczna, kolorowa. Gdy widzi się ją z daleka, nie wie się, czym te obiekty są. Przyciągają przez zastosowaną estetykę. Trochę jak czeskie cukierki: wydaje się, że to słodkie, że zaraz się rozpuści. Podchodzisz bliżej i robi się coraz bardziej cierpko. Nagle dochodzisz do szczegółów – włosów, tkanki tłuszczowej, sutka. I robi się nieprzyjemnie. Powstaje pytanie: czy gdybyś wiedział od początku, czym faktycznie jest to, na co chciałeś popatrzeć, też sprawiłoby ci to przyjemność?

Tak samo jest z patrzeniem na śmierć – gdy zdasz sobie sprawę, na co właściwie patrzysz, zaczynasz patrzeć zupełnie inaczej.

Czy jest różnica między śmiercią w filmie, oglądaną przy chipsach i coli, a śmiercią w sztuce, oglądaną w bezpiecznej przestrzeni galerii, z lampką szampana na wernisażu?

Nie ma muzyki, fabuły, nie pobudzam sztucznie emocji. Scenariusz widz pisze sobie sam, sam musi coś zrobić z tymi obrazami. Nie ma żadnego zakończenia, historia skończy się w samym widzu. Nikt ze swojego życia nie wyjdzie żywy.

Makabra śmierci jest jednym z głównych motywów sztuki, by przywołać choćby średniowieczne danse macabre albo barokowe obrazy Karola de Prevot z katedry w Sandomierzu. Czego nowego Pani szuka?

Niczego nowego. W zasadzie tego samego. Chcę powiedzieć, żebyśmy tego nie wypierali. Nie będziemy wiecznie młodzi i piękni, niech nam kultura nie zabiera możliwości myślenia o śmierci, niech nam nie wtłacza, że wiecznie będziemy po liftingu.

Ależ to, co oglądamy na zdjęciach wykonanych metodą Gosse, to czysty lifting.

Zgoda, tyle że to też tylko fasada, ale za nią – w przeciwieństwie do obrazów telewizyjnych – coś się kryje. Przecież tak naprawdę wiemy, że śmierć tam była.

Czy to samo zdjęcie zwłok, tylko że raz podpisane „sprawca”, a raz „ofiara”, oglądamy inaczej?

Widząc zdjęcie ofiary, pragniemy jej zadośćuczynić. Widok martwego sprawcy przynosi pewnie ulgę. Ale to dlatego, że nas tam nie było. Zrobiły to inne ręce. Ukaranie sprawcy śmiercią nigdy ulgi nie przynosi. Mam nadzieję.

Trzy lata temu odwiedziłam cele śmierci w polskich zakładach karnych. Do dziś istnieją, tak jakby tylko czekały, by odmalowano im ściany i przywrócono do działania. To nad nimi wisi, na wielu poziomach, również prawnym – przecież politycy chętnie grają postulatem przywrócenia kary śmierci. Nie mając pojęcia, że jest to cała machina i dotyka wszystkich, którzy w tym uczestniczą. Ktoś musi skazańca przygotować. Gdy on jeszcze nie wie, że za trzy dni będzie egzekucja, inni już wiedzą, podsyłają mu więc lepsze jedzenie albo gazetę. Potem mówią mu, że trzeba gdzieś pójść, bo ktoś czeka – i prowadzą do celi śmierci. Żeby dojść do celi śmierci we Wrocławiu, trzeba obejść dookoła podwórko. Jest – zamknięta teraz – brama. Wchodzi się do pierwszego pomieszczenia, potem drugiego, gdzie podłoga nachylona jest ku kratce ściekowej. A obok znajduje się zapadnia. Zamurowana, ale widać ślad. Na ścianie są ślady po kołowrotku. Miejsce to było podzielone przepierzeniem. W jednej części była spowiedź, w drugiej wykonywano karę śmierci, w trzeciej czekała trumna.

Każdy, kto jest za karą śmierci, powinien to miejsce zobaczyć. Jeszcze kilka lat temu 70 proc. społeczeństwa domagało się prawa do decydowania o czyjejś śmierci.

Pani zdjęcia, przedstawiające pokiereszowane zwłoki osoby, która kogoś kochała, była dla kogoś ważna, i została zamordowana, również mogą budzić pragnienie ukarania sprawcy. Nie obawia się Pani tego?

Nie.

Dlaczego?

Bo to by znaczyło, że wszyscy jesteśmy zbrodniarzami. Ale jeśli się tak okaże, to też będzie znaczące.

Wokół miejsca zbrodni zbierają się gapie, czekają na wywiezienie zwłok. Pani też przygląda się zwłokom. Dlaczego ten widok nas nęci?

Pragniemy zobaczyć trupa, bo chcemy zajrzeć do środka, za fasadę.

Po co? Powiedziała Pani wcześniej, że oglądanie zwłok jest jak wejście do świątyni. Przeraża i fascynuje zarazem, podobnie jak obcowanie z sacrum. Czemu chcemy spojrzeć w twarz grozie?

Gdy się na to napatrzysz, oswajasz to. Mniej się boisz. Wiesz, co może cię spotkać. Przygotowujesz się wielokrotnie, do potęgi.

Do tego, co mnie i tak spotka.

Niektórzy nie chcą o tym myśleć. Niektórzy, jak czasem ja, bardzo się boją – i dlatego chcą wiedzieć. Wiedzieć, co jest na końcu, jak to wygląda.

Czy gdyby istniała formalno-prawna możliwość, odważyłaby się Pani zrobić taką wystawę, ale pokazującą nie zwłoki z przełomu wieków, lecz nam współczesne?

Nie ma takiej potrzeby. Te zdjęcia oscylują wokół sztuki poprzez swoją formę. Nie chcę epatować śmiercią. Nie mam takiego prawa ani zamiaru.

A jaki ma Pani zamiar?

Chcę nas trochę zbliżyć. Żebyśmy tak bardzo nie uciekali.

Można Pani zarzucić, że odsłania Pani to, co powinno zostać zakryte. Tabu.

Tu wracamy do konstrukcji wystawy. Gdy widz wejdzie do galerii, zobaczy bardzo estetyczne zdjęcia narzędzi zbrodni. Zobaczy zestaw przedmiotów, nie znając ich historii. Natomiast archiwalne zdjęcia zwłok będą ukryte – chcąc je zobaczyć, trzeba będzie otworzyć szufladę, zajrzeć do pudełka. I to widz podejmie decyzję, czy tego chce.

Chce Pani przenieść ten wybór na widza?

Tak.

Obnażyć w nim chęć podglądactwa?

Nie. Chcę go postawić przed wyborem. Nie chcesz – nie patrz. Chcesz – zobacz: tak też wyglądamy, tacy też naprawdę jesteśmy.

Pytam, bo znowu przypomina mi się Susan Sontag, która twierdzi, że nie wszystkie obrazy okropności pobudzają rozum i sumienie. Większość pobudza lubieżne zaciekawienie.

Zgoda. Ale współwinni będziemy wszyscy.

Pytam o wstyd. O intymność śmierci. Na ile mamy prawo, czy możemy sobie pozwolić, by oglądać czyjeś – czyjeś! – pokiereszowane zwłoki?

Mamy, bo to dotyczy nas wszystkich. Żyjemy w kulturze bezpieczeństwa, w przekonaniu, że nic nam nie grozi. Medialne obrazy śmierci informują, że to się dzieje gdzie indziej, dotyczy kogoś innego.

Nieprawda. To dotyczy nas, w każdej chwili umieramy na różne sposoby. Procesy biologiczne, które nas toczą, programowane śmierci komórek, katastrofy mitotyczne... Rozkładamy się właściwie w każdym momencie. I w każdym momencie się odnawiamy. Śmierć nie przychodzi nagle, dotyczy nas od samego początku. Tylko w pewnym momencie ma przewagę.

Nie obawia się Pani, że zbanalizuje te obrazy? Że – tak jak w przypadku śmierci telewizyjnej – opatrzą się nam i się znieczulimy?

Właśnie nie! Gdy się nad tym zastanowimy, może się uczulimy. Jesteśmy przyzwyczajeni, że jutro na śniadanie zjemy dżem. Gdy to się staje nieoczywiste, zaczyna się myśleć o tu i teraz. Pamiętać o życiu.

Memento mori?

Memento vitae! To będzie wystawa o życiu.

KATARZYNA MIRCZAK jest artystką posługującą się fotografią. Związana z Eric Franck Fine Art w Londynie. W świecie sztuki zadebiutowała w 2010 r. serią „Znaki specjalne”, za które zdobyła uznanie międzynarodowego środowiska krytyków, takich jak Francis Hodgson (Sotheby’s, Londyn) czy Carlo McCormick (Graffiti And Outsider Art, Biennale Weneckie).

Wystawa pt. „Eter”, otwarta w siedzibie Fundacji Archeologia Fotografii w Warszawie (ul. Andersa 13, klatka VII), jest jej pierwszą solową wystawą w Polsce. Kuratorem ekspozycji, przeznaczonej tylko dla osób pełnoletnich, jest Adam Mazur.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2012